2. „Nie popełnić tych samych błędów"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Informacja: Rozdział 3 + 4, po korekcie.

||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||


*Levi*

Nie zgrabnie poprawiła, poplątanego kucyka i z widocznym zmęczeniem, spojrzała na mnie znacząco. Zrozumiałem, że mam żarzyć te leki, pod jeszcze jej nieśpiącym okiem, wiec rzuciłem do niej krótkie „dzięki", trzymając w dłoni jedną pigułkę. Była na tyle krucha, iż bez problemu udało mi się przepołowić ją w palcach. Wepchnąłem ją sobie na język, szybko zapijając resztką herbaty po to, by nie poczuć tego gorzkiego, obrzydliwego posmaku, którym cechowało się każde zażywane przeze mnie lekarstwo. Kobieta, widząc moje poczynania, cicho się zaśmiała, zasłaniać usta dłonią. Nie wiedziałem, tylko czemu to zrobiła. Była posiadaczką niezwykle pięknego uśmiechu i dobrze o tym wiedziała.

Odpowiedź na zachowanie zielonookiej po chwili rozniosła się po pomieszczeniu w postaci, jakże rozczulającego i długiego ziewnięcia. Szybko przeprosiła, piąstkami przecierając lepiące się ze zmęczenia i senność powieki.

— Idź spać — rzekłem oschle, przyglądając się ledwo żywej kobiecie.

— Pójdę, ale najpierw siku. — ponownie zwinęła, tym razem tak bardzo, iż w kącikach jej oczu pojawiły się małe łezki. — Gdzie, macie tu łazienkę?

— Jak wyjdziesz na korytarz to za zakrętem, na lewo — wyjaśniłem machinalnie.

— Dalej się kurwa nie dało? — warknęła zrezygnowana.

Rzeczywiście, w jej obecnym stanie przejście takiej odległości graniczy z cudem. Na szczęście uratowała ją Sasha, proponując zaprowadzenie zielonookiej.
Gdy tylko opuściły pomieszczenie, Hanji w akompaniamencie głośnego chrupnięcia, przewróciła się na drugi bok. Z ręką na sercu mogę przyznać, że zazdroszczę jej tak twardego snu.

Jednak patrząc na napiętą sytuację między tymi szajbuskami, byłbym spokojniejszy, gdyby brunetka obudziła się dopiero wieczorem. Nie wyspana i zamroczona, nie dałaby rady nawet kalekiej Miel. Na domiar złego, Zoe w odróżnieniu ode mnie, ostatnio pożegnała się z szatynką nieskończoną kłótnia.

Nie wiem, co wtedy między nimi zaszło, ale podejrzewam, iż daną sprawę „wyjaśniać" będą jeszcze dzisiaj. I niestety wiem jak, wygląda rozwiązywanie takich problemów, w wykonaniu tej dwójki. Po zachowaniu Miel jestem w stanie przewidzieć przebieg tej sceny, jednak nie mam nakreślone reakcji lub postawy okularnicy. Mam tylko nadzieje, że się nie pozabijają. Przypominając sobie wszystkie podobne do tej obecnej sytuacje, przed oczami miałem dwa najbardziej realne scenariusze.

Pierwszy, „Trochę się poszarpią, przy okazji powyzywają, rzucając sobie nawzajem w twarz istotne fakty, którymi koniec końców załagodzą spór"— co nie ukrywam, byłoby najłagodniejszym rozwiązaniem.

Drugi, „Rzucą się na siebie z pięściami, będą się okładać do momentu, w którym interweniować będę najpewniej musiał ja i Moblit, by je rozdzielić"— czego nienawidzę robić.

Nie zliczę ile razy, dostałem od Miel z łokcia, gdy ta próbowała się wyrwać, a zaznaczam wtedy parę w łapie jeszcze miała.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym na chwilę obecną znajdowali się prawie wszyscy będący tutaj Zwiadowcy. Oni nie wiedzą, co się tutaj odpierdoli, gdy okularnica się obudzi. Może poza Moblitem, gdyż całkiem prawdopodobne jest to, że Zoe ostrzegła swojego przyjaciela o tym jak to będzie wyglądać.

Przyglądałem się każdemu z osobna, a mój wzrok samoistnie zatrzymał się na Erenie i Mikasie. Oni wprowadzili do domu Miel, wiec mogą wiedzieć trochę więcej o jej obecnym stanie. Bez żadnych ceregieli zwróciłem się do tej dwójki.

— Dlaczego Kapitan Miel, weszła tutaj poraniona? — na moje pytanie obydwoje zbaranieli.

Na prawdę, takie dziwne jest to, że chce wiedzieć, dlaczego moja przyjaciółka przypomina ofiarę nożownika?

— Wiecie, czy nie wiecie? — próbowałem ich pospieszyć, na szczęście udało mi się to.

Przedstawili mi całą sytuacje tak jakby zdawali raport, co bardzo mi odpowiadało. Fakty, bez niepotrzebnych wyrażeń czy odniesień w ustach tak początkujących żołnierzy brzmiały aż zbyt poważnie i trochę kontrastowały z obrazem gnojków, których miałem obecnie przed sobą. Jak Mikasa nie dziwiła mnie swoją powagą i chłodnością w wypowiedziach, tak Eren był zaskakująco skupiony na tym, co mówi. Widziałem, że chce jak najdokładniej i najkrócej zobrazować mi, to co się przytrafiło szatynce. Nie umknął mi przebłysk strachu w jego tęczówkach, w chwili, gdy mówił, że Miel była mocno przywiązana do siodła jakimiś grubymi pasami. Mogłem spokojnie stwierdzić, że chłopak się o nią martwił. Już się poznali, mieli okazje ze sobą porozmawiać i wcale nie zaskoczyłby mnie fakt taki jak to, że ten dzieciak ją polubił.

Jednak informacja przekazana mi na temat, stanu, w jakim nastolatkowie zastali tę kobietę na koniu, wprawiła mnie w nie mały szok.

Po jakiego czorta ją związali?!

Do tego Miel kłóciła się z Erwinem i nie miałem pojęcia czy mam te dwie sytuacje ze sobą łączyć.

Co się tam do cholery jasnej stało?!

Już gotowałem się wewnętrznie, chcąc rozwiązać tę sprawę w swojej głowie, gdy nagle zdanie wypowiedziane przez czarnowłosą wybiło mnie z transu, a po moim karku przeszedł delikatny, ale cholernie zimny dreszcz.

— Pani Kapitan wspomniała o tym, że najprawdopodobniej wypadł jej dysk.

Z jednej strony ten fakt mnie nie dziwił, bo jakby się nie wykłócać, Miel ma stały uraz kręgosłupa i takie sytuacje jak ta, już nie raz się zdarzały. Do tego przyczynił się pewnie fakt, iż kobieta nie jeździła konno od dobrych kilku lat. Zakaz od medyczki, która zajmuje się nią od wypadku. Julia, bo tak miała na imię najlepsza lekarka w naszym Korpusie, również przyjaciółka całej naszej dowódczej bandy, w sprawie z zielonooką spisała się na medal. Naprawdę, gdyby nie ona, szatynka najpewniej chodziłaby o kulach lub jeździłaby na wózku.

W żadnym szpitalu nie widziałem takiego zaangażowania ze strony personelu, w jakie ta mała blondynka wprowadziła wszystkich medyków oraz żołnierzy stricie niemających pojęcia o lekach, operacjach czy zabiegach chirurgicznych, do gromadzenia i dostarczania jej, wszystkich znajdujących się w obszarze trzech murów podręczników, ksiąg czy czegokolwiek związanego z ludzkim organizmem, by ona miała, jak pomóc Miel. Siedziała dniami i nocami, przez długie dwa miesiące kartkując wszystko, co miała pod nosem, szukając sposobu jak nastawić kręgi inaczej zwane dyski, w kręgosłupie.

I udało jej się nie tyle, co zdobyć pożądane informacje, a skutecznie je zastosować oraz przekazać tę wiedzę mnie, Hanji i Erwinowi. Nauczyła naszą trójkę jak rozpoznać i znaleźć niewłaściwie umiejscowiony dysk, a następnie poprawnie go nastawić na pierwotne miejsce.

Tak, ja i Hanji, możemy ulżyć Miel. Jednak obecna sytuacja, w którą wpakowała się okularnica, doszczętnie eliminuje ją z wykonania takiego zabiegu. Szatynka nie da się jej dotknąć, nie ma na to szans. Prędzej ręce jej odgryzie albo połamie.

Wychodzi na to, że stan kobiety mogę, poprawić tylko ja, niestety.

Wiem i pamiętam jak to zrobić, mimo to nie mogłem wziąć moich umiejętności za pewnik, jedynie w tym zakresie oczywiście. Robiłem to już kilka razy, jednak Hanji była w tym znacznie lepsza, pewniejsza. Ja zawsze się wahałem w chwili, gdy dany dysk trzeba było wepchnąć na swoje miejsce, złe wykonanie spowodowałoby trwałe kalectwo, a żeby je naprawić potrzebna by była operacja. Gdyby to była ręka, noga, bark, palec, nadgarstek czy nawet stopa, zrobiłbym to bez zająknięcia, nastawienie tych części ciała jest o wiele prostsze. Zawsze, gdy chodziło o plecy Miel, po prostu się bałem, że zrobię jej jeszcze większą krzywdę.

I tak ten wypadek wydarzył się...

Z ponownego już dzisiaj letargu, wyrwał mnie śmiech Sashy i żartobliwe narzekanie Aracabeli, gdy wychodziły do izby głównej. Niższa od nastolatki spojrzała gniewnie na Hanji odwróconą do nich tyłkiem.

— Do czego to doszło, by nawet CIPSKO mnie przez Ciebie bolało, ty... — wypiszczała, próbując nie wybuchnąć i nie skopać leżącej Zoe.

Resztką sił, starałem się nie wywrócić oczami w obawie, przed kolejnym napadem pulsującego bólu głowy. Prawie zapomniałem o tym, iż niecałe dziesięć minut temu brałem tabletkę przeciwbólową, co znaczyło o prawidłowym działaniu leku. Ku mojemu zdziwieniu nie czułem się jeszcze śpiący. Ciekawe czy w ogóle się tak poczuje, biorąc pod uwagę moją bezsenność, o której szatynka dobrze wiedziała.

Wracając do kobiety, która nadal narzekała na problemy ze swoim wiewiórczym pęcherzem, przy okazji krzycząc na niczego nierozumiejącą, bo nadal śpiącą Hanji, jęknęła zrezygnowana, narzucając iż ta jak zwykle ma ją w dupie.

Na serio nie rozumiem, jak można mieć tak twardy sen?

A może ona nie żyje? Udusiła się, przez swoje chrapanie?

I chuj robota spadła na mnie...

Czy ja się zaczynam stresować, głupim nastawieniem kości w ciele mojej przyjaciółki?

Ponowny przestrach, że mogę jej bardziej zaszkodzić niż pomóc, pomału kiełkował w mojej osobie. Nie chciałem się tak czuć, tym bardziej, iż wiedziałem, w jaki sposób mogę jej ulżyć w bólu. Istnieje też możliwość taka, że kobiecie dysk nie wyskoczył, tylko delikatnie się naruszył lub naciągnięty został jakiś mięsień. Nim młodsza ode mnie, podeszła do stołu rzuciłem w nią prostym, ale znaczącym pytaniem.

— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś o tym, że dysk Ci wypadł? — widziałem jej zmieszanie na twarzy, poczerwieniała na policzkach i szybko odwróciła wzrok.

Fakt, znałem ją na tyle by, wiedzieć i powinienem o tym pamiętać, ona nienawidzi prosić o pomoc, jeśli chodzi bezpośrednio o jej osobę.

Stała przede mną, zarumieniona po uszy i starająca się za wszelką cenę unikać mojego spojrzenia. Gdyby nie okoliczności uznałbym jej zachowanie za nawet urocze, jednak na dany moment byłem zbyt przejęty tym, że oferuje swoją pomoc, która wcale pomocą może nie być. Pod presją mojego nieustępliwego wzroku, zaśmiała się, tym samym zaznaczając, iż ta sytuacja jest dla niej niezmiernie zawstydzająca.

Nie tylko dla niej.

— Dobrze wiesz dlaczego. — śmiech ustał, a jej głos był cichszy, wręcz wyszeptała to zdanie.

Skrzywiłem się, nie ma co na nią naciskać i tego przedłużać. Trzeba się wsiąść do tej nieszczęsnej roboty.

— Odwróć się i zaprzyj o stół. — rzuciłem oschle, wstając z krzesła i odchodząc kilka kroków, by zrobić dla niej miejsce.

Widziałem jak się najeżyła, całkowicie ją w tej sytuacji rozumiałem, jakby tego nie ująć tylko my wiemy, jak będzie to wyglądało. Zmrużyła oczy i badawczo mi się przyjrzała, na szybko wyjaśniłem, że na razie jedynie sprawdzę, czy trzeba jej ten dysk nastawić. Zgodziła się i z widocznymi wypiekami na twarzy, zbliżyła do tego nieszczęsnego mebla, od razu stając do mnie tyłem.

Szybkim ruchem wyjąłem z jej spodni koszule, którą miała na sobie i w chwili, gdy nie usłyszałem żadnego sprzeciwu z jej strony, rozpiąłem u dołu kilka guzików. Dłonie skierowałem na kark kobiety, chcąc zacząć badanie, jednak nim w ogóle porządnie nacisnąłem to miejsce przy szyi, ta się całkowicie skuliła i zadrżała.

— Ja pierdole, jakie Ty masz zimne ręce. — pisnęła, mocno ściągając mięśnie pleców.

Zawsze na to narzekała, zawsze.

— Nic Ci na to nie poradzę. — westchnąłem trochę zirytowany. — Rozluźnij mięśnie i mów, gdy gdzieś Cię zaboli. — naprawdę tak opanowanym, nie starałem się być od dawna.

Całą te żenującą sytuację dobijały, zdziwione oczy wszystkich Zwiadowców będących w pomieszczeniu, jednak jeśli teraz bym ich stąd wygonił to, na sto procent w ich głowach wyglądałoby to jeszcze dziwniej albo na pewno już dwuznacznie. Starając się nie dokładać szatynce, jak i sobie jeszcze większego stresu, zacząłem dokładnie naciskać poszczególne punkty w zdłuż jej kręgosłupa.

Ważnym aspektem tego badania były, uwagi i reakcje osoby dotykanej. Wpadniętego dysku nie da się wyczuć, a pod naciskiem mięśni odczuwany ból czy jakikolwiek dyskomfort należy przekazać, zaalarmować słownie. I to właśnie było zadaniem Miel, musiała mi powiedzieć, w którym konkretnym miejscu kiełkuje rwące, nieprzyjemne uczucie, powodujące niestabilność w jej postawie. Do tej pory wszystko szło dobrze, dziewczyna ani razu się nie odezwała czy też nie napięła mięśni. Jedyne co wyczułem pod palcami to cienkie, delikatne włoski, które pod wpływem mojego chłodnego dotyku, stawały dęba. Dopiero przy odcinku lędźwiowym odczułem spięcie, jednak chcąc się upewnić, zwróciłem się do zielonookiej.

— Tutaj? — ponownie nacisnąłem ten sam punkt.

— Boli, ale to jeszcze nie „to". —nieznacznie ruszyła głową, dając mi znak bym kontynuował.

Odcinek lędźwiowy składa się z dwunastu kręgów, co za tym idzie, miejsce odpowiadające za ten dokuczliwy ból, nie powinien znajdować się zbyt daleko od obecnego punktu. Dokładniej i trochę mocniej wciskałem palcami w jej skórę, starając się zachować równe odstępy, by ułatwić sobie, jak i kobiecie zlokalizowanie źródła problemu. Wcale nie musiałem czekać długo na reakcje, ponieważ już po minięciu dwóch naciśnięć, ta się najeżyła, jakby na moment zesztywniała i z lekką paniką w głosie powiedziała szybkie „stop". Nadal, trzymając palce zaciśnięte w tym samym miejscu, podniosłem głowę i na szybko rozejrzałem się po izbie. Powstrzymując się od chamskiego komentarza w stronę gapiów, którzy wydawali się nie mieć nic do roboty, ponownie zwróciłem się do szatynki.

— Dokąd odczuwasz ból? Przenosi się on na którąś nogę? — po tonie mojego głosu, mogło się wszystkim wydawać, iż jestem zirytowany obecną sytuacją.

Fakt, czułem się tak, ale nie zaprzeczę, że w większej mierze się po prostu stresowałem.

Bez nastawiania się nie obejdzie.

— Do całkowitego dołu pleców i... przenosi się na prawą nogę. — ledwie mogła wypowiedzieć to zdanie, mam nadzieje, że nie pogorszę jej już i tak krytycznego stanu.

— Jaki chwyt zastosujesz? — zerknęła na mnie za skulonego ramienia, bała się, co mi w ogóle nie pomagało w zebraniu myśli.

Musiałem sobie na szybko przypomnieć wszystkie pasujące do tej sytuacji chwyty, których nauczyła mnie Julka i do cholery, żaden nie wydawał mi się odpowiedni. Moje rozbiegane myśli uratowało, stojące obok krzesło, na którym mógłbym zaprzeć prawą nogę dziewczyny, po to, by nie obciążać jej naciskiem przy właściwym nastawianiu dysku. To mogłoby się udać bezproblemowo, gdybym nie użył za dużo siły, inaczej uszkodziłbym dodatkową kończynę. Ignorując wszystkie negatywy, postanowiłem po prostu zacząć działać.

— Nie użyje żadnego chwytu. — zmarszczyła czoło i uważnie mi się przyglądając, pozwoliła kontynuować. — Postaw prawą nogę, zgiętą w kolanie na tym krześle, które masz zaraz obok niej. Mocno się o nie zaprzyj. — wykonała polecenie bez żadnego sprzeciwu, jednak nadal jej spojrzenie mówiło o tym, że próbuje zrozumieć, o co mi chodzi.

— Natomiast dłonie o stół. — poprawiła swój chwyt o drewno na znacznie stabilniejszy. — Ja Ci ten dysk po prostu wepchnę od góry z lewej strony. - wyjaśniłem.

Przez moment widziałem, przebłysk strachu w jej oczach. Zaświeciły się trochę jaśniejszą barwą brązu, chwile milczała pewnie zastanawiając się nad moim pomysłem.

— To może zadziałać. — zaznaczyła i nawet nie miałem pojęcia, jak bardzo tego potwierdzenia potrzebowałem. — Dobra, to dawaj na trzy. — zarządziła i odwróciła głowę.

Jeszcze czego, świrusko.

Nim zdążyła powiedzieć jeden, ja wykonałem stanowczy, ale niezbyt mocny ruch, mający na celu umiejscowienie tego jebanego dysku. Brązowowłosą trochę wgniotło w stół, co wywołało i jakby pobudziło resztę zebranych do reakcji. Skarciłem ich wszystkich kiwnięciem głowy i spojrzałem na kobietę prawie będąca pode mną. Starała się milczeć, wręcz powstrzymywała się, by mnie nie zwyzywać i czekała na znaczący dźwięk. Sam aż wypuściłem trzymane w płucach powietrze, gdy po pomieszczeniu rozniósł się odgłos trzaśnięcia z ciała szatynki, a konkretnie z pleców.

Ten odgłos znaczył o zniknięciu napięcia między stawami, co za tym idzie, o prawidłowym umiejscowieniu dysku.

— Kurwa, Ty chuju zjebany! — podniosła głos, jednak głowę dalej miała skierowaną w kierunku przeciwnym niż moim.

Zdawałem sobie sprawę z tego, że po prostu jest na mnie wściekła i miała do tego prawo. Całkowicie ignorując jej obecne zachowanie wobec mnie, kazałem się jej wyprostować. Chciałem jeszcze raz sprawdzić jej plecy, upewnić się w tym, iż nie spowodowałem żadnego innego uszczerbku na jej ciele. Pomimo widocznej niechęci u dziewczyny, posłuchała się mnie. Stanęła przede mną całkowicie prosto, co chyba trochę zdziwiło tych nieszczęsnych dzieciaków. Rozumiałem ich, gdyż kobieta nie dość, że samodzielnie stała to sama zaczęła wykonywać lekkie ćwiczenia mające na celu rozluźnienie mięśni pleców. Gdy skończyła ponownie, wsunąłem swoje dłonie pod jej koszule, od razu umiejscawiając je na jej karku. Trochę tego nie przemyślałem, w czym upewniły mnie wkurzone spojrzenia płci pięknej i te zachwycone, jak i zawstydzone, oczy męskiej części zespołu.

Mianowicie, wszyscy obecni w tej chwili, Zwiadowcy, mogli przypatrzeć się odsłoniętemu brzuchowi, jak i delikatnie widocznej górnej części bielizny, kobiety. Nic szczególnego na to poradzić niestety nie mogłem, wiec jedynie trochę przyspieszyłem badanie. Ku mojej, jak i jej uldze, niczego sam nie zaobserwowałem, a ona niczego mi nie zaalarmowała.

Czyli się udało, powiedzmy bez problemu.

Na szybko poprawiłem jej koszule i szepcząc ciche przeprosiny, odsunąłem się od już i tak wkurzonej dziewczyny. Obróciła głowę w moją stronę, a ja widząc furię w tych pięknych zielonozłotych tęczówkach, mimo woli spiąłem wszystkie mięśnie.

Jak się na mnie nie wydrze, to na bank mi jebnie.

— Wszystko dobrze. Dziękuje Levi. — powiedziała, starając się nie pokazać tych negatywnych emocji, które kotłowały się w jej oczach.

Tak samo, jak czułem się źle przez te jakże zawstydzającą z mojej winy sytuacje, tak teraz w duchu to ja jej dziękowałem, za nie zrobienie o to afery. Gdyby nie fakt, że Miel jest niewyobrażalnie zmęczona, bo takich sińców pod jej oczami nie widziałem u niej już od bardzo dawna, to na pewno by mi tego nie popuściła. Sennie się przeciągnęła, stając delikatnie na palcach, na domiar ukazując swoje zmęczenie, jeszcze głośno ziewnęła. Przetarła dłońmi twarz, na dłużej zostając przy okolicach popuchniętych powiek.

— Idź spać, bo wyglądasz jak pożarte i z powrotem wysrane, przez psa gówno. — zacznę myśleć nad tym, ile razy za taki tekst od niej mógłbym dostać z łokcia w nos. Możliwe, iż to by mnie trochę pohamowało.

— No, co Ty geniuszu? Tak, właśnie się czuje dla Twojej informacji. — powstrzymywała śmiech.

Jej wahania nastrojów zaczynają, mnie pomału niepokoić.

Wyminęła mnie z naprawdę niewyobrażalną lekkością i nawet gracją, patrząc na jej poprzedni stan oczywiście, chwyciła swoją podręczną torebkę i zaczęła czegoś w niej jakby szukać. Z widocznym zaciekawieniem wyjęła z niej, okrągłe drewniane pudełko, na głos czytając przymocowaną do niego etykietę.

— „Maść zgrzewająca na mięśnie pleców", pewnie nowy wynalazek medyczny Julki. — oświadczyła, przyglądając mi się z ukosa.
— Poważnie, zaczynam się bać o nią. Mam wrażenie, że jak za miesiąc do niej przyjdę, ta ze swojego mieszkania zrobi laboratorium i w chwili, gdy przekroczę próg, powita mnie obraz Julki niczym Wiedźmy stojącej nad wielkim kotłem gotującym się na zielonym ogniu, a na krześle w rogu salonu będzie siedzieć Lenka grająca na flecie jakąś upiorną melodię. — krótko się zaśmiała, obracając w dłoni wyrób zielarski od przyjaciółki. — Siedzi w domu na dupie i zaczyna jej odpierdalać. — już nie powstrzymała wybuchu, który cisnął jej się na usta.

Miel po prostu zaczęła się bardzo głośno śmiać, co nie mam pojęcia dlaczego, mnie wewnętrznie uspokoiło.

— Nie tylko jej. — rzuciłem krótką uwagę kobiecie, która nadal nie potrafiła się opanować.

Całkowicie zlała to co powiedziałem i fakt przestała się rechotać, ale tylko dlatego, iż biedna zadyszki dostała. Przypatrując się jej, zauważyłem i stwierdziłem, iż uśmiech, jak i śmiech szatynki, wcale się nie zmienił. Nadal wyglądała i brzmiała, równie dobrze co te kilka lat temu, gdy ją poznałem. Miel od samego początku w mniemaniu wszystkich Zwiadowców, uchodziła za duszę towarzystwa. Zdarzało się nazywać ją „wirusem szczęścia" lub „rozsiewaczką optymizmu" co było bardzo trafnymi określeniami.

Dobrym potwierdzeniem jest, chociażby to, że w chwili, gdy zaczęła się śmiać z wszystkich domowników, jakby zeszło napięcie, a atmosfera się znacznie rozluźniła. Sasha ośmielona lżejszą sytuacją, zaoferowała Miel pomoc przy aplikowaniu maści, jak i opatrzenie jej ran na udach i dole brzucha. Starsza od Braus zgodziła się, przy okazji głaszcząc nastolatkę po włosach i dziękując z miłosnym szałem w oczach.

Na serio zacznę się zastanawiać czy Pani psycholog, niepotrzebny jest psycholog.

Nim się obejrzałem, Miel razem z Sashą zniknęły za drzwiami pokoju, który znajdował się mniej więcej naprzeciwko kuchni. Było to małe pomieszczenie sypialniane, jedyne do tej pory niezajmowane przez nikogo. Nikt nie miał nic przeciwko temu by to właśnie szatynka w nim się rozgościła, bo w sumie chyba nikt się nie odważył mieć swojego zdania na ten temat. Sam jedynie przytaknąłem w chwili, gdy Braus zapytała się zbiorowiska, czy to właśnie tam ma zaprowadzić kobietę, która praktycznie spała na stojąco.

Usiadłem z powrotem na wcześniej zajmowanym przez siebie krześle, nadal czując w powietrzu te niezręczną atmosferę, po dość dziwnym dla reszty zespołu badaniu. Powinienem zignorować ich ciekawskie, niektóre nawet karcące spojrzenia, jednak w końcu nie wytrzymałem i zwróciłem się do osób, jeszcze będących w pomieszczeniu.

— O co Wam wszystkim chodzi? —zapytałem, oczywiście bardziej oschle niż zamierzałem.

Większa część Zwiadowców momentalnie odwróciła wzrok od mojej osoby, a reszta próbowała się nie udolnie wykręcić od udzielenia odpowiedzi.

— KURWA MAĆ, CO TO JEST!!? — krzyk Miel, rozniósł się za zamkniętych drzwi — GORĄCE!! JA NIE CHCE!! — razem z zespołem delikatnie mówiąc zszokowani, wpatrywaliśmy się w kierunku, w który wcześniej zniknęły obydwie kobiety.

Słychać też było znacznie cichszy i spokojniejszy głos Sashy, która najprawdopodobniej próbowała uspokoić starszą. Miel bywała czasami, nawet paranoiczką, jeśli chodziło o, chociażby usunięcie drzazgi z jej palca, ale takiej reakcji na, bodajże masaż, w życiu się nie spodziewałem. Przerażone, spanikowane błagania zielonookiej przyprawiły mnie o delikatne dreszcze na plecach.

Co się tam do kurwy nędzy dzieje?!

Na prawdę, Aracabeli jest tutaj dopiero od powiedzmy godziny, a już tego zamieszania wokół niej mam dosyć.

Odgłosy z oddalonego o kilka kroków pomieszczenia stawał się coraz bardziej niepokojące, a mnie w głowie pomału zaczynał włączać się alarm, świadczący o tym, że kobieta może naprawdę potrzebować pomocy. Chociaż z drugiej stron jest z nią Sasha, która za nic w świecie nie zrobiłaby jej krzywdy, poza tym, gdyby na serio się coś tam wydarzyło, ona również zaczęłaby wołać o pomoc. Eren, który do tej pory stał oparty o małą szafkę, zerwał się z miejsca, paplając o tym, iż zerknie czy nie trzeba im w czymś pomóc. Nie zdążył zrobić nawet dwóch kroków, a do nas dotarł dość dziwny, o znacznie innej barwie, głos Miel.

— O JAK DOBRZE!! O kurwa, dawaj właśnie tutaj! Nie, nie waż się przestać, młoda! — i kilka innych nie wiele różniących się od siebie zwrotów, pełnych zachwytów i ochów, achów.

Na twarzach męskiej części słuchaczy widziałem tylko i wyłącznie zdziwienie, wręcz niedowierzanie. Nie mam pojęcia dlaczego, jednak ja miałem minimalną ochotę wybuchnąć śmiechem, czego siłą woli nie zrobiłem, oczywiście. Moją głowę nawiedziła tak bardzo niedorzeczna myśl, iż sam puknąłem się dłonią w czoło.

Dlaczego wyobraziłem sobie, mimikę tych wszystkich osób w chwili, gdybym to na przykład ja, zamiast Sashy, poszedł z Miel do tego pokoju?

To w obecnej sytuacji i tak już wygląda dwuznacznie !

I jak na moją wewnętrzną uwagę, jęki kobiety stały się jeszcze głośniejsze, co nie ukrywam, nawet mnie trochę zakłopotało. Mogę się założyć, iż to, co się tam dzieje, jest zupełnie czym innym, niż to o czym myślą osoby będące dookoła mnie. Nikt nie ważył się odezwać, czy jakkolwiek tego skomentować, po prostu nie udolnie próbowaliśmy udawać głuchych.

Po kilku minutach nastąpiła całkowita cisza, a do nas zawitała brązowowłosa nastolatka. Eren razem z Jaenem skanowali jej sylwetkę od stóp do głów, by w końcu jednocześnie zadać jej te samo pytanie.

— Sasha, czym Ty masz ręce upaćkane? — dopiero wtedy sam zwróciłem uwagę na jej dłonie.

Faktycznie były one ubrudzone jakąś lepką, przezroczystą mazią. Dziewczyna popatrzyła na wspomniane przez dwójkę Zwiadowców miejsce, a po chwili ponownie na tych głąbów.

— To tylko maść, powaleni zboczeńcy. —rzuciła, obdarzając ich karcącym spojrzeniem.

Młodzi widocznie zawstydzeni tylko jej przytaknęli, Jaeger drapiąc się po karku, a Kiristien jedynie odwrócił wzrok. Dziewczyna szybko pobiegła do łazienki, pewnie po to, by doprowadzić się do porządku. Jeager wyglądał jakby, chciał jeszcze o coś dziewczynę spytać, jednak ta szybko zniknęła nam z oczu, iż nie zdarzył. Pewnie chciał dowiedzieć się co z szatynką, jego poddenerwowanie wyraźnie pokazywało to, że chłopak się po prostu o nią martwi.

Jeszcze mi brakowało kopii nadopiekuńczego Erwina w grupie, cudnie po prostu cudnie.

Przypominając sobie o nierozładowanym wozie, rzuciłem do mojego, nowego oddziału szybką komendę, tym samym nakazując im gotowość do pracy na zewnątrz. Sam wstałem z krzesła i powolnym krokiem ruszyłem ku wyjściu, nie czekając na nich.

— A Pan Kapitan, nie miał położyć się spać, po zażyciu leku? — pytanie zadał nie kto inny jak Eren.

— Jeszcze Ty mi gówniarzu matkować będziesz? — mój chłodny ton, zgasił jego może i nawet, dobre chęci wobec mojej osoby.

— Do roboty. — powtórzyłem rozkaz, na co już nikt nie odważył się zareagować.

Razem z oddziałem wyszedłem na podwórko, a moim oczom ukazała się sporych rozmiarów bryczka zapakowana, tak jak powiedzieli mi wcześniej Mikasa z Erenem, po same brzegi, dosłownie. Kiwnięciem głowy pospieszyłem Jeana i Armina, by związali materiał przysłaniający zawartość wozu o szkielet udający zadaszenie. Szybko się z tym uporali i w tej samej chwili, drzwi, które chwile temu zamknęliśmy otworzyly się ponownie a z nich wybiegła Sasha.

— Czuję mięso!! — krzyknęła już chcąc rzucić się do środka wozu.

Ackerman zareagowała w porę i przytrzymała swoją koleżankę, chwytając ją od tylu za ramiona. Widząc, iż czarnowłosa nie ma żadnego problemu w utrzymaniu, szarpiącej się Braus, wszyscy z niemym szokiem i zaciekawieniem wpatrywaliśmy się w wyposażenie, które przywiozła Miel.

— O ja Cię Panie! Ile tu tego wszystkiego?! Jedzenie, butle z gazem, broń palna... — zaczął wyliczać Conny.

— Kapitanie, to na ile dni my tutaj w końcu zostajemy? — zagadnął zbity z tropu Jean, drapiąc się po karku, dalej skanując wnętrze wozu.

— Na pewno więcej niż było ustalone w pierwotnym planie. — stwierdziłem i podszedłem bliżej, by samemu zacząć wyciągać skrzynki.

Piski ze strony Ziemniaczary, jak to ją nazywają jej przyjaciele, ustały i zaraz pojawiła się obok mnie z nadal podejrzliwie patrzącą na nią Mikasą.

— Ja do Kapitana mam pytanie. — po tonie jej głosu mogłem wyczuć, że to pytanie jest dość dziwne.

— Zna Kapitan, Panią Miel prawda? — nie mam pojęcia dlaczego, ale nie kontrolując swojego już trochę zmęczonego mózgu, wyczułem w tym zapytaniu drugie dno.

Jakby nie patrzeć, całkiem możliwe, iż Miel coś jej powiedziała, jednak szatynka nigdy jakoś specjalnie się tym nie chwaliła, a na pewno nie przed obcymi jej ludźmi. Starałem się również pamiętać o tym, iż przez moje zmęczenie mogę nadinterpretować słowa brunetki, wiec w odpowiedzi jedynie kiwnąłem głową na tak.

— Wiem, że to pytanie zabrzmi okropnie dziwnie, ale... — ucięła na moment, jednak pod presją spojrzeń osób będących blisko naszej dwójki, szybko dokończyła — Czy Kapitan wie, może jaki rozmiar spodni nosi Pani Miel? — ona chyba sobie sprawy nie zdaje jak dwuznacznie musiało to wybrzmieć w uszach reszty.

Zauważając zdziwienie na twarzach przyjaciół, pospiesznie wyjaśniła, iż spodnie Pani Kapitan są w okropnym stanie i chciała jej jakieś pożyczyć.

Oczywiście jak to z Aracabeli bywa, zawsze ktoś jej dupę musi osłaniać ...

Nad podpowiedzią musiałem się chwile zastanowić. Jeśli dobrze pamiętam, te kilka lat do tylu szatynka nosiła numer czterdzieści dwa, jednak z tego, co zauważyłem trochę się jej schudło, wiec nie chcąc przedłużać tej dziwnej konwersacji postawiłem o dwa mniejszy odpowiednik.

— Trzydzieści osiem, powinno pasować. — powiedziałem bez większego zaangażowania, chcąc dać dziewczynie do zrozumienia, iż temat z moje strony jest już zakończony.

Na swoje szczęście zrozumiała i szybko pobiegła z powrotem do domu, pewnie chcąc zanieść ubranie starszej koleżance. Umiem być cierpliwy i wyrozumiały, ale tych ciekawskich spojrzeń ze strony dzieciaków miałem już na prawdę dosyć.

Już nie wytrzymując kolejnego szepnięcia o mojej personie, krzykiem zgoniłem ich do szybszej pracy. Tempo narzucone przeze mnie przez chwile było ekstremalne, jednak nieporadność człowieka-tytana je przerwała, w momencie, gdy przed zaryciem tym głupim łbem musiała ratować go jego przyszywana siostra. O dziwo dziewczyna trochę się zdenerwowała na bruneta, wręcz wyrywając mu z rąk skrzynkę razem z leżącymi na niej dwoma workami, karcąco przypominając mu, iż ten nie powinien dźwigać. Podczas matczynej reprymendy skierowanej do roztrzepanego dzieciaka, ukradkiem zerknęła na mnie i nim zdążyłem zareagować, wyrwała mi z dłoni dwie skrzynki z warzywami.

— Pan ma kontuzje kostki, wezmę to. — nawet nie dałem rady jej opierniczyć, bo ta mimo dość znaczącego ciężaru, migiem zniknęła mi z oczu.

Wkurwiony jedynie prychnąłem pod nosem, uznając, iż później się z tą smarkulą policzę. Mimo wszystko jednak musiałem przyznać jej racje, uszkodzona kostka nadal dawała mi się we znaki, wiec idąc za przypomnieniem czarnowłosej, obrałem mniej obciążającą prace.

Mianowicie jedynie stałem przy wozie sprawdzając, co znajduje się w poszczególnych skrzyniach, workach i dyrygowałem reszcie gdzie mają to zanieść. Robota szła na tyle sprawnie, iż przestałem pospieszać członków mojego oddziału i dałem im odrobinę luzu.

Sasha wróciła, sam nawet nie wiedziałem kiedy, a nastolatkowie, czując, że im trochę popuszczam, zaczęli wypytywać ją o stan Aracabeli. Szwendali się nie daleko mnie, wiec mimowolnie przysłuchiwałem się ich rozmowie.

— I jak się ma Miel? — z pierwszym pytaniem wyrwał się oczywiście Jeager.

— Biedna, śpi jak zabita. Nie dziwie jej się, gdy robiłam jej masaż, była tak spięta, masakra normalnie. — brzmiała na naprawdę zmartwioną.

Czasem nadal zadziwia mnie to jak zielonooka, potrafi szybko zdobywać zaufanie, jak i sympatie osób nowo poznanych. Bo jakby nie patrzeć jej relacja z Erenem mnie nie dziwiła, to jednak więź, jaką w tak krótkim czasie zawarła z młodą brunetką, już tak.

Im dłużej się im przysłuchiwałem tym bardziej utwierdziłem się w tym, iż szatynka od chwili, gdy przekroczyła próg domu od razu się im spodobała i to nie tylko z charakteru. Chłopcy zaczęli wyrażać swoje zdanie o jej wyglądzie, a dziewczyny nie raz ich za to karciły, przypominając im, że kobieta jest wyższa od nich stopniem co za tym idzie na pewno starsza. Tu w duchu przyznałem im racje, gdyż kobieta, mimo że nie wygląda obecnie ma już dwadzieścia osiem lat.

— Jak myślicie, co wywołało u Kapitan uraz kręgosłupa? — spekulacje, oczywiście zaczął Alert.

Z jakiegoś powodu minimalnie spiąłem się na dźwięk ich odpowiedzi. Niestety przypomniało mi to o sytuacji z moim poprzednim oddziałem, oni też się nad tym zastanawiali.

— Kapitanie? Skąd Pan zna Kapitan Miel? — zamroczony wspomnieniem i chyba tez zmęczeniem, nie wyłapałem, które zdobyło się na odwagę, by mnie o to zapytać.

— Z wojska. — odpowiedziałem krótko, jednocześnie mówiąc najprawdziwszą prawdę.

No bo gdzie indziej, miałbym ją poznać, na pewno nie w Podziemiu.

— A czy wie, Pan co się stało? — ostrożnie jednak z błyskiem ciekawości, pytanie zadał Jean.

Nie mogłem winić ich za to, że chcą wiedzieć, jak doszło do tego całego wypadku. To po prostu ciekawskie małolaty, jednak pomimo kiełkujących w mojej głowie wyrzutów sumienia, odpowiedziałem bardzo wymijająco.

— Skoro aż tak Was to ciekawi, to ją o to zapytajcie. — widziałem, iż nie są zadowoleni moimi słowami, jednak nie mogłem nic im na to poradzić.

Ja nie chciałem po prostu popełnić tego samego błędu, któremu przyglądał się mój poprzedni oddział, czyli kłótni z Miel. Istnieje możliwość, iż jeśli bym wtedy nie powiedział tych dwóch zdań za dużo, tamta sytuacja by się nie wydarzyła. Inaczej może wyglądać to teraz, jeżeli dzieciaki odważą się zapytać o to szatynkę, a ta zgodzi się im wyjaśnić co dokładnie się wtedy stało, nie rozpęta to między nami kolejnej wojny. Nadal trochę pogrążany w swoich myślach i ku mojemu zdziwieniu odrobinę senny, odpowiadałem na kolejne pytania mojego oddziału. Przedstawiłem im tylko i wyłącznie suche fakty na temat, kobiety, którą znam już od dziesięciu lat. Przerwałem dopiero w momencie, gdy pośród kilku worków znalazłem, ten wypchany pudełkami z herbatą. Zaciekawiony Eren, który pomagał mi przy sprawdzaniu pozostałości będących jeszcze w wozie, zerknął przez moje ramie.

Po chwili dało się usłyszeć cichy śmiech bruneta.

— A Ty co rechoczesz jak upośledzona żaba? — zadałem to pytanie, z zamiarem upomnienia, co ku mojemu, jak i reszcie zaskoczeniu, przyniosło odwrotny skutek.

Na serio co z nimi wszystkim dzisiaj jest nie tak?

— Bo po prostu przypomniała mi się... herbata z procentem! — wydukał ledwo słyszalnie przez nadal nieustępujący śmiech.

— Poważnie, nadal Cię to śmieszy bachorze? — bardziej stwierdziłem, widząc to jak w kącikach oczu chłopaka pojawiają się małe łezki.

Za pierwszym razem zrozumiałem jego reakcje na fakt, iż do herbaty można dodać rum, bądź co bądź to jeszcze gówniarz. Jednak teraz stałem jak wryty razem z całym odziałem, czekając, aż ten się ogarnie.

Że też Miel musiała wtedy wcisnąć Jeagerowi kubek z tą mieszaniną.

Dwa dni przed wyprawą, na której ujawniła się Tytan Kobiecy, mój teraz już nieżyjący oddział zażądał sobie małej popijawy, na którą nawet chętnie się zgodziłem. Tak Miel stwierdziła, że młody musi spróbować tego połączenia, a jako jedyna niepijąca zaoferowała się jako jego niańka.

Chłopak nie wypił dużo, zresztą my też nie, gdyż następnego dnia nadal mieliśmy sporo pracy. Te kilka kubków jak to stwierdziła jedyna trzeźwa w towarzystwie, jest na lepsze spanko.

Ze wspomnienia wyrwały mnie głośniejsze dopytywania w kierunku Jaegera, który ochoczo i jakby z lekką dumą, przyznał się do tego, iż pił z nami alkohol. Rozumiem przechwałki i tak dalej, a chłopak nie skłamał ani tez nie powiedział nic konkretnego, o tym, co się wtedy działo, wiec nie widziałem powodu, by wtrącać się w ich rozmowę. W znacznie wolniejszym tempie wróciliśmy do pracy, której swoją drogą nie zostało wcale tak dużo. Dalej z Erenem sortowaliśmy już ostatnie worki i skrzynki, a reszta po kolei zabierała je, by odnieść we wskazane przez naszą dwójkę miejsce. Chcąc nie chcąc, słuchałem tego jak podczas roboty, nadal wymieniają między sobą zdania.

— Jak to przyszła do Ciebie?! — jakże zdziwiony Kiristien wydarł się na bruneta, stojącego obok mnie, po tym, jak zielonooki wspomniał, iż Miel odwiedziła go, gdy ten był w lochach.

— No na nogach, koniowaty! — burknął, masując obolałe ucho.

— W lochach, SAMI?! Chyba się do Niej nie przysta... — Jean widząc, moje zirytowane spojrzenie w porę się pohamował. Gdyby Jaeger chciał mu jebnąć, za to, co ta krzywa morda chciała teraz powiedzieć, nawet bym go nie powstrzymał.

— Ty powalony narwańcu! Tylko z Nią rozmawiałem. Co Ty sobie wyobrażasz w tej końskiej łepetynie?!! — dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego wszyscy porównują go do konia. Typ na serio ma końską mordę.

Kłótnia tych nadpobudliwych dzieciaków trwała jeszcze chwile, nie zaprzątałbym sobie nią głowy, gdyż mimo zaciętej wymiany zdań pracy nie przerwali. Byliśmy już praktycznie przy końcu, ostatnia skrzynka i butle z gazem umiejscowione w rogu wozu, zmusiły mnie do wejścia na bryczkę. Butle podałem do tyłu nakazując, by zanieśli je do izby głównej, bądź co bądź taki ekwipunek trzeba mieć pod nosem. Nim złapałem ostatnią skrzynkę, moją uwagę przykuł materiał przewieszony przez nią z małym skrawkiem papieru przymocowanym agrafką. Nie rozmyślając długo nad tym co znajduje się pod materiałem, zerwałem karteczkę. Znajomy charakter pisma trochę mnie zaniepokoił, a tym bardziej zdanie ułożone przez nadawcę.

„Nie wiem kim jesteś, ale pilnuj jej z tym.

Generał E. Smith"

Poważnie, troska o przyjaciółkę nie raz zmuszała Erwina do skrajnie głupich posunięć, znam go na tyle, by wiedzieć i zrozumieć jego zachowanie. Mimo wszystko w obecnej sytuacji nic nie przychodziło mi do głowy, żadnej konkretnej wskazówki o tym, co znajduje się w skrzynce i w stu procentach jest własnością Miel. Ze świadomością, iż pakunek jest dla niej, nawet nie sprawdziłbym, co się tam znajduje, jednak rozkaz, choć może bardziej desperacka prośba od blondyna, zaalarmowała mnie do tego, iż nim się spostrzegłem, zdjąłem przykrycie drewnianej skrzynki.

Przypatrując się temu co tam zastałem, zmarszczyłem brwi i trochę wzburzony, zrozumiałem co on, miał na myśli, wspominając o pilnowaniu. Zawartością należąca do szatynki, okazały się paczki papierosów, dokładniej to cała skrzynka. Zawiedziony jej powrotem do tego nieszczęsnego nałogu, jedynie przekląłem pod nosem i wściekły wyszedłem z wozu, trzymając w dłoniach skrzynkę.

— Czy któreś z Was pali papierosy? — tak, zdaje sobie sprawę z tego, iż pytam o to niepełnoletnich smarkaczy. Jednak wizja, w której wyrzucam całą zawartość, która dość sporo Smitha musiała kosztować, nie byłaby na rękę ani mnie, ani Miel.

Całkowicie zdziwieni, od razu zaprzeczyli, co zmusiło moją zmęczoną głowę, do wymyślenia jakiegoś sensownego rozwiązania. Postawiłem te drewnianą skrzynkę na ziemi, zaraz przy niej kucnął koniowaty. Gdy nie usłyszał żadnego sprzeciwu z mojej strony, wyciągnął jedną paczkę i obracając ją w palcach, powiedział.

— Szkoda by było je wszystkie wyrzucać, te papierosy trochę kosztują. — zerknął na mnie.
Trochę się rozczarowałem, myślałem, że młody czymś mnie zaskoczy, ponoć z testów teoretycznych nie miał wcale takiego złego wyniku. I wtedy z pomocą przybył blond włosy geniusz.

— Może po prostu je gdzieś schować? — Arlert nie pamiętam, ile plusów już zdarzył u mnie załapać, ale przeczuwałem, iż nie raz mnie jeszcze zaskoczy.

Chcąc jak najszybciej zakończyć robotę, podałem skrzynkę pomysłodawcy, wcześniej zabierając z niej dwie paczki. Powiedziałem chłopakowi, by schował to tak, żeby nikt nie był w stanie tego znaleźć. Gdy blondyn zniknął mi z oczu, odwróciłem się do reszty, oznajmiając im koniec pracy. Wszyscy może nie zmęczeni, a bardziej głodni, zaczęliśmy kierować się do tymczasowego domu. Sasha zaoferowała się by w podzięce za wykonaną przez nas robotę, jak i też dla Miel, zrobi najlepsze śniadanie na świecie. Mikasa i Jean stwierdzili, że jej pomogą, chociaż zdaje mi się, że bardziej chodziło im o to, by dziewczynę przypilnować, żeby nie zeżarła sama tego co ugotowała.

Przekraczając próg usłyszałem zaspany i jakże irytująco zamulony głos Hanji. Musiała się dopiero obudzić, bo ledwo rejestrowała co się dokoła niej dzieje.

||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||

Hejka wam 💙💙💙

Tak korekty ciąg dalszy i mam nadzieje, że nie przeszkadza wam to w jaki sposób to obecnie ogarniam. Jeżeli tak, to wybaczcie ale generalną korektę zrobię dopiero gdy skończę te książkę. Wtedy napisze ją od zera, mnie tu obecnie razi brak opisów otoczenia i emocji. Cóż tak się zaczynało i w sumie cieszę się, bo widzę jak się rozwinęłam w pisaniu. Też to widzicie co nie? A jeśli jesteście tu nowi to spokojnie w następnych rozdziałach zobaczycie o co mi chodzi.

Do następnego kociaki !! 💙💙💙

Data: 25.05.2022

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro