XVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział specjalnie dla mojego aniołka rosedesertt

Sto lat dla tej pani!! Spełnienia marzeń maleństwo ❤️                






     Czerwień jest kolorem pożądania. Kolorem, który przyciąga uwagę. Pełen namiętności i miłości, ale również zguby i śmierci. Może to być barwa używana do zwabienia ofiary. Pełna tajemniczości, tej skrytości, którą za wszelką cenę chcemy. Kobiety wybierają czerwień by przykuć uwagę mężczyzn. Skusić ich i złapać w swoje sidła. Kobieta nosząca czerwień jest postrzegana jako ciężka do zdobycia, pełna elegancji i prestiżu. Wybierając tę barwę musimy uważać by nie była naszą własną zgubą. Pokażemy nią swoją pozycję, ale nie kiedy kończy się to tragedią.

Kobietą w czerwieni byłam ja w dniu spotkania z nikim innym jak z Ramirezem. Był to czwarty dzień po moim wyjeździe. Ciężko było mi się przyzwyczaić do zmiany czasu, ale w końcu się udało. Ramirez mocno podkreślił iż mam być ubrana dość elegancko i najlepiej by przeważała czerwień. Czemu chciał widzieć się właśnie w Hiszpanii? Wiedział, że tam na pewno będę sama.

Byłam w małej położonej, na południu Hiszpanii, miejscowości Antequera. Pięknym malowniczym miejscu, w którym nie spodziewałabym się nikogo związanego z mafią, tym bardziej mafią z Vegas. Był tam jednak Ramirez i chciał się ze mną widzieć. Co gorsza miał zamiar zabrać mnie na jakiś "bankiet" .

Spotkanie z kimś kogo całkowicie nie znałam mogło być bardzo złym pomysłem. Zauważył jednak, że każdy, kto tam będzie, wie o tym, że należę do Nasha, czyli byłam nietykalna. W dalszym ciągu uważałam głupotą iść na "bankiet" z kimś kto nie jest Nashem, ani nikim z jego rodziny.

Kończyłam lokować włosy i poprawiać makijaż. Mój żołądek z każdą minutą skurczał się coraz bardziej. Stresowałam się niemiłosiernie. Fakt, że Ramirez znajduje się aktualnie w Hiszpanii był przerażający. Miałam uciec od niego, a tymczasem on był tam gdzie ja. Mój telefon zaczął dzwonić przez co podskoczyłam. Przeżyłam niemały zawał. Odebrałam urządzenia i przyłożyłam do ucha.

- Co jest? - spytałam beznamiętnie jakbym nie przejmowała się tym, kto dzwoni.

- Popełniasz błąd Madeleine. Nie powinnaś tam iść - powiedział zachrypniętym głosem. - Nie wiesz do czego zdolny jest Ramirez.

- To będzie mój błąd nie twój. Odpuść Nash, już podjęłam decyzję - odpowiedziałam, a w słuchawce usłyszałam wzdychniecie.

- Bądź ostrożna, a jak coś to dzwoń. I najlepiej zadzwoń jak już będziesz w domu - odparł.

- Tak, mamo, zadzwonię jak będę w domu - powiedziałam uszczypliwie, po czym się rozłączyłam.

W ciągu czterech dni zdołał zadzwonić więcej razy niż moja mama, czy nawet Millie i Austin. Nawet Eve dzwoniła częściej niż ta trójka.

Millie po całej akcji z Ramirezem była lekko przerażona faktem, że coś grozi mi i moim bliskim. Wybaczyła mi to, że wyjechałam bez pożegnania. Wiedziała, że nie lubię takich łzawych pożegnań. Z Austinem było ciężej. On był zły, że nie mógł odwieźć mnie na lotnisko.

Poprawiłam ostatni raz włosy i w końcu wyszłam z pokoju. Spojrzałam na babcię, która oglądała jakiś program w telewizji i zbytnio nie zwróciła uwagi, że wyszłam z pokoju. Wzięłam głęboki wdech.

- Wychodzę abuela*. Wrócę późno - odparłam, a kobieta na mnie spojrzała.

- Uważaj na siebie moja droga. Jak coś to dzwoń dziadek po ciebie przyjedzie - powiedziała, uśmiechając się delikatnie.

Skinęłam głową i chwyciwszy torebkę wyszłam z domu. Samochód od Ramireza już na mnie czekał. Poczułam jak mój żołądek kurczy się do minimalistycznych rozmiarów. Przełknęłam męcząca gulę i przeszłam do samochodu. Mężczyzna stojący obok niego otworzył mi drzwi. Jego wyraz twarzy ani na chwilę się nie zmienił. Wsiadłam do środka, a moje serce przestało bić. Jadę do piekła, spotkać się z szatanem.

***** ***

Samochód zatrzymał się przed jakimś budynkiem. Wyglądał jak jakiś mniejszy pałac? W takim momencie powinnam czuć się jak księżniczka idącą na bal by spotkać swojego księcia, ale ja czułam rozrywający strach. Nie szłam tam szukać księcia, szłam tam po prawdę.

Drzwi się otworzyły, a ja wysiadłam. Poprawiłam jeszcze swoją sukienkę i ruszyłam w stronę wejścia. Serce waliło mi jak szalone, a z każdym schodkiem, coraz bardziej myślałam by zawrócić. Nawet nie wiedziałam jak Ramirez wygląda, ani kogo mogę tam zastać.

Pokonałam ostatnie schody i weszłam do środka budynku. Wewnątrz prezentował się równie dostojnie jak na zewnątrz. Korytarz był pięknie przyozdobiony. Cicha melodia odbijała się od ścian i trafiała wprost do moich uszu, powodując większy skurcz żołądka. Wzięłam głęboki wdech i poszłam w stronę, z której wydobywała się melodia.

Doprowadziła mnie ona do dużej sali, w której było dość dużo osób. Byłam w stanie rozpoznać z może trzy lub cztery osoby, które już kiedyś spotkałam w Vegas. Niektóre twarze wydawały mi się znajome, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Rozejrzałam się za jakimś stolikiem, przy którym mogłabym stanąć i poczekać na Ramireza. Znalazłam ostatni wolny stolik, podeszłam i przy nim stanęłam. Kelner poczęstował mnie szampanem, które, mimo iż nie powinnam, przyjęłam.

- W Ameryce przypadkiem pełnoletniość nie jest od dwudziestego-pierwszego roku życia? - Koło mnie stanął dość dobrze wyglądający młody mężczyzna. Na moje oko mógł mieć z dwadzieścia pięć, może trochę więcej lat.

- Dokładnie tak jest, ale chciałabym zauważyć, że znajdujemy się w Europie, nie w Ameryce - odparłam, obdarzając mężczyznę delikatnym uśmiechem.

- Twój paszport jest jednak Amerykański, czyli powinnaś trzymać się zasad Amerykańskich - powiedział również się uśmiechając.

- Przepraszam - przerwałam, by zmierzyć mężczyznę ponownie wzrokiem - czy my się znamy? - spytałam, a czarnowłosy zaśmiał się delikatnie.

Uniosłam brew i dalej bez żadnego skrępowania przyglądałam się osobie koło mnie. Nie byłam w stanie przypomnieć sobie, czy kiedyś go już widziałam.

- Ja ciebie znam, ty mnie jeszcze nie - powiedział, a mi się zatrzymało serce.

Ramirez

Przecież to nie może być on. Wyobrażałam go sobie jako o wiele starszego mężczyznę z wyrazem twarzy mordercy. Koło mnie zaś stał młody i miło wyglądający człowiek. Jeśli ktoś uważa, że powiedzenie "pozory mylą" nie jest prawdą, to się myli. Osoba, o której słyszę same złe rzeczy wygląda jakby nie była w stanie skrzywdzić muchy, a co dopiero człowieka.

- Wybacz, nie tak sobie ciebie wyobrażałam - odparłam, starając się brzmieć normalnie.

- Przyzwyczaiłem się. Nie ty pierwsza nie ostatnia. - Uśmiechnął się co odwzajemniłam. - Może zatańczymy? - Mimo, iż moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, chwyciłam dłoń mężczyzna i pozwoliłam się zaprowadzić na parkiet.

Kątem oka widziałam jak osoby, które spotkałam wcześniej w Vegas przyglądają nam się ze zdziwieniem. Wiadome było to, że ojciec Nasha zaraz będzie poinformowany, iż osoba, która dołączyła niedawno do jego rodziny teraz tańcuje z wrogiem w Hiszpanii. Całkowicie olałam to jak się mnie przypatrują i skupiłam się na czarnowłosym.

- Chcę się dowiedzieć prawdy - odparłam, gdy tylko nasze twarze były dość blisko.

- Dowiesz się jej w swoim czasie Madeleine - powiedział, obracając mną. - Wydajesz się dość niecierpliwa nie myślisz?

- Taka już moja natura. - Uśmiechnęłam się.

- Czasami bywa to niebezpieczne. - Jego słowa wywołały delikatny dreszcz na moim ciele. - Dlatego lepiej uzbroić się w cierpliwość - wyszeptał mi do ucha, a ja myślałam, że zejdę na środku sali.

Odsunęłam się delikatnie od mężczyzny i posyłając mu delikatny uśmiech, odeszłam. Serce waliło mi jak nie normalne, a ja tylko marzyłam o chwili świeżego powietrza. Wyminęłam wszystkich i szybkim krokiem udałam się do wyjścia. Wystarczyło jedno zdanie, które zabrzmiało jak groźba, a ja już panikuje.

Gdzie podziała się dzielna i wygadana Madeleine? Gdzie ta, która w dupie miała czy zginie? Nie tego uczył mnie ojciec. On przygotował mnie do bycia niezależną i silną kobietą, a ja właśnie uciekałam.

Wzięłam głęboki wdech i wyciągnęłam telefon z torebki. Przeczytałam każdego SMS od Ethana, każdy z nich był praktycznie taki sam.

"Daj znać gdyby coś się działo. Zadzwoń jak będziesz mogła. Chcę wiedzieć kiedy będziesz w domu. Pamiętaj żeby napisać jak będziesz w domu"

Martwił się.

Tak. Ethan Nash o kogoś się martwił.

Zdołałam go już na tyle poznać, by wiedzieć, że on nie martwi się o każdego. Jak to Eve mówiła - on martwi się tylko o rodzinę. Stałam się jego rodziną odkąd podpisałam tę umowę.

Wybrałam numer i zadzwoniłam tak jak prosił. Wystarczył ledwo jeden sygnał, a on już odebrał.

- Jesteś już w domu? Nie za szybko? - spytał z automatu.

- Nie. Jestem jeszcze na tym dziwnym bankiecie. Musiałam wyjść na świeże powietrze - odparłam.

- Coś się stało Maddy. Słyszę po twoim głosie, że coś jest nie tak. - Uśmiechnęłam się pod nosem.

Potrafił rozpoznać kiedy coś się dzieje.

- Spanikowałam. Zaprosił mnie do tańca, oczywiście się zgodziłam i z nim zatańczyłam. Poruszyłam temat prawdy, on jedynie powiedział, że moja niecierpliwość bywa niebezpieczna dla mnie i że powinnam uzbroić się w cierpliwość. Nawaliłam - powiedziałam, poprawiając włosy.

Podskoczyła, gdy nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Moje serce zaczęło walić jak nienormalne. Odwróciłam się w stronę osoby, która trzymała swoją dłoń na moim ramieniu.

- Pan Ramirez pragnie by pani wróciła do sali - odparł o wiele starszy mężczyzna.

- Skończę tylko rozmawiać i wrócę - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie.

- Pan Ramirez woli by stało się to teraz. - Skinęłam głową.

- Zadzwonię później - powiedziałam na szybko i się rozłączyłam.

Ruszyłam za mężczyzną, a ten zamiast na salę zaprowadził mnie do gabinetu Ramireza. Pokój ten wyglądał jak gabinet typowego mafiosa i ani trochę mi się tam nie podobało. Mężczyzna siedział na fotelu mieszając napój w szklance.

- Usiądź, proszę - powiedział, a ja się nie ruszyłam z miejsca, jedynie podniosłam prawą brew i patrzyłam z pogardą. - Dołączenie do rodziny Nasha było bardzo złą decyzją. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo pokomplikowałaś moje plany? - spytał, a ja przewróciłam oczami. Mimo iż strasznie się bałam, nie chciałam tego ukazać. Wolałam grać twardą i ciężką do zdarcia.

- A jakie były twoje plany, hm? - spytałam, a na twarzy Ramireza wyrósł uśmiech. 

- Wiedziałem, że o to spytasz - odparł, wstając z fotela. - Chcesz się czegoś napić? Whiskey, a może szampana? 

- Wolałabym, gdybyś nie zmieniał tematu. Nie mam czasu na takie gierki. Co robisz w Hiszpanii? - Teraz to ja zadałam pytanie niezgodne z tematem.

Byłam ciekawa co on tu robi, skoro miał być w Vegas. Właśnie dlatego ja miałam wyjechać, by być z dala od Ramireza. Ten jednak był jak mój cień - tam gdzie ja, tam i on. Może to zwykły przypadek, a może wszystko zaplanował. Wiedział doskonale, że jak wyjadę to sama - bez ochrony.

- Zadałaś niepotrzebne pytanie. - Mężczyzna podszedł do mnie i stanął na przeciwko mnie. - Powiedz mi, dlaczego Nash? - Zadał to pytanie w taki sposób, jakby znał na nie odpowiedź, a było to niemożliwe, gdyż ja sama nie znałam odpowiedzi.

To było pytanie na które nikt nie umiałby odpowiedzieć. Sama je sobie zadawałam każdego dnia, gdy musiałam grać w tę chorą grę. Przecież Nash to była ostatnia osoba, którą prosiłabym o pomoc. Okazało się jednak, że stał się pierwszym wyborem. Mimo ciężkiej walki i tak skończyłam z nim jako ochroniarzem. Do tego wciągnął mnie w swoją rodzinę, z której nie ma wyjścia. Utknęłam w tym. bagnie do końca.

- Teraz twoje pytanie mija się z celem - powiedziałam, na co Ramirez się zaśmiał.

- Moje pytanie zaprowadzi cię prosto do celu Maddy. Każde z moich pytań łączy się w całość, tylko musisz uważnie słuchać i zapamiętywać. To jak kawałki układanki. Wszystkie razem tworzą całą prawdę - odparł, podając mi szklankę z alkoholem. - Pierwsze pytanie było o drugie nazwisko twojej mamy, tu nawalilas, ale masz jeszcze szanse to naprawić. Drugie pytanie brzmi, dlaczego Ethan Nash?

- Na pierwsze pytanie nie miałam czasu odnaleźć odpowiedzi, a na drugie jej nie ma - powiedziałam lekko zniecierpliwiona.

- Odpowiedź jest, tylko Ty jej nie znasz. - Zacisnęłam dłoń na szklance i patrzyłam prosto w oczy czarnowłosego.

- Jeśli byłaby odpowiedź na pewno bym ją znała. - Wstałam z miejsca i odwróciłam się z zamiarem wyjścia. - Jeśli mogę wiedzieć... - Zatrzymałam się i odwróciłam by spojrzał na Ramireza - Czemu tak bardzo się na mnie uwziales?

- Na to pytanie odpowiedź ukryta jest w moich pytaniach - odpowiedział i zarzucił ten jeden z uśmiechów, który pokazywał jak bardzo nierówno ma pod sufitem.

Odwróciłam się i wyszłam. Nie miałam zamiaru spędzić tam ani chwili dłużej. Starając się jak najszybciej wyjść z budynku wpadłam na kogoś przez co upadłam.

- Oh przepraszam bardzo - odparła młoda kobieta, podając mi dłoń.

Całkowicie zdezorientowana podałam jej swoją i wstałam z podłogi.

- Nic się nie stało. - Uśmiechnęłam się miło do niziutkiej blondynki. Włosy miała tak piękne niczym zboże latem bądź promienie słońca z rana.

- Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz strasznie blado? - spytała, przyglądając sie mojej twarzy.

- Tak, wszystko w najlepszy porządku. Zrobiło mi się tylko trochę słabo i chciałam jechać do domu - odparłam.

Dziewczyna uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą. W dalszym ciągu zastanawiałam się jakim cudem taka mała osóbka spowodowała, że zaliczyłam glebę. Bardziej pomyślałabym, że to ona upadnie, a nie ja.

- Przyjechałaś swoim samochodem?

- Nie, właśnie miałam dzwonić po taksówkę.

- Ja cię mogę zawieźć - odparła, entuzjastycznie dziewczyna - Oh nim powiesz, że mnie nie znasz. - Wyciągnęła rękę w moją stronę. - Jestem Mireia - powiedziała, uśmiechając się miło.

- Madeleine. - Podałam dłoń blondynce, a ta delikatnie uścisnela. - Jeśli to nie problem to byłabym wdzięczna - odpowiedziałam na propozycję Mirei, a ta klasnęła w dłonie i pokazała bym szła za nią.

Dziewczyna zaprowadziła mnie do białego Mercedesa, do którego wsiadłyśmy.

Czy jazda z nieznajomą to dobry pomysł?

No tak nie do końca, ale ufam, że nie jest to jakiś seryjny morderca. Już przekonałam się, że pozory mylą, ale zawsze jest szansa, że tu tak nie jest. Podałam jej adres i jechałyśmy w ciszy.

- Mieszkasz tu czy jesteś na wakacjach? - spytała po chwili ciszy.

- Powiedzmy, że na wakacjach - odparłam.

- Trochę dziwnie tak w środku wiosny - powiedziała i delikatnie się zaśmiała. - Skąd jesteś jeśli można wiedzieć?

- Z Vegas - odparłam bez zastanowienia. - A ty? Mieszkasz tu czy tylko przejazdem? - spytałam starając się utrzymać rozmowę.

- Mieszkam od sześciu lat. Też jestem z Vegas. - Spojrzałam na nią, a na z jej twarzy nie wyczytałam nic.

Słowo "Vegas" tak ciężko jej przeszło przez gardło, iż zaczęłam się zastanawiać co mogło się stać, że tak ciężko jej mówić o tym mieście. Znałyśmy się zdecydowanie za krótko by o to spytać. Mogła to być bardzo prywatna sprawa i wolałam nie poruszać tego tematu.

- Antequera to piękne miasto. Nie dziwię się, że to to miasto wybrałaś na odpoczynek - powiedziała po chwili.

- Moja mama stąd pochodzi. Przyjechałam do dziadków, przynajmniej spędzę z nimi trochę czasu. - Dziewczyna zatrzymała samochód pod domem. - Dzięki za podwózkę.

- Nie ma sprawy. Jakbyś potrzebowała kiedyś jeszcze podwózki, albo chociaż towarzystwa, to możesz zadzwonić - odparła podając mi wizytówkę.

- Dzięki, na pewno skorzystam. Dobranoc Mireio - powiedziałam, zamykając drzwi.

Ruszyłam w stronę wejścia, a dziewczyna odjechała. Spojrzałam na wizytówkę.

"Mireia Ramirez architekt wnętrz"

Z automatu mnie zamurowało. Młoda blondynka była rodziną Ramireza i to ona podwiozła mnie pod dom dziadków. Zapewne nie wiedziała kim jestem skoro dała mi swoją wizytówkę. Tak czy siak była to rodzina mojego wroga. Osoby, która mi groziła i pogrywa ze mną w durną gierkę. Mimo iż wydaje się w miarę normalną i poukładaną osobą, to i tak musiałam być ostrożna. W końcu sam Ramirez robił dobre pierwsze wrażenie.

Muszę zacząć być bardziej ostrożna, bo w końcu wpadnę w sidła własnego Anioła śmierci, a stamtąd nie ma odwrotu.

🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤

Dobry wieczór, dobra noc bądź dobry dzień.

Dajcie znać jak wam się podobał rozdział!













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro