Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wujku, ale to jest bardzo istotne. Wręcz kluczowe, jeśli... Zresztą nie ważne dlaczego. Zaufaj mi, wiem co robię. Potrzebuję tylko wiedzieć więcej o zakupie galerii- upierała się Debbie.

Póki co nie otrzymała żadnej konkretnej odpowiedzi. Benjamin zajmował się głównie przygotowaniami do wystawy i dlatego zbywał jej pytania, żeby przejść do jego zdaniem "ważniejszych" tematów. Co było ważniejsze niż ludzkie życie? Dla niej nic. Wiele rzeczy można było odzyskać, ale życia nie. Wiedziała, że coraz bardziej angażuje się w tą sprawę, ale nic nie mogła na to poradzić. Jak już coś robiła, to dawała z siebie wszystko.

- No dobrze. Pytaj o co chcesz. Widzę, że ci na tym zależy, Dee- skapitulował Benjamin.

Szatynka dokładnie przygotowała się wcześniej do tej rozmowy. Ułożyła w głowie wszystkie pytania, które zamierzała zadać. Jednak nie zdecydowała się na notowanie odpowiedzi. Miała wystarczająco dobrą pamięć, żeby nie musieć tego robić. Tak przynajmniej uważała.

- Od kogo i w jaki sposób dowiedziałeś się o sprzedaży tego budynku?

- Mówiłem ci o tym. Bill zadzwonił do mnie z informacją, że jest sprzedawana duża nieruchomość w dobrej lokalizacji i w dobrej cenie. Wiedział, że chcę otworzyć własną galerię, więc dał mi znać, kiedy nadarzyła się taka okazja.

Tyle akurat wiedziała. Czas drążyć głębiej. Szczerze mówiąc, coraz bardziej podobała jej się ta rola. Zadawanie pytań, uzyskiwanie odpowiedzi, w pewnym stopniu manipulowanie rozmówcą... Oczywiście nie miała nic złego na myśli.

- Od razu pojechałeś na miejsce czy zacząłeś na przykład od obejrzenia ogłoszenia w internecie?

- Bill wysłał mi numer telefonu do właściciela. Zadzwoniłem, umówiłem się na obejrzenie budynku i potem na określoną godzinę tam pojechałem.

- Czyli nie widziałeś żadnego ogłoszenia? W ogóle było takie w internecie?

- Nie przypominam sobie, ale niewykluczone, że takie było. Wiesz, że niespecjalnie potrafię odchodzić się z technologią. Wolałem pojechać na miejsce i zobaczyć to na własne oczy- odpowiedział wujek.

Podejrzane, pomyślała. A jeśli nie było żadnego ogłoszenia? Może ktoś na szybko potrzebował pozbyć się tego budynku? Tylko dlaczego miałby to robić w sekrecie, przez pośrednika? Szybciej sprzedałby budynek po okazyjnej cenie, wystawiając ogłoszenie przez internet. Billa, rzecz jasna, w ogóle nie brała pod uwagę. Znała go. Często widziała go u wujka. Jak była dzieckiem, zawsze przynosił jej słodycze. Poza tym nieustannie miał problemy finansowe, tak wywnioskowała z podsłuchanych rozmów. Później jak już była starsza, przestali to ukrywać. W każdym razie Bill nie mógł mieć nic wspólnego z tymi okropnymi zbrodniami.

- Jak wyglądał budynek w środku? Czy było tam coś, co szczególnie zwróciło twoją uwagę?- kontynuowała Dee.

Benjamin odchylił się na krześle. Próbował sobie przypomnieć szczegóły. Minęło tylko półtora roku, ale to miejsce zmieniło się diametralnie. Nie do poznania.

- Tak naprawdę budynek był w opłakanym stanie. Wszędzie było brudno, śmierdziało... Prawdopodobnie mieszkali tu bezdomni. Od kilku lub kilkunastu lat nikt tego nie pilnował. Jednak ja widziałem w tym miejscu potencjał. Wyobrażałem sobie, co mogłoby tutaj stać, jaki kolor miałyby ściany, widziałem piękną drewnianą podłogę... Obecny stan budynku mnie nie obchodził, bo miałem przed oczami efekt końcowy.

Debbie mimowolnie się uśmiechnęła. Benjamin jak zwykle był szczery aż do bólu. Pamiętała jak bardzo kupno galerii go zmieniło. Dzięki temu zdobył nowy cel w życiu, coś co miało mu zastąpić zakończony po latach związek. Skup się, poleciła sobie w myślach. Wróć do głównego tematu, sedna problemu. Znajdź luki.

- O ile dobrze pamiętam wspomniałeś coś o jakichś grafiti. Mam rację?

- Tak. Jak w każdym opuszczonym miejscu znalazło się kilku amatorów sztuki, którzy uznali, że to idealne miejsce, żeby trochę pomalować.

Debbie na moment zatopiła się we własnych myślach. Miała teorię, że Artysta najpierw malował tutaj, w opuszczonym budynku, ale teraz... Wujek na pewno zapamiętałby, gdyby znalazł namalowane krwią grafiti. Skoro rozpoznał krew na obrazie, na ścianie tym bardziej. Chyba się myliła. W każdym razie nie zamierzała się poddawać.

- Czy masz jakieś zdjęcia wnętrza?

- Nie przypominam sobie, żebym je robił- mruknął po chwili namysłu. Szatynka starała się zachować neutralny wyraz twarzy, chociaż miała ochotę w coś uderzyć. Momentami odnosiła wrażenie, że wszystko jest przeciwko niej.- Nie były mi potrzebne. Nie, czekaj, ja ich nie robiłem, ale ktoś inny tak. Diane Kaufman.

- Kto to?- spytała szatynka z ciekawością, powstrzymując entuzjazm. Jednak istniała szansa, żeby zdobyć te zdjęcia!

- Architektka wnętrz. Poprosiłem ją o przygotowanie projektu, ale potrzebowała więcej informacji. Wymiary, rozkład pomieszczeń i tym podobne. Ktoś z jej ludzi poszedł do galerii i zrobił zdjęcia oraz pomiary.

- Świetnie. Spróbuję się z nią skontaktować. Masz do niej numer albo nazwę firmy?

- Mam numer.

Benjamin sięgnął po małą kolorową karteczkę i spisał z telefonu numer. Debbie mu podziękowała. Musi koniecznie go dać Leo albo sama zadzwoni, jeszcze się zastanowi co jest lepsze.

- Bardzo mi pomogłeś, wujku- rzuciła, po czym wstała z krzesła i skierowała się do drzwi. Chciała wyjść, kiedy powstrzymał ją głos Benjamina.

- A co z tematem wystawy? Nasi malarze i rzeźbiarze zaczynają domagać się tematu. Chcą zacząć tworzyć obrazy lub rzeźby.

Debbie obróciła się w kierunku rozmówcy. Ostatnio chyba trochę zaniedbywała galerię. Wiedziała o tym, ale nie mogła inaczej. Musiała dowiedzieć się, dlaczego Artysta wybrał to miejsce.

- Niech ustalą to między sobą. Dzięki temu nie będą mieli do nas pretensji. No i nic nie będzie ich ograniczało. Zróbmy tak, że razem z Luke'iem zredagujemy mail do nich. Oczywiście zanim to się zdarzy, pokażemy go tobie. Będziesz pierwszą osobą, która go przeczyta, ewentualnie wprowadzisz poprawki. W porządku?

- Tak. Nie będę ci przeszkadzał, Dee- zgodził się Benjamin z nikłym, wymuszonym uśmiechem.

- Nigdy mi nie przeszkadzasz, wujku. Zapamiętaj to sobie, bo w tej kwestii nie zamierzam się powtarzać. Śpieszy mi się tylko dlatego, że chcę jak najszybciej skontaktować się z tą architektką.

Wujek uniósł kąciki ust, tym razem w szczerym uśmiechu.

- Co ja bym bez ciebie zrobił?

Szatynka pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi, pożegnała się i wyszła z jego gabinetu. Przed wyjściem z galerii zamieniła jeszcze kilka słów z Luke'iem. Wyjaśniła mu, co ustalili z Benjaminem. Asystent natychmiast się zgodził. Zapowiedział, że będzie dzwonił w tej sprawie wieczorem. Przytaknęła i opuściła galerię. Natychmiast wybrała numer Leo, żeby zrelacjonować mu wyniki spotkania. Niestety, dziennikarz nie odbierał. Cóż, pewnie był zajęty. Napisała mu krótką wiadomość, żeby odezwał się w wolnej chwili.

*****

Po zajęciach od razu podeszła do niej Sophie. Jak zwykle, wręcz emanowała radością i optymizmem, a do tego tak promiennie się uśmiechała. Debbie nigdy nie potrafiła zrozumieć jakim cudem ona jest taka szczęśliwa i jak można się tyle uśmiechać. Ona sama po całym dniu była padnięta, miała dość. Tymczasem jej przyjaciółce niezmiennie towarzyszyła ta radosna aura. Pod tym względem, Sophie była dla niej największą zagadką wszechświata.

- Nie zdążyłam się wcześniej zapytać jak ci się podobała kolacja i co sądzisz o Jamesie. No chyba poznałaś go już trochę lepiej, co nie?

Szatynka momentalnie się spięła. Co miała jej powiedzieć? Ciągle w głowie miała tamto zdarzenie z komisariatu, kiedy James prawie ją pocałował. Pamiętała jego dłoń sunącą wzdłuż jej talii i to obezwładniające gorąco... Stop, nakazała sobie w myślach. Musi się skupić na tym, co jest tu i teraz, a na pewno o tym nie myśleć.

- Kolacja była rewelacyjna. Nie wiedziałam, że potrafisz tak dobrze gotować. Dlaczego wcześniej nic podobnego nie organizowałaś?

Debbie miała nadzieję, że jak zacznie od gotowania, to potem uda jej się przekierować temat na inne tory. Uniki były jej wrodzonym talentem.

- Cieszę się, że ci smakowało. Jednak muszę się podzielić z tobą... Ściśle tajną informacją. Nie możesz nikomu tego powiedzieć, nigdy, nawet pod groźbą tortur, jasne?- spytała bardzo poważnie blondynka. Szatynka odruchowo przytaknęła. Nigdy nie przekazywała dalej sekretów Sophie. Nie zrobiłaby tego przyjaciółce.- Bo ja tego nie ugotowałam.

- Jak to?- wymknęło się Dee. Była autentycznie zdziwiona. Przyjaciółka westchnęła, a na jej usta wpłynął lekki grymas.

- Prawda jest taka, że... Zawaliłam. Przypaliłam zapiekankę, a musiałam się jeszcze przygotować... Nie miałam czasu ugotować czegoś innego, więc... Zamówiłam przez internet z dobrej restauracji. Potem pozbyłam się pudełek i wszystko gotowe.

Debbie wybuchnęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Nie spodziewała się tego po przyjaciółce. Ciekawe czy Kevin i Leo coś zauważyli. Może po prostu nie chcieli mówić tego głośno przy Jamesie?

- Tak to jest liczyć na zrozumienie przyjaciółki- mruknęła blondynka, posyłając jej oburzone spojrzenie. Szatynka powstrzymała śmiech.

- Pomyśl o pozytywach. Odwaliłaś typowy numer z pudełkowanym jedzeniem i nikt się nie skapnął. Powiem więcej, wszyscy chwalili "twoją" kuchnię. Czy to nie jest zabawne?

- No może trochę- przyznała przyjaciółki, przewracając oczami, chociaż starała się ukryć uśmiech, wpełzający na jej usta.- A co myślisz o Jamesie? 

Szatynka w duchu spanikowała. Co teraz? To pytanie krążyło jej po głowie, ale nie potrafiła znaleźć zadowalającej odpowiedzi. Zdecydowała się na najbardziej prozaiczną uwagę.

- Wyglądał świetnie w koszuli i spodniach garniturowych. No i pochłaniał cię wzrokiem w tamtej kiecce.

Tym razem to blondynka się zaśmiała. Takie uwagi w przypadku kogoś innego mogłyby nie zostać dobrze przyjęte. Ale w przypadku Sophie jak najbardziej.

- Uważaj, bo jeszcze zrobię się zazdrosna. Nie no, żartuję. O ciebie nigdy nie jestem zazdrosna, Dee. Trudno się z tobą nie zgodzić. Wyglądał mega gorąco, ale twój Ryan też niczego sobie. Też się wystroił. Jak ja się cieszę, niedługo będziemy mogły chodzić na podwójne randki!

Debbie skinęła głową. Na więcej nie mogła się zdobyć. Słowa Sophie ją dobiły, szczególnie to o braku zazdrości i podwójnych randkach. Czemu musiała uwikłać się w taką sytuację?

*****

Kiedy tylko Sophie zdecydowała się pójść do siebie, a to wcale tak szybko się nie stało, szatynka umówiła się na spotkanie z Leo. Jej przyjaciółka była tak gadatliwa, że aż czasami nieco męcząca. Oczywiście Debbie nie przyznałaby tego na głos. Nie ma mowy. W każdym razie dziennikarz od razu się zgodził bez zbędnych "ale" czy wymawiania się obowiązkami. Za to właśnie tak bardzo go lubiła. Jeśli chodziło o dziennikarstwo, potrafił rzucić wszystko, żeby zdobyć materiał, ale miał trzy hamulce moralne i swoja zasady.

Szatynka czekała na niego w Central Parku. Ponownie ustalili, że spotkają się przy rezerwuarze. Dee lubiła to miejsce. Było takie spokojne i pełne zieleni. Miało swój urok, zwłaszcza w tak dużym, po brzegi zaludnionym mieście, którym był Nowy Jork. Tutaj szczególnie potrzebowano takiego zielonego, cichego zakątka, w którym można było odpocząć od zgiełku miasta. Dee osobiście życie w mieście wcale nie przeszkadzało. Było wręcz przeciwnie, czuła się wyśmienicie i nawet zakorkowane ulice nie potrafiły wpłynąć na jej opinię.

- Wybacz, że wcześniej nie odbierałem, ale miałem rozmowę z szefem, która absolutnie mnie zaskoczyła...- odezwał się Leo tuż za nią, wyrywając ją z zamyślenia. Natychmiast mu przerwała.

- Nie ma sprawy. Nie musisz się tłumaczyć. Każdy z nas ma własne obowiązki. Jak poszła rozmowa z szefem? Mam nadzieję, że dobrze.

- Zaskakująco dobrze. Do tej pory nie miałem okazji porozmawiać z szefem, a słyszałem o nim różne plotki... Niezbyt przychylne. Snyder jest jak tykająca bomba. Facet jest po rozwodzie. Ma niemal obsesję na punkcie konkurencyjnego Timesa i... Jak by to powiedzieć? Jego specjalnością są rykoszety, czyli wkurwianie się na ciebie za, na przykład, dobry artykuł konkurencji... Ten facet jest istnym postrachem Skylight.

- Brzmi okropnie- skwitowała Debbie.- Może powinniście to gdzieś zgłosić? Mobbing jest karalny.

- Uwierz mi, to nie jest dobry pomysł. Naprzeciwko mamy najlepszą kancelarię adwokacką... Jako pracownik mam tam zniżkę, a wiesz co to oznacza. Snyder ma tam chody i to takie, że zniżka obejmuje nawet stażystów. Lepiej z tym facetem nie zadzierać. Pokrzyczy, ale jeśli faktycznie nie zrobiłeś nic złego, nie wylecisz z pracy za rykoszet.

- Ale przecież ostatnio napisałeś świetne artykuły- zauważyła Dee. Współczuła Leo i innym dziennikarzom ze Skylight takiego szefa. Nie wyobrażała sobie pracy w takiej atmosferze wszechobecnego strachu. Ona miała najlepszego szefa pod słońcem. Benjamin naprawdę na dużo im pozwalał, ale wcale tego nie wykorzystywali, kiedy to nie było konieczne.- Dlaczego miałbyś akurat ty dostać z tego rykoszetu?

Dziennikarz uśmiechnął się z dumą.

- Początkowo myślałem, że chodzi o rykoszet, gdy wezwał mnie do gabinetu. Tam czekało na mnie pozytywne zaskoczenie. Pochwalił mnie za te ostatnie teksty. Jeśli będę tak trzymał dalej, czeka mnie podwyżka. Może dostanę własne biuro... Ale mniejsza z tym. Na pewno nie zadzwoniłaś do mnie, żeby wysłuchać historii o rozmowie z moim szefem. Czego się dowiedziałaś?

Szatynka ze szczegółami zrelacjonowała mu rozmowę z wujkiem.

- Jesteś pewna, że ten Bill niczego nie kręci? Jak dla mnie sprzedaż tego budynku wygląda podejrzenie- oznajmił Leo.- Żadnego ogłoszenia, okazyjna cena, kupiec po znajomości. Jak dobrze go znasz?

- No błagam, ten poczciwy Bill miałby cokolwiek kombinować? Nie wierzę. Znam go od dziecka. Jest dla mnie jak dalsza rodzina... Powiedzmy przyszywany wujek- odpowiedziała z przekonaniem.- Miałby, no nie wiem, ukrywać seryjnego mordercę w opuszczonym budynku, po czym ot tak go sprzedać? Nie ma szans.

- Szanuję twoje zdanie, ale pozwól, że wyrobię sobie własne, bardziej obiektywne. Spotkajmy się z nim i zapytajmy od kogo wiedział o sprzedaży. To może być ważne.

Debbie zgodziła się z Leo. Spotkanie z nim wcale nie oznaczało, że musiał być podejrzanym numer jeden. Po prostu był kolejnym źródłem informacji, jak jej wujek.

- Jasne. Musimy też zadzwonić do tej architektki. Co powiesz, żeby to zrobić od razu? Chyba lepiej wiedzieć na czym stoimy, prawda?

- Dobrze- odparł, po chwili namysłu dziennikarz. Szatynka się ucieszyła, chociaż starała się zachować kamienną minę.- Ale mam kilka warunków. Sugeruję, żeby nie mówić jej od razu o powodzie naszego telefonu. Zazwyczaj różnego rodzaju firmy mają ochronę danych i raczej niechętnie dzielą się poufnymi informacjami...

- To żaden problem- przerwała mu Debbie.- Przecież zapłacił jej Benjamin. Może wydać zgodę pisemną, telefoniczną, jaką tylko będzie chciała Kaufman.

- Myślałem, że pójdziemy tam incognito, ale czemu nie. Tak będziemy mieli mniej kłopotów.

Legalne działanie miało pewne plusy. Ale działanie nielegalne zapewniało większy dreszczyk emocji, ekscytację, adrenalinę. Świat był tak skonstruowany, że właśnie te zakazane rzeczy wydawały się najbardziej atrakcyjne. Rzecz jasna, zawsze istniały wyjątki od reguły.

- To dzwonię- oznajmiła szatynka, wybierając numer. Zdążyła go już wcześniej wpisać do telefonu. Nie chciała go stracić, gdyby przypadkiem zgubiła karteczkę. Przez chwilę słuchała sygnału. Właściwie już zaczynała się obawiać czy pani architekt nie zmieniła w międzyczasie numeru. To byłoby możliwe.

- Halo?- rozległ się po drugiej stronie melodyjny kobiecy głos.

- Dzień dobry. Czy mam przyjemność z Diane Kaufman?

- Owszem. Jeśli dzwoni pani w sprawie nowego projektu, przekieruję panią do mojej asystentki. Nie mam pojęcia skąd pani zdobyła ten numer, ale on jest prywatny- uprzedziła kobieta z pobrzmiewającą w głosie rezerwą.

- Proszę poczekać. To prawda, dzwonię w sprawie projektu, ale już gotowego. Mój wujek kupił u pani projekt wystroju galerii. Pamięta pani?

- Teraz jak o tym pani wspomina, to tak. Benjamin i ta jego galeria. Przyznam, że ten projekt był jednym z pierwszych większych zleceń dla mojej wtedy dopiero co raczkującej firmy. W jakiej sprawie pani dzwoni?

Debbie pogratulowała sobie w myślach. Rozmowa nie była jeszcze stracona. Kaufman wydawała się chętna do współpracy, przynajmniej od momentu wspomnienia o galerii i Benjaminie.

- Jestem nie tylko siostrzenicą Benjamina, ale też tam pracuję. Potrzebujemy zdjęć budynku sprzed remontu. Od wujka słyszałam, że takie robiliście- powiedziała Dee. Leo wszystko słyszał, bo rozmawiała z architektką na głośnomówiącym. Nagle zaczął gestykulować, zataczając ręką krąg i udając zdziwienie zmieszane z podziwem. Zrozumiała sens. Tak przynajmniej jej się zdawało.- Zamierzamy ich użyć w nowej wystawie. Pokazać jak to wyglądało wtedy, żeby udowodnić jak wielkie zmiany zaszły i zwiększyć wrażenia estetyczne w chwili obecnej.

Dziennikarz pokazał kciuk w górę, co skwitowała uśmiechem.

- Jak rozumiem, zdaje sobie pani sprawę, że potrzebuję zgody Benjamina? No i oczywiście to trochę zajmie zanim znajdę dokumentację w archiwum.

- Oczywiście. Ze zgodą nie będzie najmniejszego problemu. Wujek o wszystkim wie- odparła Debbie dla odmiany całkowicie zgodnie z prawdą.

- Dobrze. W takim razie skontaktuję się z panią, kiedy już będę miała zdjęcia. Wtedy ustalimy resztę szczegółów. Do widzenia.

- Dziękuję. Do widzenia.

Szatynka uśmiechnęła się z satysfakcją. Udało jej się. Miała to. Teraz tylko musieli czekać na telefon. Potem zdobędą zdjęcia i być może coś w nich znajdą.

- Świetna robota- skomentował Leo.- Nie myślałaś o zmianie branży? Marnujesz się na tych studiach artystycznych. Po co ci ten papier, skoro już potrafisz prowadzić galerię, a w międzyczasie działać jak rasowa dziennikarka?

- Tak jasne- mruknęła sarkastycznie. Zamierzała bardziej rozwinąć odpowiedź, gdy nagle dostała wiadomość, która kompletnie zbiła ją z tropu.

Od Luke'a: Policjant od krwawych obrazów cię szuka. Przyjechał do galerii i mówi, że to pilne.

Przez chwilę szatynka zastanawiała się, co zrobić. "Policjant od krwawych obrazów" to z pewnością James. W jakiej sprawie jej szukał? Miała nadzieję, że służbowej. Może chciał wyciągnąć od niej źródło, z którego dowiedziała się, że galeria nie była przypadkowym miejscem? Jeśli tak, gorzko się rozczaruje. Nie zamierzała narażać właściciela lombardu i jego rodziny dla kaprysu policjanta. Dowody i tak były zniszczone. Gdzieś z tyłu głowy towarzyszyła jej myśl, że może chodzić o ich ostatnie spotkanie na komisariacie. Oby chodziło o pracę.

- Przepraszam, ale muszę jechać do galerii. Luke pisze, że mają jakąś awarię.

- Jasne. Zdzwonimy się. Koniecznie daj mi znać, gdy odezwie się Kaufman. Podwieźć cię?

Po krótkiej dyskusji szatynka przystała na jego propozycję. Wizja półgodzinnej jazdy w transporcie publicznym w taki upał nie napawała jej optymizmem. Szatynka wsiadła do samochodu Leo.

- Rozumiem, że twoja kariera coraz bardziej się rozwija... A co z twoim życiem prywatnym?- odezwała się po chwili Dee. Nie wiedziała jak inaczej sformować to pytanie, żeby nie było aż tak bezpośrednie. Prawda jest taka, że chciała wiedzieć czy jego związek z Kevinem to coś poważnego. Coraz bardziej lubiła dziennikarza i ciężko było jej sobie wyobrazić spotkanie ich paczki bez niego. Od zawsze miała tendencję do szybkiego przyzwyczajania się do ludzi. Na ogół jej to nie przeszkadzało. Gorzej, kiedy ci ludzie znikali z jej życia.

Dziennikarz obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem znad kierownicy.

- Chcesz zapytać jak z Kevinem? Nie musisz robić takich podchodów.

Debbie przewróciła oczami. Strasznie szybko ją przejrzał. Była aż tak przewidywalna?!

- Chciałam... Zresztą nie ważne.- zaczęła się tłumaczyć, ale szybko zrezygnowała.- Tak, o to mi chodziło. Pamiętaj, że wszystko co mi powiesz zostanie między nami, jeśli będziesz chciał. Wiem, że poznaliśmy się ze względu na Kevina, ale... Możesz na mnie liczyć bez względu na to, co się między wami wydarzy.

- Dzięki, Dee. Doceniam, że tak uważasz. W każdym razie mi i Kevinowi układa się zaskakująco dobrze. Ale nie pytaj mnie do dalej, bo tego nie wiem. Wolę skupić się na tym co jest tu i teraz niż snuć plany na przyszłość, a potem się rozczarować.

- Jasne, rozumiem. Sama mam podobnie z Ryanem- mruknęła szatynka. Poczuła wibracje z telefonu, który siedział w torebce na jej kolanach. Czy to możliwe, że Kaufman tak szybko znalazła dokumenty? Nie, przecież sama ostrzegała, że trochę jej to zajmie. A może dzwoniła Sophie? Widziały się tego dnia, ale w jej przypadku całkiem normalne było nawet kilka telefonów dziennie. Uwielbiała dzwonić z plotkami czy czymkolwiek na temat nowego faceta. Jednak dzwonił ktoś inny. Ryan, co właściwie nie powinno jej dziwić, ale tak było.- O wilku mowa.

Ułamek sekundy później odebrała telefon.

- Cześć, Ryan. Co tam?

- Cześć, skarbie. Strasznie się za tobą stęskniłem. Chyba nie masz nic przeciwko, żebym do ciebie przyjechał?

I tutaj zaczynały się schody. Musiała go spławić, tylko w miarę łagodnie.

- Przypominam ci, że widzieliśmy się wczoraj podczas kolacji u Sophie. Bardzo chciałabym się z tobą spotkać, ale właśnie jadę do galerii i nie wiem ile mi to zajmie. Przepraszam. Może jutro?

- Okej, zdzwonimy się. Pa- odpowiedział Ryan głosem całkowicie pozbawionym entuzjazmu z początku rozmowy. Szatynka ledwie zdążyła odpowiedzieć "pa" zanim jej chłopak się rozłączył. Był na nią zły? Na pewno. Zawsze, kiedy się wkurzał to wolał zakończyć połączenie niż kłócić się przez telefon. Wolał wyjaśnić sprawę na żywo. Debbie uznała, że jeszcze wymyśli jakiś sposób, żeby go przeprosić. Teraz musiała jechać do galerii. Kierowała się w życiu pewną zasadą: jeden problem na raz.

Leo w żaden sposób nie skomentował tej jakże krótkiej rozmowy. Zatrzymał się przy chodniku przed galerią. Debbie podziękowała mu i wysiadła z auta. Przed wejściem wzięła głęboki wdech. To tylko rozmowa z policjantem, powtarzała sobie w myślach. Szkoda tylko, że ten facet był cholernie przystojny, podrywał ją i był chłopakiem jej przyjaciółki. Dlaczego ona się w to wszystko wpakowała?

Przy recepcji czekał na nią James ubrany po cywilnemu, w ciemne jeansy, szary podkoszulek i skórzaną kurtkę. Jak to jest, że ten facet wyglądał tak dobrze w czymkolwiek, co ubrał? To nie było sprawiedliwe. Debbie uniosła wyżej podbródek i podeszła do Jamesa i Hartley jakby nigdy nic.

- Cześć, Hartley- tutaj zwróciła się do jasnowłosej recepcjonistki, która nie wydawała się ani odrobinę zirytowana, że policjant przeszkadza jej w pracy. Zresztą obydwoje wyglądali jakby dobrze im się rozmawiało. Czy ją też podrywał? Starała się zachować spokój, chociaż aż kusiło ją, żeby to skomentować.- Słyszałam, że mnie szukasz, James. O co chodzi?

- Porozmawiajmy na osobności- bardziej stwierdził niż zapytał Foster.

Szatynka skinęła głową. To dobry pomysł. Ale jeśli myślał, że zaprosi go do środka, to zdecydowanie się mylił.

- Jest taka piękna pogoda. Chodźmy na zewnątrz- zaproponowała, krzyżując ramiona pod biustem i unosząc głowę, bo oczywiście była od niego sporo niższa.

Zgodził się i już po chwili byli na zewnątrz. Dee po cichu liczyła, że świeże powietrze ją otrzeźwi i uda jej się zachować dystans. Zresztą na zewnątrz nie mógł jej przyprzeć do drzwi. Po ostatnim spotkaniu uważała to za zasadniczy plus.

- Więc czego chcesz?- podjęła rozmowę.

- Nie powinnaś mieszać się w to śledztwo. Nie wiem skąd dowiedziałaś się, że wybór miejsca nie był przypadkowy, ale masz przestać. To nie jest zabawa. Dziwi mnie, że muszę ci to przypominać po tym, jak widziałaś miejsce zbrodni. Powinnaś to rozumieć.

Teraz Debbie była faktycznie wkurzona. James tak po prostu jej rozkazywał. Miał do tego jakiekolwiek prawo? Odpowiedź brzmi nie. Za kogo on się uważał?!

- Potrafię o siebie zadbać bez twoich rad, okej? Nie masz prawa mi rozkazywać, ani mówić, co mogę robić, a co nie- oznajmiła wyzywająco.- To wszystko?

James zacisnął ze złości pięść. Szatynka nie bała się, że ją uderzy. Był policjantem, a poza tym w jakimś stopniu już go poznała. Nie skrzywdziłby kobiety, chyba że byłaby zbiegłym więźniem lub kimś innym, kogo musiałby złapać. To był zwykły gest wyrażający jego obecne emocje. Konkretnie złość.

- Nie rozumiesz, że możesz przez to być w niebezpieczeństwie?! Narażać swoje życie?! Nie jesteś ani policjantką, ani rodziną którejś z ofiar! Dlaczego się w to mieszasz, do cholery?!

Chyba po raz pierwszy całkowicie świadomie i z premedytacją spojrzała prosto w te jego ciemne oczy koloru whisky, które obecnie aż płonęły ze złości.

- Morderca podrzucił obraz do galerii mojego wujka. Dowiem się, dlaczego i przywrócę galerii dobrą sławę. Nie pozwolę zaprzepaścić marzeń członka rodziny. Możesz uznać to za głupie i idiotyczne, ale wiedz, że nie odpuszczę.

Nie zamierzała tłumaczyć Jamesowi, że galeria była sensem życia Benjamina. Nie chciała mówić mu jak wyglądało życie wujka tuż po rozwodzie, jak bardzo był załamany. Była wystarczająco rozważna, żeby się nie narazić. Nie robiła nic ryzykownego. Jeśli zrobi się zbyt niebezpiecznie, zostawi to w spokoju.

Przez chwilę brunet przyglądał jej się z bliżej niezidentyfikowanym wyrazem twarzy. Czuła się dziwnie, ale nie spuściła wzroku. Nie zamierzała okazać słabości. W końcu to James odwrócił wzrok, kiedy zaczął mu dzwonić telefon. Wymamrotał coś gniewnie pod nosem, po czym odebrał.

- Słucham- rzucił Foster. Przez chwilę w ogóle się nie odzywał. Przez jego twarz przemknął wyraz zaskoczenia z domieszką złości.- Już jadę.

- Co się stało?- spytała szybko szatynka, czując że coś się wydarzyło. Może znaleziono kolejne zwłoki?- Chodzi o Artystę?

- Może. To nie twoja sprawa. Jadę na wezwanie, bo to moja praca, a ty grzecznie wracasz do swojej.

- Posłuchaj, James. Będę szukać z twoją pomocą lub bez niej. Jedyną różnicą jest to, że jeśli mi pomożesz, będziesz miał mnie na oku. Co wybierasz?

Podobnego argumentu Dee użyła na Leo, żeby go ostatecznie przekonać. W tamtym przypadku jeszcze przed powiedzeniem tego na głos miała pewność, że się zgodzi. W tym przypadku zdecydowanie tak nie było. Czekała w napięciu na odpowiedź. W końcu Foster skinął głową i z miną pokonanego wskazał jej radiowóz. Czy to dziwne, że czuła satysfakcję?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro