XXXVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wstawiam rozdział już dzisiaj z wielu powodów. Kolejny rozdział pokaże się w następnym tygodniu jak tylko zdołał go napisać. Ostatnio mam brak weny i utknęłam nawet nie w połowie rozdziału 😬

Radzę sobie wypić meliski przed rozdziałem!

Kocham was i miłego czytania moje robaczki!


Ethan

                Krążyłem po salonie jak poparzony. Od czasu do czasu zerkałem na zegar, sprawdzając ile czasu minęło. Żałowałem, że puściłem je same. Nie było już ich ponad dwie godziny, a z tego co Austin mówił rozstali się pod galerią i mieli się spotkać u niej w domu. Zaczynałem wariować. Dziewczyna nie odpisała mi na żadną wiadomość i nie odbierała telefonu. W głowie tworzyły się najczarniejsze historie.

- Dalej nic - powiedział Tyler wchodząc do salonu. - Żadnej informacji o wypadku. No i w żadnym szpitalu nie ma Madeleine, ani April - odparł, a ja zacząłem krążyć jeszcze szybciej.

Chwyciłem paczkę fajek ze stolika i wyszedłem z domu. Oparłem się o ścianę i zapaliłem papierosa. Zacząłem się tak martwić o Madeleine. Zero wiadomości, nic totalnie nic. Jeśli robiła sobie żarty to wychodziły jej ciulowo. Zaciągnąłem się papierosem, a na mój telefon przyszła wiadomość. Pełen nadziei, że to właśnie ona, wyciągnąłem telefon i spojrzałem na wiadomości.

Santiago: Fernandez ma Madeleine. Byłem jej winny przysługę, dlatego cię informuje. Nie wiem gdzie są, wiem tylko tyle, że ją ma.

- Kurwa - przekląłem pod nosem, rzuciłem niedopałek i wparowalem do domu. - Pierdolony Fernandez ma Madeleine - powiedziałem, gdy tylko wszedłem do salonu.

Oczy wszystkich padły na mnie. Zdenerwowany straciłem wazon stojący niedaleko. Naczynie rozbiło się na milion kawałeczków.

Mogłem jej nie zostawiać i jechać za nią do końca. Debil ze mnie, że odpuściłem, gdy zobaczyłem Austina.

- Mogłem jej nie zostawiać i dopilnować, by jechała równo ze mną. Matko to moja wina - zaczął się obwiniać Austin, a ja nawet na niego nie spojrzałem.

Nie miałem zamiaru go obwiniac, nie chciałem go bardziej dobijać. Nie patrząc na nikogo wyszedłem z domu, wsiadłem do samochodu i z piskiem opon ruszył w kierunku mojego domu. Musiałem poinformować ojca o zaistniałem sytuacji. Tylko on był teraz w stanie nam pomóc. Tylko on wiedział co robić.

Dociskałem pedały gazu, nie patrząc na ograniczenia prędkości. Myślałem tylko o tym, by dotrzeć do ojca jak najszybciej. Miałem tylko nadzieję, że moja Madeleine jest cała i wciąż żyje.

Zatrzymałem samochód na podjeździe i niezwracając uwagi na nikogo szybkim krokiem szedłem w kierunku biura ojca. Byłem taki wściekły. Ściskałem ręce w pieści i szedłem coraz szybciej omijając każdego po drodze.

- Ethan co się dzieje? - spytała Eve, widząc w jakim stanie jestem.

Nie odpowiedziałem jej tylko dalej szedłem. Dziewczyna szła za mną prawie biegnąc. Nie wiedziałam co się dzieje, ale mogła się domyślać, że z byle powodu taki nie jestem.

Wparowalem do gabinetu ojca, który siedział przy biurko, przekładając jakieś papiery. Spojrzał na mnie, bo zrobiłem niezły hałas trzaskając drzwiami.

- Fernandez ma Madeleine - powiedziałem.

- Kurwa mać - odparł, po czym wstał i spojrzał mi prosto w oczy.

Już wiedziałem co to znaczy - Fernandez w ten sposób rozpoczął wojnę. Albo zginie od razu po tym jak go dorwiemy, albo zginie jego ukochana na jego oczach. To doprowadziłoby do jego załamania i prawdopodobnie samobójstwa, co ułatwiłoby robotę ojcu.

Wyciągnął on telefon, wybrał szybko numer i zaczął dzwonić. Spojrzałem na brunetkę, która musiała aż usiąść na kanapie. Tak samo jak ja bała się, że Madeleine może już nie żyć.

- Macie odnaleźć narzeczoną mojego syna i przyprowadzić mi Fernandeza. Żywego! Zrozumiano? - spytał, a jego głos pokazywał jak bardzo wściekły jest.

Madeleine stała się ważna dla każdego z nas, kto znajdował się w tym pokoju. Potrafiła przekonać do siebie całą rodzinę Nash. Była aniołem i nie wybaczyłbym sobie, gdyby zginęła przeze mnie. Zemsta jaką byłbym gotów sporządzić dla Fernandeza byłaby równie okropna co krzywda jaką wyrządziłby mi zabijając Madeleine.

Madeleine

Głowa strasznie mi pulsowała, a każda próba otwarcia oczu kończyła się większym bólem. Nie byłam świadoma tego co dzieje się wokół mnie. Słyszałam przygaszone odgłosy i czułam obecność innych ludzi, ale za cholerę nie wiedziałam co się dzieje. Nie wiedziałam co się stało i jak się znalazłam w takim stanie. Czułam się obolała, a co gorsza nie mogłam się ruszyć, by przetrzeć twarz.

W końcu zmusiłam się do otwarcia oczu, ale jedyne co widziałam to niewyraźne kontury. Pomrugałam kilka razy, ale nie przyniosło to oczekiwanego skutku.

- Madeleine? Maddy? Nic ci nie jest? Madeleine? - pytał ktoś, a ja odwróciłam głowę w kierunku głosu.

Dalej widziałam tylko rozmazane kontury postaci. Obrót głową wywołam ogromne zawroty, aż mnie zemdliło. Przełknęłam ślinę, starając się nie zwrócić niczego.

- Oh Madeleine - usłyszałam i ponownie zamrugałam oczami. - Ty krwawisz - odparła ta, wciąż niewidoczna dla mnie osoba.

- Puść mnie! Nie dotykaj! Pomocy! - pisk przeszedł echem po moich uszach, a ból się nasilił.

Syknęłam z bólu, ale odwróciłam głowę w kierunku pisku. Mój wzrok zaczął się wyostrzać, ale dalej nie był na tyle dobry, by wiedzieć kto tak błagalnie woła o pomoc.

- Madeleine! Madeleine ty żyjesz - usłyszałam, a głos zrobił mi się znajomy.

- April - wyszeptałam, bo nie byłam w stanie powiedzieć nic głośniej.

Mój głos był równie przygaszony co słuch i wzrok. Próbowałam się poruszyć, ale coś mi to uniemożliwiało, a każdy ruch wywoływał falę bólu. Przymknęłam oczy i potrząsnęłam głową z myślą, że może tylko śnie. Może to tylko kolejny z moich okropnych koszmarów, które próbują wywołać we mnie poczucie winy.

Nic się nie zmieniło. Dalej nie mogłam się ruszyć. Dalej odczuwałam koszmarny ból i dalej moje zmysły płatały mi figle. Wzięłam wdech i poczułam jeszcze potworniejszy ból. Łza bezsilności spłynęła mi po policzku.

April. Moja mała April była ze mną. Jeśli ja czułam się tak źle, a ona wolała o pomoc, to gdzie my byłyśmy? Co się wydarzyło? Kto był z nami jeszcze?

- Madeleine jak się czujesz? Proszę odezwij się? - Pierwszy głos również stawał mi się znajomy. Był on spokojny i nie słyszałam w nim bólu.

- Millie? - wyszeptałam i skierowałam głowę w stronę dziewczyny.

- To ja, Maddy. Matko tak mi cholernie przykro. Oh jak ty wyglądasz. Powiedz jak się czujesz? - pytała, a ja zamrugałam znowu oczami i w końcu widziałam wyraźniejsze kontury.

Dziewczyna siedziała niedaleko mnie, przywiązana do krzesła. Nic jej nie było. Była cała i zdrowa. Jedynie jej oczy wyglądały na zmartwione, a usta drgały z przerażenia.

- Wszystko w porządku - skłamałam i spojrzałam w stronę April.

Znajdowała się po mojej lewej i ona wyglądała gorzej niż Hepburn. Rozdarte ubrania, potargane włosy i ślady krwi na jej młodej twarzyczce mnie przeraziły.

Oh moja biedna April.

Szatynka wpatrywała się we mnie błagalnie i tak samo jak Millie wyglądała na przerażoną. Również była przywiązana do krzesła. Wpatrywałam się w nią przepraszająco. Miałam tak cholerne poczucie winy, nawet nie wiedząc dokładnie co się stało. Miałyśmy tylko zajechać po mały prezent dla Austina na pocieszenie, a zamiast tego siedziałyśmy w takim stanie w...

Właśnie. Gdzie my się znajdowałyśmy?

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było ogromne, pełne różnych pudel i jakichś sprzętów. Znajdowałyśmy się w jakimś magazynie.

Poczułam mocne szarpnięcie za włosy i na moment straciłam widoczność. Ból zmroczył mi oczy. Nie widziałam sensu próby wyrwania się z mocnego chwytu, bo jedynie sprawiłabym sobie większy ból. Poddałam się oprawcy bez walki.

- Teraz nie jesteś już taka wyszczekana - wyszeptał mi do ucha i mocniej pociągnął za włosy. Syknęłam z bólu, a kilka łez spłynęło po moim policzku. - Gdzie twój narzeczony Madeleine? Hm? Gdzie miłość twojego życia? - pytał złośliwie. - Nie ma go. Nawet nie wie gdzie jesteś. Nie uratuje cię. Oh biedna Madeleine. Pozostawiona na pastwę losu - mówił coraz bardziej ściskając moje włosy.

- Noah - zaczęłam, ale ból był tak silny, że ledwo mówiłam. - Jak już mnie znajdzie... jak dowie się... Zginiesz - mówiłam, przerywająco.

Chłopak jedynie zaśmiał się szyderczo. W końcu puścił moje włosy, ale ból dalej był wyczuwalny. W tamtym momencie chciałam być nieprzytomna, by nie czuć tego okropnego bólu. Ból był tak promieniujący, że znowu przestałam widzieć normalnie. Musiałam oberwać czymś w głowie, i nie tylko w głowę.

Cisza jaka nastała sprawiała mi przyjemność. Ta cisza uspakajała mój ból i znowu wróciła mi możliwość widzenia. Noah nie było w zasięgu mojego wzroku, a ja z automatu spojrzałam w swoje lewo. Na całe szczęście April dalej tam była, nie zabrał jej nigdzie. Dziewczyna dalej patrzyła na mnie przerażona, a z jej oczy spływała struga łez.

- Proszę nie płacz April. Wyjdziemy z tego. Wszystko będzie dobrze - mówiłam cicho, a dziewczyna pokiwała głową.

Nic się nie odezwała. Kilka razy pociągnęła nosem i próbowała się uspokoić, ale pogorszyło jej się. Zaczęła coraz bardziej panikować, a ja tak bardzo chciałam ją teraz przytulić.

- April spokojnie. Oddychaj. Wdech i wydech. Błagam skarbie spokojnie - powiedziałam, a dziewczyna wykonała moją prośbę.

Zaczęła oddychać spokojniej, ale nie przestała na mnie patrzeć. Tak bardzo pragnęłam ją stąd wyciągnąć. Nie myślałam o sobie, myślałam tylko o niej. Chciałam ją uratować nawet jeśli sama miałabym zginąć.

Odwróciłam się w moje lewo i spojrzałam na Millie. Ta natomiast twardo patrzyła przed siebie, tupiąc nerwowo nogą. Wyglądała jakby nic jej nie zrobili. Jakby specjalnie ją tu przyprowadzili, ale nie zrobili jej krzywdy. Czułam złość. Czemu?

To proste. Osoba, która tu była. Która sprawiła mi ból. Która sprawiła ból April. Była tą samą osobą, którą Millie uparcie broniła, mówiąc, że nie jest on niczemu winny. Może i ona też była oszukana, ale to nie zmienia faktu, że czułam ogromną złość.

- No Madeleine - odezwał się znowu Noah, stając na przeciwko mnie i boleśnie łapiąc za moją szczękę.

Odwrócił mnie w swoją stronę, bym spojrzała w jego oczy. Jego zielone tęczówki, które kiedyś kochałam, okazały się fałszywe i przepełnione nienawiścią. Dolna warga zaczęła mi drżeć, a oczy napełniły się ponownie łzami. Chłopak ściskał moją szczękę coraz bardziej i coraz bliżej mnie się znajdował. Czułam jego oddech na własnym policzku.

Błagam zabij mnie, ale oszczędź April i Millie. Torturuj mnie, ale zostaw moje dziewczyny. Zabij i porzuć moje ciało w rowie, ale puść wolno przyjaciółki.

- Co ja mam z tobą zrobić hm? Może zagramy w grę? - spytał, a ja przełknęłam Ślinę. Przymknęłam powieki, a chłopak zacmokał kilka razy. - Nie, nie mamy przecież dziesięciu lat. Mam lepszy pomysł. Dam ci wybór, a ty pokażesz kogo bardziej kochasz. Małą April, czy może swoją ukochaną Millie?

- Nie - wyszeptałam, wiedząc co ma na myśli.

Kazał mi wybrać, która przeżyje. Miałam podjąć decyzję o śmierci jednej z nich, a przecież tak nie mogło być.

- Zabij mnie, ale zostaw je w spokoju - powiedziałam, a brunet zaśmiał się złośliwie.

- To byłoby zbyt proste Madeleine. Zresztą ty jesteś atrakcją Fernandeza. Nie mogę mu tego odebrać - odparł oddalając się ode mnie.

Patrzyłam na niego z nienawiścią. W tamtym momencie miałam ochotę go zabić. Robił coś okropnego. Był potworem w ludzkiej skórze.

- Mała April? - spytał celując w jej kierunku. - Czy ukochana Millie? - Zmienił kierunek celu na Millie.

- Nie. Nie. Nie - powtarzałam, a mój głos robił się coraz głośniejszy i zaczął odbijać się echem od ścian magazynu. - Zostaw je w spokoju! Daj im odejść! Nie każ mi wybierać! - krzyczałam, a z każdym słowem głos się załamywał.

- Nie mogę tak zrobić moja droga. Jak już wspomniałem, bez nich nie byłoby zabawy. No dalej. Która? - nalegał, a ja kiwałam przecząco głową. - Sam mam wybrać? - spytał, a mnie przeszły ciarki.

- Nie. Błagam nie. Noah błagam. Jestem gotowa zrobić wszystko, by obie przeżyły - mówiłam, a chłopak dalej nie dawał za wygraną.

Nie byłam w stanie spojrzeć na żadną z nich. Żadna nie mogła umrzeć. Obie miały przeżyć i razem ze mną wrócić szczęśliwie do domu, zostawiając to wszystko za sobą jako koszmar. Tak bardzo chciałam, by był to zły sen. Chciałam się obudzić i wiedzieć, że to tylko koszmar. Jeden z wielu jakie miewałam nocami, ale ten był zbyt realistyczny. Czułam ból, czułam wszystko.

- W innych okolicznościach zgodziłbym się na taki układ, ale nie teraz. Wybieraj! - poganiał mnie. - Raz, dwa, trzy - zaczął liczyć.

- Nie - powiedziałam tylko, a chłopak uśmiechnął się szerzej.

- Cóż sam wybiorę - powiedział i nie czekając na to co powiem, po prostu strzelił.

Odgłos strzału odbił się echem po magazynie i został w mojej pamięci. Poczułam się tak cholernie bezsilna. Zaczęłam się trząść, a gdy zobaczyłam w czyim kierunku padł strzał, wydałam z siebie przeraźliwy, gardłowy krzyk. Krzyk, który był rozpaczliwy. Jeden z tych, który pokazywał ból jaki czułam w tamtym momencie. Łzy leciały mi strugami po policzkach, a całe ciało trzęsło się z rozpaczy.

- Ty podły chuju! - wydarła się Millie, a brunet zaśmiał się jeszcze bardziej i podszedł do mnie.

Znowu uniósł moją twarz, bym spojrzała w jego oczy. Moje serce krwawiło, a nienawiść jaką w tamtym momencie czułam do chłopaka była większa, niż czułam do kogokolwiek na świecie.

- Przysięgam - zaczęłam, a mój głos był wyczerpany. - że jak tylko wyjdę z tego żywo, zabije cię własnymi rękoma. Będę sprawiać Ci ból, aż sam będziesz błagał o śmierć. Ty podły, zdradziecki kundlu! - wydarłam się, a moja gardło zaczęło boleć. - Albo pozostawię cię przy życiu z myślą, że zabiłeś niewinną osobą. Nie pozwolę Ci zapomnieć o tym czynie. Dopilnuje, byś do końca życia pamiętał o tym co zrobiłeś. Dopilnuje, by nawiedzały cię sny o tym, że zabiłeś bezbronną, młodą dziewczynę. Będziesz żył z myślą, że to zrobiłeś. Zabiłeś moją April! Zabiłeś dziewczynę, która miała całe życie przed sobą! - darłam się, a mój głos drżał.

- Dobrze, że nie dożyjesz jutra - odparł, puszczając moją twarz.

- Jeszcze się zdziwisz! - krzyknęłam za nim.

Noah i tak wyszedł zostawiając nas samych. Zaczęłam płakać. Gorzkie łzy spływały jedna po drugiej, a krzyk rozpaczy wydobywał się spod moich wyczerpanych ust.

- To moja wina. Moja wina. Moja jebana wina - mówiłam. - Dałam jej nadzieję na lepsze jutro. Na to że stąd wyjdziemy, a teraz? Oh moja biedna April.

Mój głos drżał, a każda część moje ciała trzęsła się z rozpaczy. Byłam już całkowicie bez sił. Nawet nie mogłam krzyczeć. Zabrakło mi sił na wszystko.

- Madeleine to nie twoja wina - odezwała się Millie, a ja wysiliłam się, by na nią spojrzeć.

Była równie zdruzgotana co ja. Tyle, że ja właśnie straciłam osobę, której obiecałam, że się nią zaopiekuje, że nie pozwolę jej zginąć. Millie po prostu się bała. Cieszyłam się, że ona jest cała, ale również byłam zła. Byłam cholernie zła.

- Noah taki nie jest? - spytałam, a blondynka spuściła wzrok. - Już go nie bronisz? Gdzie jest ten Noah, którego tak broniłaś? Nie ma i nigdy go nie było. To był ciągle ten sam bezuczuciowy dupek, który w tym momencie zastrzelił niewinną dziewczynę! - powiedziałam o mało niekrzyczac, ale byłam zbyt pozbawiona sił, by krzyczeć.

- Przepraszam - powiedziała cicho, a ja znowu zaczęłam szlochać.

- To ja przepraszam. Nie jesteś niczemu winna. Po prostu dałaś się nabrać na jego gierki - powiedziałam i odwróciłam wzrok.

Patrzyłam teraz na swoje ubranie. Było całe brudne od krwi, a niektóre plamy były wciąż świeże. Nie potrafiłam się odważyć i spojrzeć w kierunku April. Bałam się. Cholernie się bałam tam spojrzeć. Nie chciałam jeszcze bardziej pozbawiać się sił. Musiałam walczyć, by doprowadzić mój plan do działania. Zamierzałam sprawić piekło na ziemi Noah. Zniszczyć go i patrzeć na jego zgubę.

🥀🥀🥀🥀🥀

Wpatrywałam się w swoje trampki, starając się zapomnieć o wszystkich choćby na chwilę. Czas w magazynie dłużej się niemiłosiernie, a ja ani na moment nie spojrzałam w swoje lewo. Millie nic się nie odzywała, wiedząc, że nie będę zbyt rozmowna. Łzy zaschły mi na policzkach, a po nowych nie było śladu. Nie miałam siły nawet płakać. Byłam wyczerpana, przerażona, wściekła i zrozpaczona w jednym. Chciałam umrzeć i żyć jednocześnie.

Żeby odtrącić myśli o April, zajęłam się myśleniem o Ethanie, który mógł już zacząć poszukiwania. Mógł również rozpocząć wojnę. Kolejna osoba, która ryzykowałaby życie dla mnie. Czułam się tak cholernie winna wszystkiego. Najpierw Tyler, który ledwo uszedł z życiem, a teraz April. Nie mogłam pozwolić na to, by ktoś jeszcze stracił życie za mnie - przeze mnie.

Wzięłam głęboki wdech, wywołując kolejną falę bólu, ale ten ból był niczym w porównaniu do bólu psychicznego, który w tym momencie odczuwałam.

- Millie. Posłuchaj mnie teraz - mówiłam, nie patrząc na dziewczynę. - Jeśli miałoby się coś wydarzyć. Jeśli miałabym umrzeć, a ty byś przeżyła. - Spojrzałam na blondynkę. Jej oczy były pełne łez. - Obiecaj, że stąd wyjedziesz. Obiecaj, że uciekniesz od tego gówna - powiedziałam, a Millie przegryzła wargę.

- Obie stąd wyjdziemy Madeleine.

- Obiecaj - zażądałam.

- Obiecuje - wyszeptała, a po jej policzkach spłynęło kilka łez.

Poczułam delikatną ulgę, słysząc wypowiedziane przez nią słowo. Wiedziałam, że dotrzyma danego mi słowa, nawet jeśli miałabym umrzeć.

Odwróciłam wzrok, ponownie wbijając go w moje brudne trampki. Próbowałam sobie przypomnieć jak się tu znalazłam, ale na nic mi to. Ciągle miałam dziurę we wspomnieniach. Pamiętałam tylko moment, w którym weszłyśmy do sklepu. Później już ciemność.

- Mogłeś już po sobie posprzątać. Stresujesz tylko Madeleine. - Zmusiłam się, by unieść wzrok na mojego oprawcę.

Szedł dumnym krokiem, ubrany w czarny garnitur i z uśmiechem większym, niż jego pomocnik. Charles Fernandez we własnej osobie. Szedł wykonać wyrok, który sam nadał. Unioslam delikatnie lewy kącik ust do góry, by pokazać, że ani trochę się go nie boję. Jeśli miałam umrzeć, to nie jako tchórz. Nie miałam szans, gdybym błagała o życie. Wyrok już padł. Śmierć nadchodziła.

- Witaj ponownie Madeleine - odparł z wyższością.

- Nigdy się nie poddajesz co? - spytałam, a mężczyzna zaśmiał się na moje słowa.

- Noah, wyprowadź stąd piękną blondynkę - powiedział, a brunet wykonał polecenia.

Podszedł do Millie i zaczął ją rozwiązywać. Dziewczyna zaczęła się szarpać i krzyczeć, a ja nawet na nią nie spojrzałam. Wolałam patrzeć w czarne oczy swojego kata.

- Madeleine! Zostaw Madeleine! - krzyczała, wynoszona Millie.

Głos dziewczyny ucichł tak samo jak jej już nie widziałam. Miałam tylko nadzieję, że nic jej nie zrobią, że chociaż ona wyjdzie z tego cało.

- Lubisz igrać z ogniem. Waleczna. Pewna siebie. Dobra dla wszystkich. Pomyśleć, że jesteś córką Shires. Ojciec, który za wszelką cenę próbował ukryć zbrodnie jaką popełniła matka. A ona. Ona to jest dopiero niezłe ziółko. Nie dość, że podmieniała leki córce na mocniejsze, przez co ona zaczęła trącić głowę to jeszcze zamordowała niewinną dziewczynę - mówił, a mnie zamurowało. - Widzisz moja droga. Twoja mama kiedyś popełniła niewybaczalna zbrodnię. Już ci mówię jaką - powiedział, łapiąc krzesło na którym wcześniej siedziała Millie i postawiwszy je przede mną, usiadł na nim. - Moja córka, Nicole, była równie piękna co ty. Była trochę starsza od ciebie. Teraz miałaby równe dwadzieścia pięć lat. W swoje ósme urodziny straciła życie. Twoja mama potrąciła ją, niby jej nie widząc - odparł, a mnie przeszedł dreszcz.

Nie byłam w stanie wypowiedzieć choćby słowa. Czułam się jeszcze gorzej niż przedtem. Wierzyłam, że moja mama nie zrobiła tego celowo, że nie zamordowałam ośmiolatki z premedytacją.

- Dlatego tu jesteś. Może i mieli cię przez osiemnaście lat, ale zadbam o to, by nie widzieli, jak kończysz studia. Jak bierzesz ślub i masz dzieci. Mnie tego pozbawili i ja ich tego pozbawię. Zrozum Madeleine, nie zrobiłbym tego, gdyby nie zazdrość jaką odczuwam, gdy widzę, że twoi rodzice żyją szczęśliwie. Mają piękną córkę. Są przy jej każdym etapie życia, a ja nie miałem szansy ujrzeć jak moja córka kończy liceum, ani jak idzie na studia. Pomyślisz, przecież zawsze możesz sobie zrobić nowe. Nikt nie zastąpi mi mojej Nicole. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz - powiedział, wstając z krzesła i kopiąc je daleko stąd.

- Czy to jest warte twojej śmierci? - spytałam, a mężczyzna zaczął celować w moją stronę.

- Uwierz mi, że odebranie im tego samego co oni odebrali mnie, jest warte wszystkiego - odparł, a ja zamknęłam oczy.

- Kocham was wszystkim - powiedziałam.

Padł strzał.

Zapadła cisza.

Nic nie bolało.

Czy tak właśnie wygląda śmierć? Cicha, bezbolesna? Zawsze się jej bałam, a gdy nadszedł mój czas nie czułam nic. Bałam się otworzyć oczu, bo nie wiedziałam gdzie trafiłam. Może anioły mi wybaczyły i zabrały mnie ze sobą, bym razem z nimi tańczyła wśród chmur. A może jednak trafiłam gdzie moje miejsce i miałam walczyć o przetrwanie z demonami własnego życia?

Śmierć nie jest taka zła jak ją opisują. Jest cicha, spokojna i bezbolesna. Umarłam pierwsza, a mój anioł śmierci dalej żył. Miał dołączyć do mnie już lada moment i ponownie mieliśmy się spotkać przed sądem ostatecznym. Ponownie miałam spojrzeć mu w twarz i jakby nigdy nic podać mi swoją dłoń. Mój koniec już nadszedł. Miały zakończyć się wszystkie złe rzeczy, które groziły moim bliskim z mojego powodu.

🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro