26. Żądza - "Nie wybaczę im tego."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pulsującą ciszę przerwały zdecydowane uderzenia w drewnianą powłokę. Chłopak wzdrygnął się i zamrugał kilka razy. Nie wiedział od kiedy siedział na łóżku i wpatrywał się w ścianę, ale każda sekunda świadomości tylko wbijała kolejną szpilkę w jego serce, które z pewnością wyglądało teraz jak poduszeczka do tego przeznaczona. Teoretycznie po jakimś czasie powinien się przyzwyczaić, a nerwy poprzebijane na wskroś cienkimi ostrzami powinny przestać wysyłać neurony ze złą wiadomością do mózgu. Praktyka lubiła jednak niszczyć wszystkie starannie układane zasady tego świata. Serce z każdą igłą bolało tylko coraz bardziej, drwiąc sobie z niego w całym tym cierpieniu. Śmiech losu przybierał barwę głosu jego byłych przyjaciół, jednak rozbrzmiewał on w umyśle - zakrycie uszu nic by nie pomogło.

Zresztą nawet nie próbował. Wpatrywał się jedynie w belki piętrowego łóżka, z rzadka opuszczając i unosząc powieki. Ta czynność wydawała się męcząca.

- Rusz się, Jaeger - Ackermann wszedł do pokoju, nie czekając na odpowiedź, która pewnie i tak by nie nastąpiła. Eren nie przeniósł na niego swojego wzroku, co zapewne go zirytowało. - Pójdziemy po wodę.

Szatyn nie ruszył się. Wolałby zakopać się w swoim smutku oraz żalu i nigdzie się nie ruszać.

- Nie zachowuj się jak pieprzona księżniczka, dzieciaku, siedzenie tutaj nic ci nie da, to nie ciebie zabili - prychnął zdenerwowany Ackermann, któremu kończyła się już cierpliwość. Musiał jakoś dotrzeć do tego szczyla.

Szatyn odwrócił się gwałtownie, wreszcie skupiając uwagę na czymś innym niż własne poprzebijane serce. Nawet w takiej sytuacji nie potrafił się wyzbyć tego cholernego zainteresowania kapitanem i wyczuł w jego głosie, że coś jest nie tak.

Wstał bez słowa i przeszedł przez drzwi, nie zwracając zbytniej uwagi na fakt, że Ackermann z niesmakiem patrzy na podłogę, po której chodził w butach.

- Gelgar! Tu też się przyda sprzątanie - zawołał z irytacją, gdy zamykał drzwi.

Nie zwlekając dłużej, ruszył za chłopakiem, przejeżdżając wzrokiem po już nie idealnie czystym pomieszczeniu. Niesamowicie go irytowało.

Z cichym, nieusłyszanym przez nikogo prychnięciem opuścił pomieszczenie, chwytając praktycznie puste już wiaderka. Większość wody zużyli wczoraj przy sprzątaniu i choć rzeka nie była daleko, trzeba było jednak się przejść. Owszem, mógłby to zrobić sam, ale w głębi siebie czuł, że powinien czymś zająć Jaegera, ponieważ bezczyznne wpatrywanie się w ścianę prędzej pogorszy niż poprawi sytuację.

- Trzymaj - podał przedmiot Erenowi, który przyjął go bez słowa, patrząc się w niebo z zagadkowym wyrazem twarzy.

Ruszyli bez słowa, zupełnie ignorując niezręczną ciszę. Chociaż można by rzec, że po kilkunastu krokach przestała ona być tak rażąca, ponieważ każde z nich pogrążyło się w swoich myślach. Zapewne gdyby nie "odwiedziny" ich umysły byłyby skupione na wszystkim, co między nimi ostatnio zaszło, jednak w tej chwili tak błahe sprawy odchodziły w zapomnienie. Już nie byli po prostu Erenem i Levi'em. Wraz z przybyciem zwiadowców na ich ramionach ponownie spoczął ciężar, od którego przez poprzednie dni się po części uwolnili. Teraz znowu byli Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości i jej Ostatnią Nadzieją.

Drogi nad rzekę nie przerwał nawet jakiś głośniejszy oddech. Zarówno Eren jak i Levi żegnali się w myślach z poległymi towarzyszami, chociaż tego pierwszego stale dręczyła myśl, że nie poznał jeszcze wszystkich imion zmarłych. Teoretycznie mógł spytać o nie kapitana, ale zbyt duże było prawdopodobieństwo, że mu nie odpowie, by brnąć w rozmowę z nim. Ich relacja stała się nieokreślona i niezrozumiana, albo po prostu dziwna, co stanowczo utrudniało ich kontakty. Może kilka słów na ten temat, by to rozwiązało, jednak żadne z nich nie czuło się na siłach, by go rozpocząć. Szczególnie że... To by niosło ze sobą odpowiedzialność lub kolejną bolesną świadomość. Gdyby postanowili wrócić do poprzedniej relacji, pomijając już fakt, że byłoby to ciężkie, to każde z nich czułoby nieprzyjemny ucisk w środku, który powstawał na samą myśl o takiej ewentualności. Gdyby jednak zdecydowali dalej w to brnąć... Sami nie do końca wiedzieli jakby to miało wyglądać, jednak z pewnością nałożyłoby to na nich kolejne brzemię, kolejną rzecz o jaką trzeba się martwić. A Levi przecież nie chciał już nad niczyją śmiercią płakać i zmagać się z kolejną dziurą w sercu, która prawdopodobnie byłaby jego końcem. Eren za to po prostu się bał. Ackermann był jego pierwszą próbą, nigdy na nikogo jeszcze nie patrzył w ten sposób, nie przejmował się takimi szczegółami jak lekkie przymrużenie oczu czy zaciśnięte wargi. To wszystko było zupełnie nowe, a fakt, że tym "szczęściarzem" był właśnie kapitan, zdecydowanie niczego nie ułatwiał.

Zatem doszło do czegoś, co było zupełnie sprzeczne z ich charakterami. Levi Ackermann, który uwielbiał mieć nad wszystkim kontrolę, pozwolił ich relacji płynąć, nie próbował nawet nad nią zawładnąć. A Eren Jaeger, zwykle wręcz płonący ciekawością chłopak, nie zadał dręczących go pytań, tylko spowił ten temat płachtą milczenia.

***

- Heichou, czy mógłbym po obiedzie wyjść na spacer? - spytał się Eren podczas nabierania wody do wiadra. Przerwanie panującej między nimi ciszy było zaskakujące i wręcz niewskazane po tak długim milczeniu. Levi niezauważalnie drgnął, słysząc złość pomieszaną ze smutkiem w jego głosie. Fakt, że szatyn niczego nie krył i zawsze po jego głosie czy oczach można była rozpoznać co w danej chwili czuje, zdecydowanie był wygodny dla Levi'a, jednak czasem chyba łatwiej byłoby nie wiedzieć. Nie słyszeć jak mocno odbiły się na nim usłyszane informacje i że mimo wszystkich jego prób w głosie nadal pozbrzmiewa żal. Ale czy dało się wyobrazić sobie Erena wypranego z emocji? Nie, w tym aspekcie był zupełnym przeciwieństwem Ackermanna, ponieważ jego uczucia wręcz udzielały się innym obecnym. Levi odkąd pamiętał bratał się z obojętnością i chłodem.

- Nie puszczę cię nigdzie samego po tym, co wydarzyło się w kwaterze.

Eren obdarzył go zamglonym spojrzeniem, po czym wyprostował się, podnosząc pełne wiadro do góry.

- W takim razie, czy nie mógłby ktoś pójść ze mną?

Levi zmarszczył lekko brwi, ignorując wyczekujące spojrzenie chłopaka. Nie był przyzwyczajony do tego bezbrzeżnego smutku zmieszanego z obojętną twarzą i ciężko mu było wyczytać, o co dokładnie chodzi szatynowi. Irytujące.

- Pójdę z tobą, dzieciaku - mruknął chłodno i ruszył w kierunku drogi powrotnej. Nie tego spodziewał się Eren. Był gotowy, że przydzieli mu któregoś z przyjaciół, choć prawdopodobniej Gelgara czy nawet Nanabę. Przez myśl jednak mu nie przeszło, że mógłby wybrać właśnie siebie, szczególnie po tym, co się między nimi wydarzyło.

- Idziesz?

Szatyn drgnął, ale posłusznie wyrównał krok z kapitanem. Patrzył się w zamyśleniu pod swoje stopy, co dość szybko przyniosło mu nieszczęście.

- Cholera - rzucił w kierunku napastnika, który śmiał go tak niespodziewanie zaatakować. Ackermann w zwykłej sytuacji prychnąłby (co u niego oznaczało parsknięcie śmiechem) na widok Erena gadającego do gałęzi, która dość mocno uderzyła go w twarz. Teraz jednak był... zmartwiony? Cholera, miał się już o nikogo nie martwić, szczególnie o takiego idiotę, który na ramionach niósł tak ciężkie brzemię.

- Jaeger - zatrzymał się, czekając aż chłopak uczyni to samo. - Zdaję sobie sprawę, że nie jestem dobrym mówcą, ale dać się walnąć gałęzi? Serio? Nie wiem, czy da się upaść niżej, ale jeśli tak, lepiej nie dawaj mi tego oglądać - Eren spuścił nieco zażenowany wzrok na ziemię. Widać było, że brał sobie do siebie słowa mężczyzny. Dobrze. - Wiem, że to nie jest łatwe, że zdrada boli, ale to do kurwy nie powód, żeby tak się załamywać i spuszczać z siebie wszystkie emocje - Jestem hipokrytą. - Trzymaj ważne dla ciebie osoby w sercu i ich stamtąd nie wypuszczaj, a te które ośmieliły się ciebie zdradzić, zapierdol i więcej o nich nie myśl. Masz przecież dla kogo żyć, nie? Przygotuj się na to, że zginie jeszcze mnóstwo bliskich ci osób, ale jesteś przecież pierodoloną nadzieją ludzkości, nie możesz się tak załamywać!

Eren po raz pierwszy usłyszał jak Levi podnosi głos. Drgnął i cierpliwie wysłuchał wszystkie jego słowa, ale teraz tym bardziej nie mógł się pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak. Nie z tym, co mu właśnie powiedział, bo przecież jak zwykle miał rację, ale z jego samopoczuciem. Zauważyliby to nieliczni, ale dzięki zwracaniu uwagi na te drobne szczegóły, chłopak do nich należał.

- Jesteś przybity - stwierdził, wpatrując się intensywnie w kobaltowe tęczówki.

- Czy ty w ogóle słuchałeś, tego co powiedziałem? - spytał Ackermann, niemal zapalając się jak pochodnia. Obdarzając szatyna wściekłym spojrzeniem, ruszył w kierunku domku.

- Nawet po śmierci swojego oddziału się tak nie zachowywałeś... - kontynuował niezrażony chłopak, nie zważając na posyłane mu lodowe ostrza. - Co się stało, kapralu? Kto... -przerwał i przełknął głośno ślinę. - odszedł na drugą stronę?

- Jaeger, zbyt dużo śmierci widziałem, żeby...

-Nieprawda! - zdenerwowanie chyba udzieliło się Erenowi, który ponownie przerwał ich marsz. Levi odwrócił się z emanującą wręcz irytacją, patrząc chłodno na chłopaka, który ośmielił się mu przerwać. - Nie da się stać nieczułym na śmierć, no chyba że nie jest się człowiekiem, a ja jestem pewny, że nim jesteś, sir! - głos chłopaka ponownie wypełnił się determiacją i zdecydowaniem. Rozmowa o Ackermannie mu pomagała?

- Skup się na sobie, Jaeger - burknął i odwrócił się w kierunku bliskiego już budynku.

Zrozum, nie jestem dobrym tematem, Eren.

***

Po pomieszczeniu rozniósł się rozpaczliwy krzyk, pomieszany z łkaniem. Kobieta szarpała się z całych sił, ślepo trzymając się nadziei, że tym coś osiągnie. Z jej oczu płynęły strumienie łez, niewycierane obierając znane już drogi na jej policzkach.

- Nie zabierajcie mi go! - wrzasnęła po raz kolejny, okładając Mareńczyka bladymi, chudymi dłońmi.

- Zamknij się, suko! - brunet jeszcze mocniej zacisnął dłonie na jej przedramionach, jednak kobieta zupełnie to zignorowała, szarpiąc się jeszcze bardziej.

- Błagam was! Nie zabierajcie mi go! - krążyła rozpaczliwym spojrzeniem po trzech mężczyznach. Jeden z nich spuścił wzrok i zacisnął usta w linię.

- Takie jest prawo, pa...

- Dziecko należy do matki i żadne przepisy nie mogą tego zmienić! - krzyknęła wyrywając się w stronę śpiącego synka. Gdy tylko musnęła jego skórę, dostała mocny cios w brzuch i ugięły się pod nią kolana. Nadal była osłabiona po porodzie.

- Jeszcze raz go dotkniesz suko, a pożegnasz się z tym światem! - zagroził ostro mężczyzna.

- Panie Galliard, pan też jest Eldianinem, proszę, pan mnie rozumie... - załkała żałośnie, układając dłonie jak do modlitwy.

Blodnyn spuścił bezsilnie głowę i zacisnął dłonie w pięści.

- W zamian możemy zapewnić ci i twojej rodzinie obywatelstwo Mare, tylko mu...

- Nie chcę żadnego obywatelstwa, chcę mojego synka, wy dranie! - wrzasnęła, szarpiąc się i chwytając dziecko, nie myśląc o konsekwencjach.

- Dość tego - warknął brunet i bez wahania wyjął pistolet. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, młoda matka upadła bezwładnie na ziemię, a odurzone dziecko ponownie znalazło się w rękach Mare.

***

Chłopak przez chwilę obserwował w osłupieniu jak Levi znika między drzewami i po kilku chwilach wchodzi do domu. Potrząsnął lekko głową i również ruszył, zaciskając dłoń na wiadrze. Może i w ogóle nie zgadzał się z ostatnim zdaniem Ackermanna, ale jego wcześniejsze słowa głęboko go dotknęły. Owszem, nie było to łatwe, jednak jako Ostatnia Nadzieja Ludzkości nie mógł się pogrążać w smutku, bo jeśli on zawiedzie, to kto uwolni świat od tytanów?

Nie oznaczało to jednak, że zignoruje temat zwiadowców poległych podczas walki w kwaterze. Toteż gdy tylko dostrzegł Armina zajmującego się końmi, podszedł do niego żwawym krokiem.

- O, przyniosłeś wodę - uśmiechnął się blondyn, chociaż w jego oczach widać było smutek. Eren spróbował odwzajemnić gest i pomógł przyjacielowi napoić konie.

- Armin, musisz mi powiedzieć - jego głos był w pełni poważny. - Czy wszyscy nasi przyjaciele żyją?

- Kapitan... - zaczął genialny strateg, spuszczając ze smutkiem głowę.

- Dlaczego wszyscy mogą wiedzieć, a ja nie? - przerwał mu rozpaczliwym jękiem.

- Przecież dobrze wiesz, Eren - chłopak po chwili wahania uniósł swoje niebieskie spojrzenie i złączył je z tym zielonym.

- Rozmawiałem już z kapralem, nie przemienię się w tytana! - w głośnym szepcie dało się słyszeć determinację i swego rodzaju rozpacz. - Proszę, powiedz mi.

Armin wpatrywał się dłuższą chwilę w twarz przyjaciela, szukając w niej jakichś kontrargumentów, jednak po chwili westchnął głośno i przeniósł wzrok na konia.

- Z tego co wiem, zginęło około czterdzestu zwiadowców... - zaczął ze smutkiem blondyn, a serce Erena zabiło szybciej.

- Gdybym tylko tam był... - szepnął żałośnie, zaciskając pięści.

- Niczego byś nie zmienił, Eren. Większość z nich umarła w wyniku przemiany Tytana Opancerzonego, która zmieniła zamek w drobny mak. Z tego co słyszałem wśród gruzów udało im się znaleźć jedną czy dwie żywe osoby...

- Ale liczy się każde życie! Może w liczbach jeden to niewiele, ale dla rodziny i przyjaciół znaczy więcej niż sto obcych osób...

Armin milczał chwilę, zastanawiając się czy nie lepiej by było teraz urwać temat i oszczędzić Jaegera od noszenia tej tragicznej wiadomości. Nie zdążył jednak nawet rozpatrzyć za i przeciw, bo chłopak odezwał się ponownie:

- Co z naszymi przyjaciółmi, Armin?

Zapadła między nimi cisza, leniwie wygrzewająca się w lipcowym słońcu. Dłonie blondyna drżały, a serce Erena rozpoczęło szaleńczy galop.

- Armin - ponaglił niecierpliwie przyjaciela, nie myśląc o tym, że przekazanie takiej informacji nie jest łatwe.

- Wszyscy żyją oprócz... - pierwsze dwa słowa obudziły w Erenie tryskającą nadzieję, która wylała się z niego niczym wodospad, jednak ten nieszczęsny trzeci wyraz brutalnie ją pogrzebał. - ...Connie'go.

Eren zacisnął mocno pięści, ignorując wbijające się w jego skórę paznokcie.

- Jak to się stało? - jego głos drżał, ale dało się w nim wyczuć pewnego rodzaju pewność siebie. Z zielonych oczu tryskały wrogie iskry, jednak Eren nie wydawał się kierować ich w żadną stronę.

- Gdy uciekał, spadł na niego duży odłamek sufitu... Jeanowi udało się go stamtąd wyciągnąć, jednak chwilę później umarł w ramionach Sashy...

- Nie wybaczę im tego - warknął brutalnie Eren i zostawiając Armina w lekkim osłupieniu, skierował się w stronę domu.
                      

KRYZYS TWÓRCZY.

~2100

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro