Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szatynka miała tego dnia dzień wolny, przynajmniej od zajęć w Art, bo do galerii z pewnością jeszcze pojedzie. Jej myśli natychmiast powędrowały do zabójstw i krwawych obrazów. Jak miała oczyścić dobre imię galerii i czy to w ogóle było możliwe? Zabójca miał powód, żeby zostawiać swoje dzieła akurat w tym miejscu czy to był zwykły przypadek, wynik losowania? Po reakcji wujka obiecała sobie, że znajdzie odpowiedzi na te pytania. Problem był taki, że nawet nie wiedziała od czego zacząć. Nie miała żadnego punktu zaczepienia.

Usiadła na kanapie i zaczęła przeglądać stronę Skylight. Ostatnio stało się to jej nawykiem. Rozpoczynała dzień od sprawdzenia nowości i kończyła go w identyczny sposób. Miała nadzieję, że któryś z tekstów ją zainspiruje, podpowie, co mogłaby zrobić. Tak nie było. Miała w głowie kompletną pustkę, co rzadko jej się zdarzało. Poza tym nie było żadnych nowości, na temat oczywiście. Zawartość artykułów Manhattan's Skylight była zaskakująco różnorodna. Od tandetnych plotek o życiu celebrytów do brutalnych morderstw. Chociaż w tej ostatniej kategorii ostatnio dominował Leo i jego teksty o Artyście.

Trzeba zacząć od początku, pomyślała. Zaczęło się od obrazu. Według ustaleń policji wylądował on najpierw w lombardzie, a dopiero potem w galerii. Z tego można byłoby wyciągnąć wniosek, że miejsce zostało wybrane ze względu na okolicę. Po prostu znajdowało się najbliżej akurat tej galerii. Jednak coś w tej teorii jej nie pasowało. Za drugim razem morderca podrzucił obraz... Osobiście? To się nie trzymało kupy! Po co się tak narażać? A skoro już do tego doszło, jakim cudem nie zdołali go zidentyfikować?

Musiała wczuć się w umysł seryjnego zabójcy, żeby go zrozumieć. Przez chwilę starała się to zrobić. Wyobrazić sobie siebie w takiej sytuacji, ale szybko dała sobie spokój. Nie potrafiła tego zrobić. Już sama myśl, że mogłaby kogoś ot tak zabić była niewyobrażalna. Dla niej umysł mordercy stanowił prawdziwą zagadkę, istny labirynt, w którym błądziła po omacku, nie widząc końca.

Doszła do wniosku, że lepiej postawić się na miejscu policji. Porównywanie się do nich było z jej strony pewnym niedopowiedzeniem. Oni mieli za sobą konieczną edukację, szkoły policyjne no i broń, zarówno pozwolenie jak i wyćwiczone na strzelnicy umiejętności. A ona co wiedziała? W kwestii zbrodni absolutnie nic poza filmami i książkami. Rzecz jasna, oba te źródła były wątpliwe. W niektórych filmach można było zauważyć rażące nieścisłości, interpretację własną reżyserów. Za to w książkach autorzy niekiedy zmieniali fakty na potrzeby fabuły albo zwyczajnie się mylili. Pomysł postawienia się na miejscu, przykładowo Corrie był równie nieudany, co z mordercą.

Pozostało jej wykorzystać osobę, która tak jak ona wcale nie specjalizowała się w kryminalistyce. Tutaj wpadł jej do głowy świetny pomysł. Kogo również mógł interesować ten temat? Odpowiedź była zaskakująco prosta. Czemu wcześniej na to nie wpadła? Z pomocą będzie jej znaczenie łatwiej. Znalazła odpowiedni numer, po czym go wybrała.

- Cześć, Dee. Co słychać?- usłyszała po drugiej stronie głos Leo.

- Mam nadzieję, że masz czas. Moim zdaniem lepiej byłoby się spotkać niż rozmawiać o tym przez telefon. Potrzebuję drobnej pomocy.

Szatynka skróciła wyjaśnienie do minimum. Po prostu wolała rozmawiać na żywo i wtedy dokładnie wyjaśnić swój motyw.

- Mam nadzieję, że nie chodzi o kolejny krwawy obraz... Póki co dzwonisz do mnie głównie w tej sprawie- rzucił dziennikarz pół żartem. Debbie nie było do śmiechu. Temat był aż do przesady poważny.

- Nie gniewaj się, proszę. To wcale nie tak, że cię wykorzystuję i dzwonię tylko wtedy kiedy mam interes...

- Ty mnie wykorzystujesz? Dzięki tobie napisałem co najmniej trzy teksty o najgłośniejszej sprawie w ostatnim czasie. Jeśli już ktokolwiek kogokolwiek wykorzystuje, to ja ciebie. Co powiesz na spotkanie w Central Parku?

Dee przewróciła oczami, czego jej rozmówca nie mógł zobaczyć. Postanowiła nie kontynuować dyskusji. Zgodziła się. Była całkiem ładna pogoda. Chętnie wyjdzie na zewnątrz trochę się przewietrzyć. Dziennikarz był jej ostatnią nadzieją, bo żaden inny sensowny pomysł nie przychodził jej do głowy.

*****

- W czym ci mogę pomóc i choć trochę zrewanżować się za to co dla mnie zrobiłaś?- zapytał Leo.

Debbie uznała, że czas postawić sprawę jasno. Miała dość tych wszechobecnych podziękowań ze strony dziennikarza i jego partnera.

- Zacznijmy od tego, że nie masz u mnie żadnego długu. Pomagam ci, bo taką mam ochotę i nie zamierzam przyjmować rekompensaty w jakiejkolwiek postaci. Uznaj to za zwykłą pomoc przyjacielską, okej?

- Skoro tak chcesz- rzucił czarnowłosy z uśmiechem.- Wiesz, że po naszym pierwszym spotkaniu miałem wrażenie, że coś przede mną ukrywasz?

Szatynka zmarszczyła lekko brwi, udając zdziwienie. W środku aż skręcało ją ze zdenerwowania. Od początku dziennikarz wydawał się wyjątkowo przenikliwy. Nic mu nie umknęło. Co miała teraz zrobić? Udawać, że nie na pojęcia o czym mówi? A może lepiej powiedzieć mu prawdę? Nie musiała się długo zastanawiać. Nie lubiła kłamstw.

- Tak było. Przepraszam, ale... Wtedy nie miałam pojęcia czy mogę ci ufać. Twój związek z Kevinem to jedno, ale prośba policji to drugie...- wyznała Dee, zerkając na Leo. Obawiała się jego reakcji. Będzie zły, a może wściekły? Zareaguje gwałtownie czy z lodowatym chłodem?

Debbie opowiedziała mu o przypince znalezionej na pierwszym miejscu zbrodni oraz o prośbie policji, która była całkiem uzasadniona. Do czasu... Teraz to chyba nie miało głębszego znaczenia, prawda? Morderstwa, w liczbie mnogiej, wyszły na jaw.

- Bardzo się gniewasz?

- Nie. Rozumiem dlaczego to zrobiłaś i nie chowam urazy. Poza tym nie zamierzam o tym pisać. Ta przypinka dalej może być ważnym dowodem. Z tego co zrozumiałem nie zidentyfikowano właściciela, ale jeśli będą mieli podejrzanego... Mogą porównać odciski palców. Przecież od początku mówiłem ci, że zależy mi na sensacjach, ale nie kosztem jakiegokolwiek ryzyka. Nie dążę do sensacji za wszelką cenę.

- Zapamiętam to sobie. Następnym razem nie będę niczego ukrywać, obiecuję.

Ledwie zdołała to powiedzieć, a już w jej głowie zaświtała pewna myśl. Przecież jest coś, o czym nie mogła mu powiedzieć. James. Przeklęła. Dlaczego jej życie musi być takie skomplikowane?

- Dobrze, że to sobie wyjaśniliśmy. W każdym razie zadzwoniłam w innym celu- odezwała się po chwili szatynka.- Wujek strasznie dramatyzuje po znalezieniu tego drugiego krwawego obrazu. Boi się, że będzie musiał zamykać, chociaż razem z Luke'iem, asystentem wujka, staramy się mu to wyperswadować. Przejdę do sedna. Chcę dowiedzieć się, dlaczego Artysta wybrał akurat tę galerię. Tylko... Nie mam pojęcia jak to zrobić. Masz jakiś pomysł?

- Zamierzasz bawić się w detektywa?

Dee obruszyła się na tę słowa, krzyżując ramiona pod biustem. Czemu wszyscy tak reagowali? Postanowiła postawić sprawę jasno. Być może zagra trochę na emocjach, ale... Cel uświęca środki, tak?

- Chodzi mi tylko o dobro galerii. Mogę kombinować sama i czysto teoretycznie narażać się albo możesz mi pomóc. Przy okazji może znajdziesz informacje do nowego artykułu. Mi chodzi jedynie o powiązanie z galerią. Nie zamierzam szukać podejrzanego.

Szatynka spojrzała wyczekująco na dziennikarza. Miała nadzieję, że jej pomoże. W końcu poza nim miała tylko jedną opcję, po którą zdecydowanie nie zamierzała sięgać.

- Pod jednym warunkiem. Nie robisz niczego bez mojej wiedzy. Pomogę ci i jeśli uda nam się znaleźć odpowiedź, odpuścisz. W porządku?

- Oczywiście- przytaknęła Dee. Zaczęła od podzielenia się swoimi wątpliwościami i drobnymi różnicami pomiędzy "transportem" pierwszego i drugiego obrazu. Dziennikarz wysłuchał jej z wyraźnym skupieniem, malującym się na jego twarzy.

- Może morderca... Jak by to ująć? Podchwycił miejsce od tego gościa z lombardu? Zobaczył w mediach, gdzie wylądował jego obraz i uznał, że miejsce jest odpowiednie. No wiesz, obraz w galerii...- odparł z wahaniem Leo. Szatynka spojrzała na niego, unosząc brwi. Ta odpowiedź wydawała się zbyt prosta.

- Nie wiem jak to wyjaśnić, ale... Mam wrażenie, że nie o to chodzi.

Debbie z frustracją spojrzała przed siebie. Kilka kroków przed nimi rozciągała się przejrzysta tafla rezerwuaru. Widok wody działał na nią uspokajająco. Woda zawsze kojarzyła jej się z rodzinnymi wyjazdami z dzieciństwa. Tęskniła za czasami, kiedy jej największym problemem była nuda, a ona nie wiedziała w co się bawić.

- Wiesz co- odezwał się po chwili dziennikarz, zrywając się z miejsca.- Mam pomysł. Po co spekulować, skoro możemy zweryfikować pewne fakty. Jedziemy do lombardu.

W pierwszej chwili szatynka nie miała pojęcia co mogłoby to im dać. Dopiero po chwili ją oświeciło. Dzięki temu dowiedzą się jak dokładnie pierwszy krwawy obraz wylądował w galerii. To mógł być przypadek, ale coś jej podpowiadało, że wyjaśnienie było inne.

Kilka minut później byli na miejscu. Udało im się tak szybko dojechać tylko dlatego, że Leo miał swoje auto. Dziennikarz od razu zaproponował, żeby nim pojechali. Nawet nie chciał słyszeć o komunikacji miejskiej.

- Ja zacznę, potem możesz wtrącić własne pytania- poinformował Leo, po czym otworzył drzwi i zaprosił ją do środka szarmanckim gestem. Dee weszła pierwsza.

Przywitało ich nieco zatęchłe, przeraźliwie zagracone wnętrze. Zarówno po jednej jak i po drugiej stronie ciągnęły się rzędy starych mebli wypełnione różnymi bibelotami oraz dodatkami. Zdecydowanie dominował tam styl vintage. Do Debbie on zdecydowanie nie przemawiał. Mimo wszystko, wolała nowsze wnętrza, ale potrafiła docenić piękno niektórych mebli. Rozumiała, że niektórym mogą się podobać.

- Dzień dobry, w czym mogę państwu pomóc?- zapytał uprzejmie właściciel, wychodząc z zaplecza. Facet miał całkiem spore zakola, a reszta włosów, która mu została miała siwy odcień. Twarz miał pomarszczoną, a na nosie spoczywały okulary z grubymi szkłami. Mógł mieć około sześćdziesiątki. Stąd Dee poznała, że to on był właścicielem. Jego siostrzeniec był sporo młodszy.

- Miło mi pana poznać. Jestem dziennikarzem. Piszę artykuły na temat tych ostatnich morderstw. Doskonale wie pan o czym mówię- Leo urwał na moment, rozglądając się po wnętrzu niby z zainteresowaniem.- Słyszałem, że to właśnie w tym lombardzie pierwotnie znalazł się pierwszy krwawy obraz.

- No cóż... Ma pan rację- mruknął po chwili wahania właściciel. Z jego twarzy zniknął ciepły uśmiech.- Powiedziałem policji już wszystko. Nie rozumiem skąd państwa wizyta.

- Mogę panu zadać kilka pytań?- spytał dziennikarz, jakby wcale nie słyszał słów rozmówcy.- To dla mnie bardzo ważne. W przeciwnym razie szef może wylać mnie z roboty. Nie chodzi mi o żadne nowe informacje. Muszę tylko mieć coś, cokolwiek, żeby nie wracać z pustymi rękami. Błagam. Nie mogę stracić teraz pracy.

Mężczyzna obrzucił dziennikarza badawczym spojrzeniem. Tymczasem Leo odwrócił się do niego bokiem, udając że ogląda lampę. Nawet wyciągnął dłoń, żeby jej dotknąć, ale szybko się rozmyślił. Debbie obserwowała rozgrywające się przed nią przedstawienie. Nie do końca rozumiała, dlaczego dziennikarz wcisnął kit o utracie pracy. Chodziło o uśpienie czujności?

- No dobrze, ale nie mam zbyt wiele czasu. Pośpiesz się, dziennikarzu.

Leo pokiwał głową, wyciągając z kieszeni notes i długopis.

- Czy ktoś widział jak podrzucono pierwszy krwawy obraz? Zostawiono go pod drzwiami, tak?

- No, pod drzwiami. Nikt tego nie widział, bo zabójca przyszedł w nocy. Ja i mój siostrzeniec, który tu pracuje znaleźliśmy obraz rano koło siódmej.

- I co z nim zrobiliście?

- Kazałem siostrzeńcowi się go pozbyć. Obraz od początku wydawał mi się podejrzany. Nie wiedziałem o krwi, ale wiedziałem, że nikt o zdrowych zmysłach nie podrzuca obrazu do lombardu. Klienci zazwyczaj potrzebują gotówki, a tak... Nic nie zyskał.

- Skąd pomysł, żeby go podrzucić do galerii sztuki nowoczesnej? Mogliście od razu zadzwonić na policję.

Tutaj mężczyzna wyraźnie się zdenerwował. Jego usta zacisnęły się w wąską linię.

- A co robi się z obrazami?- rzucił opryskliwie.- Nie chciałem go wyrzucać na śmietnik... Niech ktoś inny ma problem.

- Czyli wybór był całkowicie przypadkowy?- drążył dziennikarz. Rozmówca skinął głową.- Doszły mnie plotki... Hmm... Może lepiej nie będę mówić, bo policja... Nie powinienem kontynuować tematu. Co pan...

- O co chodzi z policją?- przerwał mu właściciel.

- Nic, nie ważne- odpowiedział Leo, bawiąc się ołówkiem. Dee wiedziała, że wiele osób, kiedy się denerwuje ma jakiś nerwowy nawyk. Sama zresztą w takich sytuacjach bawiła się palcami. W zaistniałej sytuacji jednak odnosiła wrażenie, że robił to celowo.

- Niech pan mówi o co chodzi, bo nici z materiału. Nie powiem nic więcej póki tego nie usłyszę.

- Dobrze, ale nie wie pan tego ode mnie. Słyszałem, że policja... Mówili o jakimś zatajaniu dowodów. Nie wiem o co dokładnie chodziło, ale chyba zamierzają pana odwiedzić i... Jak to szło? Oskarżyć o utrudnianie śledztwa? Postawić zarzuty?

Mężczyzna zacisnął pięść i przeklął siarczyście pod nosem. Szatynka teraz już z autentyczną ciekawością obserwowała zachowanie rozmówcy. Leo nieźle go zmanipulował. Facet wyglądał jakby zaraz miał pęknąć. Zdecydowanie coś ukrywał. W przeciwnym razie aż tak by się nie denerwował.

- Może powie nam pan co się wydarzyło, a my zrewanżujemy się pomocą? Mamy kontakty w policji. Myślę, że jak się za pana wstawimy, to przymkną oko na zarzuty- wtrąciła Dee. Teraz już rozumiała zasady gry i chciała dołączyć. Nagle poczuła się jak podczas zajęć teatralnych. Po prostu wcielała się w inną rolę niż zazwyczaj.

- Ale nie będę musiał składać dodatkowych wyjaśnień i jechać na komisariat? To naprawdę poważna sprawa... Ten psychol zagroził mojej rodzinie- przyznał właściciel lombardu ze strachem w oczach.

Miała rację, przemknęło jej przez głowę. Obraz nie trafił do tej konkretnej galerii przez przypadek. W porę powściągnęłą ekscytację, uświadamiając sobie, że jeszcze nie poznała wszystkich faktów. Jedynie mężczyzna przyznał, że mu grożono. W tej układance brakowało jeszcze wielu elementów.

- Nie, ma pan nasze słowo. Ta informacja też nie pojawi się w prasie.

- Wiedziałem, że coś jest nie tak. Jesteście glinami, a nie prasą, mam rację? Jesteście zbyt inteligentni na pismaków.

Leo w żaden sposób tego nie skomentował. Tak samo Debbie. Mina rozmówcy sugerowała, że odebrał ciszę jako potwierdzenie. Pokiwał głową z niemym uznaniem. Chociaż odniósł porażkę i dał się podejść, potrafił docenić przeciwnika.

- Co się wydarzyło?

Mężczyzna rozejrzał się, po czym konspiracyjnie ściszył głos.

- Razem z obrazem podrzucono kartkę. Morderca napisał tak, cytuję, zostaw obraz pod podanym adresem albo ty i twoja rodzina tego pożałujecie. Nie podpisał się choćby inicjałami.

Szatynka w duchu odtańczyła taniec zwycięstwa. Ha! Przeczucie się nie pomyliło!

- Co pan zrobił z kartką?

Tutaj rozmówca pozwolił sobie na szeroki uśmiech, uwydatniający zmarszczki na twarzy.

- Zrobiłem to co każdy szanujący się facet, żeby ocalić własną skórę i przede wszystkim rodzinę. Spaliłem ją. Myślicie, że dlaczego wam to mówię? Nie ma żadnych dowodów, a jeśli wezwiecie mnie na komisariat, to się wszystkiego wyprę. Nie ma dowodów, nie ma zagrożenia.

- Co pan zrobił?- wyrwało się dziennikarzowi. Czarnowłosy zdawał się ledwie powstrzymywać.

- To co pan słyszał.

- Ma pan przynajmniej zdjęcie kartki?

- Oczywiście, że nie. To byłoby równoznaczne z dowodem. Nie zamierzam się narażać. Jeśli państwo nie chcą niczego kupić, zapraszam do wyjścia. Nie mam nic więcej do powiedzenia- oznajmił na koniec właściciel, wskazując im drzwi.

Debbie i Leo posłusznie opuścili lombard. Dopiero na zewnątrz dali upust skrywanym emocjom.

- Widzisz? Miałam rację- ucieszyła się szatynka.

- To prawda. Ten facet niemożliwe mnie denerwował. Że niby dziennikarz nie może być mądry?! Ludzie w ogóle nas nie doceniają. Myślą, że jak masz newsa to masz cały tekst i nie wkładasz w niego ani odrobiny wysiłku. A szukanie sensacji? Pisanie tekstu? Wymyślanie chwytliwego nagłówka, który zachęci internautów? To wszystko wcale nie jest wymagające!

Mówiąc to, Leo aż kipiał ze złości. Musiał być naprawdę dobrym aktorem, skoro podczas rozmowy nie zareagował w żaden widoczny sposób.

- W pełni się z tobą zgadzam. To wcale nie jest łatwe i nie każdy się do tego nadaje. Ale przyznaj, że jak wziął nas za policjantów to było mega zabawne.

- Trudno się z tobą nie zgodzić. Dobrze sobie poradziłaś, Dee. Nie miałaś pojęcia, do czego zmierzam, a od razu weszłaś w rolę.

- To ty byłeś genialny. Podeszłeś go w taki sposób... Aż mi brak słów. Facet sam nam wszystko wyśpiewał, chociaż mu grożono- zauważyła Debbie z podziwem.

Leo bardzo jej zaimponował. Wiedziała, że jest dobrym dziennikarzem. W końcu czytała jego teksty. Jednak nie miała pojęcia, że potrafi być tak przekonujący w terenie. Poza tym spodobał jej się ten dreszczyk emocji.

*****

Debbie długa zastanawiała się czy powinna to zrobić. Właściwie potrafiła wymyśleć więcej argumentów przeciw niż za. Pomimo tego, przyszła na komisariat. Musiała powiedzieć o tym policji. Może ta informacja pomoże im schwytać mordercę. Kim była, żeby decydować o tym co istotne w śledztwie, a co nie? A jeśli jej decyzja mogła zaważyć na czyimś życiu? Sprawiedliwość to jedna kwestia, ale ludzkie życie jest znacznie ważniejsze, bo nie da się nikogo przywrócić do życia.

- Dzień dobry. Czy jest James Foster?- spytała uprzejmie szatynka policjanta w dyżurce. Ten westchnął i obrzucił ją zirytowanym spojrzeniem.

- Czy ja wyglądam na recepcjonistę w jakimś pieprzonym hotelu? To komisariat, a nie...

- Kończ, Wesley. Nikt nie na ochoty słuchać twoich pretensjonalnych wywodów- przerwał mu James.- Porozmawiajmy w gabinecie.

Dopiero kiedy się odezwał, Debbie spojrzała w jego kierunku. Ten facet był niemożliwy. Ciągle emanował pewnością siebie i tak cholernie dobrze wyglądał. To powinno być karalne.

- Jesteś ostatnią osobą, której się tutaj spodziewałem. Co cię tutaj sprowadza, Dee?- zapytał brunet, skupiając na niej całą swoją uwagę. Szatynka czuła się... Dziwnie niekomfortowo pod wpływem tego spojrzenia oczu barwy whisky. I jeszcze ten sposób w jaki wymówił jej imię... Ogarnij się, poleciła sobie w myślach.

- Dowiedziałam się, że w lombardzie razem z obrazem podrzucono pewną kartkę. Nadawca, czyli niemal na pewno morderca, podał adres galerii i kazał go tam zostawić. Nie pytaj się, skąd to wiem, bo nie uzyskasz odpowiedzi. Nie próbuj też szukać kartki albo weryfikować informacji. Nie warto nikogo narażać dla dowodu, który został zniszczony. To tyle, pójdę już.

Zdążyła się jedynie obrócić, kiedy poczuła lekki dotyk na nadgarstku. James obrócił ją z powrotem, a ona automatycznie się cofnęła. Trafiła plecami na twardą powierzchnię. Drzwi. Tuż po jej wejściu Foster zamknął drzwi, uświadomiła sobie po fakcie. Brunet zbliżył się do niej, opierając jedną dłoń o drzwi. Drugą położył na jej biodrze, powoli sunąć palcami po jej skórze. Nie miała jak się wycofać. Poza tym... Oddech jej się rwał, dłoń pulsowała, a jego dotyk... Niemal ją parzył. Zrobiła jej się strasznie gorąco.

- Dlaczego mi to mówisz?

Oczy koloru whisky spoglądały na nią z góry, a na twarzy czuła jego gorący oddech. Foster był tak blisko, że gdyby się pochylił... Wolała nawet nie myśleć o tym, do czego mogłoby dojść. Jej nogi były jak z waty. Nie potrafiła się ruszyć, tylko tkwiła w miejscu, chociaż jej umysł wszczął alarm. Nie mogła stracić kontroli.

- Pomyślałam, że może ci się to przydać do śledztwa- mruknęła cicho, mimowolnie przygryzając usta. Brunet pochylił się w jej stronę. W jej głowie zapaliła się czerwona lampka, wręcz alarm, krzyczący, że musiała to przerwał. Odwróciła głowę tak, że jego usta jedynie musnęły jej policzek.- Odsuń się, proszę. Nie możemy... Nie chcę, żeby doszło do czegoś, czego obydwoje będziemy żałować.

James, co kompletnie ją zdziwiło, posłuchał jej. Odsunął się na bezpieczną odległość. Szatynka starała się opanować oddech. Serce biło jej tak mocno jakby chciało wyskoczyć z piersi. Skóra dalej ją paliła w miejscu, gdzie jej dotykał.

- Dlaczego ciągle z nim jesteś?

Zamiast odpowiedzieć, Debbie po prostu wyszła z gabinetu. Nie oglądała się za siebie, ani nie zwracała uwagi na otoczenie. W tej chwili mogła myśleć tylko o jednym, chociaż wcale tego nie chciała. Po co w ogóle tutaj przyszła? Co sobie wyobrażała? To był najbardziej idiotyczny pomysł na jaki mogła wpaść!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro