17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dylan:
Poranek po imprezie nie należał do łatwych. Zwlokłem się z łóżka i od razu poszedłem do łazienki żeby się po prostu wyrzygać, co ani trochę nie polepszyło mojego samopoczucia. Umyłem się i leżałem w łóżku robiąc przeciąg z mojego pokoju do kuchni, nagle drzwi od pokoju Bretta, który znajdował się naprzeciw mojego otworzyły się, Brett wyglądał jakby umarł, był blady i miał podkrążone oczy, włosy powykręcane we wszystkie strony. 

Leżałem tak i zgonowałem, po chwili przyszedł Brett, położył się obok i westchnął ciężko.

- Pamiętasz jak nieśliśmy cię do pokoju? - spytał. Zawiesiłem się na chwilę próbując sobie w ogóle przypomnieć moment w którym urwał mi się film.

- Nie chyba... Aczkolwiek boli mnie noga... Jakbym się...

- Wyjebałeś się jak szedłeś pół przytomny na dół by wpierdolić kujonowi, a Thomas biegł za tobą i cię dopingował i się zjebaliście. Ciekawe jak Thomas i Liam... Oni też byli pijani i to mocno... Szczególnie Thomas. Mam nadzieję, że u nich w porządku, a jak im się coś stało? Oni nie mieli nigdy kaca, bo nigdy się nie najebali - zastanowił się Brett.

- Racja. Może ostatkiem sił które nam pozostał sprawdźmy czy żyją - zaproponowałem. 

Wstaliśmy i z mocno bolącymi głowami i ogólnie ogromnym kacem poszliśmy sprawdzić, czy u amiszów wszystko w porządku. Po korytarzu walały się butelki, jakiś papier toaletowy, resztki jedzenia, czyli poimprezowy standard. 

Zapukałem do drzwi amiszów, otworzył mi Thomas który wyglądał... Jak nowonarodzony.

- Hej - powiedział i zaprosił nas gestem do mieszkania, weszliśmy zerkając na siebie z Brettem, bo raczej spodziewaliśmy się, że otworzą nam zwłoki. Do moich nozdrzy uderzył zapach czegoś ładnego, jakiegoś jedzenia.

- Normalnie się czujecie? - spytał Brett.

- No pewnie, patrzcie - powiedział Thomas, przeszliśmy do kuchni gdzie Liam siedział przy starodawnej maselnicy do wyrabiania masła, zrobiliśmy z Brettem wielkie oczy na ten widok.

- Masło robimy, zrobiliśmy też kilka chlebów - wyjaśnił blondyn wskazując na bochenki chleba ułożone na desce.

- Jak... Jak wy wstaliście, skoro u nas kac to codzienność i nie żyjemy, a wy tak po prostu... - zastanowił się Brett. No szokiem było to dla nas, my umieraliśmy, a oni od rana piekli chleby, robili masło i cholera wie co jeszcze.

- Wypiliśmy mieszankę ziół wzmacniających. Chcecie? Faktycznie wyglądacie dość... Wczorajszo - przyznał blondyn. 

- Możemy wypić, bo czuję jakbym umierał... Ale to dla mnie szok - przyznałem. 

Usiedliśmy przy stoliku w kuchni, Thomas wyjął jakieś zioła i je zaczął ugniatać w moździerzu, a Liam siedział w kącie kuchni i ubijał masło w tym dziwnym drewnianym przyrządzie, poczuliśmy się jak na jakiejś wsi. Obserwowałem zgrabne ruchy Tommy'ego, który przyrządzał nam te zioła, a Brett wyglądał jakby nie ogarniał co się dzieje, to zerkał na Thomasa, to na Liama kręcącego masło. 

- Wy... Wy tak często coś tu robicie w kuchni? - spytał w końcu mój przyjaciel.

- Tak, dość często. Zasialiśmy też ziemniaki i marchew - wspomniał Liam. 

- Co takiego? - spytałem, rozumiem że może im trochę ciężko odejść od nawyków domowych, ale do cholery, to jest Nowy Jork.

- Tam przed akademikiem kawałek, macie picie - powiedział Thomas i położył przed nami kubki z aromatycznym i mocnym zapachem ziół. 

Dopiero do mnie dotarło, że oni serio coś zasadzili, do tego zobaczyłem w ich kuchni doniczki, gdzie rosły jakieś zioła, rośliny i inne nieznane mi rzeczy. No cóż, przywieźli ze sobą tutaj kawałek wsi, nawet jakoś u nich nie bywaliśmy, dlatego ten fakt umknął nam. Napiliśmy się tych ziół, które miały mocny i ostry posmak i nagle nie bolał mnie już brzuch, przeszły mdłości i ból głowy, poczułem się zupełnie inaczej.

- Wynaleźliście lekarstwo na kaca - powiedziałem.

- Czyli pomogło, to fajnie a chcecie śniadanie? Upiekliśmy chleb, a Liam skończył kręcić masło - zaproponował blondyn. Oczywiście nie odmówiliśmy, nasza lodówka świeciła pustkami więc zjedzenie u nich śniadania wydawało się fajną opcją.

- Czy wy nie chcieliście uciec od takiego życia? - spytał Brett.

- Chcieliśmy uciec od schematu, ale robienie takich czynności wtedy gdy nam się podoba i robienie tego po swojemu to co innego - wyjaśnił Liam i spojrzał zalotnie na Bretta, który również nie spuszczał go z oczu. Nie wiem czy tu się kroił jakiś romans na boku czy co, ale wydaje mi się że wczoraj na imprezie ta dwójka też spędziła dużo czasu razem, nie wiem w sumie byłem najebany, ale tak mi coś świta. Będę musiał zapytać Bretta co się dzieje, ale to na osobności. 

- Dzięki za zioła no i jedzenie - powiedziałem po chwili, no i muszę przyznać że ten chleb który oni zrobili był pyszny, ja nie wiedziałbym nawet jak się do tego zabrać. 

Nagle mój telefon zawibrował i dostałem od promotora maila, na moment zrobiło mi się słabo, byłem tak pochłonięty sprawami akademikowymi, że zapomniałem że mu przecież wysłałem kawałek pracy napisany wspólnie z Thomasem. 

- O chuj, promotor - powiedziałem i szybko otworzyłem o niego wiadomość, wszyscy zamilkli i w ciszy obserwowali moją reakcję. Odłożyłem na bok telefon i popatrzyłem na wszystkich z grobową miną, która po chwili zamieniła się w uśmiech.

- Napisał, że napisałem świetnie, że będą drobne poprawki, ale jest dobrze i napisałem dużo jak na daną chwilę - powiedziałem po czym zwróciłem się do Thomasa - Będę musiał ci się jakoś odwdzięczyć.

- No coś ty, dzięki tobie tu jesteśmy, przestań. Pomogę ci napisać całą pracę - powiedział. Byłem przeszczęśliwy, że promotorowi podoba się to co napisaliśmy, oprócz tego Tommy zadeklarował pomoc do końca pisania pracy, co w ogóle mnie ucieszyło.

- Tobie to zawsze się poszczęści - powiedział Brett.

- Głupi zawsze ma szczęście, nie? - spytałem na co Brett przytaknął. I tak on był w lepszej sytuacji, bo zaczął pracę pisać sam, bo on ma większe samozaparcie w takich rzeczach no i chęci. Pomogliśmy jeszcze amiszom zrobić pranie, bo obawiali się, że coś zepsują i wróciliśmy do naszego mieszkania. 

- Musimy pogadać - powiedziałem, Brett popatrzył zdziwiony i usiedliśmy w jego pokoju, odpaliłem papierosa specjalnie otwierając okno tak żeby dym poleciał do okna mieszkającego pod nami kujona, który z powodu tak ładnej pogody ma zapewne pootwierane okna.

- Brett, sorry za szczerość, bezczelność czy jak to nazwiesz ale wiesz że taki jestem. Między tobą i Liamem... Coś się dzieje? - spytałem. Na to pytanie Brett nie wiedział gdzie ma oczy podziać i jego reakcja zdradziła, że coś jest na rzeczy, gdyby nie było to by zareagował inaczej.

- A co takiego sugerujesz? - spytał.

- Uśmiechacie się do siebie ukradkiem, siedzi wlepiony w ciebie maślanymi oczami, ty też patrzysz na niego ciągle - powiedziałem wypuszczając z siebie dym na dwór z nadzieją, że doleci do okna Williama.

- Nic takiego - powiedział zawstydzony Brett. Tak, on się zawstydził, to było niecodzienne, jeszcze bardziej dało to mi do myślenia, że jest coś na rzeczy.

- Oh Brett, znamy się nie od wczoraj - westchnąłem.

- Nie wiem, lubię go i jest bardzo w porządku - powiedział.

- Oh Boże. Scotta też lubię i jest bardzo w porządku. Mam na myśli czy ci się podoba, no wiesz, z ciebie tak trzeba wszystko wyciągać, no naprawdę. 

- Oh Dylan, to jakieś przesłuchanie? Nie wiem czy jest coś na rzeczy, rozstałem się niedawno z dziewczyną, a z Liamem lubię spędzać czas, może patrzę na niego nieco inaczej niż przykładowo na ciebie - wyjaśnił.

- Liam ci się podoba. Dobra, nie mam pytań. Żeby nie było, cieszę się, naprawdę. Liam jest w porządku, mam nadzieję, że jakoś wam się uda - powiedziałem. 

- Nic takiego nie powiedziałem. Po prostu...

- Dobra, już okej, widzę, że się spiąłeś. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

- Nie mów nikomu. Sam nie wiem co czuję, ale to tajemnica - przestrzegł Brett. 

- Spoko, możesz mi zaufać. Może się przejdziemy do sklepu? - zaproponowałem, nie dało się nie zauważyć że nasza lodówka świeciła pustkami, zresztą jutro był pierwszy dzień na uczelni, więc jakieś śniadanie będzie trzeba zjeść. 

Na samą myśl o uczelni wszystkiego mi się odechciało, nie miałem ochoty tam wracać i robić jakichś spierdolonych rzeczy, ale to ostatni rok, więc nie potrzebuję problemów i postanowiłem się jakoś bardziej do tego wszystkiego przyłożyć. Wyszliśmy z akademika i... Zastygliśmy w bezruchu. Na terenach zielonych akademika zobaczyliśmy Liama i Thomasa, którzy podlewali zapewne sadzonki, które tam przytargali i posadzili.

- O chuj - powiedział Brett. 

- Wieś w Nowym Jorku - powiedziałem i podeszliśmy do chłopaków, którzy coś kopali i podlewali.

- O, hej, właśnie nadeszła pora podlewania - powiedział Liam i pomachał blaszaną konewką, Thomas klękał przy tych sadzonkach i coś tam dokopywał.

- Dopiero jak to zobaczyłem na żywo dotarło do mnie, że naprawdę to zrobiliście - powiedziałem.

- Tu będą marchewki, tu ziemniaki, a tu buraki - powiedział Thomas wskazując miejsca w ziemi na których jeszcze nic nie zdążyło wyrosnąć. Założę się, że to co oni wyprawiają zainteresowało mieszkańców akademika i pewnie zerkali ciekawi co tu się odpierdala.

- Świetnie - powiedział Brett przyglądając się wszystkiemu. 

- Okej, my pójdziemy do sklepu - powiedziałem i odeszliśmy, odwróciłem się jeszcze by zobaczyć w oddali amiszów, którzy z pasją i zainteresowaniem zajmowali się sadzonkami.

- Nie spodziewałem się tego - powiedziałem.

- Ja też... Śmiesznie trochę, że przywieźli tu kawał swojego życia - wspomniał Brett.

- Owszem... Czy widzisz to co ja? - spytałem gdy doszliśmy do marketu w którym zazwyczaj robiliśmy zakupy jedzeniowe, tak zwany market studencki. Na parkingu szedł kujon, nasz ulubiony lokator z dołu, który pewnie skądś wracał i szedł po zakupy, w mojej głowie pojawił się oczywiście genialny pomysł.

- Ale że William? - spytał Brett. Skinąłem głową i pociągnąłem go za sobą, wzięliśmy wózek na kółkach na zakupy, kujon stał na środku pustego parkingu i coś robił w telefonie. Wziąłem wózek i zacząłem biec z nim w stronę kujona, Brett w tym czasie trzymał telefon i nagrywał wszystko. Kujon się odwrócił, wjechałem w niego wózkiem, co skutkowało tym, że wpadł do tego wózka a ja zacząłem nim kręcić, na co ten zaczął krzyczeć jakby go ze skóry obdzierali, przecież nic takiego się nie działo. 

- To za wczoraj - powiedziałem, zakręciłem wózkiem z całej siły i go puściłem, a ten się zaczął kręcić z chłopakiem. Brett ledwo stał ze śmiechu, patrzyliśmy jak wózek przestaje wirować a rozjuszony Will wychodzi z niego chwiejnym krokiem, bo mu się chyba trochę zakręciło we łbie. 

- Zabiję cię! - zagroził i stanął na chwilę łapiąc równowagę, wyglądał jak pijany.

- Naciesz się tym stanem, pewnie pierwszy raz tracisz równowagę bo nie pijesz alkoholu - powiedziałem, kujon wyglądał na wkurwionego i chyba ode chciało mu się nawet robić zakupy, bo nie wszedł do marketu. Czy miałem wyrzuty sumienia? Oczywiście, że nie. Nienawidziliśmy go, zawsze nam psuł zabawę i nas wkurwiał, a przejazd wózkiem to nic takiego, sami tak czasem robiliśmy z Brettem, że rozpędzaliśmy wózek i się w nim kręciliśmy na pustym parkingu, też mi straszne.

Gdy cała akcja na parkingu się zakończyła weszliśmy w końcu do marketu. Przechadzaliśmy się po sklepie, wrzucaliśmy produkty które mogą nam się przydać, nagle zadzwonił mój telefon. 

- Halo? - odebrałem przyglądając się ofertom alkoholi z promocji.

- Byliśmy umówieni na dziś na tatuaż na osiemnastą, a już jest w pół do dziewiętnastej, stało się coś? - spytała dziewczyna, popatrzyłem na Bretta i zrobiłem skwaszoną minę.

- Ah... Ah tak, miałem mały wypadek losowy, przepraszam, miałem dzwonić... Mogę jeszcze wpaść? - spytałem.

- Tak, czekam - powiedziała dziewczyna i się rozłączyła.

- Dzwoniła laska jakaś, że miałem jej robić tatuaż, kurwa mać - powiedziałem spanikowany. Szybko zapłaciliśmy za zakupy i pobiegliśmy do akademika, zaczęliśmy szukać w pośpiechu wzoru tatuażu który był mi potrzebny, w tym wielkim burdelu jakimś cudem udało nam się znaleźć poszukiwany projekt, w pośpiechu wsiadłem do auta i pojechałem na miejsce. 

.

.













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro