Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dee czuła ogromne wyrzuty sumienia. Nie dość, że zdradziła Ryana, który tak bardzo się starał, był uroczy i mogła na niego liczyć w każdej sytuacji, to jeszcze Sophie. Wracając do jej chłopaka. Kiedy poprzedniego wieczoru napisała mu wiadomość o swoim rzekomo złym samopoczuciu... Zapytał się czy czegoś potrzebuje z apteki i czy do niej przyjść. Nie miał do niej żadnych pretensji, że wyszła bez słowa, a ona go tak perfidnie okłamywała. Ryan zasługiwał na kogoś lepszego. Jeszcze pozostawała Sophie... Najlepsza przyjaciółka, której zrobiła największe możliwe świństwo - odbijała jej faceta. Nie chciała tego. Naprawdę. Po prostu James działał na nią tak, że jej umysł przestawał funkcjonować normalnie. Na przykład ten wczorajszy pocałunek, którego nie przerwała, ale nawet go odwzajemniła!

Ze wszystkich sił starała się odsunąć od siebie wspomnienie tamtej chwili. Jego gorące usta smakujące whisky, którą wcześniej pił. Podczas tego wspólnego wyjścia zdążyła zauważyć, że uwielbia ten rodzaj alkoholu. Jego dłonie muskające jej nagą skórę pod cienkim materiałem bluzki. To jak oplotła nogami jego biodra, żeby mógł ją posadzić na umywalce... Dość, nakazała sobie stanowczo w myślach. Z Ryanem również zdarzyło jej się zaliczyć szybki numerek w toalecie na domówce lub w barze, ale nigdy nie poczuła tego co wczoraj.

W końcu postanowiła skupić się na galerii i Artyście. Przypomniała sobie, że poprzedniego dnia dowiedzieli się od Billa, że w galerii doszło do jakiegoś wypadku, który obniżył cenę rynkową nieruchomości. Skoro do tego doszło... To musiało być coś istotnego. Właściciel nie obniżałby ceny z powodu błahostki.

Szatynka weszła w wyszukiwarkę i wpisała adres galerii. Od razu wyskoczył jej link do nowej strony na Facebooku, którą zajmowała się Hartley. Uświadomiła sobie, że do tej pory nie zajrzała na nią ani razu. Musi zacząć pilnować treści, które wrzuca tam Hartley. Recepcjonistka była całkiem rozgarnięta, ale trochę kontroli nie zaszkodzi. W każdym razie, Dee szukała czegoś innego. Niżej trafiła na kilka tekstów na temat otwarcia oraz, rzecz jasna, krwawych obrazów. Jednak nie natrafiła na nic sprzed kupna nieruchomości.

Spróbowała też dopisać do okna wyszukiwania takie frazy jak "wypadek" czy "nieszczęśliwy incydent". Dosłownie nic jej nie wychodziło. Żadnych artykułów na podane tematy. Szatynka zastanawiała się jak to możliwe. Przecież ten budynek miał kilkanaście lat. Nie został wybudowany półtora roku temu, gdy kupił go jej wujek. Istniał już wcześniej. Ta cisza była niepokojąca, zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż rzeczywiście coś tam się wydarzyło. Jak to możliwe, że nikt nie napisał o tym żadnego artykułu?

W ramach ostateczności Debbie zadzwoniła do Leo. Jako dziennikarz miał dojścia w swoim środowisku zawodowym. Może mógłby podpytać kolegów z pracy o wypadek sprzed półtora roku w dzisiejszej galerii? Warto było spróbować.

- Cześć Leo. Pracujesz?- odezwała się, gdy tylko odebrał. Miała nadzieję, że mu nie przeszkadza. Skoro wczoraj pił, doszła do wniosku, że raczej nie poszedł do pracy. Oczywiście mogła się mylić.

- Hej, Dee. Tak, jestem w pracy, ale możesz śmiało mówić. Realia pracy dziennikarza znacząco się różnią od innych zawodów.

- To znaczy?- spytała z ciekawości.- Możesz rozmawiać do woli przez telefon i nie masz z tego powodu konsekwencji?

- To też. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli napiszesz kilka dobrych tekstów, masz luz. Możesz pracować z biura albo z jakiegokolwiek innego miejsca w Nowym Jorku. Nie żartuję, mówię całkowicie poważnie. Dzięki tobie mogę robić co chcę. Co jest?

Musiała przyznać, że praca dziennikarza przedstawiona w ten sposób wydawała się całkiem niezła. Można było mieć wręcz nieograniczoną swobodę byle dostarczyć kilka tekstów w miesiącu. Chociaż osobiście i tak wolała swoją pracę w galerii. Jako siostrzenica szefa miała równie wiele o ile nie więcej przywilejów co Leo.

- Szukałam w internecie wiadomości o tym wypadku. Nie ma nic. Kompletna pustka. Zupełnie jakby jakiekolwiek informacje o tym budynku pojawiły się wraz z planami otworzenia galerii.

- Sprawdzałaś strony plotkarskie?

- Oczywiście. Najpierw próbowałam w wyszukiwarce. Potem patrzyłam na stronie Skylight, Post, a nawet West z Georgii- odparła szatynka.

- Jesteś na głośnomówiącym, więc lepiej unikaj tych zakazanych słów w redakcji.

Co ona takiego powiedziała? Przez moment analizowała w głowie swoją wypowiedź. Nie miała pojęcia co było tym zakazanym słowem.

- Jakich?

- Post- wyszeptał ledwie słyszalnie Leo.- Snyder ma bzika na punkcie konkurencji. W takim razie zostaw to mi. Popytam w redakcji. Może się czegoś dowiem. Skylight jest jednym z większych o ile nie największym źródłem plotkarzy w Nowym Jorku.

- Będę wdzięczna, jeśli uda ci się czegoś dowiedzieć. Nie mam pomysłu co jeszcze mogłabym zrobić.

- Może trochę odpocznij? Ciągle tylko pracujesz, przejmujesz się galerią albo studiujesz- odparł Leo, na co przewróciła oczami. Nawet on zamierzał robić jej wykład na ten temat? Czy oni się zmówili?

- Zapominasz o wyjściach ze znajomymi. Czy to nie jest odpoczynek? Poza tym zaczynasz mówić jak Sophie.

Usłyszała śmiech po drugiej stronie. Z niezadowoleniem zrozumiała, że przez telefon niewiele może zrobić, żeby zetrzeć mu z ust ten uśmieszek.

- Najwidoczniej Sophie ma rację. Dzwoniłaś do niej wczoraj? Martwiła się o ciebie, kiedy tak wyszłaś bez słowa.

Szatynka ze wszystkich sił starała się zdusić wyrzuty sumienia. Nie dość, że wbiła przyjaciółce nóż w plecy, to jeszcze pozwalała jej się martwić. Była najgorszą przyjaciółką pod słońcem.

- Napisałam wiadomość do Ryana, że się źle czuję. Nie przekazał wam?

- Oczywiście, że tak. Z trudem udało nam się go zatrzymać, żeby do ciebie nie pojechał.

Kolejna osoba, która miała dobre intencje i którą tak samo perfidnie oszukiwała. Jak mogła im to robić?

- Bardzo dobrze. Po prostu nie chciałam wam psuć wieczoru. Wiedziałam, że jak wam to powiem, to zaraz Sophie i Ryan pobiegną mi na ratunek. Nawet jeśli potrzebowałam jedynie tabletki przeciwgorączkowej, a nie dwóch do przesady zaangażowanych opiekunów.

- Rozumiem, chociaż miałabyś najlepszą możliwą opiekę.

- Tak dobrą, że profilaktycznie uwięziliby mnie w sypialni na najbliższy tydzień, żebym przypadkiem nie zagorączkowała bardziej- przytaknęła ironicznie Dee.

- No dobrze, nic już nie mówię. Na ten temat- skapitulował dziennikarz.

Szatynka nagle przypomniała sobie o czym myślała poprzedniego wieczoru. Musiała zapytać, póki o tym pamiętała.

- Właśnie sobie o czymś przypomniałam. Mówiłeś Kevinowi o tym naszym małym śledztwie? Wczoraj nie wspomniałeś o tym nawet słowa, więc zaczęłam się zastanawiać czy to nie jest sekret.

- Trochę mu mówiłem. To nie jest sekret. Zwyczajnie nie zagłębiałem się w szczegóły. Być może Kevin myśli, że tak często spotykam się z tobą ze względu na krwawe obrazy i wasz kontakt z policją... Wcale tego nie chciałem. Po prostu to mógł wywnioskować z posiadanych informacji. A ty mówisz Ryanowi wszystko?

Tylko to co nie dotyczy Jamesa, stwierdziła w myślach.

- Większość- odpowiedziała na głos.- Wie, że próbuję oczyścić dobre imię galerii oraz że mi w tym pomagasz.

- Świetnie. W ogóle to... Zastanawiałem się czy nie powinniśmy porozmawiać z policją. Wiesz, że podczas rozmowy z Billem dowiedzieliśmy się czegoś ważnego. Może to doprowadzi ich do sprawcy. Jeśli istnieje choćby cień szansy na to, nie powinniśmy tego ukrywać.

Ostatnią rzeczą jakiej jej brakowało, była rozmowa z Jamesem. Nie chciała go wiedzieć na oczy, a tym bardziej z nim rozmawiać. Może i była tchórzem, ale co z tego?

- Wiemy tylko, że ponad półtora roku temu w galerii doszło do wypadku. Nie wiemy czy był on śmiertelny czy przynajmniej poważny. Równie dobrze mógłby on dotyczyć zawalenia się kawałka sufitu na przypadkowego bezdomnego. Myślę, że nie powinniśmy zawracać głowy policji, jeśli nie mamy konkretów- zaoponowała Debbie.

- Masz rację. Nawet jeśli my im nie pomożemy, to może oni nam? Może mają w archiwach jakieś dokumenty?- nie ustępował Leo.

- Nie jestem do tego przekonana. Może najpierw popytaj w redakcji? Jeśli nic się nie dowiesz, to zastanowimy się nad kontaktem z policją, okej?

- Dobrze. Muszę kończyć. Do usłyszenia.

Dziennikarz zakończył rozmowę. Tymczasem Dee odetchnęła z ulgą. Udało jej się przynajmniej odwlec w czasie spotkanie z Jamesem. Wiedziała, że prędzej czy później gdzieś go spotka. Niestety policjant dość sukcesywnie wtargnął do jej życia, zarówno zawodowego jak i prywatnego. Mogła go spotkać w galerii albo kiedy przyjdzie na wspólne wyjście razem z Sophie. Z żadnego z tych obszarów nie mogła go wyrzucić. A jeśli Artysta namaluje kolejny krwawy obraz, ponownie zastanie go w otoczeniu techników w drzwiach wejściowych do galerii.

Skoro już o tym myślała... Doszła do wniosku, że zdecydowanie powinna tam pojechać. Ostatnio strasznie zaniedbywała galerię. Ze względu na sytuację powinna jeszcze bardziej się starać. Nie mogła pozwolić na zamknięcie. W przypływie wyrzutów sumienia, uświadomiła sobie, że nawet nie zdążyła porozmawiać z wujkiem od czasu znalezienia ostatniego krwawego obrazu. Była beznadziejną przyjaciółką, dziewczyną i jeszcze siostrzenicą. Czy w czymkolwiek była dobra? Póki co wszystkich wokół zawodziła.

Debbie przebrała się w coś bardziej wyjściowego niż piżama, zrobiła sobie lekki makijaż i już po chwili była w windzie. Skierowała się do metra. Po drodze zadzwoniła do przyjaciółki. Była winna jej wyjaśnienia. Przynajmniej w tych sprawach, w których mogła sobie na to pozwolić.

- Nareszcie, Dee! Jak mogłaś tak wczoraj wyjść bez słowa?!- spytała blondynka pretensjonalnie. Szatynka znała ją na tyle dobrze, że potrafiła sobie wyobrazić jej reakcję. Pewnie majestatycznym ruchem odrzuciła na plecy swoje długie blond włosy, a potem zmrużyła oczy, podpierając podbródek na dłoni.

- Przepraszam. Po prostu fatalnie się czułam, a nie chciałam wam psuć wieczoru. Byliście tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyliście jak przemykałam do wyjścia.

- To fakt. Nie mam pojęcia jakim cudem udało ci się wymknąć całkowicie niezauważona. Mimo wszystko, mogłaś nam to powiedzieć wprost, a nie przekazywać wiadomość przez Ryana- fuknęła Sophie. Dee wiedziała, że jej złość już stopniała, straciła na sile.

- Akurat on nie jest nowy w naszej paczce. Pojawia się na każdym spotkaniu. Nie powiesz mi, że go nie lubisz.

- W sumie masz rację. Ciężko mi wyobrazić sobie naszą paczkę bez niego u twojego boku oczywiście. Już się nie mogę doczekać ślubu albo przynajmniej zaręczyn. Pewnie wymyśli coś zajebistego- mruknęła z entuzjazmem przyjaciółka.

Debbie zaniemówiła. Ślub?! Zaręczyny?! Dla niej było na to stanowczo za wcześnie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie zawirowania z Jamesem. Szczerze mówiąc, już nie była pewna czy kocha Ryana. Nie wiedziała też co czuje do irytującego policjanta. Nic już nie wiedziała poza tym, że nie chce żadnego ślubu. Może w przyszłości. Dalekiej przyszłości.

- Jesteś tam, Dee?- zapytała Sophie, kiedy nie doczekała się żadnej odpowiedzi.

- Tak i nie będzie żadnego ślubu. Nie waż się mówić czegoś podobnego w obecności Ryana, jasne? To dla mnie zdecydowanie za wcześnie- odparła może trochę zbyt ostro szatynka. Nic nie mogła poradzić na to, że to pytanie dosłownie wyprowadziło ją z równowagi.

- Okej, wyluzuj. Tylko żartowałam. Nie wiedziałam, że to taki drażliwy temat.

- Muszę kończyć- poinformowała przyjaciółkę Debbie.- Idę do galerii. Wujek potrzebuje mojej pomocy. Nowa wystawa i tak dalej. Wiesz o co chodzi.

Sophie przytaknęła i pożegnała się krótkim "cześć". Debbie może trochę przedwcześnie zakończyła rozmowę, ale nie miała ochoty rozmawiać o ślubie. Przyjaciółka pewnie już widziała ją za dwadzieścia lat jako szczęśliwą matkę dwójki dzieci i żonę Ryana. No i koniecznie w tej wizji musiała posiadać piękny dom z ogrodem. Dee zdecydowanie jeszcze o tym nie myślała. Miała tylko dwadzieścia dwa lata. Dużo swobodniej czuła się na imprezach w otoczeniu znajomych niż z poważnymi rozwijającymi się zawodowo i rodzinnie dwudziestoparolatkami. Jeszcze nie wiedziała jak będzie wyglądać jej przyszłość. Za to była pewna jednego: w każdej chwili wszystko mogło się zmienić. Nawet nie miała pojęcia czy przydadzą jej się studia, które aktualnie robiła.

- Cześć, Hartley. Benjamin i Luke gdzieś tu są?- spytała recepcjonistkę. Blondynka przywitała ją z lekkim uśmiechem.

- Benjamin w gabinecie. Luke przed chwilą był w konferencyjnej. Raczej nie odszedł daleko. Wybacz moją bezpośredniość, ale krążą plotki, że zamierzasz odejść z galerii. To prawda?

Szatynka spojrzała na rozmówczynię jak na kosmitkę. Te rzekome "plotki" w galerii ograniczały się jedynie do samej Hartley i ewentualnie Luke'a. Tego drugiego nie podejrzewała o rozsiewanie tego rodzaju plotek. Asystent wujka by tego nie zrobił.

- Oczywiście, że nie. Nie porzucę galerii. Nie martw się. A skoro już rozmawiamy...

Nagle przyszedł jej do głowy szalony pomysł. A gdyby powiedziała Sophie, że na jej oczach James podrywał inną? Dzięki temu mogłaby uchronić ją przed Jamesem i jednocześnie nie wplątywać w to siebie.

- No mów. Czego potrzebujesz, Dee?

- Uprzedzam, że to brzmi idiotycznie. Wiem, czasy liceum i takich akcji dawno minęły... Potrzebuję, żebyś udawała przed moją przyjaciółką, że James cię podrywał.

Recepcjonistka spojrzała na nią z niedowierzaniem.

- Mówisz poważnie? Po co?

- Chodzi o to, że James nie jest wobec niej fer. Problem w tym, że nie mogę poprosić tej jego... Drugiej dziewczyny, żeby powiedziała prawdę. Bawi ją takie ukrywanie się i spotykanie za plecami... Pomożesz mi? Proszę.

Szatynka miała nadzieję, że ta wymyślona na szybko historia zabrzmiała bardziej wiarygodnie niż jej się wydawało. Faktycznie ta historia brzmiała jak drama z liceum, a nie autentyczna sytuacja między trójką dorosłych.

- Musi być z niej straszna suka- stwierdziła Hartley.- Myślę, że mogę ci pomóc. Uprzedzam, że nie będę udawać zazdrosnej dziewczyny na boku ani ściemniać, że z nim spałam.

- Nie musisz- uprzedziła szybko Debbie.- Wystarczy, że powiesz, że cię podrywał, próbował pocałować... Nic więcej. Naprawdę to dla mnie zrobisz?

Debbie nie wierzyła, że blondynka się na to zgodzi. Właściwie zakładała, że jej odmówi i wykpi jej wyjaśnienia.

- Jeśli ty też coś dla mnie zrobisz. Potrzebuję dnia wolnego w grafiku. Przyjaciel mojego chłopaka niedługo ma ślub i bardzo chciałabym móc z nim na niego pójść. Mogłabyś to załatwić?

- Pewnie- zgodziła się natychmiastowo szatynka. Wystarczy, że poprosi wujka, a ten zgodzi się bez problemów. Przez ten jeden dzień nawet ona może zastąpić Hartley za biurkiem. To naprawdę niewielka cena.- Jutro, może pojutrze przyprowadzę tutaj tę przyjaciółkę, a dniem wolnym się nie przyjmuj. Może jeszcze dzisiaj ci go załatwię.

Recepcjonistka skinęła głową z uśmiechem. Dee poszła szukać Luke'a. Zrobiła kółko po galerii, ale go nie znalazła. Dziwne. Po chwili zatrzymała ją Hartley z informacją, że Luke poszedł na lunch i że napisał jej o tym dosłownie przed chwilą. Szarynce i tak nigdzie się nie spieszyło. Zaczeka na niego, a na razie pójdzie porozmawiać z wujkiem.

- Hej, wujku. Co porabiasz?- zagadnęła beztrosko, wchodząc do jego biura. Benjamin automatycznie się uśmiechnął, ale w jego oczach zobaczyła pewien smutek.- Coś się stało?

- Cześć, przed tobą nic się nie ukryje. Rozmawiałem z Billem. Okazało się, że ukrył przede mną pewne fakty...

Debbie wzięła głęboki wdech. Musiała powiedzieć prawdę. Akurat w tej kwestii nie mogła tego ukryć. Opowiedziała wujkowi o spotkaniu z Billem oraz dlaczego chciała z nim porozmawiać. Nie zataiła niczego. Łącznie z faktem, że z pomocą Leo próbuje dowiedzieć się, co to za wypadek.

- Uznałam, że lepiej będzie, jeśli to on ci powie. Mam nadzieję, że się nie gniewasz- zakończyła szatynka.

- Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym się na ciebie gniewać. Nie mam pojęcia co bym bez ciebie zrobił, Dee.

Te słowa nieco zminimalizowały wyrzuty sumienia. Może nie była taka beznadziejna we wszystkim? Jako siostrzenica sprawowała się całkiem nieźle. Benjamin niemal przy każdym spotkaniu jej dziękował albo ją chwalił.

*****

Corrie przywitała Jamesa z wyjątkowo sztucznym uśmiechem, który zakrawał nieco na drwinę. No cóż, nie potrafiła się powstrzymać. Może i miała poważniejsze zmartwienia, ale nie przegapi żadnej okazji, żeby dokopać swojemu partnerowi.

- Co tam, Foster? Jak ci mija dzień?

Brunet obrzucił ją zdziwionym i zarazem nieufnym spojrzeniem. Po raz pierwszy pytała go o jego samopoczucie, a nie o wyniki śledztwa. Miał prawo być skonsternowany.

- Wyśmienicie. Co cię to interesuje? Ktoś umarł w okolicy Harlemu oczywiście, żebyś mogła zdobyć nakaz?

- Tak, dokładnie. Przejrzałeś mnie- rzuciła z rażąco nieprawdziwym smutkiem policjantka.- Właśnie z tego powodu poszłam po kawę. No wiesz, żebyśmy mieli z czym świętować. Nic mocniejszego nie można pić na służbie.

Ciemnowłosa postawiła przed Jamesem jeden z dwóch papierowych kubków. Drugi był rzecz jasna dla niej. Brunet obrzucił kubek nieufnym spojrzeniem, po czym zerknął na swoją partnerkę. Obchodził się z kubkiem jakby miał przed sobą co najmniej tykającą bombę.

- Co to za cyrk, Martin?

Teraz to ją wkurzył. Na swój sposób, ale jednak Corrie starała się być miła! W pewien sposób. Dalej chciała mu dokopać, tyle że przyniosła mu kawę na osłodzenie wieści.

- Popieprzony jesteś. Przysięgam, że nigdy więcej ci nie przyniosę cholernej kawy. Myślisz, że jest zatruta czy jak?!

James spojrzał na nią z pobłażaniem, po czym wypił łyk ciemnego napoju. Skinął głową z uznaniem. Trafiła. Kawa tak samo czarna jak jego serce albo kamień, który ma w tym miejscu.

- No proszę cię. Nie otrułabyś mnie na komendzie. Za dużo tu świadków i kamer.

- Tak sądzisz? A może wykorzystałabym te detale na moją korzyść? Przecież nie mogłaby cię otruć twoja własna partnerka. Tyle czasu razem spędzacie...

- Do brzegu, Martin. O co chodzi?- przerwał jej Foster trochę poważniej.

Ciemnowłosa westchnęła. Chyba musiała mu to w końcu powiedzieć. Prędzej czy później i tak się o tym dowie. Będzie strasznie wkurwiony. Właśnie dlatego chciała mu to powiedzieć. Żeby zobaczyć jego minę.

- Everest traci cierpliwość. Naciska na wyniki, a ich... Nie mamy. Może mielibyśmy sprawcę, gdyby taki jeden upierdliwy policjant zgodził się przeprowadzić pewną akcję...

- To byłby cud, gdybyśmy przeżyli starcie z gangiem z Harlemu i jeszcze złapali sprawcę. Z doświadczenia wiem, że takie cuda się nie zdarzają.

Corrie obrzuciła rozmówcę pełnym nienawiści spojrzeniem. Czasami naprawdę zastanawiała się jak to się stało, że jeszcze się nie pozabijali. Po takim chrzeście bojowym nic jej nie ruszy. Będzie spokojna jak pieprzony lotos!

- To jest twoja wersja wydarzeń. Ja mam swoją. W każdym razie słyszałam, że chcą nam przydzielić wsparcie.

- Jakie?- zapytał James z ciekawością.

- Nie ciesz się. To nie będzie ładna, zgrabna studentka, która z niewiadomych przyczyn udaje naszą konsultantkę. Nie rób takiej urażonej miny. Ruchałbyś wszystko co się rusza...

- Przestań, Martin. Przeraczasz granicę. Pamiętaj, że jestem twoim przełożonym.

Tutaj ciemnowłosa pozwoliła sobie na szeroki uśmiech. Miała doskonałą ripostę.

- Wiem, Foster. Doskonale to wiem. Dlatego jeśli nic nie zrobimy, całe gówno spadnie na ciebie. Mnie nie zdegradują niżej, ale ciebie... Kto wie?- Corrie wzruszyła ramionami w pozornie niewinnym geście.- Jako przełożony to ty oberwiesz. Ja sobie dam radę.

James wymruczał coś gniewnie pod nosem. Nie odpuścił sobie też morderczego spojrzenia w kierunku policjantki. Pomimo tego, jego głos był spokojny, kiedy po chwili się odezwał.

- Co to za wsparcie?

- Najbardziej znienawidzeni przez nas, policjantów. Ci którzy mają więcej swobody i którzy ogłaszają to wszem i wobec, pusząc się jak pieprzone pawie... Czyli FBI- odpowiedziała Corrie.

Mogłaby ciągnąć dłużej zanim ostatecznie zdradziła, że chodzi o federalnych. Postanowiła jednak z tego zrezygnować, bo Foster i tak był mocno podminowany. Z satysfakcją obserwowała jego reakcję. Ku jej niezadowoleniu, nie okazała się ona tak spektakularna jak myślała.

- Znasz nazwisko?

- Niestety nie. Dowiedziałam się jedynie, że mamy przejebane. Ten agent jest piekielnie dobry i kompletnie nieprzewidywalny. Ma jeden z lepszych wyników rozwiązanych spraw nawet wśród federalnych. Skuteczny niczym pieprzony Pendergast.

- Pender kto?- spytał James z niezrozumieniem.

Ciemnowłosa już miała ochotę głośno się oburzyć i wyzwać go od, łagodnie mówiąc, ignoranta. Pendergast był jej ulubionym, absolutnie genialnym bohaterem serii książek. Kiedy po raz pierwszy przeczytała tę serię, marzyła, żeby być jak on. Jednak wiedziała, że agent FBI był jedynie niedościgłym ideałem. Życia jej nie starczy, żeby stać się taka jak on. Nawet nie umiała trzymać języka za zębami.

- Nie ważne. Idę na spotkanie z Lindsay. Jakbyś czegoś chciał, możesz próbować się do mnie dodzwonić. Może w przypływie dobrej woli odbiorę, ale nic nie gwarantuję- poinformowała Corrie, wrzucając służbowego glocka do torebki.

- Co ty odwalasz, Martin?!

Policjantka z premedytacją zignorowała krzyki Jamesa. Szybkim krokiem opuściła komendę. Miała gdzieś swojego partnera, z którym tak ciężko było jej się dogadać. Doszła do wniosku, że potraktuje go tak samo jak on ją kilka dni wcześniej. Satysfakcja była nie do opisania. Słodkie poczucie zemsty. Dobrze mu tak. Może następnym razem chociaż zastanowi się logicznie nad jej sugestiami, a nie od razu odrzuci je z tytułu "tych od osoby z małym doświadczeniem".

Lindsay czekała na nią w ustalonej wcześniej restauracji. Szczerze mówiąc, ciemnowłosa nie potrafiła gotować. Nawet gdyby chciała, nie miała na to czasu. Cały swój wolny czas poświęcała pracy. Tego dnia, a właściwie od czasu, gdy poznała techniczkę, robiła coraz więcej wyjątków. Tak jak na przykład dzisiaj. Przed wyjściem z komendy zadzwoniła do laborantki czy nie chce pójść z nią na obiad. Zgodnie wybrały pizzerię prowadzoną przez prawdziwego Włocha. Podobno nie było lepszego miejsca w Nowym Jorku, żeby zjeść prawdziwą włoską pizzę.

- Hej. Nie uwierzysz jak ten... Skończony idiota mnie wkurwił.

Brunetka od razu zgadła o kogo chodzi, co wcale nie było trudne.

- Znowu? Coraz częściej zastanawiam się jak wy ze sobą wytrzymujecie. Cały czas się kłócicie.

- Ja też- mruknęła Corrie, wykrzywiając usta w pełnym niezadowolenia grymasie.- Ale to jego wina. To on jest beznadziejny w kontakcie. Ciągle tylko mówi zrób to, zrób tamto no i traktuje mnie jak głupią małolatę, która ani trochę nie zna się na pracy policjantki.

- James taki nie jest. W sensie... Potrafi dostrzec talent i pasję, a tobie tego nie brakuje- zaoponowała Lindsay.- Uwierz mi, jeśli przebijesz się przez tę skorupę... Zauważysz porządnego faceta.

Ciemnowłosa pokręciła przecząco głową. Kiedy do ich stolika podeszła kelnerka, złożyły zamówienie na jedną średnią pizzę. Ustaliły, że zjedzą ją wspólnie.

- Nie ma szans- oznajmiła, gdy kelnerka się oddaliła.- James jest skończonym chamem i tyle. Uwierzysz, że nie zgodził się na przeszukanie Harlemu, chociaż przedstawiłam mu kilka wiarygodnych powodów, dla których kryje się tam Artysta?

Corrie wyjaśniła sedno sprawy brunetce. Techniczka wysłuchała jej uważnie bez przerywania, co było miłą odmianą po pracy z gburowatym, przekonanym o swojej wyższości policjantem.

- W jednym muszę się z nim zgodzić. Pójście tam we dwójkę to istne szaleństwo, ale sam pomysł jest dobry. Ma podstawy. Rozumiem, że on jest na nie.

- Po czyjej ty jesteś stronie?- zapytała urażona Martin, jakby nie dosłyszała drugiej części zdania.

- Posłuchaj mnie jeszcze przez chwilę, Corrie- poprosiła ją Lindsay z zagadkowym uśmiechem.- Nie wspominałaś wczoraj o FBI?

- Tak, niedługo federalni wpieprzą się w nasze śledztwo. Zapobiec temu mógłby tylko nagły przełom. Bądźmy szczerzy, to się nie wydarzy. Morderca dobrze się kryje.

- Może nie próbuj temu zapobiegać? Porozmawiaj z nowym agentem i przeciągnij go na swoją stronę. Przekonaj go, że przeszukanie Harlemu ma solidne podstawy. Mówiłaś, że ci z FBI mają większą swobodę. Niech ją w końcu wykorzystają w szczytnym celu.

Ciemnowłosa miała ochotę wstać i uściskać Lindsay. Techniczka była genialna! Miała świetne pomysły! Podziękowała jej, będąc już w znacznie lepszym humorze. Dokopie Jamesowi z pomocą federalnego! Czyż to nie piękna perspektywa?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro