Rozdział 8: Spotkanie w sądzie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

19.08.20XX, 9:25

Sąd Okręgowy, wejście główne

*

- Jestem już przed sądem, panie Wright! - powiedziałam, rozmawiając z Phoenix'em przez telefon. 

- My też już niedługo będziemy - usłyszałam jego głos (w tle było również słychać odgłos silnika oraz jakieś okrzyki Mai). - Edgeworth podwozi nas samochodem... Powiedział, że też chciałby obejrzeć rozprawę, więc będzie ci towarzyszyć na widowni.

- Oh... Miło z jego strony.

- Tak... No dobrze, zaraz będziemy na miejscu - powiedział i się rozłączył.

Faktycznie, po chwili pod sąd podjechał czerwony, sportowy samochód. Gdy zaparkował, wysiedli z niego Miles Edgeworth, Phoenix Wright i Maya Fey.

- No hej! - przywitała się dziewczyna. - Długo tu jesteś?

- Nie, przed chwilą tu dotarłam - odparłam.

- No to chodźmy do środka, musimy jeszcze porozmawiać z-

BANG!

Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, co się wydarzyło na moich oczach, i zaczęłam krzyczeć: 

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAH!!!

Phoenix został trafiony w klatkę piersiową... Upadł na ziemię z obficie krwawiącą raną.

Nie do końca wiedziałam, co się dzieje... Chyba Maya pociągnęła mnie za auto... Słyszałam, jak coś mówi, ale nie wiem co...

- AŁ! - nagle poczułam uderzenie. Zorientowałam się, że dostałam w policzek.

- Elyssa! Słyszysz mnie? 

- M-Maya...? O w mordę, Phoenix...!

- Nie wychylajcie się! - usłyszałam Edgeworth'a zza samochodu. - To robota snajpera!

SNAJPERA?!?

- Wright... Czy... Czy on...? - nie mogłam z siebie wydusić ani słowa więcej.

- Żyje, ale traci dużo krwi... Zabieram go do szpitala, karetka nie zdąży tu dojechać. Wy zabierzcie to - tu rzucił nam skórzaną torbę Phoenix'a - i wyjaśnijcie sprawę sędziemu! 

- A-ale...

- No chodź, Elyssa! - Maya pociągnęła mnie za rękę (w drugą chwyciła torbę) i ruszyłyśmy w stronę sądu. Po drodze obejrzałam się i zobaczyłam, jak Edgeworth zakłada Wright'owi prowizoryczny opatrunek i wkłada go do samochodu.

Błagam... Nie chcę, by ktokolwiek więcej umarł...

Wbiegłyśmy do sądu. Na korytarzu zobaczyliśmy sędziego, pana Bendā i jednego ze strażników.

- Co się dzieje? Co to za hałasy? - spytał sędzia, widząc nas.

- POSTRZELILI PANA WRIGHT'A!!! - krzyknęłam, zdenerwowana.

- Co takiego?! - Buki Bendā był w szoku. - Jak to?

- Ktoś tam... ze snajperką... On...

- Pan Edgeworth zabrał go do szpitala! - wyjaśniła Maya. - Ale co z rozprawą?

- Oh... Właśnie w tym problem... - sędzia podrapał się po brodzie. - Harmonogram rozpraw jest tak napięty, że nie damy rady jej przełożyć... A z tego, co mi wiadomo, żaden z innych prawników w mieście nie jest dostępny.

Zaraz, ilu my mamy adwokatów, że wszyscy są zajęci? Trzech? Dobra, nieważne...! Przecież to znaczy...

- To... Co teraz? - spytałam. - Ta rozprawa musi się odbyć dzisiaj... Ale co z obrońcą pana Bendā?

Nagle poczułam, że wszyscy zaczynają na mnie patrzeć. Natychmiast zorientowałam się, o co im chodzi, i zaprotestowałam.

- Nie... Ja nie mogę! Jeszcze nie jestem oficjalnie prawnikiem! Zostały mi dwa tygodnie do egzaminu końcowego...!

- To jedyne wyjście... A myślę, że można to potraktować jako nadzwyczajne okoliczności. Znaczy, jeśli jest pani w stanie...

Spojrzałam na pana Bendā. Widziałam dużą niepewność w jego oczach... Bał się, że nikt mu nie zechce pomóc. Momentalnie podjęłam decyzję, której pożałowałam niemal natychmiast:

- No dobrze... Niech będzie.

- W takim razie przygotuję dokumentację! - strażnik natychmiast odbiegł korytarzem.

W co ja się wpakowałam...?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro