Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To musiał być on. W momencie, w którym wykonał ten dziwny ruch głową poznałam go i byłam bardziej pewna tego, niż własnego imienia i nazwiska. Chłopak ze sklepiku z pamiątkami stał teraz pod słupem kilkanaście metrów przede mną i bez wątpienia jakimś cudem mnie wypatrzył, bo zdawał się mieć wzrok przykuty do mojej osoby. Niestety nie byłam w stanie wyłapać za wiele szczegółów na jego twarzy, jego ciemne włosy nachodzące lekko na czoło idealnie rzucały niefortunnie cień. Musiały być gęste, skoro nie przepuszczały ani trochę światła.
Przez myśl przeszło mi, że być może to on stoi za tym dziwnym Walkie Talkie. Nie spuszczając z niego wzroku wymacałam torebkę i włożyłam do niej rękę. Odszukałam je bez problemu, tak, jakby czekało, aż je wyciągnę. Czy kiedy szukałam soczewek, przypadkiem go tam nie było?...

Zaczęłam odczuwać lekki niepokój. Chłopak stał jak wryty i zdawało mi się, że jedyne ruchy jakie wykonuje to nieznaczne, jakby nerwowe drganie głową w bok. Wiedziałam, że w tych górach dzieją się naprawdę dziwne i przerażające rzeczy, słyszałam o pewnych anomaliach takich jak samoistne podpalenie zakładu karnego parę lat temu, jednak był on znacznie oddalony. Niemożliwe, żeby ktoś tak po prostu wparował sobie na tak bardzo strzeżony obiekt... Teraz ta dziwna osoba która zdaje się pojawiać i znikać, niewiadomo kim jest, skąd się wziął. Nie odzywa się i ma jakieś tiki nerwowe. Czy jest duchem? Byłam pewna, że siedziałam tu sama a on nagle wyrósł, niczym spod ziemi. Słyszałabym lub zobaczyła nawet kątem oka jakikolwiek ruch, że ktoś przyszedł. Pojawił się od tak, a w sklepiku przecież od tak zniknął.

Moje myśli pędziły przez głowę kiedy wyjmowałam urządzenie z torebki. Uniosłam je na wysokość ramienia.

- Hej Ty! - Zawołałam. Powoli przechylił głowę w odpowiedzi, co wywołało u mnie już prawdziwy strach. Teraz zaczął mnie przerażać.

Po chwili milczenia z obu stron wzięłam powoli cichy wdech, chcąc się uspokoić. On zdaje się, czekał na coś.

- To Twoje?

Serce podskoczyło mi do krtani, kiedy jego głowa zaczęła drgać bardzo szybko i nienaturalnie się wykręcać, raz w prawo, raz w lewo, na dół. Przez moment, gdy odchylił ją do tyłu a latarenka oświetliła jego twarz, zauważyłam coś jeszcze. Nosił dziwne gogle z pomarańczowymi szkłami od których odbił się blask prowizorycznej latarni i jakby chustę naciągniętą na brodę, ale co do chusty nie miałam pewności. Mogłabym tłumaczyć sobie, że było mu po prostu zimno, ale w tym czaiło się coś więcej. Może pracował w pobliskim tartaku aby narąbać drewna na zimę i właśnie wracał z pracy, a dziwne ruchy są spowodowane jakąś chorobą?

Przeszła mi przez głowę przerażająca myśl, że wcale może nie być taki nieszkodliwy jak mi się wydaje.

Uspokoił się nagle. Czułam, jak ręka w której trzymałam Walkie Talkie drży ze strachu. Czułam potężną gulę w gardle i serce z całej siły uderzające w mostek. Chłopak powoli sięgnął za swoje ramiona i naciągnął kaptur na głowę. Musiał nosić pod tym ogromnym swetrem bluzę.

- Nie, nie, nie - Powtarzałam wpadając w panikę, kiedy bardzo powolnym krokiem zaczął zmierzać w moją stronę. Głos łamał mi się a oczy zaczęły piec od napływających do nich łez. Sięgał do czegoś przy pasku czarnych jeansów, zaś drugą ręką naciągał chustę na resztę twarzy. Nosił ciemne, robocze rękawice, co widziałam coraz wyraźniej, z każdym jego krokiem.

W jego chodzie było coś tajemniczo nienaturalnego, jakby miał na celu wywołanie strachu. Przebierał nogami bardzo spokojnie i rytmicznie, wręcz zbyt spokojnie. Zastanawiałam się czy zacząć już krzyczeć w niebogłosy, gdy nagle gwałtownie odwrócił się w stronę schroniska i zamarł w miejscu. Na początku za bardzo bałam się spuścić z niego wzrok, ale ostatecznie zrobiłam to samo.

Czerwony polar. Jake wyszedł z budynku. Chwilę stał i zdaje się, rozglądał, gdy nagle zaczął chwiejnym krokiem zmierzać w naszą stronę. Teraz już byłam tak wystraszona, że nie wiedziałam co zrobić. Nie byłam w stanie nawet drgnąć.

Albo pozabijają siebie nawzajem (Mój chłopak zawsze szuka zaczepki gdy za dużo wypije), albo razem zabiją mnie.

- Gdzie jesteś dziwko? - Usłyszałam jak woła. Zabolało.

Wiedziałam, że wypatrzył już tajemniczego chłopaka ze sklepiku i to właśnie w jego stronę idzie. Niemożliwe, żeby zauważył mnie, kulącą się ze strachu w cieniu drzewa.

Gdy wejdą w jakąkolwiek interakcję zbiorę w sobie wszystkie siły i ucieknę - Obiecałałam sobie w myślach.

Dziwny chłopak stanął przodem do zbliżającego się Jake'a, więc nawet teraz miałam okazję ratować się póki mogę. Gdy tylko drgnęłam łapiąc torebkę i już miałam podnosić się na miękkich nogach dostrzegłam, że ruchem dłoni każe mi zostać. Bałam się do tego stopnia, że wolałam się posłuchać i jeszcze poczekać.

Jake zatrzymał się około trzy metry przed nim i zatoczył się.

- Ty to kto, pajacu? - Widziałam, jak w odpowiedzi powoli przechyla głowę w bok - Jesteś głupi czy głuchy?

Nie ruszał się już ani nie odpowiadał, co jeszcze bardziej sprowokowało Jake'a.

- Mam Cię nauczyć jak się gadada? - Jake zbliżył się teraz tak, że dzielił ich metr. To bardzo bliska odległość. Moje serce skakało teraz do tego stopnia, jakby miało mi wyskoczyć z piersi. Wolałam tego nie widzieć.

Ale widziałam. Mój chłopak zamachnął się, jednak kilka milisekund nim uderzył go w twarz, ten złapał jego nadgarstek i pociągnął go, odskakując na bok. To było dziwne, że ma taki refleks i jest na tyle zwinny, tym bardziej kiedy bierze się pod uwagę to, jak zachowuje się ogółem. Jake runął na ziemię, zaś jego przeciwnik w kilka chwil dociskając butem jego łopatki schylił się i złapał go jedną ręką za brodę, drugą umieścił na czubku głowy. Odwrócił jego twarz w moją stronę. Widziałam przerażenie i szok na jego twarzy. Dostrzegł mnie, ale nie był w stanie nic powiedzieć bo starał się oddychać, gdy but tajemniczego chłopaka cisnął go między łopatkami.

- Przeproś ją, skurwysynu - Szepnął tajemniczy chłopak. Uniosłam wysoko brwi. Jego głos był spokojny, niemal niesłyszalny. W jego głosie nie było nic strasznego.

- Prze... Prze... - Nie zdążył dokończyć bo usłyszałam chrupnięcie. Jego głowa momentalnie wykręciła się pod nienaturalnym kątem.

Chłopak wyprostował się i trącił butem bezwładne już ciało. Jak Jake umierał jeszcze kilka razy drgał, ale teraz to był już tylko wór pełen krwi i kości. Bez ducha. Chciałam krzyczeć, ale zdobyłam się tylko na łzy ściekające mi strumykami po policzkach. Modliłam się, aby to był kolejny koszmar.

Patrzyłam jak brunet odwraca się w moją stronę. Stał całkiem blisko, ale nie na wyciągnięcie ręki. Przechylił powoli głowę w bok.

- Zabiłeś go - Jęknęłam, to jedyne co byłam w stanie z siebie wykrztusić.

Nie odpowiedział. Obraz rozmył mi się na moment przed oczami kiedy odwrócił się na pięcie i powolnym krokiem zaczął się oddalać.

- Nie zostawiaj mnie tak teraz! - Krzyknęłam, płacząc jeszcze głośniej.

Nie zatrzymał się ani nie odpowiedział. Po prostu odszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro