Rozdział Ósmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— Zamknij się, gałganie. Po prostu ubieraj tę kieckę. - warknął zdenerwowany Polak, pospieszając Niemca. Młodszy chłopak stał w samej bieliźnie przed starszym, był przerażony i zmarznięty, a w ręku trzymał czarną, falbankową sukienkę. — Zamknęli nas w tym schowku, teraz cierp, bo trafiłeś tu ze mną.

Mały, bezbronny i pokrzywdzony brunet został zamknięty w schowku z okropnym, nadto pewnym siebie Juliuszem, którego szczerze się bał.

Polak kazał mu ubrać sukienkę.

— N-n.. um.. p-po c-co w ogóle..? — spytał młodszy, załamany poziomem swojej sytuacji. — U-ubiorę n-normalne ubrania..

— Słowacki! Znalazłem łom!! — krzyknął jakiś chłopak, a po chwili drzwi zostały wyważone przez Chopina. — B-Betty? Co ty tu..

— Ubiera sukienkę. — powiedział Słowacki, powstrzymując się od śmiechu.

— Gdzie jest Ludwig? — z daleka można było usłyszeć głos Wolfganga, który najpewniej szukał swojego przyjaciela. Po jakimś czasie podszedł do schowka znajdującego się w lewym kącie sali gimnastycznej. Spojrzał pytającym i lekko zdenerwowanym wzrokiem na Juliusza, potem na Chopina. Nawet nie chciał widzieć zdenerwowania Mickiewicza na wieść o tym, że Chopin pomógł Słowackiemu. Wygonił więc tę dwójkę ze schowka, a na ziemi w środku zauważył swoją zgubę, cicho płakał. — Ludwig, co się stało? — podszedł do przyjaciela i niemal od razu go przytulił. Chłopak nie odpowiedział, tylko również przytulił starszego przyjaciela. Szlochał w jego ramię. Starszy go cicho uspokajał, gładząc go po włosach. — Słuchaj, nie wiem, co się stało, ale będzie dobrze, wiesz? — pomógł mu wstać, po czym ubrał go w jego ubrania i wziął na ręce. Wyszedł z nim ze schowka, następnie z sali gimnastycznej i budynku szkoły. Wszedł do budynku internatu, potem do ich pokoju.

— D-dlaczego t-ty mi t-tak pomagasz? — spytał roztrzęsiony Beethoven, gdy został położony na swoim łóżku.

— Jesteś moim.. przyjacielem, muszę ci pomagać. — zawahał się lekko na trzecim słowie wypowiedzianym w tym zdaniu. Pogładził chwilę włosy niższego chłopaka, po czym nie wytrzymał i znów go przytulił. — Słuchaj, młody. Będzie wszystko dobrze, musi być. Obronię cię przed tymi debilami.

— A-ale t-teraz opuszczamy lekcje.. - powiedział brunet, lekko przerażony wizją o złym świadectwie przez tę jedną nieobecność na zajęciach.

— Mamy powód, usprawiedliwią nam to, że gorzej się poczułeś, a ja chciałem ci tylko dotrzymać towarzystwa. — No dalei, rozluźnij się i nie myśl o tym wszystkim. Mam cię dalej przytulać, czy sobie iść?

— I-idź n-na lekcje.. co, j-jeśli dostaniesz naganę, a-albo.. — brunetowi przerwał blondyn, zasłaniający jego usta dłonią.

— Jesteś ważniejszy od czegokolwiek innego, co mam. — szepnął do ucha Beethovena, dalej gładząc jego włosy.

— C-co? — dopytał młodszy. — N-nie jestem ważny! Wszyscy mają mnie gdzieś, i się ze mnie śmieją! Zmuszają mnie do różnych rzeczy, gdy ja nie chcę, a jak tego nie zrobię, śmieją się bardziej! — wykrzyczał, podczas tej wypowiedzi jego płacz stał się silniejszy.

— L-Ludwig..! — szepnął Mozart, lekko zdziwiony nagłym obrotem spraw.

— I-idź.. t-ty t-też się śmiejesz.. n-nienawidzę cię.. — ostatnie dwa słowa ledwo co udało mu się powiedzieć. Swoimi słabymi rączkami odepchnął od siebie blondyna, po czym schował się pod kołdrą. — D-daj mi p-pobyć chwilę samemu, chociaż t-tyle..

Zdziwiony Mozart skierował się w stronę drzwi.

— Lubię cię. — szepnął na odchodne

____________________
a/n: smutałke

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro