VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Madeleine, ty nie masz wyboru. - powiedział czarnooki, a ja krążyłam po pokoju próbując się ogarnąć.

Przez ostatnie pół godziny, próbują przekonać mnie do tego, by Ethan został w moim domu. Gavin wyciągał już takie argumenty, że byłam bliska zgodzenia się, ale wtedy królewicz wielki pan Nash raczył się odezwać i strzelić jakimś wrednym tekstem w moją stronę. Działał mi na nerwy i nie miałam zamiaru męczyć się z nim przez cały wieczór i jutrzejszy poranek.

- Tyler, to nie jest potrzebne. Fernandez nie wie gdzie mieszkam. - powiedziałam, a Ethan wstał z miejsca i podszedł do mnie.

- Fernandez może nie, ale Ramirez już tak. - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na bruneta.

- Kto to jest do cholery Ramirez!?- powiedziałam, a w pokoju zapanowała cisza.

Cisza tak niepokojącą, niczym z horroru. Czemu po moim pytaniu wszyscy umilkli? Słychać było, tylko oddechy czterech osób. Ethan wciąż patrzył na mnie, ale teraz był całkowicie zdezorientowany. Obserwował mnie w pełnym skupieniu. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili ponownie je zamknął. Odwrócił się i przetarł twarz rękoma.

- Chcesz mi powiedzieć, że o Ramirezie też nie słyszałaś? - odezwał się w końcu, ale wciąż na mnie nie spojrzał.

- Jakbym słyszała, to raczej bym nie pytała. - odparłam z kpina.

Ethan spojrzał na Tylera. Ciemnooki wstał z miejsca i zrobił krok w moją stronę. Chciałam wiedzieć wszystko. Czułam się jak pięcioletnie dziecko, które nie wie totalnie nic, a nikt nie chce mu powiedzieć prawdy, bo jest za małe.

- Tyler, skoro o nim nie słyszała, to niech tak zostanie. - odezwał się brunet, czym ponownie na niego spojrzałam.

Chłopak nie obdarzył mnie żadnym spojrzeniem, a jedynie usiadł na fotelu. Spojrzałam na Tylera, a później na Gavina. Obaj patrzyli w podłogę i żaden nie śmiał mi powiedzieć, kto to jest Ramirez.

- Już skoro zaczął się jego temat, to chociaż mi powiedzcie kto to. - powiedziałam już lekko poirytowana.

Nikt się nie odezwał. Cisza, cholerna cisza. Wtedy kiedy trzeba było mówić, każdy milczał. Potrzebowałam tylko kilka słów wyjaśnienia, a nikt się nie odważył odezwać. Męcząca cisza odbijała się echem po pomieszczeniu. Nawet nikt nie śmiał na mnie spojrzeć.

- Tyler? - Chłopak uniósł na mnie wzrok, ale nic nie powiedział. - Chyba mam prawo wiedzieć o kim mowa. - poczułam na sobie wypalające spojrzenie niebieskich tęczówek.

- O niektórych rzeczach lepiej nie wiedzieć. - po pokoju rozniósł się zachrypnięty i mrożący krew w żyłach głos. - Zostaje tu i nie masz nic do gadania. - Spojrzałam na bruneta.

Wiedziałam, że choćbym rozpoczęła wojnę, to i tak Ethan zostanie. Uparty, nazbyt pewny siebie, z ilorazem inteligencji na minusie, idiota. Nie pozbędę się go. Jestem skazana na jego towarzystwo. Na towarzystwo szatana. Piekło jest coraz bliżej, już czuję okropne gorąco, dochodzące właśnie stamtąd. Patrzyłam wprost na lodowate oczy, który patrzyły z wrogością tak ogromną, że zaczęłam się bać.

- To jest mój dom. - zrobiłam krok w stronę bruneta. - I to ja zdecyduje, czy tu zostaniesz, czy nie. - Odparłam pewnie, mimo iż okropnie się bałam.

Igrałam z ogniem. Sama sprowadzałam na siebie gniew szatana. Sama z własnej głupoty spadałam w czeluście piekielne. Z każdym wypowiedzianym słowem, byłam tylko coraz niżej. Właśnie stawiałam się szatanowi. Zamiast być cicho, ja musiałam coś powiedzieć. Brunet zacisnął ręce w pięść. Zrobił krok w moją stronę i patrzył na mnie tym swoim zabójczym wzrokiem. Moje serce waliło jak oszalałe. Żołądek skurczył się nieprzyjemnie, a po ciele przeszły dreszcze. Zimne tęczówki wręcz zabijały. Chciałabym, być w tamtym momencie martwa. Choć nie ukazałam swojego strachu, to w środku zabijałam samą siebie, za to że nie umiem siedzieć cicho. Chłopak stanął na tyle blisko, że wyczułam jego perfumy. Ani Tyler, ani Gavin nie odezwali się ani słowem. Obserwowali tylko co się dzieje.

- Posłuchaj Shires, nie będę słuchał nadętej księżniczki. Powiedziałem zostaje, to zostaje. Radzę, byś mnie dzisiaj nie denerwowała, bo nie będzie miło. - jego głos brzmiał wściekle. Na tyle wściekle, że normalna osoba skuliłaby się przed nim. Normalna osoba, czyli nie ja.

- Posłuchaj Nash. W dupie to mam, czy będzie miło czy nie. Jesteś w moim domu, więc zamknij się, bo masz gówno do gadania. - powiedziałam, patrząc w oczy Ethana.

Brunet zacisnął szczękę, a w oczach było widać tą złość. Złość tak ogromną, jakby zebraną z całego świata i daną w jego oczy. Ręka chłopaka wylądowała na tyle mojej głowy i boleśnie się zacisnęła. Tak boleśnie,że aż syknęłam z bólu. Ból tak ogromny i promieniujący. Był wyczuwalny w każdym milimetrze mojego ciała. Czułam, jakby wyrywał mi włosy. To był tak okropny ból, a mimo to dalej nie zmieniłam wyrazu twarzy. Tylko w oczach pojawiły się niechciane łzy. Głowa mi wręcz pulsowała. Chłopak uniósł mnie za włosy na tyle, że podłogi dotykałam już tylko palcami u nóg.

- Ethan! - usłyszałam głos Tylera. - Zrobisz jej krzywdę. Puść ją! - Nash puścił mnie, a ja poleciałam na podłogę.

Chłopak zmierzył mnie swoim groźnym wzrokiem. Odwrócił się, spojrzał na Tylera i szybkim krokiem wyszedł z domu, trzaskając przy tym drzwiami.

Ponownie wyprowadziłam go z równowagi. Po raz kolejny obudziłam złość i spowodowałam, że chłopak ledwo panował nad sobą. Mógł mnie skrzywdzić, mógł mi coś zrobić. Jednak ja ciągle to robię. Nie potrafię siedzieć cicho. Tak jakby życie było mi niemiłe. Tyler podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Głowa wciąż pulsowała, ale już nie tak mocno, jak gdy Ethan trzymał na niej rękę.

- Nic ci nie jest? - spojrzałam na Duncana. Patrzył na mnie przepraszająco, mimo że nie miał wpływu na wybuchowy charakter Ethana. Nie miał wpływu na moją głupotę i nieodpowiedzialność.

- Wszystko w porządku Tyler. Dzięki. - odparłam, wyminęłam chłopaka i skierowałam się do swojego pokoju.

Chciałam się wykąpać, odpocząć od wszystkiego. Nie wiem, czemu mi tak łatwo wychodzi, wyprowadzanie Ethana z równowagi. Weszłam do pokoju, zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżko. Miejsce, w którym Ethan zacisnął swoją dłoń, wciąż paliła żywym ogniem. Bolało jak cholera, a ja mimo to nie ukazałam mu słabości. Wciąż cwano patrzyłam mu w oczy, zamiast pokazać, że sprawia mi ból. Jestem tak cholernie głupia. Sama powoduje, że spokój o który ciężko zawalczyć, niszczy się w tak szybkim tempie. Przetarłam twarz dłońmi i podniosłam się do siadu. Przeczesałam włosy, zatrzymując swoją dłoń na tyle głowy. Wciąż bolało, gdybym siedziała cicho to by się tak nie stało.

Wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Oparłam się dłońmi o umywalkę i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Długie falowane włosy były roztrzepane, a oczy strasznie podkrążone. Makijaż, który nałożyłam rano, rozmazał się lekko i wyglądałam źle. Związałam włosy w koka i zmylam makijaż. Napuscilam ciepłej wody do wanny, rozebrałam się i całkowicie wyczerpana dzisiejszym dniem weszłam do wody. Ciepło miło otuliło moje chłodne ciało i poczułam jak moje mięśnie się rozluźniają. Włączyłam ulubioną playlistę z piosenkami Lany Del Rey i napawałam się spokojem. W pewnym momencie po prostu zanurkowałam w wannie. W mojej głowie działa się wojna. Walczyłam sama ze sobą. Wyzywałam się za swoją głupotę i za nie trzymanie języka za zębami. Czasami lepiej żebym siedziała cicho. Zastanawiało mnie też, jakim cudem innym jest tak ciężko wyprowadzić z równowagi Ethana, a mi to przychodzi z taką łatwością. Chociaż nie mówię nic co mogło, by wywołać taką złość chłopaka, a on gdyby mógł już dawno, by mnie zamordował.

Wyszłam z wanny i otuliłam się ręcznikiem. Umyłam zęby i wysuszyłam włosy. Wciąż wyglądałam jak siedem nieszczęść. Potrzebowałam snu. Normalnego snu, bez wstawania w nocy i braku możliwości zaśnięcia. Zwykłej przespanej całej nocy. Wyszłam z łazienki w ręczniku, by tam się ubrać i już położyć do łóżka. Wyszłam i ku mojemu zdziwieniu na moim łóżku siedział, nie kto inny, a Ethan. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się zadziornie. Przewróciłam oczami i chwyciłam bluzę, która leżała na oparciu biurkowego krzesła.

- Mogę wiedzieć, co tu robisz? - spytałam i mocniej złapałam ręcznik, aby przypadkiem mi nie spadł.

- Przyszedłem cię przeprosić. - Unioslam brew i parsknęłam na słowa wypowiedziane z jego ust. - No i spytać czy miło spędzisz ze mną wieczór? - zaśmiałam się bardziej i spojrzałam z politowaniem na chłopaka.

- Ty masz coś nie tak z głową, prawda? - spytałam i nie czekając na odpowiedź weszłam do łazienki.

Jak nic ma serio jakieś problemy z głową, tylko jeszcze tego niezdiagnozowali. Najpierw rzuca się o byle gówno, robiąc mi przy tym krzywdę i jakby mógł, to by mnie pewnie zabił, a teraz przyszedł niby przeprosić i spędzić miło wieczór. Powinien się jak najszybciej udać do lekarza, bo może kogoś zabić, a później przepraszać zwłoki za morderstwo i chcieć z nimi spędzić miło dzień. Takie rzeczy powinno się leczyć.

Ubrałam się, nałożyłam swój krem nawilżający na twarz i wyszłam z łazienki. Oczywiście, szanowny pan Ethan wciąż siedział w tym samym miejscu co wcześniej. Stanęłam z założonymi rękoma i spojrzałam z kpina na chłopaka. Brunet uniósł wzrok i skrzyżował ze mną spojrzenie. Pod tak zimnym i bez uczuciowym spojrzeniem, każdy by się ugiął. Tylko nie ja, mimo że odczuwałam Strach, to nigdy nie pokaże Nashowi, że się go boję.

- Dalej tu jesteś? - Uśmiechnęłam się sztucznie i oparłam się o ścianę.

Brunet wstał z łóżka i stanął naprzeciwko mnie. Odsunęłam się od niego, bo odczułam, że stoi za blisko. Jego obecność dzisiejszego dnia, już mnie męczyła. Nie widziałam żadnej potrzeby tej ochrony. Jeśli miałoby mi się coś stać, stałoby się już dawno. Wątpię, że ktoś taki jak Fernandez patrzy na jakiekolwiek zasady. Nawet jeśli chodzi o zasady ochrony. Po prostu na takiego nie wygląda. Nie wygląda na kogoś kto dba o przestrzeganie zasad.

- Będę tu do rana. - odparł, a ja wzięłam głęboki wdech. - Dlatego bądź tak miła i zejdź na dół ze mną posiedzieć. Zaczęliśmy źle, nie uważasz? - unioslam brew, a Ethan zrobił krok w moją stronę.

- Ja zaczęłam normalnie. To ty jesteś niedorozwojem z chorobą dwubiegunową. - powiedziałam z całkowitym spokojem i obojetnoscia. - Nie moja wina, że to z tobą jest coś nie tak. - Chłopak zrobił kolejny krok w moją stronę, a ja czułam jak serce zaczęło mi bić w zastraszająco szybkim tempie.

Znów poczułam jego mocne perfumy. Był zbyt blisko. Po sytuacji w salonie, nie wiem totalnie, czego mogę się spodziewać. Miał swoje nagle wybuchy, podczas których obrywalo się mnie. Nie widziałam, żeby Ethan na kimś się wyżywał, czy żeby komuś zrobił krzywdę za nic. A tak działo się ze mną. Jak na złość, to mnie przypadła ta przeklęta umiejętność wyprowadzania Nasha z równowagi. Tylko przy mnie nie potrafił się kontrolować i wystarczyło moje jedno słowo, które nie zgadzało się z nim, a brunet mógłby rozwalić pół miasta. Oh czemu zastałam, aż tak pokarana? Czy to z powodu mojego braku wiary, czy może los ze mnie drwił.

- Dlatego pora, to zmienić. - chłopak znowu się zbliżył, przez co musiałam zadrzeć lekko głowę.

- Pora iść spać. - powiedziałam, wymijając chłopaka. - Więc, bądź tak łaskawy i wyjdź z mojego pokoju. - usiadłam na łóżku i nałożyłam krem na swoje dłonie. - A i jakbyś mógł zgaś światło. - odparłam, a chłopak uniósł brew.

- Skoro nie chcesz siedzieć ze mną w salonie, to zostanę tutaj. - powiedział siadając na wiszącym fotelu.

- Weź tam nie siadaj, bo zarwie się sufit. - powiedziałam wstając z łóżka i kierując się w stronę drzwi.

Byłam uparta, ale teraz byłam głodna, a szarlotka mamy była bardzo dobrym pomysłem, na zaspokojenie tak nieprzyjemnej potrzeby. Wyszłam z pokoju i podreptałam do kuchni. Wiedziałam, że Ethan idzie za mną, bo chodził gorzej niż słoń. Nałożyłam kawałek ciasta na swój talerz i odwróciłam się w stronę chłopaka.

- Chcesz? - spytałam, a brunet jedynie pokiwał przecząco głową.

Wzruszyłam ramionami i przeszłam do salonu. Usadowilam się wygodnie na fotelu, włączając przy tym netflixa. Nie pytając jaki serial chcę oglądać, puściłam "Uwięzione". Plusem bycia ćwierć hiszpanką był taki, że mogłam oglądać hiszpańskie seriale bez lektora, czy napisów. Umiałam ten język i rozumiałam o czym gadają, mimo że wypowiadają słowa szybciej niż Eminem. Hiszpanie zazwyczaj gadają szybko i często ciężko ich zrozumieć, jeśli nie umie się choćby trochę tego języka.

- Serio? Jakieś hiszpańskie gówno? - spojrzałam na Ethana, z uniesiona brwią.

- Właśnie obraziłeś moją rodzinę. - powiedziałam i wróciłam do oglądania serialu.

- Jesteś Hiszpanką? - Spytał, a ja westchnęłam ciężko i odpowiedziałam tylko "mhm".

Bardziej interesowało mnie, to co się dzieje na ekranie telewizora, niż zszokowana mina Nasha. Chłopak przez chwilę był cicho, ale wiedziałam, że długo to nie potrwa. On nie umie siedzieć cicho. Ma jakieś ukryte ADHD czy coś.

- Nie wyglądasz. - odparł brunet. Przewróciłam oczami i spojrzałam na chłopaka.

- Bo jestem tylko ćwierć Hiszpanka. Chciałeś miło spędzić wieczór, więc się zamknij. - powiedziałam, czym tylko spowodowalam śmiech chłopaka.

Ponownie zamilkł na jakiś czas i kiedy ta chwila trwała już dwa i pół odcinka, to zaczęłam się już cieszyć, że bedzie cicho. Zdążyłam zjeść trzy kawałki ciasta i trochę lodów, a wciąż byłam głodna. Zdecydowanie za dużo jadłam. Ułożyłam się wygodniej na fotelu i skupiłam się na serialu.

- Jakie jest nazwisko twoich dziadków? - odezwał się, a ja przewróciłam oczami.

Naprawdę liczyłam na to, że będzie cicho, ale się przeliczyłam. Mogłam się tego spodziewać. Przecież ten człowiek nie rozumie, że ktoś chcę oglądać serial w ciszy.

- Montesinos. - odpowiedziałam na jego pytanie bez zawahania. Mówiłam o nim z dumą, gdyż hiszpańskie korzenie było czymś co mnie radowało.

Dziadkowie od strony taty z największą chęcią, wysłaliby mnie do katolickiej szkoły z internatem. Nie dogadywałam się z nimi. Uważali, że jestem dziełem szatana oraz że skończę w jego objęciach tuż po śmierci, a to tylko dlatego, że byłam najmniej wierząca osobą. Nie chcę sprawiać przykrości ojcu, dlatego wciąż jestem Shires. Gdyby nie tato, już dawno byłabym Montesinos. Dlatego tak niechętnie jeżdżę do New Hope w stanie Wisconsin.

- Niczym te deserki Monte - odparł Nash, przez co strzeliłam sobie w czoło.

- Idź się lecz - powiedziałam, patrząc na bruneta z politowaniem.

- Na to już chyba za późno - odparł, odwracając się w moją stronę - Madeleine Montesinos - dodał, a ja pierwszy raz usłyszałam, jak ktoś wypowiada, to połączenie i nie jest mną.

- Czyż to nie brzmi pięknie? - spytałam, na co chłopak zaśmiał się. - Madeleine Montesinos - powiedziałam.

Uwielbiałam swoje hiszpańskie korzenie. Wyjazdy tam sprawiały mi radość, ale odbywały się raz na ruski rok. Rodzice nie chcieli wysłuchiwać, po raz któryś z rzędu, że powinni zamieszkać w Hiszpanii. Tak samo jak ja, tak samo moi rodzice kochali Amerykę. Tyle że oni kochali Vegas, a ja z wielką chęcią zamieszkałabym w małym spokojnym miasteczku niedaleko morza.

- Lepsze Monte od Kucyka - odparł, a ja zrobiłam zamach na jego twarz poduszką.

- Oh, zamknij się w końcu - powiedziałam, podgłaśniając telewizję.

- No chyba, że wolisz być kucykiem, a nie jogurtem. Kto co woli. - stwierdził, a ja spojrzałam na niego morderczo.

Zastanawiam się, gdzie mam taśmę izolacyjną, by skleić jego usta. Za dużo gada jak na chłopaka, który nie całe cztery godziny temu, był w stanie mnie zabić. Jego nagła odmiana humoru, była szybsza niż u kobiety z okresem. No przynajmniej u mnie zmiany humory następują w błyskawicznym tempie. Potrafię się rozpłakać, tylko dlatego, że mi kreska nie wyjdzie, a później śmiać się z tego, że płakałam z takiej głupoty, no a jeszcze później płakać, że śmiałam się z siebie. Noah nie miał ze mną łatwo i byłam pełna podziwu, że ze mną wytrzymuje. Wtedy wierzyłam, że to dlatego, iż mnie kocha, ale on miał inny cel. Teraz zastanawia mnie, czego chciał. Przyszedł do szkoły z której został wywalony, a wcześniej dzwonił i wypisywał z prośbą o rozmowę. Raczej wątpię, że mu się odwidziało i chce do mnie wrócić, a nawet jeśli to jest mega głupi jeśli myśli, że tak się stanie.

- Wiesz czego pragnę najbardziej na świecie? - spytałam, a chłopak uśmiechnął się zadziornie.

- Spędzania ze mną więcej czasu? - spytał, poruszając dwuznacznie brwiami.

- Nie, pragnę byś się zamknął - odparłam, wstając z fotela. - Idę spać, Nash nie wpadnij na żaden głupi pomysł - dodałam i udałam się na górę.

- Tak jest szefowo. - powiedział, a ja przewróciłam oczami.

Weszłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Marzyłam o spokojnym śnie, bez żadnych koszmarów, które ostatnimi czasy nawiedzają mnie częściej. Może to obecność Nasha spowodowała, że koszmary powróciły. Są one oznaką zburzonego spokoju, które nastąpiło przez głupie zdanie, wypowiedziane przez Ethan'a.

Padłam na łóżko i szczelnie okrylam się kołdrą. Mimo, iż był maj, który w las Vegas bywał naprawdę upalny, to wieczory bywały chłodne, przynajmniej dla mnie. Cóż, ja cały czas marzłam. Wciąż myślałam o tym co się u mnie dzieje. Gdy byłam mała tata zawsze mi powtarzałam aby trzymać się z dala od ciemnej strony miasta. Nie wiem czy chciał mnie uchronić w ten sposób od Fernandeza, czy może po prostu uchronić od piekła. Nie rozumiem jednego, skoro to mój ojciec ma długi, czemu Fernandez poluje na mnie. Nie wiem, jakie zasady panują w tym dziwnym świecie, ale mam przeczucie, że to nie tylko długi są powodem mojego prywatnego piekła, które zapewnia mi ten mężczyzna. Przecież długi nie mogą powodować, że jestem na celowniku. Przez zwykle długi, to mój ojciec byłby na celowniku nie ja. Tu musi chodzić o coś innego, a ja mimo iż tego nie chce, to muszę się dowiedzieć. Jeśli spadnę do piekła, to tylko po to by uchronić bliskich i samą siebie.

^^^^^^^

Słońce padło na moją zaspaną twarz, a ja się zastanawiałam, czy jest jakiś sposób na zgaszenie tego cholerstwa. Przewróciłam się na drugi bok i o mało nie dostałam zawału. Na moim wiszącym fotelu siedział, nikt inny jak cudowny Ethan Nash. Czytał moją ulubioną książkę, którą czytałam wiele razy. Unioslam jedną brew i usiadłam na łóżku.

- Nash? - chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie. - Możesz opuścić mój pokój w trybie natychmiastowym? - spytałam, wskazując palcem na drzwi.

- Dzień dobry Madeleine. Masz nie całe pół godziny na wyszykowanie się do szkoły, będę czekał na dole i radzę ci się streszczać. - odparł, odkładając książkę na półkę i wychodząc z pokoju.

- Co? - powiedziałam do siebie, biorąc telefon do rąk.

Na wyświetlaczu widniała godzina 7:20. Szybko się zerwałam z łóżka i zajrzałam do szafy. Przy okazji obmyślając plan morderstwa, pewnego niebieskookiego bruneta. Chwyciłam duża bluzę i dżinsy z przetarciami na kolanach. Uznałam, że nie zdarzę się pomalować i że dzisiaj jest ten piękny dzień, zwany dniem menela w szkole. Wraz z Millie ustaliłyśmy taki dzień, który był wtedy jak któraś z nas źle się czuła, lub po prostu nie zdążyłasię wyszykować. Zaczesalam koka i wystukałam szybką wiadomość do przyjaciółki, że dzisiaj zaczynam takowy dzień. Zeszłam na dół i nie racząc nawet spojrzeć na twarz zadowolonego z siebie bruneta, otworzyłam lodówkę i wzięłam pudełko śniadaniowe z sałatką. Usiadłam przy blacie i zaczęłam jeść zawartość pudełka.

- Poszło ci szybciej niż sądziłem. - odparł Ethan, a ja obdarowałam go spojrzeniem mówiącym "Zabije cię i zakopie we własnym ogródku".

- Nie chcesz bym Ci dała pięć sekund ucieczki. - powiedziałam, a chłopak prychnął na moje słowa.

- W ciągu pięciu sekund znajdę się na tyle daleko, że Twoja leniwa dupa mnie nie dogoni, a teraz rusz się, bo nie mam zamiaru przez ciebie się spóźnić. - powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

Zadzganie widelcem jest całkiem oryginalnym sposobem na morderstwo. Nie słyszałam nigdy o morderstwie widelcem. Byłabym pierwszym mordercą, który zamordował sztućcem innym niż nóż.

- O Tyler przyjechał. - odparł chłopak, uśmiechając się do siebie.

Wzięłam głęboki wdech i dokończyłam posiłek. Duncan wszedł do kuchni i spojrzał na naszą dwójkę. Kolejna osoba, która samym przejściem przez próg drzwi mnie wkurza.

- Jeszcze ciebie tutaj brakowało. - odparłam, wkładając pudełko po salatce do zlewu.

- Miłe przywitanie. - Odparł, a ja spojrzałam na niego morderczo. - Ethan, co ty jej zrobiłeś?

- Obudziłem ją jakieś dziesięć minut temu. - odparł zadowolony Nash.

- Poprawka. Nie obudziłeś mnie w ogóle. Sama wstałam. - powiedziałam wymijając Tylera i kierując na korytarz.

Wyglądałam i czułam się jak menel. Nie dość, że miałam w domu dwóch debili, to jeszcze czekało mnie osiem godzin w szkole z nimi. No i oczywiście z całą elitą największych debili w szkole. A już mówili o mnie dobrze. Od zerwania z Noah, byłam nazywana "Byłą wyrzuconego", bo niecałe miesiąc od naszego zerwania, wyrzucili go ze szkoły. Po jakimś czasie o mnie w szkole zrobiło się cicho, a teraz od nowa. Będę nazywana dziewczyną największego dupka.

- A ty po co tu przyjechałeś? - spytałam, zakładając buty.

- Przyjechałem by Ethan miał czym dojechać do szkoły. Weźmie mój samochód, a ja pojadę z tobą twoim. - odparł z uśmiechem, a ja wzięłam głęboki wdech.

- Przepraszam bardzo, a mój samochód to co, Taxi? - zapytałam, wyrzucając ręce w powietrze.

Wczoraj Ethan siedział w moim samochodzie, a dzisiaj ma siedzieć w nim Tyler. Zrobili sobie z mojego maleństwa taksówkę.

- Okres masz? - spytał Tyler, unosząc jedną brew.

Spojrzałam na chłopaka i uśmiechnęłam się sztucznie. Chwyciłam pluszaka leżącego na szafce i rzuciłam nim w twarz Duncana. Denerwował mnie samym wejściem do mojego domu. Zaczęłam się co raz bardziej denerwować tym chorym pomysłem "Ochrony". Jakbym była jakimś pieprzonym celebrytą.

Chwyciłam torebkę i wyszłam z domu. Ethan wraz z Tylerem wyszli zaraz za mną, a ja zamknęłam drzwi. Nie miałam ochoty jechać do szkoły, ale przecież jak nie pojadę, to będę musiała siedzieć z którymś z tych debili we własnym domu. Szlag mnie trafiał na samą myśl o kolejnych godzinach spędzonych z tymi ludźmi.

Zastanawiałam mnie jedno, czemu przez zwykłe długi mojego ojca, musiałam spaść do piekła. To jest jedyną rzecz której nie rozumiem. Przecież jeśli to on ma u niego długi, czemu to mnie grozi niebezpieczeństwo. Czułam, że ta ochrona ma jakieś drugie dno. Musi być coś więcej, a nie tylko długi. Przez kasę nie spada się do piekła.

Wsiadłam do samochodu, sprawdziłam czy na pewno wszystko mam. Tyler wsiadł zaraz po tym jak Ethan odjechał. Spojrzałam na chłopaka i wpadłam na jeden pomysł. Musiałam się dowiedzieć czy chodzi tylko o długi. Ruszyłam z miejsca, ale w całkowicie przeciwnym kierunku niż szkoła.

- Madeleine, ja nie chce cię martwić, ale chyba jedziesz w nie tę stronę co trzeba. - odparł, patrząc na mnie.

Nie odpowiedziałam tylko skręciłam w uliczkę prowadząca za miasto. Nie pojawienie się w szkole to głupi pomysł, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Dla mnie ważniejsze jest to co zakłóca mój spokój.

Po dłuższej chwili zatrzymałam się na poboczu i spojrzałam na zdziwionego Tylera. Uśmiechnęłam się, a chłopak patrzył na mnie jak ofiara na mordercę. Wiem, że jestem narwana i bywam nieprzewidywalna, ale nigdy wcześniej nie widziałam by ktoś patrzył na mnie ze strachem w oczach.

- Nie bój żaby, Duncan. Jeśli odpowiesz na moje pytanie zawiozę nas do domu. - powiedziałam, a chłopak się zaśmiał.

- Ja się ciebie nie boję Pony. Jakie pytanie? - spytał, a ja się uśmiechnęłam.

Pragnęłam usłyszeć odpowiedzi na to pytanie. Chciałam usłyszeć, że ta ochrona to zwykła głupota. Wymysl trójcy świętej by mnie zdenerwować. Że nic mi ni grozi i mogę bezpiecznie wyjść z domu. Że znów wrócę do aniołów i zatańczę z nimi wśród chmur. Mój pobyt w piekle się dłużył, a ja każdego dnia czułam okropny ból. Ogień piekielny mnie wypal, a ja pragnęłam doznać ulgi.

- Chcę wiedzieć wszystko. Czy ta ochrona jest potrzebna? Czy długi mojego ojca aż tak mi zagrażają? - spytałam, a mina Duncana zmieniła się automatycznie.

- Tu nie chodzi tylko o długi Madeleine.

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Hej maleństwa

Kolejny rozdział, mam nadzieję, że się podoba

Przerwa wciąż trwa i rozdziały będą strasznie nieregularnie
Oczywiście to się zmieni, ale jeszcze nie wiem kiedy

Buziolki ❤️

3800



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro