XIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Proszę przestać. -znudzony ton lokaja rozszedł się echem pośród pałacowych ścian, tym samym na dobre uciszając jednego z najznakomitszych, rosyjskich pianistów, który to w zaskoczeniu oderwał długie, szczupłe palce od klawiszy fortepianu.
Mężczyzna zamarł na kilka, dłużących się w jego umyśle, sekund, zwracając wściekłe spojrzenie wprost w kierunku czarnowłosego.

-Czy ty wiesz kim jestem, sługo?! -zagrzmiał, czerwieniąc się ze złości.
Już jako młodzieniec grywał na prywatnych bankietach rosyjskiej inteligencji, w tym momencie znajdując się na wyżynach swojej kariery.

-Uważam, że gdyby nie był pan kimś znaczącym, pańska stopa nie pokonałaby nawet bramy wejściowej pałacu. -Sebastian odparł zwięźle, zachowując pozory grzecznego tonu. Posłał gościowi cień rozbawionego uśmiechu, zaplatając ręce na piersi.
Wysoki, szczupłej budowy muzyk w czarnym fraku poczerwieniał na policzkach, jeszcze kilka tonów, z niedowierzaniem kręcąc przy tym głową.

-Bezczelne popychadło! -podniósł głos, zrywając się ze swojego miejsca.
Planował opuścić pałac, w którym jeden, nic nieznaczący podwładny wielkiego imperatora Rosji, dogłębnie obraził lata ciężkiej pracy, niwecząc jego marzenia, by zagrać dla ich władcy.

Wstał z zajmowanego miejsca, gdy zza bogato zdobionych drzwi, wyłoniła się krucha, lecz niezwykle dumna persona, bez pośpiechu pokonując dystans do siedziska, tuż na wprost fortepianu.
Ciel mimo, iż nie planował przychodzić na przesłuchania, chciał poznać powód rozchodzących się pośród ścian jego domu, zawodzenia, bądź wyklinań przeróżnych muzyków, od zeszło tygodnia.

-Sebastianie.

Omiótł spojrzeniem salę, napotykając na twarzach jawne zdziwienie mężczyzn, którzy w porę się reflektując, oddali mu należne zaszczyty.

-Carze. -odparł, odczuwając emocje zaledwie kilkunastoletniego władcy, który to wydawał się w jego mniemaniu zirytowany, a przynajmniej tak interpretował jego emocje.

-Dlaczego słyszę hałas? -spytał oschle, finalnie siadając na siedzeniu fotela, tuż naprzeciwko znamienitego gościa, osławionego na cały jego kraj.

-Proszę się nie niepokoić, nasz gość już wychodzi. -usłyszał, przyjmując iście naturalny wyraz niezadowolenia, na pięknej, porcelanowej twarzy.
Zimnymi błękitnymi oczami ocenił, od stóp do głów, piekielnego sługę, dając mu nieme potwierdzenie, iż nie takiej odpowiedzi oczekiwał.

-Pozwól, że sam o tym zadecyduje. -uciął, zwracając nieco łagodniejsze oblicze w stronę oszołomionego muzyka, który był jawnie zestresowany jego obecnością.

-Proszę usiąść, Dimitri, tak? -zachęcił go gestem, by ten zajął miejsce za fortepianem.

-Zgadza się wasza wysokość, jestem zaszczycony, że mogę tutaj być. -mężczyzna ponownie się pokłonił, nie odrywając pary zielonych oczu, od władcy.

-Zagraj najlepiej jak potrafisz. -poprosił, wymuszając na twarzy nikły, ciepły uśmiech.
Dla dobra jego imienia, a także wizerunku,
grał dobrego władcę, doskonale wiedząc, iż Dimitri do końca życia nie będzie wspominał wymiany zdań z lokajem, a jego wspaniałomyślne gesty i słowa.
Doskonale wiedział, jak obchodzić się ze starszymi wiekiem, sławnymi jegomościami, by rozegrać to na swoją korzyść.

Odczuwał obrzydzenie do samego siebie, przez sytuację, którą musiał ratować, jednak nie to było najgorsze.
Gdy muzyk ponownie zaczął grać, odwracając się do niego plecami, przelotnie zaszczycił spojrzeniem Sebastiana, stojącego w kącie sali, który to kpił z jego grzeczności, objawiając swoje zdanie w wyrazie twarzy piekielnej kreatury.

Władca Rosji, dłużej nie zajmował się igrającym, na ładnie skrojonych, bladych wargach, uśmiechu lokaja, wsłuchując się w grany przez pianistę utwór.
Pośród ścian roznosiła się znana mu, smutna melodia, która to kontrastowała, z jego wspomnieniami, przywodząc na myśl beztroskie dzieciństwo.
Był usatysfakcjonowany wyborem muzyka, który przywiódł pamiętliwe wieczory spędzane wraz z rodzicami, które często miały miejsce w sali bankietowej.
Jako dziecko uczestniczył w wielu wydarzeniach, jednak to prywatne koncerty, grane specjalnie dla cara i jego rodziny, były jego ulubioną formą rozrywki, w trakcie których jego matka sadzała go na kolanach, gdy jego ojciec, celebrując chwilę wytchnienia od obowiązków, przeczesywał jego włosy, co chwilę posyłając mu zabawne miny, tak rzadko spotykane na jego surowym obliczu.

Z chwilą, w której muzyka przestała płynąć, a także, w trakcie której car w pełni pozbył się ze swojej głowy wspomnień dni, które nie powrócą, wstał z zajmowanego miejsca, speszony własnym zachowaniem.

-Dobierz muzyków, którzy będą ci towarzyszyć. -powiedział, kierując się z powrotem do wyjścia. -Ocenię was za trzy dni, do zobaczenia. -dodał, posyłając przez ramię cień słabego uśmiechu, zostawiając pogrążonych, w skrajnych reakcjach mężczyzn.


-Sebastianie. -oznajmił, dostojnym krokiem pokonując korytarz do swojej sypialni, w międzyczasie napotykając na swojej drodze niesfornego psa, który to do tej pory nie przysporzył mu niczego innego, poza nawrotami bólu głowy.

Lokaj szedł w stosownej odległości, pamiętając o swojej pozycji na ziemi, a także etykiecie, której starał się nie łamać od chwili, w której jego car i on sam, zostali przyłapani w iście niewygodnej dla nich obu sytuacji.

Dopiero, gdy znaleźli się w, swego rodzaju ostoi, pokoju cara, pozwolił sobie na komentarz bez wyraźnego pozwolenia.

-Żyję, zarówno na tym, jak i na tamtym, świecie znacznie dłużej niż ty i wiem, że ten człowiek jedynie cię skompromituje. -oznajmił, obserwując jak jego drogi władca, kładzie swoje kruche, podatne na urazy, ciało na materacu łóżka.

Phantomhive był wyczerpany zarówno tym dniem, jak i ostatnimi wybrykami piekielnej istoty, dlatego też zwyczajnie nie miał już siły wściekać się na sługę.

-Dość. Do mnie należy ostatnie słowo, poza tym nie tak masz się do mnie zwracać. -odwarknął, układając pod głową poduszkę w taki sposób, by spróbować choć trochę się odprężyć.

-Jak sobie życzysz, wasza imperatorska mość. -usłyszał, mimo alarmującej go intuicji, by tego nie robić, zwracając pociemniałe spojrzenie w kierunku swojego psa.

-Możesz już odejść. -rozkazał, napotykając na przystojnej twarzy zdziwienie, które tak szybko jak się pojawiło, w takim samym tempie wyparowało, zastąpione sygnowanym imieniem Sebastian, irytującym go grymasem.

-Carze, mogę się ośmielić o coś cię zapytać? -zaczął, nie spuszczając oczu w kolorze ciemnego wina, z twarzyczki jego pracodawcy.

-Słucham.

-Dlaczego jestem karany? -spytał, słysząc ciężkie westchnienie.

-Gdybyś był tylko człowiekiem już dawno zostałbyś powieszony.
Ciel wysilił się, dogryzając swojemu podwładnemu, za bardzo nie mijając się z prawdą.
-Na swoje szczęście wypełzłeś z czeluści i nie mogę cię zabić za upokorzenie.  -dodał, nie ukrywając cierpiętniczego tonu.

-Ależ możesz, wystarczy sprecyzować pytanie. -odparł prowokująco, chcąc wyczuć obecny humor Phantomvive'a.
Nie mógł dłużej ukrywać, sam przed sobą, iż brakowało mu słownych potyczek z jego panem, a także możliwości bycia przy nim o najróżniejszych porach dnia.
Od zeszło dwóch tygodni, od pamiętnego zdarzenia w biurze władcy, ten oddelegowywał go do nudnych zadań, które w istocie były jego normalnymi obowiązkami, z którymi mierzył się nie więcej niż godzinę czasu, przez cały dzień, by później udawać, że pracuje, choć spełnił wszystkie powinności.
Jedynymi porami, w których mógł być obecny przy Ciel'u, były śniadania, a także wizyty gości.

-Gdybyś nie cierpiał, nawet by cię nie obeszło to, że jako mój podwładny zostałeś odsunięty. -odpowiedział dumnie, odwracając wzrok od lokaja. Wpatrywał się w obraz spokojnej rzeki Newy, nad którym to słońce zdążyło już zajść. Był nieco zdziwiony faktem, iż Sebastian nie przestrzega jego harmonogramu, nie próbując namówić go na przebranie się w koszulę nocną, jednak ta myśl dłużej go nie zajmowała.

-Po prostu tracę czas na ziemi, co gdy nie będę w pobliżu i coś ci się stanie? - spytał, patrząc na senną postać nastolatka.

-Jako pies masz obowiązek bronić pana niezależnie od miejsca, w którym się znajduję. -syknął cicho, jednak na tyle wyraźnie, by lokaj to usłyszał.

-Naturalnie, wasza wysokość, zapomniałem napomknąć, iż twoja ciotka cię oczekuje. -odparował, sięgając, odzianą w białą rękawiczkę, po bogato zdobioną klamkę.
Złośliwość była jego naturalną cechą, która to sprawiała mu satysfakcję, z chwilą, w której Ciel poderwał się z pościeli, gniewnie posyłając, pod nosem, w jego kierunku słowa niegodne cara.


-Dobry wieczór, ciociu. Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać. -przywitał się, chwytając wystawioną dłoń kobiety, w długiej wytwornej sukni.

-Mój drogi siostrzeńcu. -zaświergotała, urzeczona dobrymi manierami syna jej ukochanej siostry. -Dopiero, co przyjechałam. -odparła, obserwując jak duma rodziny zajmuje miejsce na przeciwko niej.

-Jak twoje zdrowie? -zagadnął od niechcenia, w dalszym ciągu udając zbyteczną grzeczność.
Doskonale zdawał sobie sprawę, iż jego ciotka wróciła do kraju przez narastające wokół jego osoby, plotki.
Była kobietą niezwykle ekscentryczną, jak na tytuł lekarza i drugą osobę w kolejce do tronu, po jego bezdzietnej śmierci, a jedyne co ją interesowało to dobre imię rodziny.

-Nie ma czym się niepokoić. -odparła, opadając plecami na oparcie fotela.

-Nie byłaś za granicą?

Ciel nie był skory do rozmów o jego życiu, zwłaszcza dzisiaj, dlatego też próbował odwlec nieunikniony temat, który sprowadził ciocię do domu.

-Wróciłam najszybciej jak mogłam, gdy dostałam wieści z pałacu. -odparła, nie kryjąc zniesmaczenia, jak wywnioskował, zapewne przez treść listu jaki otrzymała.

-Czy o czymś powinienem wiedzieć? -udał niewiedzę, doskonale zdając sobie sprawę z tematu jaki chce poruszyć.

-Wszyscy się o ciebie martwią. Od kiedy przy twoim boku pojawił się ten lokaj, podobno zachowujesz się inaczej. -oznajmiła konspiracyjnym szeptem, tak przez nią uwielbianym.

-Muszę poradzić sobie z ciężarem korony i odnaleźć się w nowej roli cara. -skłamał bez zająknięcia się. Mówienie tego, co chce usłyszeć, niegdyś było jego codziennością, dlatego przychodziło mu to niezwykle naturalnie.
-Jest głównym lokajem zimowego pałacu i spokojnie, ciociu. Mam wszystko pod kontrolą. -dodał, napotykając powątpiewające, kobiece spojrzenie.

-Jakimi ludźmi są jego krewni? Od lat służą ci zaufani podwładni, a on jest obcy. -zaznaczyła ostatnie słowo, nieświadomie drażniąc tym młodziutkiego cara, który to zmagał się z ogromną stratą.

-Jak dobrze wiesz, nie ma na dworze zaufanych osób. -zaczął, przybierając jedną z chłodniejszych postaw.
-Nie ma krewnych, a decyzję, by go przyjąć podjąłem osobiście. -mówił, obserwując jej zdezorientowaną minę, przeradzającą się w zrozumienie swoich słów.
-Dłużej się mną nie zajmuj, ponieważ już nie jestem dzieckiem. -kontynuował, wstając z fotela, tym samym oświadczając, iż czas na rozmowę dobiegł ku końcowi.
-Zostań w jednym z pokoi, jednak po jutrze ponownie wyjedź do Niemiec.-zarządził, zdając sobie sprawę, iż będzie musiał poinformować podwładnych o jej krótkim pobycie.
-Kolację zjesz beze mnie, mam dużo pracy. -oznajmił, bez cienia zawahania kierując się do wyjścia.

-Ciel, kochanie. -zaczęła czule, próbując zreflektować się za swoje niefortunne słowa, jednak wiedziała, iż poruszeniem tak drażliwej kwestii, naraziła się na gniewną postawę swojego siostrzeńca.

-Dobranoc, ciotko. -odrzekł, po czym zostawił kobietę samą, w dużym pokoju dla gości.

Młody carewicz nie mogąc uwierzyć w słowa, jakie dane mu było usłyszeć wprost z ust siostry jego matki, gniewnym krokiem pokonywał dystans do jednego z pokoi, którego to nie chciał odwiedzać, lecz pod wpływem narastającej złości, całkowicie wyprowadzony z równowagi i rozbudzony, postanowił chwilowo uchylić karę Sebastiana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro