5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Thomas:

Dzisiaj rano miałem dowieźć Dylana na dworzec, a ten miał wrócić do siebie do akademika. Mimo tego, że tylko trzy dni się znamy bardzo się do niego przywiązałem i przyzwyczaiłem, a czas z nim spędzony był chyba najbardziej szalonym i ciekawym w moim dotychczasowym życiu. Było mi przykro, że już wyjeżdża, znowu wróci nuda i monotonia. 

Wstałem rano, brunet już się szykował do wyjazdu, ubrany był jak zwykle w jakiś kolorowe rzeczy, na głowie przewiązaną miał czerwoną bandankę, krótki spodenki i kolorową koszulkę. Wyglądał super, był taki pewny siebie, w tych naszych tradycyjnych strojach czułem się przy nim jak szara myszka. 

- Mama zrobiła ci jedzenie na drogę - powiedziałem i podałem mu, uśmiechnął się szeroko.

- O, dzięki to mega miłe. Nie będę głodny - powiedział i wrzucił kanapki do plecaka i raz jeszcze przejrzał czy wszystko spakował.

- Tęsknisz za swoim życiem? - spytałem, chłopak dopinał właśnie torbę.

- Tak, trochę tak. Ale fajne było cię odwiedzić, poznać wasze obyczaje, i oderwać się od tego szalonego życia. Na co dzień to ładuję telefon dwa razy dziennie bo ciągle na nim wiszę, a tu prawie wcale go nie używałem - podsumował.

- No widzisz, nawdychałeś się świeżego powietrza i w ogóle - powiedziałem, bo co by nie mówić u nas było czyste wiejskie powietrze.

- Oj tak, u nas to masa spalin i wszystkiego - powiedział i wziął torbę, wyglądał na gotowego do drogi - Jeszcze coś Thomas - powiedział i zaczął szukać czegoś w kieszeni.

- Tu jest... Tu jest mój numer i adres. Po prostu ci to zostawiam, w razie czego traktując to jako sytuację awaryjną możesz dzwonić... Albo wpaść, zobaczyć Statuę Wolności, Most Brookliński i miasto nocą - wyjaśnił z uśmiechem i podał mi karteczkę. 

- Dzięki... Dziękuję, schowam to, może kiedyś się przyda - powiedziałem szczęśliwy, niby drobny gest ale poczułem się jakiś wyróżniony. Chyba Dylan mnie trochę polubił, skoro zdobył się na coś takiego. Nie myślałem, że jakakolwiek osoba spoza wspólnoty, a już szczególnie prowadząca takie życie jak Dylan może mnie polubić. 

Pomogłem mu na dół znieść bagaże i zapakowałem je na bryczkę. Gdy Dylan się pożegnał z moimi rodzicami ruszyliśmy na dworzec. 

Było mi smutno, że ten beztroski czas spędzony z Dylanem dobiega końca. Gdy pomyślałem, że jutro czeka mnie zwykły dzień zaczęty przed piątą rano to odechciało mi się wszystkiego.

- Co jest Thomas? - spytał Dylan, jego pytanie wyrwało mnie z zadumy, bo chyba przez pewien czas patrzyłem tempo na drogę. 

- Umm... Nic - powiedziałem wymijająco.

- Smutny jesteś - stwierdził.

- Jest okej Dylan, jesteśmy już prawie na miejscu - stwierdziłem widząc z oddali wzrastający ruch drogowy i dworzec. Zacząłem się stresować pożegnaniem, przecież my już nigdy się nie zobaczymy, a raczej jest to mało możliwe. 

Po chwili byliśmy na miejscu, zostawiłem konia przed dworcem i pomogłem Dylanowi nieść bagaże. Podeszliśmy do dużej jasnej hali, na ścianie zawieszone były duże rozkłady pociągów.

- Zaraz mój pociąg - powiedział brunet patrząc na tablicę z rozkładem.

- Mam nadzieję, że uda ci się sprawnie napisać pracę o amiszach na uczelnię i że coś pomogłem.

- Tak, i to bardzo, jestem leniwy do takich rzeczy ale jak mogłem zobaczyć na własne oczy to już mi się rozjaśniło w głowie. Dzięki za pomoc, jestem mega wdzięczny - wyznał Dylan po czym zerknął na tory, z oddali widać było jego nadjeżdżający pociąg. Czułem ucisk w gardle, jakby zbierało mi się do płaczu, ale nie mogłem tego po sobie pokazać, starałem się zachować kamienną twarz. 

- Już wracasz do siebie...

- Wracam. Wiesz, mam nadzieję, że się kiedyś odezwiesz czy coś. Zapraszam cię do Nowego Jorku, albo cokolwiek, zadzwoń czasem po kryjomu. Nie jestem jakoś bardzo daleko od ciebie - powiedział chłopak.

- Postaram się... - powiedziałem. 

Pomogłem Dylanowi wsiąść z bagażami, nasze spojrzenia się spotkały, czułem jak zaczęły mi się szklić oczy, jakoś bardzo mnie to poruszyło, że on już odjeżdża.

- Do zobaczenia Thomas - powiedział.

- Do zobaczenia Dylan - odpowiedziałem po czym brunet zniknął w przedziale pociągu.

Odwróciłem się natychmiast i wyszedłem z dworca, byłem zdołowany jego odjazdem, chociaż było to mega żałosne z mojej strony. Nie znaliśmy się prawie, a ja mu tak bardzo zazdrościłem życia i oprócz tego przywiązałem się do niego trochę. 

Pora wracać do codzienności Thomas.

Dylan:

Wsiadłem do pociągu, zająłem od razu moje miejsce i napisałem do Bretta, aby był gotowy za trzy godziny po mnie wyjechać. Mieliśmy wspólne auto, nie jeździliśmy nim dużo, więc bardziej opłacało się wspólne.

Aż dziwne, że ktoś wyjedzie po mnie normalnym środkiem transportu, a nie furmanką. Chyba nigdy nie zapomnę mojego szoku, gdy ujrzałem przed dworcem furmankę i Thomasa w kapeluszu.

Czułem się dziwnie, widziałem jaki Thomas był smutny, nie wiem czy było to spowodowane moim wyjazdem czy całokształtem jego dotychczasowego życia. Było mi żal tego chłopaka i miałem nadzieję, że jakimś cudem się wyrwie na wycieczkę do Nowego Jorku. Wszedłem na messengera i od razu dostałem wiadomość od Bretta.

Brett: Jak żyjesz???

Ja: Dobrze, ale brakuje mi alko, także coś dziś pijemy. To co ja tam zobaczyłem... Ja się muszę kurwa aż napić XD

Brett: Nie będę protestował xd 

Brett był podobny do mnie, ale bardziej ogarnięty. Czasem mnie stopował w jakichś akcjach, ale to tylko czasem. Świetnie się dogadywaliśmy, połączyło nas też zamiłowanie do piłki nożnej i do kibicowania Realowi Madryt, Brett grał nawet w sportowym klubie studenckim, dopingowałem go na trybunach. Ja grać niezbyt lubiłem, czasem tak, ale byłem zdecydowanym zwolennikiem oglądania piłki nożnej z kanapy i popijaniem piwka. Nie ukrywam, że używki stanowią ważny element mojego życia, lubię się dobrze bawić. 

Nadal nie mieściło mi się w głowie jak amisze mogą żyć bez prądu, telefonów, social mediów. Przecież oni nie znali nawet jakichś gwiazd, muzyków czy aktorów. Przez ten wyjazd chyba bardziej zacznę doceniać to co mam. Włączyłem sobie ulubioną muzykę i zacząłem się delektować korzystaniem tak cudownego urządzenia jakim jest telefon. 

Podróż zleciała mi szybko na zatraceniu się w internecie. Wysiadłem, przez dworcem czekał na mnie Brett który się uśmiechnął na mój widok.

- Witamy w wielkim świecie - zaśmiał się, no tak, różnica była już zdecydowanie wyczuwalna. Powietrze pełne spalin, smogu, szum na ulicach. Moje miasto. Wsiedliśmy do auta, rzuciłem niedbale torbę do bagażnika. 

- Nie wierzę, że odbierasz mnie samochodem. Thomas wyjechał po mnie furmanką - powiedziałem wspominając ten moment, gdy przeżyłem istny szok widząc Thomasa, furmankę i konia.

- Furmanka w Nowym Jorku, tego by jeszcze brakowało - powiedział rozbawiony Brett. 

- No on normalnie zapierdalał furmanką po ulicy - powiedziałem gdy jechaliśmy przez zatłoczone miasto, już poczułem się jak w domu, kocham ten wielkomiejski szum, a nawet zaczęło mi brakować tych korków.

- Dobry wariat, nie ma co. Oj dobrze że już wróciłeś, nudno bez ciebie - przyznał Brett.

Po pokonaniu korków dojechaliśmy do akademika i poszliśmy do naszego wspólnego mieszkania tam, które składało się z dwóch pokoi, małego przedpokoju oraz kuchni, łazienka była na korytarzu. Niedbale rzuciłem torbę i od razu dorwałem się do lodówki z której wyciągnąłem czteropak piwa, usiedliśmy z Brettem w moim pokoju i zacząłem mu opowiadać o amiszach, był bardzo ciekawy.

- W głowie się nie mieści, że ludzie tak żyją, no masakra. Ale łatwiej ci będzie napisać pracę. I co, gdy siedzieliście we trójkę, to tak normalnie przy lampach naftowych? - dopytywał mój przyjaciel nie dowierzając w ogóle.

- No tak. Ale jazda. A jak im pokazałem telefon i zdjęcia miasta to...Byli chyba w szoku takim wynalazkiem. Ale jest mi ich mega szkoda, starzy podjęli za nich decyzję trochę, że zostali na tej wsi. A oni nie są tam szczęśliwi. Thomas mówił, że mi zazdrości, że robię sobie co chcę - przyznałem.

- No to niech zostawią tamto życie co za problem?

- Już przyjęli chrzest, nie mogą sobie od tak wyjechać, zresztą starzy mają na nich duży wpływ i w ogóle. No ale szkoda mi ich, masakra. Dałem Thomasowi mój numer i adres, nie wiem po co, ale... Ale dałem - wyjaśniłem

- Jeśli nie będzie bał się podejść do telefonu stacjonarnego to może kiedyś zadzwoni - zaśmiał się Brett.

- Oh, Brett, nie bądź chamski - powiedziałem oburzonym tonem po czym obywaj zaczęliśmy się śmiać. Nagle ktoś zapukał do drzwi.

- Włazić! - krzyknąłem, do naszego akademikowego mieszkania wszedł Minho.

- Stary, w końcu jesteś! - krzyknął na mój widok i się do nas dosiadł.

- Co, nudziło się wam beze mnie? - spytałem pewny siebie, wiem ile życia wprowadzam w ten akademik.

- Tak, nawet bardzo - przyznał Minho.

Siedzieliśmy we trójkę i gadaliśmy popijając piwo, a potem obejrzeliśmy nawet jakiś mecz. Tak bardzo stęskniony byłem za telewizorem, piciem piwa i oglądaniem piłki nożnej. Z drugiej strony w moich myślach gdzieś tam przewijał się Thomas, pewnie o tej porze już śpi albo nadal coś ciężkiego robi. Gdy ja sobie odpoczywałem z przyjaciółmi on miał takie ciężkie życie. Było mi go bardzo szkoda.

- Ziemia do Dylana - szturchnął mnie Minho.

- Jestem - powiedziałem rozkojarzony.

- Jesteś chyba Dylan zmęczony, odpływasz myślami - podsumował Brett.

- Chyba tak... Pójdę się położyć - stwierdziłem i wziąłem puszkę piwa do pokoju. Nie mogłem się uwolnić od myśli, ciągle myślałem o Thomasie i o tym jaki przypał, że jest uwięziony w tej wiosce. Otworzyłem okno odpaliłem papierosa i zaciągałem się starając skupić się tylko na tym. Zasnąłem we własnym wygodnym łóżku nic więcej nie chcąc od życia.

Obudziłem się rano o normalnej godzinie, miałem wrażenie, że wstąpiło we mnie nowe życie. Wiedziałem, że jestem u siebie, nie muszę dziś nic dziwnego i ciężkiego robić.

- Witam kurwa - powiedziałem do Bretta, który robił jakieś śniadanie.

- No witam, wyspany? - spytał.

- Tak, jestem wyspany i gotów do działania. Muszę napisać coś ważnego na messengerze - powiedziałem i odpaliłem naszą grupę akademikową. 

- Czyżbyś chciał dziś zorganizować imprezę? - spytał mój przyjaciel.

- Jak ty mnie znasz - westchnąłem i wrzuciłem szybko wiadomość w messengera i czekałem na odpowiedź.

- Wrócił Dylan, to się zaczyna robić ciekawie - powiedział Brett.

- Oczywiście, no, już są chętni, no to cudnie. W ogóle kurwa przypomniało mi się, że miałem dziś zrobić tatuaż jakiejś lasce więc muszę się powoli zbierać - powiedziałem.

- Mówiłem, kup sobie kalendarz, to nie, polegasz na swojej pamięci, która ma tyle dziur co rozjebany durszlak lub polskie drogi - wspomniał Brett, no tak, to fakt że byłem trochę lekkomyślny i średnio było u mnie z organizacją.

- No ale mi się przypomniało, wezmę sobie i idę się ogarnąć - powiedziałem podkradając chłopakowi z talerza kanapkę, mi się nie chciało nic robić nawet do jedzenia, a czasem wolałem nie jeść niż cokolwiek ugotować. 

Odkaziłem sprzęt do robienia dziar i wszystko starannie spakowałem no i sam siebie jakoś ogarnąłem. 

- Biorę auto! - krzyknąłem do Bretta.

- Okej. Jak wrócisz do skoczymy po jakieś zakupy alkoholowe? - spytał.

- Oczywiście - powiedziałem z cwaniackim uśmieszkiem. 

Wyszedłem z mieszkania i szedłem korytarzem, mieliśmy mieszkanie na trzecim piętrze, co kogoś mijałem każdy się ze mną witał, każdy mnie tutaj znał. No, a szczególnie jedna osoba.

- Dzień dobry panie Rooney! - powitałem dozorcę akademika, który siedział na portierni w holu. Spojrzał na mnie i z niechęcią pokręcił głową.

- O'Brien, największa zakała akademika... - burknął. 

No tak, niezbyt pałaliśmy do siebie sympatią, zawsze przerywał nam imprezy w najlepszym momencie. Kiedyś zrobiliśmy mu kawał i go przestraszyliśmy w nocy, gdy siedział na portierni to zakradliśmy się z Brettem i Scottem i zaczęliśmy wydawać jakieś dźwięki i poruszać rzeczami, do których przywiązaliśmy w dzień nitki, tak żeby to wyglądało, jakby tu były duchy. Dozorca się wystraszył tak, że lepiej nie mówić, ale finalnie wyszło że to nasz kawał i mieliśmy z tej okazji przypał. 

.

.

Hejka ❤️ miłego dnia przede wszystkim ☘️
Dajcie znać co sądzicie o opowiadanku🔥✨








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro