4. „Będzie dobrze"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Informacja: Rozdział 6 + 7, po korekcie.

|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||

*Hanji*

Chociaż nie miałam na nosie okularów, próbowałam przyjrzeć się, stojącej nade mną szatynce. Nie było mowy by, był to tylko mój wymysł, coś się z nią dzieje. Byłam wściekła, jednak nie mogłam w stu procentach pozbyć się, ukłucia strachu z tyłu głowy. Martwiłam się, ale samymi domysłami nie dam rady poprawnie zdiagnozować, jej stanu. Musi mi to wszystko wytłumaczyć, inaczej zwariuje.

Po tym całym przedstawieniu, które odwaliłyśmy, nikt nie był, w stanie pierwszy zabrać głosu. Nawet osoby postronne jakby w przestrachu postanowiły milczeć, a atmosfera w tej izbie zagęszczała się jeszcze bardziej, co dodatkowo skracało wachlarz możliwości i chęci do porozumienia się. Miałam nadzieje, że całe to zajście jest tylko i wyłącznie chwilowe, że zaraz ktoś rzuci jakimś koślawo zabawnym tekstem i wszyscy zaczniemy się śmiać. Byłam zmęczona, obolała i głodna, przez co nawet się nie siliłam, by jakoś rozładować te całe napięcie spowodowane naszą dwójką.

— I co będziecie tak stać i żadna się nie odezwie, tak? — ciszę rozproszył lodowaty głos czarnowłosego, który dalej stał za kobietą. Jakby w odpowiedzi, w tym samym momencie ja i Miel obróciłyśmy głowy w różnych kierunkach.

— Co się z Wami do kurwy nędzy dzieje?! Cofnęłyście się w rozwoju, czy jaki chuj?! — i się zaczęło.

Levi dobitnie i bardzo nie miło wypowiedział się o naszym postępowaniu. Wydzierał się na nas, jednak z sensem, bo w dużej mierze miał racje. Dodając do tego fakt, iż znam go, nie od dziś dobrze wiem, że nie potrafi okazać troski czy zmartwienia w bardziej stonowany sposób. W takich sytuacjach był impulsywny, rozdrażniony i nad wyraz gadatliwy.

— Jedna po trzydziestce... — tu machnął w moim kierunku dłonią, zaraz kierując ją na telepiącą się Miel — druga, przed trzydziestką, a zachowujecie się gorzej niż ta banda szesnastolatków! — jego ręka objęła cześć pomieszczenia, w której stali świeżo upieczeni Zwiadowcy z Oddziału do Zadań Specjalnych.

Wiedział, co mówi, taka była prawda i nieważne jakbyśmy się wypierały tego, to świadomość jak dziecinnie się zachowałyśmy, teraz zaczęła do nas docierać. Z drugiej strony dobrze wiedziałam tak samo, jak on, że inaczej to się potoczyć nie mogło. Nie była to nasza pierwsza bójka z powodu nieporozumienia. Jeśli chodzi o mnie i Miel, nie potrafiłyśmy rozwiązać konfliktu na spokojnie. Natomiast z nią i Levim było całkowicie inaczej, każdą kłótnię wyjaśniali długą rozmową, bynajmniej w późniejszym czasie, na samym początku nie cierpieli się i to okropnie. Patrząc teraz na ich relacje, wydawało mi się to nad wyraz zabawne.

— Przepraszam! — pisk należący do Braus, przerwał wywód Kapitana. Wytrącenie się nastolatki w potok słowny bruneta, wprawiło wszystkich w nie małe zdziwienie. — Śniadanie prawie wystygło... — rzuciła oburzona, patrząc na nas gniewnie.

Fakt, że dziewczyna pomimo swojego słynnego łakomstwa, sama jedzenia nie ruszyła a czekała na resztę, wywołało nie tyle, co zdziwienie a lekkie zaniepokojenie, zarówno u jej przyjaciół, jak i osób, które niedawno ją dopiero poznały. Patrzyła na Leviego z delikatnym wahaniem, jednak jej harda postawa jakby, chciała przekazać nam wszystkim, że swoje sprawunki mamy załatwić później, a teraz powinniśmy siadać do stołu i zjeść z resztą Zwiadowców, zadziałała. I chociaż Kapitan kipiał ze złości, prychnął zrezygnowany i przytaknął nastolatce. Ten widok był nad wyraz zaskakujący i nawet zabawny, moje usta same z siebie uniosły się w grymasie, który przez zranioną wargę nawet nie wyglądał jak uśmiech.

— Zanim siądziecie do stołu, doprowadźcie się do porządku. — syknął przyglądając się raz stojącej obok niego kobiecie i raz mi.

— Obydwie wyglądacie jak kupa gówna. — na jego twarzy pojawił się niemy grymas obrzydzenia.

Czarnowłosy nawet nie wiedział jak trafnie określił nie tyle co mój wygląd, a moje samopoczucie. Czułam się okropnie, bezsilność do tej całej sytuacji przygniatała mnie doszczętnie, nie wiedziałam, w co mam ręce włożyć. Całe szczęście obok mnie był Moblit, bez słowa pomógł mi wstać, nagły ruch spowodował pojawienie się mroczków przed moimi oczami. Szybko zamrugałam, żeby pozbyć się otumaniania, a dzięki silnej ręce brązowowłosego stałam w miarę stabilnie na nogach. Powolnym krokiem zaprowadził mnie na kanapę gdzie kazał mi usiąść, nie protestowałam byłam całkowicie wyprana z energii.

Akt przemocy miałyśmy już za sobą, jednak wisząca w powietrzu rozmowa z Miel jeszcze bardziej mnie stresowała. Chciałam, by było już po wszystkim, byśmy powiedziały to co każda ma w zamiarze z siebie wydusić i żeby było tak jak wcześniej. Przez lata długiej przyjaźni często się kłóciłyśmy, ale zawsze udawało nam się koniec końców porozumieć. Moje ledwo sprawne oczy zarejestrowały sylwetkę szatynki, która podaje mojemu asystentowi jedną z apteczek. Skinął kobiecie w geście podziękowania i odwrócił się do mnie, nim jego osoba zasłoniła mi widok na przyjaciółkę, zdąrzyłam wyłapać jak ta zabiera drugą apteczkę i kieruje się najprawdopodobniej w stronę łazienki.

Gdy całkowicie zniknęła mi z oczu, starałam się wychwycić w pomieszczeniu te kobaltowe tęczówki. Moblit, gdy skończył oczyszczać moją zranioną brew, założył mi na nos okulary, których rozpaczliwie w tym momencie potrzebowałam. Dzięki nim od razu wyłapałam Leviego opartego o ścianę patrzącego się w stronę korytarza tam, gdzie nie dawno poszła zielonooka. Zazwyczaj ciężko jest wyczytać emocje z jego mimiki twarzy, ale tym razem widziałam wyraźnie i za nic w świecie nie mogło mi się przewidzieć. On był przerażony, źrenice tempo wpatrywały się w wyjście z izby głównej, ściągnięte brwi usta, które raz zawężały się w cienką linię, a zaraz zagryzały się na dolnej wardze. Właśnie wtedy zrozumiałam, że on też to zauważył.

Nie bez powodu wydało mi się dziwne to, że nie odczuwałam żadnego ciężaru ze strony nie dawno atakującej mnie kobiety. Fakt, odczuwałam jej ataki, jak i ból, który mi nimi zadawała, ale jedynie przez tempo, jakie sobie narzuciła. W momencie, gdy Levi ją ze mnie ściągnął w niczym nie przypominała szarpiącej się lata temu dziewczyny, momentalnie opadła z sił. Obraz kontrastujący z przeszłości a teraźniejszości, zakuł mnie w piersi i wywołał niewyobrażalny przestrach o tę kobietę.

Kiedyś niepokonana przez nas wszystkich nie raz nazywana „Nieśmiertelną" kobieta, nie miała sobie równych w potyczkach na pieści, nie wspominając już o parterze. Jej unikalny styl walki, jak i dodatkowo elastyczne, wygimnastykowane ciało, dawało jej przewagę nad każdym, dosłownie każdym. Sam Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości wygrał z nią tylko RAZ, a inne stoczone z nią pojedynki dla Leviego często kończyły się wizytą u pielęgniarek.

Siedząc w swoim transie, porównywałam wszystkie obrazy z przeszłości z tym który wyobraziłam sobie obecnie, nie poczułam, nawet kiedy moje oczy zmokły. Nim Moblit odsunął wilgotną chusteczkę z kącika moich ust, po moim policzku uciekła mała słona kropelka. Chciałam szybko się jej pozbyć swoim rękawem od koszuli, ale gdy tylko to zrobiłam na jej miejsce, pojawiło się kilka nowych. Nie kontrolowałam tego, a uścisk w piersi wcale nie pomagał mi się uspokoić. Jak nigdy zaczęłam panikować.

— Pani Hanji, co się dzieje? — klęczący przede mną mężczyzna zapytał nad wyraz zbity z pantałyku. — Czemu Pani płacze? — zmartwiony głos sprawił, że wszystkie oczy z zaciekawieniem zatrzymały się na mojej osobie.

Był to dla wszystkich rzadki widok, zazwyczaj nie płakałam i rzadko kiedy odczuwałam taką potrzebę. Probowałam opanować swój oddech, powstrzymać łzy teraz strumieniami ściekające mi po brodzie, która samoistnie zaczęła drgać. Czułam się winna, bezsilna i przeklinałem się w myślach w każdy możliwy sposób, jaki znałam. Było mi źle z tym, co zrobiłam, nie pomyślałam o grożących jej niebezpieczeństwach, wyparłam je z głowy i zastąpiłam szczęśliwym złudzeniem ponownego spotkania z przyjaciółką. Brakowało mi jej, przez ciążące na nas obowiązki widywałyśmy się naprawdę rzadko, a moja prośba do Erwina, chociaż popędzana nieciekawą sytuacją naszych zespołów, miała również moje egoistyczne, drugie dno.

Mam nadzieje, że Ona mi to wybaczy.

Cholernie mi na niej zależało, była moją najlepszą przyjaciółką i jeżeli to, co ja, teraz przeczuwam okaże się prawdą, pęknie mi serce i nic go już nie poskleja. Na siłę przełknęłam słone łzy, podniosłam głowę i spojrzałam na podpierającego ścianę mężczyznę. Gdy skrzyżowały się nasze spojrzenia pomimo ponownie przybranej maski zobojętnienia na jego twarzy, w oczach czarnowłosego zaiskrzył piorunujący nie pokój, który za wszelką cenę chciał ukryć.

— A Tobie co się kurwa znowu dzieje? — jego chłodna zewnętrzna skorupa idealnie tuszowała wewnętrzną bieganinę chaotycznych myśli, którą na ten moment rozumiałam tylko ja.

— Nie mnie... — wyszeptałam, telepiąc się jak osika, a on słysząc moje słowa cały się spiął i jakby chcąc uspokoić nas oboje przeciągłe i ciężko westchnął.

— Levi... — wyskomlałam ponownie zanoszac się płaczem i ostatkiem sił skinęłam głową w kierunku korytarza.

Zmarszczył brwi, zaciskając mocno powieki i odepchnął się od ściany. Nim wyszedł z pomieszczenia, zatrzymał się na chwile przy mnie i nadal klęczącym obok Moblicie, zerknął ukradkiem na moją twarz.

— Jeśli rzeczywiście to „to", lepiej by nie widziała Cię w takim stanie. Przestań ryczeć. — może dla reszty te słowa były bezsensu, jednak ja byłam w stanie całkowicie przyznać mu racje.

Ona nigdy nie lubiła, gdy nad wyraz przejmowaliśmy się jej stanem zdrowotnym, a szczególnie po tym nieszczęsnym wypadku. Nie chciała robić z siebie ofiary i zawsze zapewniała nas o tym, że będzie z nią dobrze. To ona nas wszystkich pocieszała, mimo że powinno być na odwrót. Kapitan poszedł do łazienki, w której opatrywała się Miel, byłam pewna, iż przy okazji pomoże jej z bandażami. Choć o innych dbała zawzięcie, tak o siebie samą już nie koniecznie. Swoje dobra miała zawsze w najdalszych zakamarkach świadomości, co nie raz doprowadzało nas wszystkich do białej gorączki.

Idąc za słowami przyjaciela, pomału zaczęłam się uspokajać, Armin podszedł do mnie i podał mi suchą chusteczkę, którą od razu użyłam w celu, wytarcia mokrych śladów na policzkach. Wszyscy milczeli, nie dopytywali za co byłam ogromnie wdzięczna. Na chwilę obecną musiałam grać tak jakby nic się tutaj nie wydarzyło, jakby cały mój wybuch nie miał miejsca.

Nie było to wcale proste i zajęło mi to kilka dłuższych minut. Drżenie ciała spowodowane spazmami płaczu było najcięższe do przezwyciężenia. Całe szczęście nie byłam w tym sama, a klęczący przy mnie mężczyzna skutecznie odwracał moją uwagę od szalejących emocji, informując mnie że musi kontynuować dezynfekcje ran na mojej twarzy.

Siedziałam już względnie spokojnie, Moblit właśnie kończył opatrywać moją ranę przy dolnej wardze, nie zajęło mu to długo miał już wprawę w ogarnianiu mojej wiecznie roztrzepanej osoby. Zawsze mi pomagał, czasem nie zważając na swoje własne potrzeby i nie raz pomimo doskwierającego mu zmęczenia był przy mnie. Takiego asystenta, jak i przyjaciela w swoim życiu nie spodziewałam się nigdy, a zdążyłam już dobitnie przywyknąć i przywiązać się do jego osoby, że gdyby teraz miało go przy mnie zabraknąć, nie mam pojęcia, jakbym dała radę funkcjonować. Od niedawna coś się zmieniło w naszej relacji, byliśmy bardziej dla siebie niż dla Korpusu. Było to dla mnie nowe, z początku może nawet trochę przytłaczające i w żadnym stopniu nie czułam się w tym pewnie, wpajając sobie, że nie potrzebuje czegoś takiego. Po jakimś czasie uświadomiłam sobie, jak bardzo się myliłam.

— Skończyłem. — powiedział ściszonym głosem, a dreszcz biegnący po moim karku skutecznie wybudził mnie z zamyślenia.

— Dziękuje. — ocucona jego nadal zatroskanym spojrzeniem pchnęłam się na trochę czulszy, ale i ostrożny gest, traciłam swoją dłonią te jego znajdująca się obok mojego uda.

Delikatny cień rozbawienia pojawił się na jego twarzy, odwdzięczył się tą samą zaczepką, jego spojrzenie złagodniało i przybrało znacznie cieplejszy wyraz, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, iż te właśnie spojrzenie od jakiegoś czasu stało się moim ulubionym. Jestem dorosłą kobietą, a nie raz przez tego mężczyznę czułam się jak zagubiona gówniara.

— LEVI MÓWIĘ NIE! — krzyk, zachrypnięty, jaki i niemożliwy do zignorowania, wyraźnie rozniósł się po całym parterze.

Praktycznie wszyscy skierowali swoje głowy na oddzielający nas od miejsca wydarzenia korytarz, nasłuchiwaliśmy i tak jakby czekaliśmy na powtórzenie lub rozwiniecie sytuacji. Pomimo że nie chciałam panikować, to w mojej głowie ponownie zatlił się narastający niepokój.

— ZOSTAW! Zrobię to sama! — kolejny krzyk może nie dosłownie tłumaczył co się tam dzieje, jednak ja, jak i Moblit mieliśmy już pewne przypuszczenia.

— JUŻ WIDZĘ JAK SAMA NASTAWIASZ SOBIE DWA WYBITE PALCE! PRZESTAŃ CHRZANIĆ I DAJ TĘ RĘKĘ! — takiego tonu, jak i intensywnego zirytowania w głosie Leviego nie słyszałam już dawno. Nie dziwiła mnie więc reakcja nastolatków na krzyk ich Kapitana.

— PUSZCZAJ KURWA! JA NIE CHCE, ŻEBYŚ... — odgłosy szarpaniny w pomieszaniu z ich krzykami przerwał dudniący odgłos czegoś lądującego na płytkach.

Jak na komendę zerwałam się z kanapy, czułam potrzebę, by zainterweniować, a przestrach z tylu głowy przed kolejną konfrontacją z szatynką znacznie zmalał. Nie chce, by się kłócili, przynajmniej oni.

Nim ruszyłam do dwójki moich przyjaciół, odwróciłam się do całego zgromadzenia będącego przy stole.

— Spokojnie, zacznijcie jeść ja zaraz sprowadzę tutaj tą dwójkę. — rzuciłam może zbyt szybko, starałam się brzmieć spokojnie, jednak widząc ich reakcje na moje słowa wątpię, czy mi się to udało.

Zerknęłam jeszcze znacząco na mojego asystenta i skinęłam głowa w kierunku stołu, dając mu do zrozumienia, że załatwię to sama. Westchnął przeciągle i mimo widocznego po wątpienia w powodzenie mojej teraz przybranej misji, powłóczył nogami do reszty Zwiadowców. Nabrałam w płuca trochę więcej powietrza i po chwili powoli wypuściłam je ustami, chcąc wewnętrznie chociaż trochę się rozluźnić. Nie szło mi to ni chuja, w środku dygotałam jak popierdolona, ale co poradzę, schrzaniłam i to po całości. Tak jak powiedział Levi...

„Sama się wjebałaś, to sama się ogarniaj"

Żeby jeszcze to było takie proste!!

Na ten moment moim zadaniem jest niedopuszczenie do kolejnej kłótni bliskich mi osób wystarczy, że z mojego cholernego powodu, już od dłuższego czasu Miel kłóci się z Erwinem. Nie chce by teraz, ucierpiała również jej mimo wszystko trwała relacja z Levim, którą nie mam pojęcia jak udało się im utrzymać po tym co razem przeszli. Ich szamotanina znacznie się zaostrzyła, co wywnioskowałam po głośniejszych i o wiele bardziej zirytowanych wypowiedziach tej dwójki. Z nie małą paniką przyspieszyłam kroku, muszę temu zapobiec. Z impetem wtargnęłam do mniejszego pomieszczenia obijając się o drzwi.

— Proszę nie kłóćcie się... przynajmniej Wy się nie kłóćcie. — wyskomlałam, głośno i wyraźnie mimo odczuwalnej suchości w gardle, starałam się zachować pozory względnie spokojnej i niezmęczonej Pani Pułkownik.

Podniosłam głowę, a patrząc na nich zastygniętych w bezruchu i z dobijającym zdziwieniem na ich twarzach, poczułam się tak, jakby mnie tu wcale nie powinna być. Bo wszystko chrzani się przeze mnie i akurat jak przyjdę i ładnie po proszę to się mnie posłuchają, głupia ja.

Levi mocno trzymał jej poranioną dłoń nadal zaciśniętą w pięść, a Miel uczepiając się umywalki, odpychała się od niego. Przyglądając się delikatnie zgarbionej sylwetce kobiety, teraz już ze szkłami na nosie, musiałam się powstrzymać, by nie zacząć bombardować jej pytaniami, na które obecnie na pewno nie chciałaby odpowiadać. Dopiero teraz wyraźnie widziałam to, czego widzieć nie chciałam. Pomijając dobijające zmęczenie na jej twarzy, na pierwszy rzut oka wyglądała normalnie, jednak ja zaalarmowana sytuacją sprzed chwili, byłam wstanie dostrzec więcej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że po tym felernym wypadku w pełni do sprawności fizycznej ona nie zdoła wrócić, ale za nic w świecie nie spodziewałabym się zobaczy jej w tak katastrofalnym stanie.

Probowałam udawać, że nie widzę i nie zwracam na to szczególnej uwagi, co dało zamierzony efekt. Obydwoje zaprzestali szarpania się ze sobą, Miel bezgłośnie zezwoliła Leviemu, by ten nastawił jej palce oraz zabandażował rękę. Nikt się nie odzywał, w tym małym pomieszczeniu zaczynało robić się strasznie duszno. Czarnowłosy ukradkiem jakby wyczekująco zerkał to na mnie, to na szatynkę, która starała się pokazac jak bardzo nie odczuwa, presji ze strony mężczyzny. Nawet jakbym chciała to nie miałam pojęcia co mogłabym powiedzieć, nienawidzę takich sytuacji. Jeszcze bardziej dobijającym mnie faktem jest świadomość, że taka właśnie sytuacja dzieje się z powodu tego, co nie umyślnie zrobiłam.

Jednak czy gdybym postąpiła inaczej, zauważyłabym to, co się z nią przez te kilka lat stało?

Albo czy w ogóle by, mi o tym powiedziała?

Nie mam pojęcia, ale dowiedzieć się tego mogę przeprowadzając z nią najszczerszą rozmowę, której się cholernie boje, ale i równie mocno chce, poznać całą prawdę.

— Do cholery jasnej, ile jeszcze macie zamiar przeciągać te swoje ciche dni? — zimny, ale o dziwo łagodny głos Leviego przerwał gęstniejącą, grobową ciszę.

Obydwie wiemy, że z naszej całej paczki to właśnie on najbardziej nienawidził tego, jak się ze sobą kłócimy. Dodając do tego jego obecny stan, czyli zmęczenie, jeszcze niedoleczona kostka i najpewniej głód, sprawiał wrażenie zawiedzionego zachowaniem swoich przyjaciółek. Rzadko ukazywał się nam z tej bardziej uczuciowej strony, zwykle był do bólu formalny, ale korzystając z okazji, że jesteśmy sami w tej łazience, pozwolił sobie na te chwile słabości. Nie ważne jak silny potrafił być, czasem po prostu musiał dać upust swoim wewnętrznym tak bardzo skrywanym emocją. Martwił się, co chcąc nie chcąc obydwie wyczułyśmy.

Czuje się tak przeze mnie, ja do tego doprowadziłam.

Z tym odczuciem powielającej się winy w moim rachunku sumienia, zrobiło mi się słabo. Przełknęłam gule, która przez moment uniemożliwiła mi swobodne oddychanie i chcąc złagodzić jakkolwiek te sytuacje, postanowiłam się w końcu odezwać.

— Nie dramatyzuj, siądziemy i pogadamy sobie na spokojnie. Potem będzie jak dawniej... — mój głos się zachwiał, a ja nie wiedzieć dlaczego nie mogłam wydusić z gardła, chociażby jeszcze jednego słowa.

W momencie, gdy ich oczy skierowały się na moją osobę, ogarnął mnie potworny gorąc, a moje ciało sprzecznie odreagowało na dodatnią temperaturę, dygocząc jakby dopiero co, spotkało się z chłodnym wiatrem. Zarówno Levi, jak i Miel na krótką chwilę złagodnieli, jednak kobieta zaraz odwróciła głowę do stojącego przed nią Kapitana.

— Ma racje, będzie dobrze. — powiedziała znacznie milszym tonem i delikatnie uśmiechnęła się w jego kierunku.

Czarnowłosy westchnął głośno, powątpiewał w nasze zapewnienia i byłam w stanie to całkowicie zrozumieć. Ściągnął brwi i w geście nie mocy złapał się dwoma palcami u nasady nosa, schylił głowę i jakby z niedowierzaniem pokręcił nią na boki. Spięłam się, w duchu prosiłam tylko o to by, nie zadawał teraz pytań, które same będziemy musiały sobie zadać i niestety było ich bardzo dużo. Zarówno ja, jak i Miel miałyśmy sobie sporo do powiedzenia, wyjaśnienia, które niekoniecznie musiały ujrzeć światło dzienne dla osób trzecich. Niekoniecznie Levi musiał wiedzieć, z jakiego powodu się to wszystko między nami zachwiało. Chociaż byłam świadoma, że niewiedza rozrywa go od środka to, zdaje mi się, że równie dobrze wie o tym, że nie powiemy mu teraz wszystkiego, dopóki same tego nie sprostujemy.

Ponownie głośno westchnął, wyprostował się i spojrzał na Miel, mierząc ją od góry do dołu. Pomimo natarczywego wzroku Leviego nadal nie ruszyła się z miejsca i uśmiechała się do niego. Kobaltowe tęczówki przeniosły się na mnie, minimalnie się krzywił przyglądając się moim raną na twarzy, skinęłam do niego głową i delikatnie uniosłam jeden kącik ust do góry. Warga zapiekła niemiłosiernie, a ja modliłam się tylko o to by, na mojej twarzy nie widniał jakiś upośledzony grymas.

— Mam taką nadzieję — rzucił niemrawo i chwycił apteczkę wcześniej ją zamykając. Przesunęłam się by, zrobić mu przejście. — Nie chce zgrzytów w zespole. — powiedział już trochę głośniej i mijając mnie w drzwiach, delikatnie szturchnął moje ramie. Może dziwny gest na okazanie wsparcia i życzenie powodzenia, ale był bardzo w jego stylu.

Ten minimalny zastrzyk wsparcia ze strony czarnowłosego zadziałał, trochę się rozluźniłam i poczułam, jak przez moje ciało przepływa zagrzewająca do działania dawka energii. Obróciłam się do niego i próbując się normalnie uśmiechnąć, rzuciłam niby krótką, ale znacznie milszą w brzmieniu wiadomość.

— Zaraz do Was dołączymy. — moje struny głosowe już całkowicie ze mną współpracowały, gardło spokojnie przełknęło zalegającą ślinę i w pełni pozwoliło mi powrócić do płynnego mówienia.

Słysząc moje słowa, w odpowiedzi jedynie skinął głową. Dzięki okularom byłam w stanie wychwycić moment, w którym jego szczęka znacznie się rozluźnia. Też się uspokoił, chociaż trochę co mnie bardzo ucieszyło. Wyszedł z łazienki i niosąc w ręku apteczkę, zniknął mi z pola widzenia, idąc wzdłuż korytarza prowadzącego do izby głównej.

Nabrałam więcej powietrza w płuca jakbym chciała na dłużej przetrzymać szargane i zmęczone nerwy by, nie wzięły ponownie nade mną góry. Stanęłam przodem do szatynki, która opierając się o umywalkę frontem do mnie zerkała w kierunku korytarza po którym, przed chwilą kroczył Levi. Skrzyżowała ręce pod biustem i swoje zielonopiwne oczy zawiesiła na mojej osobie. Przyglądała mi się intensywnie, a w jej źrenicach mogłam dostrzec smutek i żal, co trochę przyćmiło mój niedawno odzyskany zapał do rozpoczęcia rozmowy z nią. Ta konwersacja nie będzie prosta ani dla niej, ani dla mnie, jednak obydwie chciałyśmy się jej podjąć by, wszystko wróciło do normy. Wiedząc, że to ja zawiniłam postanowiłam pierwsza zabrać głos.

— Miel ja przep ... — gdy tylko zaczęłam mówić jej brwi ściągnęły się tworząc znacząca zmarszczkę na jej czole. Spięła się i mocniej objęła swoje ciało trzęsącymi się rękami.

— Nie teraz Hanji. — powiedziała wyraźnie mimo to lekko się zająknęła, a na jej buzi wstąpił grymas bólu.

Zdziwiona i delikatnie mówiąc przerażona już chciałam zacząć wołać Leviego by, w razie jakiegokolwiek wypadku mieć kogoś obok siebie. Nim zdążyłam otworzyć usta, po niewielkim pomieszczeniu, w którym byłyśmy rozbrzmiał jakby głośny warkot. Kobieta skuliła się jeszcze bardziej i swoje obydwie dłonie zsunęła na swój brzuch, jakby chciała go zasłonić. Nadal nie rozumiałam sytuacji do momentu gdy, dźwięk się ponowił i był znacznie wyraźniejszy od poprzedniego. Donośne burczenie w brzuchu szatynki było na tyle silne, że ta cicho jęknęła z bólu. Nie potrzebowałam więcej, by zacząć działać i jednym susem znalazłam się przy przyjaciółce.

— W porządku, pogadamy gdy zjesz. — powiedziałam, uspokajająco i objęłam ją ramieniem by, pomóc jej dojść do salonu gdzie przebywała reszta.

Kroczyłyśmy wolnym tempem, trzymana przeze mnie kobieta nie raz spinała mięśnie na całym ciele, a na jej zwykle delikatnie opalonej buzi pojawiły się wyraźne rumieńce, które intensywnie kontrastowały z powoli blednącą skórą. Ciężko stawiała kroki, swój niewielki ciężar ciała całkowicie wsparła na mnie co tylko, utwierdziło mnie w przekonaniu, że dziewczyna opadła z sił. Przyglądałam się jej z nie małym przerażeniem i wzrastającą ciekawością, musi mi powiedzieć, co się jej dzieje inaczej nie będę mogła pomóc.

— Miel o co chodzi? Wiesz, że jeśli mi tego nie wyjaśnisz... — wyszeptałam zaraz przy jej uchu, nieznacznie zacisnęła powieki i głośno westchnęła.

— Później, teraz wystarczy, że coś zjem i wezmę leki. — starała się, brzmieć na spokojną jednak ja wyczułam nutkę irytacji w jej tonie.

Nie chciałam naciskać i pomimo duszącego nie pokoju o jej stan, nie dopytywałam. Zacisnęłam usta i zmusiłam się do milczenia, teraz w niczym jej by to nie pomogło, a skoro wie co ma robić by, ulżyć sobie w bólu mnie nie zostało nic innego jak poczekać. Zbliżałyśmy się do izby, z której coraz wyraźniej dało się słyszeć rozmowy osób siedzących przy stole w akompaniamencie stukanych o talerze sztućców.

— Hanji... — stanowczy głos szatynki, zmusił mnie do zatrzymania siebie i jej w pół kroku. Obróciłam głowę w jej kierunku i widząc, błagalne spojrzenie tych pięknych zielonych tęczówek mimowolnie się spięłam. — ... nie mów nic Leviemu o tym co się stało przed chwilą, proszę. — mogłam się domyślić, że o to mnie poprosi jednak byłam trochę zdziwiona.

— Dobrze wiesz, że się o Ciebie martwi. — na moje słowa wypowiedziane pół szeptem kiwnęła twierdząco głową.

— Tak, ale chciałabym sama z Nim o tym porozmawiać. — rzuciła mi znaczące spojrzenie, a mnie aż zakuło w piersi.

Zrozumiałam, iż była to bezpośrednia aluzja do mnie bym, nie rzucała się ze swoimi spekulacjami odnośnie do jej osoby. Po sytuacji, którą odwaliłam jakiś czas temu, byłam wstanie całkowicie zgodzić się z jej ostrzeżeniem. Jestem porywcza i czasem trzeba mnie upomnieć, szatynka właśnie to zrobiła. Nie chciałam powtórki z rozrywki więc kiwnęłam twierdząco głową dając jej do zrozumienia, że nie zamierzam się wtrącać.

*Levi*

Tch, idiotki...

Myślą, że zwykłe „będzie dobrze" wystarczy, by mnie uspokoić. Zapewnienia ze strony kobiet, mimo że nijakie to samoistnie wywołały w moim organizmie uczucie lekkiej ulgi. Miałem przynajmniej nieodparty dowód na to, że obydwie chcą dojść do porozumienia i zrobić wszystko, żeby było tak jak kiedyś. Szczerze chciałem, żeby im się to udało.

Normalnie trajkotałyby, jak najęte o jakiś błahostkach, śmiały się, przypominając niejedną a kilkanaście przeróżnych zdarzeń, które na przestrzeni tych kilku lat mogły zyskać inny wydźwięk. Nie byłoby żadnego sposobu, żeby je od siebie odpędzić. Na dłuższą metę, zapewne mnie, jak i kilka osób o słabych nerwach zaczęłoby irytować zachowanie tej dwójki, jednak o stokroć wole je razem niż osobno. Nie znoszę, gdy się kłócą i na siebie obrażają, to zachowania, chociaż tak częste w ich przypadku mi osobiście w ogóle nie pasowały do ich charakterów, które normalnie aż proszą się o wspólny kontakt.

Wiem, że przez nawał pracy widują się rzadko, jedna i druga ostatnio mają ręce pełne roboty. Hanji lata w te i we w te ciągnąć za sobą biednego Moblita i co rusz ima się nowych eksperymentów na tytanach, a Miel dzień w dzień siedzi w swoim gabinecie, obrzucona papierami po łokcie i wypełnia od raportów, rachunków do zwykłych listów, które mają być wysłane do dowództwa Stacjonarki lub Żandarmerii. Chociaż zgoła różne obowiązki to jednak tak samo zajmujące i wyczerpujące, okularnica już ostatnio działała na całkowitych oparach co, dopiero dzisiaj udało się jej odespać.

A Miel, mimo że próbuje tego nie pokazywać, zresztą jak zawsze, jest wykończona. Nie ważne jak byłoby z nią źle, ta będzie się uśmiechać i udawać, że wcale nie potrzebuje pomocy i da sobie radę sama ze wszystkim. Dość często właśnie takie zachowanie szatynki bywało powodem kłótni i afer w naszym gronie, a szczególnie jeśli chodziło o Erwina i mnie. Razem z blondynem nie raz musieliśmy się nie zbyt kulturalnie powydzierać na zielonooką upominając, że takich spraw jak stan zdrowia nie można zatajać przed osobami, które się o nią martwią. Tym bardziej iż, kobieta jest dyplomowanym psychologiem i sama dobrze wie, jak takie bagatelizowanie problemów kończy się u jej pacjentów. Musieliśmy ją uświadamiać w tym, że z nią wcale może nie być inaczej.

Irytująca baba...

Szarpała się ze mną w łazience, błędnie myśląc, że sama nastawi sobie wybite palce u prawej ręki. Niby jak miałaby to zrobić? Dobija mnie fakt, że ona zdaje sobie sprawę z tego, iż czasami trzeba poprosić kogoś o pomoc, sama mi to wpajała, a jeśli chodziło o nią samą to, nagle przeczyła swoim słowom.

Odłożyłem apteczkę na komodę w izbie i usiadłem na jednym z wolnych krzeseł przy stole. Poczułem jak znacząco większa część par oczu, wyczekująco na mnie zerka, jakbym miał udzielić jakiegoś komentarza odnośnie do całej tej pojebanej sytuacji.

— Zaraz przyjdą. — rzuciłem, przewracając oczami w geście całkowitej nie mocy do tych wariatek.

— Jedzenie wystygło, spróbuje chociaż trochę je podgrzać. — z krzesła zerwała się Sasha i w moment chwyciła patelnie z jajecznicą. — My już zjedliśmy, a Wam przydałby się ciepły posiłek. — na szybko wyjaśniła i unikając kontaktu wzrokowego z każdym z osobna, uciekła do kuchni.

Po wyjściu brunetki z pomieszczenia nastała grobowa cisza w której, kadeci kończyli jeść śniadanie. Ja popijałem herbatę, co chwile zerkając w kierunku drzwi prowadzących na korytarz. Coś długo im to schodzi.

|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||

Hejka Wam 💙

Tak, ponownie była przerwa, jednak tym razem postarałam się, by była krótsza. Myśle, że się udało a ja po mału ładuje się do pisania kolejnego rozdziału. Także mam nadzieje, że do za niedługo. 💙💙💙

Data: 21.06.2022

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro