20. Żądza - "Levi był cholernie piękny."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Eren znieruchomiał i w tej chwili zdecydowanie mógłby konkurować z posągiem, no może nie licząc rumieńców na twarzy. Skoro drzwi były zamknięte, to oznaczało, że kapitan stał tam obok nich i doskonale słyszał całą rozmowę.

- Tak, to jest dość duży problem - sylwetka Ackermanna wyłoniła się zza ściany i obdarowała uszy rozmówców swym chłodnym, obojętnym głosem. Agnes uśmiechnęła się na jego widok, zaś Eren ewidentnie unikał jego spojrzenia. Właśnie dlatego takich słów nie powinno się wypowiadać na głos. Bo kto wie jak kapitan na to zareaguje? W końcu powiedział o nim coś dość prywatnego małej, obcej dziewczynce.

Ale czy tego żałował? Owszem, bał się konsekwencji, ale każde jego słowo płynęło prosto z serca, a takich chyba nie powinno się żałować, prawda?

- Wiedziałaś o tym cały czas, czemu nam nie powiedziałaś?- spytał Eren, który widocznie się rozluźnił. Odwrócił się do dziewczynki, nadal jednak nie patrząc na kapitana.

- Chciałam się pożegnać z Eldem, a gdybym od razu powiedziała, to by tu nie przyszedł - rzekła brunetka, szeroko się przy tym uśmiechając.

- A mogłabyś otworzyć nam drzwi, Agnes? - spytał, ponownie przed nią kucając.

- Hmm, no nie wiem... - dziewczynka uśmiechnęła się tajemniczo, patrząc przy tym na Ackermanna. Levi przewrócił oczami i spojrzał na zegarek. Zbyt dużo czasu stracili na rozmowę z dziewczynką, by ryzykować obudzeniem jej rodziców.

- Wyglądasz nieźle, smarkulo - powiedział wreszcie, nie patrząc jednak na brunetkę. Nie był zbyt dobry w prawieniu komplementów, ale tęczówki dziewczynki i tak rozbłysnęły szczęściem, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Bez słowa pobiegła do sypialni rodziców i po chwili wróciła z dużym kluczem w dłoni, a jej mina wyrażała czysty triumf. Mała manipulatorka.

- Dzięki, Agnes, ale co ze stodołą? - spytał Eren, nie chcąc się dać oszukać po raz drugi.

- Tam przy drzwiach jest - wskazała małym paluszkiem, po czym przytuliła jeszcze Erena na pożegnanie i patrzyła jak opuszczają mieszkanie.

Szatyn cicho westchnął po zamknięciu drzwi, co Ackermann też by chętnie zrobił, ale się powstrzymał.

W drodze do wozu zapadła niezręczna cisza, której jednak żaden z nich nie chciał przerwać. Obaj myśleli o rozmowie Erena z Agnes.

Szatyn nie żałował swoich słów, jednak nie był w stanie przewidzieć tego, jak zareaguje na to kapitan i to było zdecydowanie przerażające. Ackermann, z tego co Eren wiedział, bardzi cenił sobie prywatność i raczej nie lubił dzielić się faktami o sobie. Wolał działać, a rozmawianie o uczuciach zdecydowanie nie było jego mocną stroną, więc nie marnował na to czasu.

Najbardziej jednak martwił nastolatka fakt, że kapitan od tamtego czasu się do niego nie odezwał. Szybko oporządzili konie i oddali klucz, razem z drobnym upominkiem w podziękowaniu za pomoc, a następnie narzucili dość szybkie tempo jazdy. Ackermann wyglądał na pogrążonego w myślach, chociaż nie oznaczało to, że stał się mniej czujny. Z jego twarzy nie dało się absolutnie nic wyczytać, a kobaltowe oczy zdawały się znajdować w innym wymiarze czy chociażby czasie lub miejscu. Eren chciałby się dowiedzieć co zaprząta myśli Ackermanna, jednak w życiu nie odważyłby się zapytać. Ich relacje zdecydowanie uległy zmianie, ale nie tak dużej, by chłopak wyzbył się całej nieśmiałości. Odważył się jednak zerkać na oświetlony słońcem profil kapitana, który dzisiaj wydawał się wyglądać szczególnie dobrze. Kobaltowe tęczówki kryte wachlarzem czarnych rzęs, pewnie patrzyły przed siebie, chociaż widziały coś innego niż zbliżające się drzewa. Cienkie brwi były tylko delikatnie zmarszczone, a wąskie usta nie zaciśnięte w linię, w którą tak często się układały. Prosty, lekko spiczasty nos stał się miejscem gry świateł, w którą bawiło się wyglądające zza chmur słońce. Jego blada cera kontrastowała z czarnymi, ułożonymi włosami i wprawiała Erena w niemy zachwyt. Nigdy nie patrzył na kapitana w ten sposób i dopiero teraz doszło do niego, jaką niesamowitą urodę posiadał.

Levi był piękny.

***

- Ja... - Reiner zatrzymał się, zaciskając mocno dłoń na rękojeści noża. - Bertholdt, ja nie chcę ich zabijać, to nasi przyjaciele.

Jego głos był wręcz błagalny, a niebieski wzrok nie wiedział na czym powinien się zatrzymać.

- Reiner, musimy uciekać - szatyn przełknął głośno ślinę i z obawą spojrzał na przyjaciela.

- Właśnie, i tak się stąd zmywamy, więc po co to robić? - blondyn rozluźnił dłoń, w której trzymał nóż i opuścił ją lekko. Connie i Jean wymienili ze sobą szybkie spojrzenia. Nie za bardzo ogarniali co właśnie miało miejsce, ale obaj dostrzegli, że ich napastnicy opuścili gardę. To była ich szansa.

Prawie w tym samym momencie chwycili za nadgarstki przeciwników i wykorzystując ich zdezorientowanie obrócili je w drugą stronę. Lekcje walki wręcz jednak na coś się przydały.

Już mieli zatopić ostrza w ciałach zdrajców, gdy za ich plecami rozległ się dziewczęcy pisk.

- Co wy wyprawiacie?! - drobna blondynka podbiegła do nich, posyłając każdemu z osobna zdezorientowane spojrzenie.

- Ci podli zdrajcy nas zaatakowali - pełen nienawiści szept wstrząsnął wszystkimi obecnymi i przez następną chwilę nikt się nie poruszył.

- Reiner, o czym ty mówisz? - ton głosu Ymir był z lekka kpiący, ale na jej twarzy malowała się powaga.

Jean z niedowierzeniem wpatrywał się w twarz blondyna, która po słowach Christy uległa gwałtownej zmianie. Stała się pewna i zacięta, a słowa jakie wypływały z jego ust zupełnie nie pasowały do Reinera sprzed chwili. Czy on zawsze był taki bipolarny?

- To wy nas zaatakowaliście! - krzyknął zdenerwowany Connie, trochę piszcząc.

- Odłóżcie te noże, co wy, poszaleliście?! - krzyknęła pewnym głosem zwykle spokojna Lenz. Co to, jakaś noc zmian?

Jean i Connie posłusznie schylili się i położyli ostrza na ziemi, a Reiner błyskawicznie złapał szatyna i wygiął jego ręce za plecami. Jean syknął, posyłając przez ramię blondynowi wrogie spojrzenie. Bertholdt szybko poszedł w ślady kompana, łapiąc zdezorientowanego Connie'go.

- Co wy wyprawiacie? - spytała Sasha, wreszcie pozbywając się pierwszego szoku.

- Słyszeliśmy ich rozmowę, to są ci popieprzeni zdrajcy. A pomyśleć, że spędziliśmy z nimi aż trzy lata w korpusie treningowym - nienawistny ton głosu Brauna, spowodował, że dziewczyny z niedowierzeniem spojrzały na wspomnianych przyjaciół.

- Nie zesraj się Reiner, nikt nie uwierzy w te twoje bujdy - prychnął zdenerwowany Jean i z całej siły uderzył piętą w jego godność. Blondyn odskoczył z jękiem bólu, a szatyn szybko przygniótł go do ziemi. - Że też po tym co robiłeś masz jeszcze czelność mydlić im oczy - wyszeptał, a jego głos aż przeciekał szczerą nienawiścią. Jego piwne oczy płonęły, a szczęka zaciskała się mocno.

- Nie bój się, Jean - cichy głos Reinera ledwo dotarł do jego uszu. - Śmierć Marco nie była nawet w połowie tak widowiskowa, jak będzie twoja - szept blondyna był przepełniony kpiną i swego rodzaju szaleństwem. Piwne tęczówki rozszerzyły się w szoku, jakiego Kirschtein w swoim życiu jeszcze nie przeżył. Przez następne dwie sekundy tępo wpatrywał się w niebieskie tęczówki, po czym wręcz zapłonął bezsilną wścikłością. Poczuł bezbrzeżną chęć zabicia Reinera na miliony różnych sposobów, jednak wiedział, że właśnie do tego chce go sprowokować blondyn. Jean jednak nie był tak lekkomyślny jak chociażby Eren. Mocno zaciskając pięści wstał z Reinera i z czystą nienawiścią splunął na ziemię obok niego.

- Co tu się dzieje? - nagle obok nich pojawił się Chustka w obstawie trzech zwiadowców i pytająco spojrzeli na kadetów. Nim blondyn zdążył chociaż otworzyć usta, Jean odezwał się chłodnym głosem, który w tej chwili mógł chyba nawet konkurować z tym kapitana.

- Reiner Braun i Betholdt Hoover to zdrajcy.

Cisza, która zapadła między zwiadowcami zdecydowanie była ciężka. Zdawała się dotykać swoimi zimnymi dłońmi każdego z obecnych, zostawiając po sobie nieprzyjemne dreszcze. Każde spojrzenie stało się pełne nieufności, a ciała pozostawały spięte, gotowe w każdej chwili do przyjęcia ciosu.

Chustka zlustrował wzrokiem każdego z kadetów, domyślając się, że sytuacja nie należy do tych prostych.

- Jean i Connie zaatakowali nas, gdy nakryliśmy ich na podejrzanej rozmowie - rzekł w końcu Reiner, podnosząc się z ziemi. Wiedział, że pierwsze słowa są najważniejsze i mimo że przy przyjaciołach udało mu się uprzedzić Kirschteina, to teraz musiał rozegrać to w inny sposób.

- Wszyscy ręce do góry - rozkazał zwiadowca, układając dłonie na rękojęściach mieczy. Siódemka kadetów posłusznie wykonała polecenie. - Ymir, Christa i Sasha idziecie za Jackiem - Dziewczyny nie odezwały się ani słowem i podążyły za nieznanym zwiadowcą. - Kirschtein i Springer, ręce na tył głowy i żadnych podejrzanych ruchów! - powiedział zdecydowanym i mniej życzliwym głosem, kątem oka patrząc na pozostałych kadetów. - Idziecie za mną, a Reiner i Bertholdt za wami - tym pierwszym posłał groźne spojrzenie, na blondyna i szatyna, nawet nie patrząc, co dodało im pewności i odrobiny ulgi. Chustka rozstawił jeszcze pozostałych dwóch zwiadowców między i za kadetami, a następnie ruszyli w stronę zamku spowitego w mroku.

***

Mimo że droga zajęła im zaledwie godzinę, Erenowi strasznie się ona dłużyła, ponieważ już po dziesięciu minutach zaczęły mu się kleić oczy, a jego usta coraz częściej otwierały się na dłuższą chwilę, by wypuścić powietrze. Gdy ziewnął trzeci raz, zauważył, że kapitan zacisnął mocniej szczękę, zapewne powstrzymując się przed jakimś zgryźliwym komentarzem. Próbował więc tłumić te odgłosy, jedynak chyba słabo mu to wychodziło, ponieważ po kilkunastym z kolei, z ust Ackermanna wydobyło się ciche przychnięcie. Eren był jednak wtedy już zbyt zmęczony, żeby to zarejestrować.

Ale co mu się dziwić, skoro tej nocy przespał dobrze zaledwie jakieś trzy godziny, a przez kilka dni po przemianie w tytana zawsze potrzebował więcej snu niż zwykle. Nie mógł więc nic poradzić na przymykające się oczy i ziewanie, a nawet gdyby nie Levi, raz spadłby na leśną drogę. A Ackermann sądził, że nie da się przysnąć w trakcie jazdy konnej.

Kapitan miał zamiar zlitować się nad nastolatkiem i pozwolić mu zasnąć zaraz po dotarciu na miejsce. Naprawdę, choć ciężko sobie to wyobrazić, miał takie zamiary. Niestety, wszystkie magicznie wyparowały, gdy jego kobaltowe tęczówki dostrzegły grubą warstwę kurzu, pajęczyn i Święta Sina wie czego jeszcze.

- Jaeger, zakładaj chustki - powiedział chłodnym głosem, wiążąc na włosach biały materiał. Eren zajrzał w głąb budynku i jęknął z niedowierzenia i przerażenia. Następnie ziewnął. - I jeszcze raz przy mnie ziewniesz, a posłużysz mi za magiczną miotłę do wciągania kurzu - Bałagan podziałał na Ackermanna niezbyt pozytywnie i nie zamierzał dłużej wysłuchiwać tej amatorskiej opery.

- Tak, sir! - krzyknął trochę nieprzytomnie Jaeger i poszedł do wozu po niezbędnik Levi'a, czyli przedmioty do sprzątania. Jak Ackermann się teraz cieszył, że je ze sobą zabrał.

W domku oprócz salonu połączonego z kuchnią, znajdowała się łazienka i dwie sypialnie; w każdej po parze piętrowych łóżek. Erenowi zostały przydzielone właśnie te pokoje, a Levi zajął się łazienką.

Na szczęście, oprócz oznak tego, że ludzie nie pojawili się tu od wieków, nie było zbyt dużo do sprzątania. Domek ewidentnie przed wyjazdem został doprowadzony do porządku.

Gdy Ackermann posprzątał łazienkę na błysk, postanowił sprawdzić jak sobie radzi Eren. Otworzył drzwi od drugiej sypialni, która jednak nie została nawet ruszona. Co on się tak obija?

Gdy otworzył kolejną drewnianą powłokę, przystanął zaskoczony. Pokój był przepięknie posprzątany, nie licząc otwartych okien. Obok jednego z nich na łóżku siedział pogrążony we śnie chłopak, opierając się prawym policzkiem o zimną ścianę. Jego oddech był spokojny, a w opalonej dłoni tkwiła nadal mokra szmatka. Usta były delikatnie uchylone, a na policzkach pojawiły się zdrowe rumieńce.

Levi zacisnął wargi w linię, przygladając się chłopakowi z lekkim zdezorientowaniem. Powinien go obudzić i zapędzić do roboty, jak zrobiłby z każdym potencjalnym śpiochem, ale Eren żył chyba na trochę innych zasadach... Przynajmniej tym sobie tłumaczył swoją pobłażliwość. Bo przecież wcale nie chodziło o to, że nie chciał oglądać nawarstwiającego się zmęczenia chłopaka i zdecydowanie preferował widok jego zaróżowionych polików, delikatnie rozchylonych, kuszących ust i rozwalonych na wszystkie strony, wydobywających się spod chustki włosów.

No może trochę chodziło o to, że miał dość jego ziewania.

Ale absolutnie nie o to, że chłopaka męczyły koszmary i w nocy ufnie się do niego przytulał. Ani że mimo tego tak starał się przy sprzątaniu sypialni. W ogóle też...

Dobra, mózgu, zrozumiałem.

Levi wypuścił ze swoich ust ciche westchnięcie i wyszedł na dwór, by wyjąć z wozu koc. Wróciwszy, ułożył Erena w wygodniejszej pozycji i przykrył go przyniesionym materiałem. Rzucił ostatnie spojrzenie na jego pogrążoną we śnie twarz i opuścił sypialnię, wracając do sprzątania.

***

Najwięcej czasu zajęło mu pranie pościeli i narzutki na kanapę. Postanowił jednak zrobić to na samym początku, żeby zdążyły wyschnąć przed zachodem słońca. Następnie dokładnie wyczyścił metalowe drążki, by móc powiesić na nich pranie. Mimo że były to zwyczajne czynności, które robił już mnóstwo razy, tego dnia było wszystko jakieś inne. Przez większość czasu towarzyszyły mu myśli o Erenie, których wyjątkowo nie odganiał. Miał mnóstwo czasu i ciszę, w której jego mózg mógł spokojnie analizować kolejne fakty. Wszystkie ich rozmowy, wymiany spojrzeń, przypadkowe muśnięcia skóry czy inne interakcje.

Jego czekoladowe włosy, opalona skóra, prosty nos, rozszerzone w uśmiechu usta i te niezwykłe, zielone oczy.

Eren go pociągał.

Jego ciało wiedziało o tym już od jakiegoś czasu, jednak on przyjął tę świadomość do siebie dopiero tamtego dnia. Nie podobał mu się ten fakt, ale wiedział, że zaakceptowanie go będzie dla niego lepsze niż oszukiwanie się i życie w kłamstwie.

Nie oznaczało to jednak, że coś z tym faktem zrobi. Nie to, że by nie chciał; wręcz pragnął pozbycia się problemu (i nie chodzi o ten w spodniach), ale był jeden malutki szczególik, który mu w tym przeszkadzał. Był jego pieprzonym "prywatnym ochroniarzem" i mimo że byłoby to najmądrzejsze posunięcie, nie mógł się od niego odizolować.

Nie chciał bawić się w uczucia, nawet tego nie umiał. Pożądanie to jednak coś innego, coś naturalnego, bez czego trudno się obyć. Seks jest tak samo naturalną potrzebą jak jedzenie czy sranie, chociaż ludzie boją się o tym mówić. W tych czasach w sumie nie było nawet chwili na coś takiego, przynajmniej dla żołnierzy. Życie w stresie i groźba śmierci skutecznie niwelowały chęć rozładowania w ten sposób emocji, ponieważ na powierzchni większość ludzi łączyło seks z miłością. Był on przecież jej dopełnieniem i urozmaiceniem, ale wszyscy zdawali się zapominać, że potrafi istnieć również bez niej. Ot, zwykłe pozbycie się stresu i chwila cielesnego szczęścia. Ludzie powinni przecież tym się ratować, skoro na ich dusze nie czekało ukojenie i spokój.

Gdyby to nie był Eren, przespałby się z nim. Nieważne jak dziwnie to brzmiało, ponieważ to właśnie zielonooki, nie kto inny, go pociągał, a jednak to z nim by tego nie zrobił. Nie chciał go po prostu zranić. Domyślał się, że szatyn raczej należy do tych, dla których stosunek jest czymś niezwykłym, bardzo intymnym i ściśle połączonym z głębszym uczuciem.

Levi nauczył się żyć na innych zasadach. Na brutalnych i niemiłosiernych zasadach przeżycia w Podziemiu. Tam seks był tylko sposobem na rozładowanie emocji, jedyną możliwością chwilowego wzniesienia się ku niebu. Ludzie robili to często, z różnymi osobami i było to bardzo dalekie od okazywania uczuć. W Podziemiu zdradzenie komuś nieodpowiedniemu emocji było niczym gwóźdź do trumny. Tam dla ludzi liczyło się przetrwanie, a nie jakieś romantyczne uniesienia. Tam człowiek tak naprawdę niewiele różnił się od zwierzęcia.

A jednak Levi nie potrafił sobie wyobrazić takiego zbliżenia z Erenem. Z chłopaka emocje aż wypływały, nie byłby on w stanie zrobić czegoś bez nich. Uczucia były czymś, co go wyrażało, czymś za pomocą czego można by go opisać. Widok pustych, zielonych tęczówek musiałby być chyba zwiastunem końca.

Właśnie wychodził z posprzątanej przez niego sypialni, gdy usłyszał ciche kroki. Odwrócił się w stronę sylwetki rozbudzonego chłopaka. Jego wzrok niepewnie błądził po pomieszczeniu i w końcu zatrzymał się na kapitanie. Chyba nadal znajdował się jedną nogą w krainie snów. Trzeba go było jak najszybciej stamtąd wyrwać.

- Skoro śpiąca królewna już wstała, to pewnie chętnie posprząta salon - rzucił zgryźliwie, przekierowując swoje spojrzenie na jedyne nieposprzątane jeszcze pomieszczenie. Eren drgnął, a następnie potrzasnął głową, w pełni wracając do rzeczywistego świata.

- Oczywiście, sir - odrzekł cicho i poszedł do sypialni, by po chwili wrócić z chustką przewiązaną na włosach i przyrządami do sprzątania w dłoni.

- Zajmij się salonem, dzieciaku - rzekł jak zwykle obojętnym i chłodnym tonem, po czym poszedł zagotować wodę na swoją ulubioną herbatę.

Eren chwilę stał w miejscu, ale następnie zmoczył szmatkę i zaczął od wycierania kurzu. Zapadła między nimi cisza, jednak nie była ona niezręczna, ot, taka zwykła. Eren jednak po jakiejś minucie postanowił ją przerwać, zagryzając przedtem wargę. Levi domyślił się, że czuł silną potrzebę powiedzenia mu czegoś, ale chyba obawiał się konsekwencji. W końcu jednak postanowił zaryzykować, jak zresztą zwykle.

- Dziękuję, kapralu - powiedział pewnie, patrząc mu w oczy. Ackermann oczywiście rozumiał o co chodzi, ale czemu by go nie pomęczyć?

- Za co, Jaeger?

Odwróci wzrok za...
Trzy...
Dwa...
Jeden...

Nie zrobił tego. Jedyną oznaką zmieszania były ledwo zauważalne rumieńce na policzkach, ale mniej spostrzegawczy od Levi'a ludzie mogliby je uznać za efekt snu. Czyżby przez tę minutę zbierał również śmiałość?

- Za to, że... - zawahał się. Cóż, Eren, z Levi'em nie wygrasz. - przykryłeś mnie kocem, sir - oczywiście głównie chodziło mu o nie obudzenie go, ale jakby to zabrzmiało wypowiedziane na głos?

- Ciągle tylko dziękujesz, szczylu. Naucz się, że czyny są bardziej doceniane niż słowa - prosta odpowiedzieć w stylu Ackermanna. Eren z zaangażowaniem skinął głową, patrząc jak Levi zalewa swoją herbatę wrzątkiem. Jego blade, smukłe palce zacisnęły się na porcelanie i ostrożnie uniosły ją do góry. Jego czarne włosy delikatnie opadały na jego jasne czoło, a skupione oczy wpatrywały się w powoli unoszącą się parę. Usta zostały zwilżone językiem, już przygotowując się do skosztowania ulubionego napoju...

Levi był cholernie piękny.

- Kurze się same nie wytrą i podziwianie mnie tego nie zmieni - Ackermann nawet na niego nie spojrzał. On po prostu wiedział, że Eren się na niego patrzył. Dość przydatna umiejętność.

- P-przepraszam, sir! - szatyn zająkał się i odwrócił speszony wzrok. Nawet nie zaprzeczył...

Ignorując wściekle czerwoną skórę, Eren z zaangażowaniem wrócił do czyszczenia stołu.

- Radziłbym zacząć od tych przy suficie - odezwał się po chwili Levi, marszcząc brwi na widok pająka spuszczającego się na nitce ku ziemi.

Eren przeniósł tam wzrok i zagryzł wargę. Szatyn doskonale wiedział, że wycieranie ich powinno być na samej górze listy, jednak zdawał sobie sprawę, że będzie miał problem z dosięgnięciem tam, a nie chciał gimnastykować się przy kapitanie. Skoro już jednak Ackermann o tym wspomniał... Nie miał wyboru.

Z cichym westchnięciem sięgnął po jedno z czterech krzeseł oraz puchatą szczotkę przeznaczoną właśnie do pozbywania się pajęczyn. Powoli wszedł na krzesło i wyciągnął rękę do góry. Przeklinał w myślach wyjątkowo wysokie stropy w tym domu i stawał wręcz na palcach, by pozbyć się niechcianych nitek.

- Nie tak to się robi, Jaeger - prychnął Levi, który przecież już wiele lat męczył się z tym problemem i opatentował skuteczny sposób dla niskich osób.

Eren zszedł niepewnie z krzesła i z uwagą obserwował jak Levi ustawia mebel oparciem do ściany, po czym przejmuje od niego szczotkę. Stanął pewnie na drewnianym wyrobie, jedną nogę opierając na jego zwieńczeniu. Po chwili jednym, zgrabnym ruchem przeniósł ciężar na tę nogę i odbił się, podskakując. Podczas lotu pozbył się wszystkich wkurzających pajęczyn, a następnie sprężyście wylądował na dwóch nogach.

Eren patrzył na niego z niekrytym podziwem, a jego zielone oczy zabłyszczały fascynacją i szacunkiem. Widok ten nieźle napompował ego Ackermanna, chociaż oczywiście nikomu by się do tego nie przyznał.

- Rusz się, dzieciaku - wskazał podbródkiem krzesło, a zdeterminowany chłopak szybko przestawił je w drugi kąt. Rzetelnie starał się skopiować ruchy kapitana i przymknął na chwilę oczy, by przeanalizować jeszcze raz w myślach jego trik. Wziął od Levi'a szczotkę, który stanął obok niego, zapewne by przyjrzeć się jego potencjalnej porażce. Nastolatek przełknął ślinę i powoli wszedł na krzesło. Ustawił nogę na oparciu i policzywszy w myślach do trzech, odbił się od drewna.

Jednak coś mu nie wyszło.

Nie był w stanie stwierdzić jak, ale po niecałej sekundzie leciał prosto na Levi'a i po chwili przygniótł go do ziemi. W ostatniej chwili oparł się dłońmi o podłogę, jednak jego twarz znalazła się w zbyt bliskiej odległości od twarzy kapitana.

(Dam, dam, dam. Liceum to zuo. Serio, pierwszy dzień, a ja już jestem przerażona i mam dość. Ja tak nie chcę tam znowu iść... Szczególnie, że to odbiera mi czas, który mogłabym poświęcić na pisanie 😞)

Hahaha, tym razem nie usunę starej notki, aż ciekawe, napisałam ten rozdział drugiego września, kiedy to było... Nie wierzcie starej mnie, jeśli poszliście do dobrego liceum ze świetnymi ludźmi to będzie fajnie, musi tylko minąć pierwszy szok.

No może nie licząc czasu koronaferii, gdy nauczyciele zadają więcej niż byśmy zrobili na lekcji xD

~3200

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro