1 11 9 18 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Płakał przez ludzi, dla ludzi.
Wylewał gorzkie łzy za każdym razem, gdy widział ból innych. Nocami dławił się szlochem z bezradności i wyłącznie tak potrafił wyrazić swój gniew na samego siebie.
Akira dłużej nie pamiętał ani o bólu, a tym bardziej nie wiedział dlaczego teraz po jego policzkach spływają duże, słone łzy.
Wstał od stołu, kierując się do swojego pokoju, z trudem unikając zdziwionych spojrzeń domowników.
Niemal wbiegł po schodach, zatrzaskując za sobą drzwi. Czuł, że musi zostać sam.
Chciał znać powód wewnętrznego zaniepokojenia, ale nie potrafił przypomnieć sobie traumatycznego wydarzenia, które tak nagle wzmogłoby w nim uczucie samotności i rozrywającego serce, cierpienia.

Siedząc na zimnej podłodze, wpatrywał się zmęczonym od płaczu, wzrokiem na wpadające przez szybę promienie. Punktowo nagrzewały miejsca na panelach, rozpraszając jego uwagę od narastającego smutku.
Przeniósł ciemne, uważne spojrzenie na widok za oknem, szukając w pamięci jednego wspomnienia, które niemal zawsze przywracało w nim spokój.

Oglądał ruszające się korony drzew, a także ogromne, białe obłoki powolnie poruszające się po błękicie letniego nieba. Wiedział, że w końcu odnajdzie znajomego, musiał tylko ponownie zobaczyć jego twarz.
W głowie niemal natychmiast pojawiły się obrazy ich wspólnych wędrówek po bezkresnych, zielonych łąkach, a także zabaw podczas ciepłego, jesiennego deszczu.
Może i był naiwny, wierząc, że ponownie spotka utraconego przyjaciela, ale nie przestawał wierzyć w to całym sercem. Byli nierozłączni, gdy byli dziećmi, Fudo mógłby wyrecytować każde słowo blondyna z pamięci, ale nie potrafił odnaleźć we wspomnieniach jego twarzy.

-Kocham cię -wyszeptał, w dalszym ciągu mając przeć oczami posturę małego chłopca, trzymającego czarną parasolkę.
Po jego twarzy spłynęła samotna łza, ale nie była ona spowodowana smutkiem. Celem jego istnienia było odnalezienie chłopaka, który jako jedyny nie widział w nim wyłącznie płaczliwego dzieciaka, a kogoś więcej.

Z rozmyślań otrząsnął go głośny huk, dochodzący z parteru, a także krzyki jego najbliższych. Zanim zdążył jakkolwiek zareagować jego idealny świat zburzył się, a spokojne, jasne niebo zabarwiło się na ciemny, brudny odcień czerwieni. Zrywający się wiatr łamał pobliskie drzewa, ale to dłużej nie zajmowało jego uwagi.
Otworzył drzwi pokoju, z trudem wierząc, że jest we własnym domu. Poplamione ściany nosiły na sobie krople ciemnej, lepkiej cieczy, której nie chciał identyfikować. Zbiegł po tych samych schodach, o mało nie przewracając się o obiekt leżący tuż pod nimi.

Spojrzał tuż pod swoje nogi, widząc rozdarte w pół ciało własnej matki. Jej martwe, otwarte oczy patrzyły wprost na niego, budząc w nim przerażenie. Zamarł w szoku, a przez jego umysł przeszły tysiące myśli, tworząc absolutny chaos.
Jego teraźniejsza rzeczywistość starła się ze wszystkimi wspomnieniami z koszmaru jaki faktycznie doświadczył.

W tamtej chwili nie rozróżniał prawdy od wykreowanego, sennego marzenia, a po jego czystej, nieskalanej złem, duszy przelała się fala nieuzasadnionego, rozrywającego serce, cierpienia.

W dalszym ciągu wpatrując się w wykrzywioną bólem twarz, zdał sobie sprawę ze swojej przegranej.

Czuł na sobie spojrzenie spokojnych, niebieskich oczu, które wpatrując się w niego, paraliżowało całe jego ciało.

Wiedział jak wyglądał ten, któremu bezgranicznie ufał był nieludzko piękny i opanowany.
Zgubiła go ślepa wiara w dobro, ale nie złościł się na swojego najlepszego przyjaciela.
W rzeczywistości nie mógł znieść ogarniającego świat chaosu, a także wszechobecnej śmierci, która odebrała mu niemal wszystkich.
Ryo mimo swoich zamiarów, wiary w nowy, utopijny obraz nowego domu, był mu bliski.
To właśnie jemu powierzał opiekę nad sobą, był oddany i bezgranicznie mu ufał. Znał go od najmłodszych lat i był z nim zżyty znacznie mocniej niż z rodzicami, zarówno biologicznymi jak i zastępczymi.
Jedyna osoba widząca w nim coś więcej, niż płaczliwego chłopaka, była również jego katem.

Ciężko oddychał, a z jego oczu płynęły krwistoczerwone łzy, plamiąc blade policzki. Zapach śmierci dotarł do jego nozdrzy, dusząc swoimi oparami.
Bolało go nie tylko ciało, czuł jak jego dusza jest rozrywana na milion kawałków. Wszystkie siły zaczęły go opuszczać, gdy zdał sobie sprawę, że jego definitywny koniec jest bliski.
Obraził Boga miłością.
Skazał się na potępienie, obdarzając przyjaciela głębszym, żarliwszym uczuciem.

Otworzył oczy, ze zdumieniem skupiając wzrok na rozgwieżdżonym niebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro