Rozdział Trzydziesty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n: na wstępie chciałam wam wszystkim podziękować za dalszą lekturę „Anhedonii", bo ta „książeczka" jest dla mnie bardzo ważna, no i wy jesteście ważni.
najbardziej dziękuję Oneechama - za wysłuchiwanie moich chorych pomysłów na fabułę, za wielkie wsparcie i podsuwanie wielu ciekawych pomysłów. jesteś wspaniała i nigdy nie przestawaj mi pomagać, bo po prostu ciebie się nie da zastąpić ^^

——-

Dwójka przyjaciół spacerowała po korytarzu, wspominając dawne dzieje.

- Ej, a pamiętasz, jak byliśmy razem na wakacjach? - zaśmiał się starszy, poprawiając grzywkę. - W sumie.. hej, teraz zbliżają się ferie świąteczne.. co powiesz na sylwestra u mnie?

- Uh.. zwykle spędzam święta z Ludwisiem.. jest taki samotny, a ja jestem dla niego jedynym wsparciem.. - westchnął Amadeus, bo czuł się najzwyczajniej w świecie odpowiedzialny za swojego przyjaciela.

- Beethovena masz na co dzień. Ja to co innego, rzadziej mnie widujesz. - ton Antoniego przybrał poważną barwę. - Beethoven to głupi atencjusz, który po prostu chce cię od wszystkich odizolować, by mieć cię tylko dla siebie, i zrozum to w końcu, bo jak przejrzysz na oczy, może być za późno.

- Nie wierzę w to.

- To uwierz, bo znam go. Przeproś go ładnie w tym roku i powiedz, że umówiłem się już z tobą. - nagle zza rogu wyszedł Beethoven radośnie rozmawiający z Chopinem. - Oh, a kto tu idzie? - rzucił sarkastycznym tonem, a Fryderyk się zatrzymał.

- To ja idę w inną stronę. - powiedział spokojnie, po czym obrócił się na pięcie i poszedł w drugą stronę.

- Cz-cześć, W-Wolfie! H-hej Antonio.. c-co u was? - Betty lekko się uśmiechnął, spoglądając ukradkiem na Antoniego.

- Ludwig van Beethoven, musimy porozmawiać. - Salieri szarpnął Beethovena za rękaw i pociągnął do łazienek, w których zwykle całe dnie przebywają malarze (nikt do końca nie wie, dlaczego).

Weszli do środka i od razu starszy przywarł młodszego do ściany.

- Słuchaj, masz zostawić Mozarta w spokoju. - powiedział niebezpiecznym tonem. Beethoven był sparaliżowany strachem i nie był w stanie nawet odpowiedzieć. - Powiedział mi, że cię nienawidzi i nie chce cię znać, dodatkowo zostaje dziś u mnie na noc, to masz spokój. Powiedział też, że tylko przeszkadzasz, także proszę, nie wchodź nam w paradę, mały nieudaczniku. - mówił ostrym tonem. Beethoven ledwo kontaktował, po usłyszeniu, co mówił o nim Mozart. - A teraz pa, idę do mojego najlepszego przyjaciela. - puścił go i odszedł.

- Beethoven? Co ci jest? - spytał jakiś chłopak, wychodząc z kabiny. - Żyjesz?

- N-nie w-wiem, cz-czy w ogóle chcę ż-żyć..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro