VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cześć maleństwa! Rozdział wstawiam tak jak obiecała. Jeszcze jeden cały mam i 3/4 kolejnego i jeśli nie uda mi się go napisać w terminie to bardzo was przepraszam. Tak jak już wspominałam potrzebuje chwilowej przerwy i postaram się jak najszybciej wrócić. Trzymajcie się słoneczka i pamiętajcie, że nie jesteście sami. Zawsze dla was jestem :D

               Róże są symbolem tak wielu rzeczy. Życia i śmierci, życia cnotliwego i rozpustnego, niezniszczalności i przemijalności, miłości fizycznej i duchowej. Co znaczyły róże, które znalazłam w swoim domu? Właśnie tego nie potrafiłam rozgryźć. W każdym pokoju leżała inna róża. W moim pokoju znalazłam młodą róże, która zapewne miała znaczyć młode, cnotliwe życie. W pokoju moich rodziców znalazłam starą, brudną od krwi, która pewnie znaczyła śmierć i przemijalność. W salonie zaś leżało dużo róż w różnych kolorach. Była tam jedna sztuczna róża, która pewnie miała świadczyć o niezniszczalności. Czy którąkolwiek z nich znaczyła miłość? Tego nie potrafiłam określić. Nawet nie wiedziałam od kogo są te kwiaty. Mogłam jedynie gdybać. Możliwe, że to Fernando dawał kolejny dowód na to, że ma nad wszystkim kontrolę, a może Pablo, który pokazywał, że to on decyduje o mnie.

Patrzyłam na zebrane kwiaty i miałam ochotę krzyczeć. Wyszłam z piekła i sama do niego wróciłam. To oznaka choroby psychicznej. Rzuciłam różami w kąt i padłam na kanapę. To był dopiero początek i ja nie byłam gotowa na to co będzie później.

Dzwonek do drzwi rozszedł się po domu, a ja podskoczyłam w miejscu. Moja pierwsza myśl - to Ethan z kolejną próbą porozmawiania, a ja nie mogłam tego zrobić. Druga myśl - Fernando, który przyszedł coś udowodnić. Wstałam z kanapy i ruszyłam do drzwi. Spojrzałam przez judasz i odetchnęłam z ulgą, gdy ujrzałam swoją ukochaną rudą czuprynę. Otworzyłam drzwi i uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

- Królowa przyjechała! - pisnęła Harper, pokazując dwie butelki dość drogiego wina.

- Jesteś nienormalna - powiedziałam, wpuszczając dziewczynę do środka.

- No powiem Ci, że masz tu pięknie - odparła, wchodząc do środka. - Widzę, że i ciebie doczekał zaszczyt otrzymania prezentu od Mafiosa - powiedziała, wskazując rozrzucone po kącie róże.

Skinęłam głową i zebrałam kwiaty z podłogi. Wrzuciłam je do kosza i spojrzałam na rudowłosą. Wpatrywała się we mnie z uniesioną brwią.

- Wiesz od kogo są? - spytała, a ja pokiwałam przecząco głową - Na taki pomysł mógł wpaść, albo Daniel Nash, albo Ramirez. Patrząc na to, że ostatnio masz problem i z jednym i z drugim to jedynie czekać, aż któryś spyta, jak ci się podobał prezent. Coś czuję, że będzie ciekawie - odparła.

- Już jest ciekawie - westchnęłam i oparłam się o blat. - Wydaje mi się, że to tylko kwestia czasu, aż zacznie się prawdziwe piekło. Dziwne, że jeszcze nikt nie zginął - prychnęłam, a Harper przewróciła oczami.

- Minęło pięć lat odkąd tu ostatni raz byłaś, a od razu jak wróciłaś myślisz o tym kto zginie? Dziewczyno, zgodziłaś się na ślub z typem, który jest mafiosą i tu i w Hiszpanii. Przestań wyliczać kto zginie następny. Takim myśleniem nic nie zdziałasz. Skup się na tym weselu i zadbaj o to, by na liście gości nie pojawił się nikt, kto może wywołać niepotrzebną dramę. Może i to nie będzie ślub twoich marzeń, ale konflikt, który mógłby wyniknąć przez niepotrzebne osoby jest tak zbędny. Jako twoja dobra przyjaciółka uważam, że musisz się wziąć w garść i skupić się na tym co może uchronić przed następnymi wypadkami - odparła, przytulając mnie do siebie.

Byłam jej tak wdzięczna za te słowa. Sama zaczynałam uważać, że mogę uchronić wiele osób, będąc z Ramirezem. Może i nie będzie to ślub z miłości, ale będzie to ślub, by chronić bliskich. Zwłaszcza, że już teraz nie miałam w ogóle odwrotu. Oczywiście, że dużo przy tym tracę, ale ile byłam w stanie zyskać?

🥀🥀🥀🥀🥀🥀

- Widząc cię tutaj, zgaduje, że coś wymyśliłaś - odparł Pablo, przekładając papiery.

- Chciałabym wiedzieć czym dokładnie się zajmujesz - walnęłam prosto z mostu, siadając na przeciwko zdziwionego bruneta. - Tak czysto teoretycznie. No wiesz jako przyszła żona, wolałabym co mnie czeka. - Założyłam nogę na nogę i ponownie zaczęłam wystukiwać dobrze znany mi rytm.

- Byłem pewien, że ciebie to nie interesuje. Jakoś Ethana o to nie spytałaś. - Przewróciłam oczami i spojrzałam prosto w oczy Pabla.

Próbował mi dogryźć, ale to mu nie wyszło. Z Ethanem wiedziałam od początku, że się rozstane i że nie zostanę jego żoną, a z Ramirezem jest inaczej. Tu wiem, że zostanę jego żoną. Co najlepsze to ja doskonale wiedziałam czym się zajmuje. Chciałam jedynie sprawdzić czy mi to powie, czy będzie mówił to co myśli, że mnie nie przerazi. Przyszłam do niego ustalić jedną rzecz.

- Zresztą, Madeleine, nie jestem głupi i wiem, że jestem bardzo dobrze poinformowana o tym czym się zajmuje - powiedział, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.

- Niczemu nie zaprzeczasz? - spytałam, a on pokiwał przecząco. - Czyli dealerka, przemyt broni, brudne pieniądze, nielegalne kluby z prostytutkami - wymieniałam, a on jedynie kiwał głową. - Handel ludźmi? - spytałam, a brunet uniósł wzrok na mnie. - Temu też nie zaprzeczysz? - Uniosłam brew.

- Niczemu - wyznał.

Nie okłamał mnie w żadnej kwestii. Może uznał, że to nie ma sensu, bo i tak się później dowiem? A może po prostu był szczery z tym czym się zajmuje.

- Coś jeszcze? - spytał, a ja kiwnęłam głową.

- Jedna mała prośba. Taka, która może Ci się nie spodobać, ale mam to, szczerze mówiąc w dupie - powiedziałam, a mężczyzna uniósł brew. - Wolałabym żeby handel ludźmi zakończył się jeszcze przed naszym ślubem. Przynajmniej tu w Vegas - odparłam, a Pablo się uśmiechnął.

- Widzisz skarbie, masz to szczęście, że tutaj masz duże pole do popisu. W Hiszpanii bym na to nie poszedł, ale tutaj niech ci będzie - oznajmił, a ja poczułam się lepiej, że chociaż tutaj zatrzymałam coś tak okropnego. - I mam rozumieć, że jednak twój udział w interesach zostaje? - spytał.

- Po ślubie siedzimy w tym razem, skarbie - powiedziałam, naśladując go, a on się zaśmiał.

- Już w tym siedzimy. Jako narzeczona też dostajesz jakiś udział. Może nie taki duży jak jako żona, ale jakiś jest. Dlatego właśnie wolałbym, żebyś tu mieszkała. Lepiej, by się nam pracowało - odparł.

Racja. Już teraz byłam częścią jego interesów. Nie wiem, jak mogłam o tym zapomnieć. Przecież będąc z Ethanem, również miałam jakiś udział u niego. Zostało mi jedynie się z tym pogodzić i zacząć przedstawienie. Musiałam wielu osobą udowodnić, że jesteśmy razem. Przede wszystkim chciałam zagrać zakochaną w Pablo przed Nashem. Może w ten sposób przestałby szukać kontaktu, którego tak bardzo chciałam, a tak bardzo nie mogłam mieć.

- Przeprowadzę się do ciebie. Będę musiała zostawić Harper samą....

- Kogo? - wtrącił mi się w słowo.

- Przyjaciółka ze studiów. Zadba o mój rodzinny dom. Możliwe, że ją znasz, ale pozostawię jej nazwisko jako tajemnicę. Nie będę przecież sprzedawać jej danych na lewo i prawo. Wracając, skoro już tak ci na tym zależy to za tydzień będę już tu mieszkać. No wiesz, muszę wszystko spakować i spędzić czas z Harper - powiedziałam, a mężczyzna skinął głową.

- Dobry pomysł.

- Cieszę się, że ci się podoba - wyznałam i wstałam z miejsca. - A i jeszcze jedno. Nie po to robiłam studia, by teraz tylko zajmować się interesami naszych rodzin. Byłoby świetnie gdybym mogła pracować w pobliskim szpitalu. No wiesz, wywoływać pozory normalnej rodziny - oznajmiłam, mężczyzna uniósł brew.

Mogło mu się to nie spodobać
W końcu po co miałabym pracować, gdy będę miała wystarczająco pieniędzy? Otóż nie robiłam studiów na marne. Wolałam pomagać kobietą jako ginekolog, niż mieć udział w ich sprzedaży, czy prostytucji. No i zawsze to była jakaś pomoc dla tych, które pracowały dla Ramireza. Mogłam pomoc każdej z nich, wiedząc czym się zajmują i nie robiąc z tego afery.

- Nie ma problemu - odparł, a ja skinęłam głową i wyszłam z pomieszczenia. - Madeleine! - zawołał, a ja się wróciłam.

Spojrzałam na bruneta, a on dalej podpisywał coś w papierach. Uniósł na chwilę wzrok, by pewnie sprawdzić czy się wróciłam.

- Co do tej twojej pracy to możesz się teraz przydać. Jedna z dziewczyn potrzebuje jakiejś tam pomocy. Jeśli dasz radę dzisiaj to spytaj Chrisa czy może cię do niej zaprowadzić. Chris to ten, który cię tak miło wita za każdym razem. Swoją drogą to twój człowiek, więc jak czegoś potrzebujesz to idź do niego - powiedział, a ja jedynie skinęłam głową i ruszyłam w stronę mężczyzny.

Siwy facet stał jak zwykle przy drzwiach i o czymś dyskutował ze swoim kolegą. Nie chciałam mu przerywać, ale fakt, że któraś z dziewczyn potrzebuje pomocy był ważniejszy, niż jego pogaduszki. Stanęłam koło mężczyzny, a on spojrzał na mnie.

- W czymś mogę pomóc panno Shires? - spytał, a ja skinęłam głową.

- Pablo wspomniał mi, że zdołasz zaprowadzić mnie do pewnej dziewczyny, która potrzebuje mojej pomocy - powiedziałam, a mężczyzna uśmiechnął się miło.

- Zapraszam za mną. - Ruszył, a ja zaraz za nim.

Wsiadł do samochodu, co i ja uczyniłam. Wyjechał z posesji i kierował się w stronę centrum. Nie odzywaliśmy się całą drogę. Chris minął centrum i jechał na drugi koniec miasta, co było dla mnie dziwne. Byłam pewna, że klub znajduje się tam gdzie największy ruch, a nie poza nim. Nie pytałam o nic, tylko cierpliwie patrzyłam przez okno. Gdzieś tam myślałam o tym, czy przyjmą mnie do pracy w pobliskim szpitalu. Przeszłam już rozmowę i wynikało z niej, że się w miarę dogadywałam z przyszłą pracodawczynią.

Mężczyzna zatrzymał się przed jakimś blokiem. Obskurne miejsce wyglądało jak melina, ale czego innego mogłam się spodziewać. Ramirez mógłby chociaż dbać o swoje pracownice, a nie traktować je jako tanią siłę roboczą. Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się po okolicy. Nic oprócz już pijanych i naćpanych ludzi nie było. Ruszyłam za starcem do środka. Tam nie było równie kolorowo co na zewnątrz. Zapach stęchlizny, alkoholu i papierosów był na tyle mocny, że aż zaczęło mnie mdlić.

Weszliśmy do mieszkania i tak w miarę pachniało, więc mdłości mi przeszły. Mieszkanie było dość zadbane jak na taką okolicę. Weszłam do salonu, w którym siedziały dwie kobiety i jedna, na oko gdzieś pięcioletnia dziewczynka. Chris mnie przedstawił, a kobiety wyglądały na przerażone, gdy usłyszały, że odwiedziła je przyszła żona Ramireza. Pierwsza z kobiet, blondynka, była tą którą potrzebowała mojej pomocy.

Nie potrafiłam pomóc jej bez żadnego sprzętu, ale mogłam przynajmniej się dowiedzieć w czym tkwił ten problem. Dziewczyna jakiś czas temu poroniła i do dnia dzisiejszego męczyła się z mocnymi bólami i częstym krwawieniem.

- Postaram się coś na to zaradzić. Załatwić ci jakieś leki na to - odparłam, a ta posłała mi miły uśmiech.

- Jak na kogoś, kto jest narzeczoną takiego zwyrodnialca to miła jesteś - odezwała się druga, a ja na nią spojrzałam. - Widzisz tę małą? Zabił jej rodziców, a teraz planuje ją sprzedać zagranicę - powiedziała z obrzydzeniem w głosie.

- Sprzedać? - spytałam.

- No tak. To ty nie wiesz czym się twój ukochany zajmuje?

- Wiem - odpowiedziałam i wstałam z miejsca.

Podeszłam do Chrisa i spojrzałam w jego oczy. Mężczyzna uniósł brew, a ja się uśmiechnęłam.

- Weźmiemy tą małą i wrócimy do Pabla. Mam sprawę do załatwienia - powiedziałam, a on zmarszczył brwi.

Odwróciłam się od niego i podeszłam do dziewczynki. Miała ciemne loki i dość jasne oczy. Wyglądała na przerażoną i zagubioną, ale nie płakała. Potrafiła nawet na mnie spojrzeć. Miała w sobie coś co kazało mi wykonać ten, a nie inny krok.

- Jak masz na imię? - spytałam, a dziewczynka spuściła wzrok na swoje palce.

- Layla Vivien - odpowiedziała.

- Ma dwa imiona - wtrąciła się blondynka.

- Pojedziesz ze mną, dobrze skarbie? - Dziewczynka spojrzała na mnie, a ja się delikatnie uśmiechnęłam.

🥀🥀🥀🥀🥀

Szłam szybkim krokiem w stronę pomieszczenia, w którym byłam więcej razy, niż w jakimkolwiek innym miejscu. Otworzyłam z hukiem drzwi.

- Co tym razem? - spytał nawet nie podnosząc na mnie wzroku.

- Pięciolatka!? - Mój głos był na tyle podniesiony, że echo przeszło po korytarzu. Trzasnęłam drzwiami i uderzyłam dłońmi o biurko. - Czyś ty do reszty zwariował? Przecież to tylko dziecko, które nawet dobrze nie poznał świata! - wydarłam, a Ramirez uniósł w końcu na mnie wzrok.

Jego obojętność na mój wybuch jeszcze bardziej mnie wkurzyła. Miałam ochotę mu zrobić krzywdę.

- Nic innego nie mogę zrobić. Jej rodzice zginęli z własnej głupoty, a nią nie ma się kto zająć - odparł spokojnie.

Byłam ogromnie zła. Zachowywał się jak totalny idiota. Chciał sprzedać dziecko. Małe, niewinne dziecko i jeszcze myślał, że dobrze robi. Pozbywał się problemu i chciał na tym zarobić.

- Ja się nią zajmę - wypaliłam, a Pablo zmarszczył brwi. - Wezmę na siebie całą odpowiedzialność za nią. Zaopiekuje się nią. Adoptuje. Tylko jej nie sprzedawaj. To tylko niewinna istota, która nie zna świata - mówiłam już spokojnie.

- To byłoby głupotą - odparł, a ja przymknęłam powieki.

- Głupotą byłoby ją sprzedać i mieć w dupie jej los. Layla Vivien zostaje ze mną, czy ci się to podoba, czy nie. Załatw mi papiery, że została przeze mnie adoptowana i nadaj jej nazwisko Shires. Chociaż raz zrób coś co nie będzie chujowe - powiedziałam, a brunet uśmiechnął się delikatnie.

Właśnie postawiłam na swoim. Przygarnęłam dziecko, mimo że on był ty przeciwny. Pokazałam mu, że nie jestem aż taka słaba jak myśli. Że gdy tylko będzie trzeba to się postawie. Uratowałam dziecko. Adoptowałam tak jak kiedyś rodzina Smith adoptowała April. Layla Vivien miała być od teraz moją córką. Musiałam zadbać o jej bezpieczeństwo i zdrowie. Spowodować, by ponownie czuła się jak w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro