Misja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(UWAGA! W opisie jest napisane że książka jest + 16, więc proszę brać pod uwagę to, jakie sceny występują w tym opowiadaniu. Czytacie na własną odpowiedzialność ;) )


Po dwóch tygodniach...

Sabine

  Mam dość... Każdego dnia, dosłownie każdego ten potwór przychodził do mnie nocą niczym bestia z najgorszego koszmaru. Niczym ogromny wąż. Wślizgiwał się do mojego pokoju lub sam kazał mnie przyprowadzać do niego. Każdej nocy bił mnie, poddawał licznym torturom... a zawsze chciał kończyć tym samym... gwałtem. Na szczęście mam najlepszego brata we wszechświecie. Za każdym razem, gdy William przykuwał mnie do łóżka i szykował się na to, Tristan wbiegał do pokoju i starał się mnie uwolnić. Parę razy mu się udało. Jestem mu za to niezmiernie wdzięczna. Jednak bardzo często, a nawet prawie za każdym razem zostawał ciężko ranny. Medycy nie chcą go już leczyć. Uważają, że zabiera im to zbyt dużo czasu i zapasów. Martwię się  o niego. Dlatego dziś rano powiedziałam mu, żeby odpuścił. Nie będę narażać zdrowia mojej rodziny i wszystkich z mojego powodu. Niech się dzieje, co ma się stać...

 Jest wieczór. William za chwile powinien przyjść. Boje się tego momentu, ale muszę stawić temu czoło. Nie będę dłużej jego niewolnicą. Jestem skuta, ale pod poduszką w łożu ukryłam nóż. Nie wytrzymam dłużej tego, co mi robi. Zabije go.

 Usłyszałam szmer. Rozsuwane drzwi. Jest tu. To mój czas.

- Ubieraj się, panno Wren - powiedział stojący za mną William.

 Zdziwiło mnie to. Odwróciłam się do niego niechętnie. Był ubrany w swoją zbroje.

- Co? - byłam okropnie zdziwiona.

- Lecimy na misje do bazy Rebelii na Yavin 4 - powiedział.

 Nie dowierzałam. Mogę się stąd wyrwać i w dodatku spotkać się z Ezrą i załogą! Spełnienie moich marzeń.

- Twoją rodzinę też zabieram ze sobą. Na lądowisku za 10 min, albo pożałujesz - powiedział i wyszedł.

 Nie chciałam zwlekać. Szybko pobiegłam do swojego pokoju. Wzięłam i spakowałam do torby wszystko, co mi potrzebne. Ubrałam się w swoją zbroje. Zabrałam hełm i  blastery, po czym skierowałam się na lądowisko. Dostrzegłam mojego prześladowce z liczną armią. Moją rodzinę... Moją matkę szlochającą cicho i tulącą się do mojego ojca, który ją pocieszał, oraz mocno potłuczonego, poranionego, ledwo stojącego na nogach Tristana. Jego zbroja... była we krwi, jego krwi. Mimo bólu starał się zachować pozory wojownika i stał prosto. William spojrzał w moją stronę. Uśmiechnął się diabelnie. Szłam w jego stronę, z wielką chęcią, by rozwalić mu tę jego parszywą gębę. Za cierpienie moje, mojego poturbowanego brata, mojej zapłakanej matki, zmartwionego ojca i całego ludu Mandalory. Jednak pohamowałam się. Musiałam być cierpliwa.

- Gotowa? - zapytał mnie oschłym głosem.

- Tak - odpowiedziałam tym samym.

- To dobrze, eskadra na pokład! - wrzasnął.

 Po chwili wszyscy znalezli się na pokładzie statku Sinisterów. Jego "rodzinna bryka" w przeciwieństwie do niego nie była taka zła. Była przytulna i bogato zdobiona. Było mnóstwo złotych i skórzanych elementów, zdobiących i tak dobrze zaprojektowane wnętrze. Rozglądałam się po statku. Weszłam do jednego z 3 salonów, gdy zobaczyłam siedzącego na zielonej kanapie ze skóry siedzącego Tristana. Podeszłam do niego i usiadłam.

- Tristan? - spojrzałam na niego.

  Brat spojrzał na mnie czułym spojrzeniem.

- Cześć siostra, co tam? - zapytał, jak gdyby nigdy nic.

 Miał podbite oko, rozcięty policzek i bandaż wokół głowy zakrywający ranę po uderzeniu blasterem. Bronił mnie tyle razy. A ja ani razu nie zdążyłam mu za to podziękować.

- Jak się czujesz? - zapytałam.

- Bywało lepiej... ale czasem bywało też gorzej - uśmiechnął się.

 Przytuliłam go, ze smutku jak i z wdzięczności.

- Przepraszam, że tak cierpisz... Znowu przeze mnie...- zamknęłam oczy.

 Tristan odwzajemnił uścisk.

- Nie przejmuj się siostra... Tak po prostu musi być - powiedział i delikatnie mnie odepchnął. 

  Całą resztę lotu rozmawiałam z bratem na każdy temat. Od błahostek do bardzo poważnych tematów. Od kpienia z Williama po kombinowanie jak się go pozbyć. Od śmiechu do szlochu. W sumie nie wiem, czy nasza rozmowa miała jakikolwiek sens. Przeskakiwaliśmy z jednego tematu na drugi. Trwało to tak może z pół godziny, aż nie dolecieliśmy do bazy na Yavin 4. Tak strasznie się cieszyłam, że zobaczę ich wszystkich, Kanana, Here, Zeba, Chopera... Jak i Ezre. Tak, w końcu zobaczę się z Ezrą. Wiem, że gdy tylko mu podziękuje, bez względu na wszystko, wpadnę mu w ramiona i pocałuje najlepiej jak umiem. To znaczy, o ile umiem. Jeszcze nigdy się z nikim nie całowałam. Mam nadzieje, że za chwile na Yavin 4 będzie ten pierwszy raz...

chwile po...  

 Wyszłam ze statku kierując się jak najszybciej na zewnątrz. Byleby tylko ominąć Williama. Rozglądałam się za moim kruczowłosym rycerzem. Pierwsza wybiegła do mnie Hera. W zasadzie szła szybkim krokiem, ale zawsze coś. Przytuliła mnie za nim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. Oczywiście przytuliłam się do niej. Uścisk nie jest dla mnie codziennością, ale po tym, co spotkało mnie przez ostatni tydzień, ten horror, uścisk był czymś, czego było mi trzeba.

- Cześć Hera - przywitałam się z nią.

- Witaj kochana- oderwała się ode mnie  i spojrzała na mnie uśmiechnięta. - jak się czujesz?

- Nie narzekam - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem. Nie chciałam jej martwić. Gdybym powiedziała jej o moim bólu i cierpieniu, który sprawiał mi William, załamałaby się.

 Rozejrzałam się.

- Hera, gdzie Ezra? - od razu zadałam to pytanie.

 Hera od razu straciła swój uśmiech. Zastąpił go wyraz smutku i rozpaczy. Oczy zaszkliły jej się od nadpływających łez.

- Sabine... Kochanie...- powiedziała drżącym głosem.

  Czułam co chce mi przekazać, ale nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. Nie, to nie mogło się stać. To nie może być prawda...

-Hera...- w moich oczach pojawiły się łzy.

  Twi'lek wzięła głęboki oddech i spojrzała mi prosto w oczy.

- Kiedy byliście wszyscy na Mandalorze, Ezra został wezwany do bazy. Miał do wykonania specjalną misje. Oszacowaliśmy ją na jakieś dwa dni...ale...- przerwała przełykając ślinę przez gulę płaczu tworzącą się w gardle.

-ALE?! - domagałam się odpowiedzi.

- Ale nie wrócił... Od dwóch tygodni nie dał znaku życia. Dosłownie nic. Nawet holowiadomości - powiedziała ze smutkiem patrząc w ziemie.

- Hera to niemo....

- Kapitan Syndulla! - krzyknął idący tu William.

 Tuż za nim szła moja rodzina. Wyglądali jak niewolnicy idący na ścięcie. Ten widok bolał mnie bardziej niż wszystkie tortury, obelgi i katusze,m których doznałam w ciągu całego mojego życia.

- Potwór - wyszeptałam do siebie.

 Gdy wszyscy zebrali się w jednej kupie zaczęłam się im przyglądać. Moja matka miała czerwone oczy od płaczu. Wyglądała na załamaną. Jej potargane włosy oddawały by normalnie jej charakter, istna burza. Mój ojciec też nie wyglądał lepiej. Jego majestatyczna postać zmieniła się teraz we wrak człowieka. Szary cień, który nie ma zamiaru wyjść z mroku. A Tristan, eh, Tristan kiwał się w prawo i lewo. Niby nie zauważalne to robił, ale... Ja widziałam. Widziałam, że gdyby nie to, że był przy naszej matce i musiał być poprawnej postawy, czyli na baczność, padłby na kolana, a potem zemdlał z wyczerpania i bólu. Za to nasz Potwór... Śmiał się z Herą. Ona nie wiedziała o jego potwornej naturze, nikt, po za moim ludem nie wiedział. Był to jego sekret, którego my musieliśmy strzec. 

  William podszedł do mnie i ścisnął mi niezauważalnie dłoń z całej siły.

- Uśmiech szmato...- szepnął mi do ucha ostrym głosem.

  Chciałam krzyknąć, ale nie mogłam. Zamknęłam oczy z bólu.

- Puść ją do cholery! Nie widzisz, że ją to boli! - krzyknął Tristan.

 Nasi rodzice patrzyli na niego jak na jakiegoś wariata. Wiedział, co mu za to grozi.

- Coś ty po...

- Powiedział że masz ją zostawić - odezwał się głęboki, przyjemny kobiecy głos.

 Rozejrzałam się. W naszym kierunku majestatycznym, powolnym i dumnym krokiem szła dziewczyna. Miała jasną, na oko gładką i piękną cerę. Pełne, naturalnie czerwone usta. Gęste, wspaniałe rzęsy. Duże, piękne, błyszczące i uwodzące niczym oszlifowany ametyst oczy, również tego głębokiego, pięknego koloru co ów kamień. Jej długie, ułożone w przedziałek na środku, złote wręcz włosy sięgały jej do połowy pleców. Ubrana była w skórzaną, beżową kurtkę, białą jak mleko koszulkę, leginsy w kolorze morskim i glany. Szła z powagą wyrytą na twarzy widząc całe zajście, ale z twarzy wyglądała na spokojną i łagodną. Kobieta była niewiele starsza ode mnie. Może z jakieś 24 lata. Była piękna... Naprawdę piękna. A przynajmniej wywnioskowałam to po zachowaniu Trsitana. Patrzył na dziewczynę z otwartą szczęką ze zdumienia i szeroko otwartymi oczami. Nie było to mocno wyrazne, ale... Ja widziałam. Zauroczył się. Trochę poprawiło mi to nastrój. Mój brat, zawsze sztywny i wierny zwyczajom mandaloriańskim zauroczył się w dziewczynie. Czułam, że ta złotowłosa dziewczyna będzie naszym sojusznikiem.

- Puść ją, natychmiast -powiedziała dziewczyna stając tuż obok Tristana.

 Przypadek? Nie sądzę, śmiałam się w duchu.

- Bo co? Wiesz, kim ja...

- Głęboko mam kim jesteś, cwaniaku. Jesteś w bazie rebeliantów, tu mamy swoje zasady, swoje reguły. Nie dostosujesz się? To wsiadaj w stateczek tatuśka i wypier*alaj! - powiedziała ostro.

William puścił moją rękę. Kopara opadła mu na maxa. Był zaskoczony jej reakcją. Chyba jeszcze nigdy nikt mu nie odmówił. Tristan uśmiechnął się i zaśmiał się cicho. Chyba mu się spodobała. Z resztą mi też. Ma charakter.

William zawrócił i podszedł do swojego oddziału. Zaczęłam się głośno śmiać. Tak jak i Trsitan, mój ojciec, a nawet moja matka śmiała się do czerwoności. Hera nie rozumiała dlaczego ta sytuacja nas aż tak rozbawiła, ale... też się śmiała. Dziewczyna tylko zasłoniła usta ręką i jedynie delikatnie zaśmiała się pod nosem. Spojrzała na nas. Uśmiechała się czule. Coraz bardziej ją lubiłam.

- Nic ci się nie stało? - spojrzała na mnie z uśmiechem, a powiedziała z troską w głosie.

- Nie - powiedziałam krótko, ale zwięzle.

- Dziękuje za rozładowanie sytuacji Adelline - powiedziała Hera do złotowłosej dziewczyny. 

- Nie ma sprawy Hera - powiedziała uśmiechnięta Adelline.

- Adelline? - powiedział, a bardziej zapytał zafascynowany Tristan.

 Obróciła się w jego stronę.

- Tak, Adelline Bridger, starsza siostra Ezry Bridgera - powiedziała z miodowym uśmiechem i troskliwym spojrzeniem.

- Siostra? - zapytałam zaskoczona.

- Tak, starsza siostra - uśmiechnęła się do mnie. - Pózniej wyjaśnię, moja droga. Myślę, że powinniście odpocząć. Misja będzie trudna, dlatego...

  Przerwała, gdy Tristan upadł na ziemie. Leżał bez ruchu. Rozładowanie sytuacji spowodowało odpuszczenie stresu a w rezultacie powrót bólu. Jako pierwsza przykucnęła przy nim Adelline. Zbadała jego puls. 

-Trzeba go zabrać do Med-bay - powiedziała złotowłosa panna Bridger.

 Moi rodzice wraz z Adelline, co mnie  zdziwiło, bo ledwo go znała. Hera wytłumaczyła mi, że Adelline Bridger ma wielkie doświadczenie medyczne. Czyli będzie go bandażować? Hehe, ciekawe, kiedy oficjalnie zostaną parą. 

- Chodz Sabine, odprowadzę cię do twojej kajuty. Pewnie się już za nią stęskniłaś, Co? - zaśmiała się wiedząc, że u niej w domu znajdują się normalne łóżka, znacznie wygodniejsze niż koje na statku.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo - zaśmiałam się i poszłam razem z nią w kierunku Ducha. Rozmawiałyśmy o wielu sprawach, ale głównie o siostrze Bridgera. Chciałam wiedzieć, dlaczego Ezra nigdy nie powiedział mi o starszej siostrze. Dlaczego nawet o niej nie wspomniał? Nie rozumiem tego. Będę zamartwiać się tym pózniej. Teraz chce tylko odpocząć. Kiedy dotarłyśmy do mojej kajuty, jeszcze jeden raz uściskałam Herę. Pożegnałyśmy się. Wchodząc do kajuty zamknęłam drzwi. Spojrzałam na wszystkie kolory i obrazy otaczające mnie. Od tych pierwszych do tych które wykonałam zaledwie parę dni temu. Kochałam je wszystkie. Wskoczyłam na swoją koje i położyłam się.

- Nareszcie w domu - powiedziałam do siebie, po czym zamknęłam oczy i powoli zaczęłam się oddawać w objęcia snu.  


Hejka, to ja, Washirika. Jak wspominałam w rozdziale CZEŚĆ w OBROŃCY, wena mi wróciła. Oto rozdział tak kiepski, że szkoda gadać, ale powoli wracam do formy. Mam nadzieje, że bęzię wam się podobał.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro