Rozdział Siedemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Gdzie chcesz iść? Nad jezioro? Na jakiś pagórek?

— N-nie ogarniam się tutaj, Mickiewicz.. W W-Wilnie wszystko było bardziej.. proste? — wzruszył ramionami młodszy. — Poprowadź mnie gdzieś..

— Ok. — uśmiechnął się starszy, ciągnąc młodszego za rękę.
Tymczasem Beethoven z Mozartem siedzieli w swoim pokoju.

— Wracasz do domu na święta? — spytał starszy, a młodszy spuścił wzrok.

— Nie chcę na nich marnować czasu.

Nagle do drzwi ktoś zapukał. Mozart wstał z łóżka i pobiegł otworzyć.

— Hej, jestem Julian! Chciałbyś może wrzucić do tej puszki - potrząsnął jakiś dziwny chłopak puszką, którą trzymał w dłoni - parę groszy, by pomóc biednym dzieciom? Odwdzięczam się przytulasem!!

— Uhm, n-nie.. — powiedział lekko zmieszany Mozart, słysząc łamany niemiecki chłopca.

— Wolfie, czekaj. — zagaił Beethoven, wstając ze swojego łóżka. Podszedł do chłopaka ubranego w granatową koszulkę w białe paski, krótkie spodenki, za dużą, dżinsową kurtkę i zakolanówki, po czym wygrzebał z kieszeni spodni jakieś pięć euro. — M-masz.. — wrzucił pieniądze do puszki. Chłopiec wyszczerzył się, ukazując aparat korekcyjny na zębach.

— Dziękuję! — uśmiechnął się, po czym dał Beethovenowi breloczek z jakąś postacią. — No to pa!! — poszedł dalej.

Betty przyjrzał się brelokowi. Nie wiedział, co to (lub kto to), ale miało zielone oczy i jakąś błyskawicę na czole.

— Czasem warto być dobrym, Wolfie. — powiedział Ludwig bez żadnego zająknięcia się.

Mozart lekko się uśmiechnął do młodszego.

Ten moment przerwały im krzyki, dochodzący najprawdopodobniej spod szkoły.

— Oni przyjeżdżają już jutro?! Nie jesteśmy przygotowani!! Chór szkolny nie jest wyćwiczony, ani nie mamy przygotowanego apelu.. Idź po Mozarta, Sienkiewicza i całą szkołę, robimy wybory już teraz!! — zdawało się, że to krzyki dyrektora.

Nagle ktoś zapukał do drzwi.
Mozart otworzył ponownie.

— Jestem Franz Liszt, dyrektor kazał mi po ciebie iść. — powiedział normalnym, ale niezwykle pretensjonalnym głosem. Pociągnął za sobą Mozarta i wyszedł.

Po jakimś czasie na sali apelowej była cała szkoła, a na środku siedzieli Mozart, Sienkiewicz i Liszt.

— Dobrze, uczniowie. Wszyscy teraz na kartkach napiszecie, na kogo głosujecie. — powiedział dyrektor. — Wrzucicie do tej skrzynki — wskazał na małą skrzynkę obok siebie — swoje głosy, a potem ta trójka — wskazał na kandydatów — je policzy.

— Głosujcie na mnie, jestem lepszy. — powiedział Liszt.

— Tak!! Będę na ciebie głosował, senpai!!! — krzyknął Chopin, gdzieś z daleka.

Liszt tylko uderzył się ręką w czoło na znak zirytowania zachowaniem młodszego o rok chłopaka. Za to Sienkiewicz zacisnął pięści, próbując nie atakować starszego chłopaka pociskami słownymi.

Tylko Mozart siedział cicho, wiedząc, że to Liszt wygra wybory. Było mu z tego powodu smutno.

Po dwóch godzinach głosy były policzone.

— Najmniej głosów miał Henryk Sienkiewicz, bo był to tylko jeden głos. — mruknął dyrektor do mikrofonu. — Franz Liszt miał pięćset dziewięćdziesiąt dwa głosy, zaś Wolfgang Amadeus Mozart.. — Liszt był praktycznie pewien wygranej, gdy nagle dyrektor odezwał się znowu. — Mozart ma przewagę jednego głosu nad Lisztem, co powoduje jego wygraną w wyborach, a on staje się nowym przewodniczącym samorządu!! — krzyknął dyrektor, a na sali rozległy się wiwaty.

Od tego dnia, wszyscy zaczęli postrzegać Mozarta nie jako chłopaka Beethovena, ale jako samego przewodniczącego samorządu.

__________________
a/n: =>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro