37.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Brett:

Był piątkowy wieczór. Amisze poszli gdzieś na spacer, a ja siedziałem z Dylanem. Od naszej wizyty na cmentarzu minęły trzy dni, mój przyjaciel wydawał się nieco uspokojony i coraz bardziej przypominał dawnego siebie, chociaż często się zamyślał, i widziałem że ta rocznica śmierci jego dziewczyny nadal na niego oddziaływała. Miałem nadzieję, że uda mi się go namówić na terapię, z nim było naprawdę źle, a nie chciałem by do końca życia ta sprawa nad nim ciążyła. Było mi go bardzo szkoda, i było mi głupio za każde złe słowo wypowiedziane na niego w kwestii uczuć co do innych. Może i zachowywał się jak drań, ale nie wzięło się to z niczego, widać jak nadal był pogubiony. 

Dopiero przez tę sytuację poznałem prawdziwego Dylana, uświadomiłem sobie pod jak grubym płaszczem skrywał prawdziwego siebie i jak bardzo robił dobrą minę do złej gry, ile w sobie rzeczy tłumił i jak zniszczony jest w środku. 

Nic nie zapowiadało by ten wieczór został zepsuty - siedzieliśmy z Dylanem i oglądaliśmy mecz zajadając się chipsami i komentując na głos grę piłkarzy. Nagle ktoś zapukał do drzwi, popatrzyliśmy po sobie, wzruszyłem ramionami i poszedłem by sprawdzić któż to nam złożył wizytę, chociaż byłem przekonany że to pewnie Minho - często wpadał do nas, bo zabrakło mu czegoś do gotowania lub coś w tym stylu. Jednak gdy otworzyłem i zobaczyłem Andy'ego - jednego z chłopaków z którymi miałem ostatnio dość spory problem zdenerwowałem się od razu, bo nie zwiastowało to nic dobrego.

- Co ty tu robisz? - spytałem ściszonym głosem, odwróciłem się a Dylan wyglądał bo był ciekawy kto przyszedł. Uśmiechnąłem się lekko w jego stronę, by pokazać że niby jest wszystko okej i spojrzałem na Andy'ego.

- Poratuj jakimś hajsem - powiedział i się wrednie uśmiechnął.

Wypchnąłem go za drzwi po czym je zamknąłem, by Dylan nic nie słyszał.

- Co ty myślisz, że ja skarbonka jestem? Nie mam - powiedziałem.

- Mam powiedzieć twojemu chłopakowi kilka ciekawych rzeczy o tobie? - spytał i założył ręce na piersiach. Przestraszyłem się, tak po prostu przyszedł do akademika i praktycznie w każdej chwili mógł natknąć się na Liama. Wpadłem jak błyskawica do mieszkania i wziąłem z kurtki portfel, po czym wyjąłem z niego trochę pieniędzy i dałem chłopakowi.

- Masz mnie tu nie nachodzić - syknąłem.

- My tu dyktujemy zasady - burknął, po czym się wrednie uśmiechnął, schował pieniądze do kieszeni  i poszedł. 

Wróciłem wkurzony do mieszkania, w wejściu do mojego pokoju stał Dylan oparty o framugę, wyglądał jakby czekał na jakieś wyjaśnienia.

- Jestem - powiedziałem udając, że nie wiem o co chodzi. Dylan śledził każdy mój ruch, jak wkładam portfel do kurtki i jaki jestem zdenerwowany.

- O co chodzi? - spytał.

- O nic, kolega chciał bym mu pożyczył trochę - wyjaśniłem.

- I dlatego wyglądasz na tak zdenerwowanego? Poza tym sam nie masz, bo pożyczałeś ode mnie, nie że ci wypominam, ale coś kombinujesz Brett - stwierdził Dyl.

- Nie, jest w porządku - powiedziałem twardo, ale Dylan nie dawał za wygraną. Usiadłem na łóżku i wgapiłem się w telewizor, udawałem że naprawdę nic się nie dzieje. Jednak wiedziałem, że Dylan nie da spokoju i będzie ciągnął temat dopóki się nie dowie wszystkiego. 

- To ten sam chłopak, który był przed uczelnią, co powiedziałeś że to twoi znajomi. Ściemniasz, wpakowałeś się w coś - męczył nadal chłopak. Starałem się wymyślić w głowie jakieś sensowne wytłumaczenie, ale nie przychodziło mi żadne do głowy, tak strasznie nienawidziłem kłamać. 

- Dylan, naprawdę... Nie pytaj mnie już - westchnąłem.

- Brett, ja powiedziałem ci wszystko i zszedł ze mnie ogromy ciężar. Zrób to samo, po to jestem - zapewnił chłopak.

- Wstydzę się. Tu chodzi o moją przeszłość. Nie byłem święty Dylan, wolałbym o tym nie mówić - powiedziałem. 

- Powiedz o co im chodzi, o co chodzi z tymi chłopakami. Chodzisz przygaszony, nie wiem dajesz im hajs? Ale dlaczego, o co tu chodzi? - dopytywał chłopak.

Wiedziałem, że on nie odpuści. Że muszę mu powiedzieć, on nie da spokoju, widzi że się coś dzieje. Swoją drogą on był szczery i powiedział mi to co skrywał przed wszystkimi... 

- Oni grożą mi, że jeśli im nie będę płacił, to powiedzą Liamowi o mojej przeszłości lub mu coś zrobią - powiedziałem załamany - Wstydzę się nawet tobie przyznać.

- Brett, powiedz mi, nie zmienię o tobie zdania ani się nie odwrócę od ciebie, to nic nie zmieni - zapewnił chłopak.

- To moi dawni koledzy. Razem się wychowywaliśmy. I robiliśmy różne rzeczy, których się wstydzę. W naszych domach się nie przelewało, moja matka ćpała, ich rodzice chlali. Nie mieliśmy kasy praktycznie na nic, nie raz chodziłem głodny, w starych ciuchach. Musieliśmy radzić sobie sami, i radziliśmy... Naciągaliśmy starszych ludzi na hajs. Ludzi, którzy byli samotni, a mieli coś poodkładane, i łatwo było ich oszukać. I owszem, było z tego sporo pieniędzy, ale to było ryzykowne. Nie raz coś ukradliśmy ze sklepów, czy okradliśmy kogoś. Ale to nie jest największy wstyd. Największym wstydem było to, że... Że kilka razy... Sprzedałem swoje ciało - wyznałem. Nie patrzyłem na Dylana, było mi zbyt bardzo wstyd. Nastała chwila milczenia, jego pewnie zatkało na moje wyznanie, a mi się od razu przypomniały te stare zboki z którymi musiałem to robić by mieć za co żyć.

- Brett - powiedział i położył dłoń na moim ramieniu, nieśmiało popatrzyłem na niego - To nic nie zmienia. Owszem, jestem w szoku, nawet w ogromnym. Ale to była wyższa konieczność, nie miałeś za co żyć. To nie twoja wina...

- Moja, mogłem pójść do normalnej pracy, byłoby mniej pieniędzy ale by były zarobione normalnie. A nie w taki sposób. 

- Miałeś kilkanaście lat, przecież w takim wieku po pierwsze inaczej się myśli, a po drugie znaleźć pracę dorywczą to też graniczy z cudem. Słuchaj, tak nie może być, że oni ci grożą. I co ty masz zamiar im płacić chuj wie dokąd? - spytał chłopak.

- Nie wiem, ale Liam nie może się dowiedzieć - stwierdziłem.

- Liam nie jest taki, że zmieniłby o tobie zdanie przez to. On taki nie jest.

- Ale ja się wstydzę. On nie może się dowiedzieć, przynajmniej w bliskiej przyszłości. Nie może Dylan, a już na pewno od nich - powiedziałem błagalnym tonem.

- No dobrze, pomijając kwestię Liama, to oni nie będą od ciebie ciągnąć więcej hajsu. Już ja się z nimi rozmówię. Adres poproszę - zażądał.

- Nie wiem gdzie oni teraz mieszkają. Dylan, to nic nie da... To może być niebezpieczne towarzystwo, nie wiem czym oni się teraz zajmują i w ogóle. 

- Może mieszkają nadal tam gdzie kiedyś. Jedziemy - postanowił Dylan. 

Moje argumenty, że to bez sensu, że jest to niebezpieczne, i całkowicie się sprzeciwiam tej akcji nie trafiały do niego. Dylan był wkurzony, że ktoś śmie mnie szantażować w tak podły sposób i wyłudzać ode mnie pieniądze. 

Z niechęcią udałem się z nim na zamieszkaną przeze mnie kiedyś dzielnicę. Obawiałem się, że spotkam tam moją matkę, ale wydawało mi się, że ona już tam nie mieszka. 

Pojechaliśmy na nieciekawą i patologiczną dzielnicę Nowego Jorku. Mijając znajome miejsca, ulice na których się wychowałem, dorastałem w stresie i patologii wróciły nieprzyjemne wspomnienia.

Dylan zatrzymał się na parkingu, wysiedliśmy. Po drugiej stronie znajdowała się brama, która prowadziła na dziedziniec otoczony szarymi, chłodnymi kamienicami.

Mury pokryte niecenzuralnymi napisami i bazgrołami powstałymi pod wpływem kolorowego sprayu. Obdrapane mury, butelki opierające się o nie, walające się niedopałki papierosów - miałem wrażenie że czas tutaj stanął w miejscu. 

- Dylan, może wracajmy - zaproponowałem, nie czułem się dobrze w tym miejscu. Jednak Dylan był uparty, i czepił się że musimy wybadać teren i poszukać tych typów, którzy mnie szantażowali.

Mnie w tym miejscu dopadał stres, bałem się że zaraz zobaczę kogoś znajomego, lub że nagle zobaczę gdzieś moją matkę, a była to osoba której naprawdę oglądać nie chciałem.

Jednak po zwiedzeniu całej patologicznej dzielnicy nie widać było ich nigdzie, a większość mieszkań w kamienicy, którą niegdyś zamieszkiwaliśmy była w ogóle pusta, lub przerobiona na typowe meliny, także wykluczyliśmy możliwość, że nadal zamieszkują to miejsce. 

Wróciliśmy do auta, wsiadłem z ulgą, nie chciałem przebywać w tym miejscu ani chwili dłużej. 

- To, że ich tu nie znaleźliśmy nie znaczy, że ja się z nimi nie rozmówię. Nie wyciągną już od ciebie żądnych pieniędzy - powiedział Dylan. 

Widać, jaki był zawzięty i wkurzony na całą sytuację, i oczywiście miał rację. Ale ja mimo to bałem się ich, nie wiadomo jakie mają znajomości i czy nie grozi nam coś większego z ich strony.

Nazajutrz był trening, pojechałem sam, bo Dylan był umówiony na tatuaż i oprócz tego stwierdził, że on dzisiaj musi coś napisać do swojej pracy dyplomowej, a amisze się uczyli. Może to i lepiej, nie miałem jakiejś większej ochoty na rozmowy z kimś, bo nadal siedziała we mnie sytuacja w jaką się wplątałem.

Na treningu się wyżyłem, wybiegałem i poczułem się faktycznie lepiej. Jakbym zrzucił z siebie kawał ciężaru, który podążał uparcie za mną. 

Po treningu pogadałem trochę z kolegami, i udałem się do auta, jednak w drodze coś, lub raczej ktoś mnie zatrzymał. Clayton stał centralnie przy aucie moim i Dylana, opierał się o nie i widać było jego cwaniacką minę, wiedział dobrze że się przestraszyłem i zdenerwowałem na jego widok, a ślad po zrzuceniu z siebie ciężaru podczas treningu uleciał właśnie w niepamięć. 

- Nie dam wam hajsu, skończyło się - warknąłem. Clayton w trybie natychmiastowym złapał mnie za koszulkę i przyparł do muru obok, miał cholernie dużo siły, czułem jak zaczyna mi braknąć powietrza bo jego ręka powędrowała na moją szyję. Gdy zobaczył, że zacząłem się dusić puścił mnie, zachłannie łapałem powietrze i modliłem się by nic mi już nie zrobił.

- Nadal uważasz, że nie dasz? - spytał Clayton i odsunął się ode mnie, z daleka wyglądaliśmy zapewne jak koledzy, przez co nie zwróciło to nawet uwagi większej grupki moich kolegów wychodzących ze stadionu.  

Tak bardzo żałowałem, że pojechałem dzisiaj tutaj sam, że nie ma ze mną Dylana.

Mierzył mnie swoim wzrokiem, myślałem co powinienem zrobić, ale gdy pokazał mi że w bocznej kieszeni kurtki ma nóż, szybko podjąłem decyzję by dać mu te jebane pieniądze i spierdalać stąd jak najdalej. 

Zdenerwowany wróciłem do akademika, od razu Dylan rozpoznał, że coś jest nie tak i przycisnął mnie bym mu opowiedział, tak też zrobiłem. Był strasznie wkurwiony, że tak zostałem potraktowany no i że dałem mu pieniądze.

- Kurwa, to się musi skończyć - powiedział i uderzył pięścią w stół - Od dzisiaj będę z tobą chodził wszędzie i w końcu ta sprawa się zakończy, to jakieś przegięcie. 

- Oh, Dylan nie masz czasu by wszędzie chodzić ze mną - westchnąłem. Już mi przeszło nawet przez myśl, że do końca życia będę w potrzasku.

- Jakoś to zorganizuję. Sam powiedziałeś, że z czasem uświadomisz Liama o tej sprawie, ale skoro nie jesteś gotowy, to oni nie będą wywierać na tobie presji i jeszcze dodatkowo ciągnąć pieniędzy. Skończyło się. Liam się dowie w swoim czasie, i od ciebie, a nie że oni będą ci grozić. 

- Jestem już zmęczony tą sytuacją - podsumowałem. 

Wieczorem odwiedziłem amiszów na chwilę, byłem ciekawy jak im szła nauka, Liam prawie w ogóle dzisiaj się do mnie nie odzywał.

- Hej - powiedziałem i przytuliłem Liama.

- Hej - powiedział i zaprowadził mnie do swojego pokoju, coś mi nie pasowało, był w średnim humorze.

- Coś się stało? - spytałem od razu.

- Nie, zmęczony jestem... Na treningu byłeś? - spytał.

- Tak, byłem - powiedziałem niemal od razu, patrzył na mnie przez chwilę jakby oczekiwał że coś mu jeszcze powiem. Przeszło mi przez myśl, że może on wie o wszystkim...

- Coś jeszcze robiłeś po treningu? - spytał. 

- Nie... Wróciłem do domu - stwierdziłem, Liam zachowywał się dziwnie - A wy się pouczyliście? 

- Trochę, ale teraz Thomas jest pochłonięty rozmową z oczywiście jakimś nieznajomym, z którym koresponduje już od kilku ładnych dni. Sorki, ale muszę wrócić do nauki - powiedział mój chłopak i wskazał na stertę książek stojącą na biurku. Odebrałem to jako sygnał, że mam się wynosić. I tak też zrobiłem, Liam zachowywał się dziwnie.

- Dylan - powiedziałem, gdy tylko wszedłem do mieszkania, zastałem mojego przyjaciela z uśmiechem siedzącego na łóżku i robiącego coś w telefonie. I już wiadomo z kim Thomas tak rozmawia - To ty tak konwersujesz ciągle z Thomasem?

- Tak, ja. A skąd wiesz? - spytał. Dopiero gdy na mnie spojrzał zobaczyłem, że jest bardzo podekscytowany rozmową, a wręcz ma iskierki w oczach.

- Bo Liam powiedział, że Thomas z kimś rozmawia. Słuchaj, wiem że się miałem nie mieszać, i w ogóle ale już mnie to wkurwia. Przy Liamie muszę udawać, że nie wiem że to z tobą rozmawia Thomas, irytuje mnie to.

- W sumie racja - powiedział Dyl i odłożył telefon na bok - Trochę głupia sytuacja...

- No, trochę głupia. Ale pomijając to, ja uważam że ty powinieneś mu powiedzieć, że to z tobą rozmawia, ten Tinder to głupi pomysł i uważam że powstanie z tego więcej złego niż dobrego.

- Myślisz? To znaczy... W moich wyobrażeniach, to wygląda w porządku... Wiesz, super się dogadujemy, i...

- Tak, tylko że Thomas nie wie, że rozmawia z tobą. On nie wie, że to z tobą się dogaduje, on myśli że rozmawia z nieznajomym. Nie lepiej by było gdybyś go uświadomił, póki jeszcze nie macie jakiejś bardzo silnej więzi? - spytałem.

- Masz rację... On się na mnie wkurzy... Powinienem to odkręcić... 

- Tak. Powinieneś Dylan, pomyśl jak to zrobić. Ja jestem mega zmęczony i zaraz się położę - poinformowałem mojego współlokatora i tak właśnie zakończyłem dzisiejszy dzień.

.

.

Miłego weekendu, trzymajcie się ❤️🔥




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro