Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co się tutaj dzieje?- spytała szatynka, gdy tuż po zajęciach wparowała do galerii. Luke wysłał jej wiadomość o następującej treści:

Od Luke: Przyjedź do galerii najszybciej jak to możliwe! Potrzebujemy twojej pomocy!

Nic dziwnego, że była mocno zaniepokojona. Jednak dopiero po przyjeździe do galerii zdała sobie sprawę z wielkości problemu. Po budynku krążyło kilku policjantów, ale nie to było najgorsze. Wszystkie lampki i listwy, które zamówili ciągle znajdowały się w pudłach. To samo tyczyło się zafoliowanych i dobrze zabezpieczonych obrazów. Mieli tak mało czasu... To wszystko powinno znajdować się na swoich miejscach!

- Nie ruszy pan tego pudła chyba że wyniesie go pan razem ze mną!- oznajmiła wojowniczo Hartley w stronę policjanta, unoszącego wzrok ku górze w poszukiwaniu cierpliwości.

- Proszę pani... To polecenie z zewnątrz. Wszelkie pretensje proszę zgłaszać do szefostwa. My tylko wykonujemy polecenia- próbował wytłumaczyć jej policjant. Blondynka przerwała mu pretensjonalnie.

- Nie obchodzi mnie to. Nic pan stąd nie ruszy... Dee! Jak dobrze, że jesteś! Zrób coś, proszę!

Blondynka zdecydowanie pokładała w niej za dużą wiarę. Zupełnie jakby miała supermoce, które na zawołanie naprawią każdą sytuację. Mimo wszystko, Debbie nie zamierzała odpuścić bez walki. Zrobi wszystko co konieczne, żeby powstrzymać tę katastrofę.

- Co się tutaj dzieje, Hartley? Czego oni chcą?- zwróciła się do recepcjonistki Debbie, kompletnie ignorując stojącego koło nich policjanta. Jego mina sugerowała, że coraz bardziej tracił cierpliwość. No cóż... Nie zamierzała się nim przejmować.

- Według nich nie możemy zorganizować wystawy. Wszystko przez ten ostatni krwawy obraz. Jeszcze chcą dla pewności skonfiskować oświetlenie i obrazy, żebyśmy nie mogli zorganizować wystawy!

- Może pani będzie bardziej... Komunikatywna- odezwał się policjant w stronę szatynki. Hartley obrzuciła go lodowatym spojrzeniem, po czym oznajmiła, że poczeka przy recepcji. Kiedy stał do niej tyłem, wystawiła w jego kierunku środkowy palec. Niezbyt dojrzałe zachowanie, ale Debbie rozumiała jej złość.

- Przepraszam bardzo, ale na jakiej podstawie rekwirujecie przedmioty należące do galerii?! Ma pan jakiś nakaz?!

- Czy możemy porozmawiać na spokojnie?- zapytał mężczyzna, krzywiąc się. Mógł mieć około czterdziestu lat, ale nie wyglądał na standardowego, oschłego gliniarza. Może jego pytanie było całkiem rozsądne? Może spokojną rozmową zdziała więcej niż awanturą?

- Zapraszam do konferencyjnej.

Nie zaproponowała mu kawy, choć w pomieszczeniu znajdował się ekspres. Wiedziała, że jak zaproponuje to jednemu, zleci się więcej chętnych. Nie zamierzała usługiwać osobom, które panoszyły się po galerii jej wujka i utrudniały im pracę.

- Cieszę się, że jest pani na tyle rozsądna. Naprawdę nie przyszliśmy tutaj bez powodu. Chodzi o zbliżającą się wystawę.

Fluorescencyjną wystawę, która miała być wielkim wydarzeniem planowanym od dłuższego czasu, dopowiedziała ze złością w myślach. I której organizację znacząco utrudniacie.

- Tyle zdążyłam zauważyć. Co w związku z tym?

Mimowolnie pomyślała, że to pewnie przez te plakaty promocyjne, które krążą w sieci od jakiegoś tygodnia. Szczerze mówiąc, przedsprzedaż szła świetnie. Mniej więcej dwie trzecie biletów już były sprzedane, co lepszym wynikiem niż podejrzewali.

- Polecenia przyszły z góry. Chyba maczało w tym palce FBI. My tylko wykonujemy swoje obowiązki... Ze względu na ostatnie wydarzenia i realne zagrożenie seryjnego zabójcy, musi pani odwołać wystawę.

- Co takiego?- z wrażenia Dee aż się zapowietrzyła. To się nie może dziać naprawdę! Nie mogli sobie na to pozwolić, bo to będzie koniec! Już teraz byli znacząco na minusie. Nie mogli odwlec w czasie eventu, który miał rozpromować galerię. To był jedyny sposób, żeby odbić się od dna! Benjamin nie mówił tego na głos, ale sytuacja była gorsza z dnia na dzień. Fundusze topniały, a krwawe obrazy robiły idealną antyreklamę.

- Musi pani odwołać wystawę. Za jakiś czas będzie mogła ją pani ponownie zorganizować, kiedy zagrożenie minie oczywiście.

Czyli gdy uda im się go schwytać, przemknęło jej przez myśl. To może trwać jeszcze tygodnie, a nawet miesiące. Jedyną szansą byłaby Sindy, a konkretnie jej zeznania po wybudzeniu ze śpiączki. W każdym razie, nie mogli tyle czekać.

- Czyli kiedy?! Za miesiąc, trzy, a może za rok?! Nie rozumie pan, że nie możemy pozwolić sobie na żadną zwłokę? Jak to będzie wyglądać dla osób, które już zamówiły wejściówki?

Ciemnowłosy skrzywił się jakby zjadł cytrynę.

- Ja tylko wykonuję swoje obowiązki. Wszelkie zastrzeżenia proszę zgłaszać na komisariacie... Myślałem, że pani to zrozumie, ale najwidoczniej się myliłem.

Debbie nie odpowiedziała. Gorączkowo zastanawiała się, co zrobić. Rozmowa z tym gliniarzem nie miała najmniejszego sensu. Sam podkreślił wielokrotnie, że to nie jego decyzja. On tylko wykonuje polecenia. Dlatego musiała uderzyć do osoby, która je wydała. Nie miała pojęcia, kto to zrobił, ale może w ustaleniu tego pomoże jej James.

- Owszem. Mylił się pan. Nie pozwolę na zamknięcie galerii, ale tak się stanie, jeśli uniemożliwicie organizację wystawy. Jeśli nie podoba mi się to, co chcecie zrobić... Do kogo mam iść?

Mężczyzna podał jej nazwisko, a ona zapisała je na kartce na wypadek, gdyby wyleciało jej z głowy. Wyszła z konferencyjnej, po czym podeszła do Luke'a.

- Przypilnuj, żeby niczego nie ruszali do mojego powrotu. No i powstrzymaj Benjamina przed poddaniem się. Załatwię to.

Szatyn kiwnął głową. Debbie niemal wybiegła z galerii. Chciała iść na stację metra, ale uznała, że samochodem będzie szybciej. Oby Leo odbierał. Na szczęście, dziennikarz jej nie zawiódł. Obiecał, że przyjedzie najszybciej jak to było możliwe.

Kilka minut później siedziała już w jego samochodzie i byli w drodze na komisariat. W dużym skrócie opowiedziała mu o zaistniałej sytuacji.

- Nie martw się, Dee- odezwał się dziennikarz.- Porozmawiamy z kim trzeba. Ci gliniarze sami się wycofają, a wy zorganizujcie taką wystawę, że Nowy Jork będzie ją pamiętał jeszcze przez długi czas.

Szatynka lekko się uśmiechnęła. Oby miał rację. Oczami wyobraźni coraz częściej widziała neony oświetlające drogę zwiedzającym oraz świecące w ciemności obrazy. No i nie można było zapomnieć o neonowych dodatkach, które były aż pożądane, podczas zwiedzania. Na koniec miała jeszcze czekać na nich niespodzianka. Poczęstunek, muzyka i skromny drink bar. Wszystko w tym samym klimacie. Osobiście zadbała o całkowicie bezpieczny barwnik spożywczy do przekąsek. Tak długo to planowali. Nie wyobrażała sobie, żeby tak po prostu mieli odwołać imprezę. Mieli już zamówiony i zapłacony katering. O ile inne rzeczy można było odwlec w czasie, to za katering nie zwrócą im pieniędzy. Nawet nie łudziła się, że istniała taka możliwość.

- Zrobimy tak jak z Billem i gościem z lombardu. Jesteśmy niezłą drużyną, pamiętasz?- zagadnął ją Leo jeszcze przed wejściem na komisariat. Musiała przyznać, że jego teksty na dodanie otuchy działały. Będzie musiała mu później podziękować, niezależnie od wyniku rozmowy.

- Tak jest- rzuciła z nikłym uśmiechem.

Dziennikarz otworzył jej drzwi, po czym gestem ręki zaprosił ją do środka. Pewnym krokiem podeszła do "recepcji", jak nazywała w myślach stanowisko przy wejściu. Tym razem nie zamierzała być uprzejma, tylko skuteczna. Ten sam gość co poprzednio. Świetnie.

- Chcę rozmawiać z Jamesem Fosterem. Natychmiast.

- To znowu ty?- zapytał mężczyzna, przewracając oczami.- Chyba ostatnim razem jasno się wyraziłem...

- Przepraszam. Tym razem to ja nie wyraziłam się zbyt jasno. Muszę z nim porozmawiać. Natychmiast. Będę tutaj stać dopóki się nie zjawi. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.

W tym momencie w polu widzenia pojawił się znajomy, brązowowłosy policjant w skórzanej kurtce. Szatynka powstrzymała uśmiech, cisnący się jej na usta. Musiała pamiętać o obecności Leo i powstrzymać się od mówienia na przykład o pogrzebie z poprzedniego dnia. Mimowolnie pomyślała o tym, że lubiła bruneta w eleganckiej wersji, ale chyba wolała go w skórze. Było mu w niej wyjątkowo do twarzy. Była kompletną idiotką. Ważyły się losy galerii, a ona myślała o ubiorze Jamesa.

- Zajmę się nimi- powiedział James w stronę dyżurnego policjanta. Chwycił ją za rękę poniżej ramienia nie za mocno, aczkolwiek stanowczo i zaczął prowadzić ją w odpowiednim kierunku. Przeszedł ją przyjemny prąd. Dlaczego nawet jego dotyk tak na nią działał?- Już się tak nie awanturuj, wariatko.

Miała ochotę głośno się oburzyć, ale poprzestała jedynie na nienawistnym spojrzeniu. "Wariatko" serio?! Powstrzymała ją jedynie obecność Leo. Może lekko też pomógł jego miękki ton i gorący oddech owiewający jej ucho, kiedy szeptał.

- Wybacz, że ci nie powiedziałem wcześniej, Dee, ale zadzwoniłem do Jamesa z informacją, że przyjedziemy- mruknął dziennikarz przepraszającym tonem.

Mógł jej to powiedzieć wcześniej, ale szantynka nie zamierzała się na niego gniewać. Wbrew pozorom, Leo bardzo jej pomagał.

- Okej. Nic się nie stało. Wiedziałeś o tym, co zamierzają zrobić, James?- spytała, spoglądając prosto w te jego tęczówki koloru whisky.

- Dowiedziałem się wczoraj. Dość późno, nawiasem mówiąc. Nie chciałem budzić cię w środku nocy.

Debbie zaczęła krążyć po niewielkim pomieszczeniu. Nic nie mogła poradzić na to, że bardzo się denerwowała. Ta wystawa była bardzo ważna dla dalszego istnienia galerii Benjamina!

- Znasz tego Colby'ego?- odezwał się Leo, odczytując nazwisko z kartki.- Można jeszcze uratować wystawę?

Brunet skrzywił się.

- To sprawka Colby'ego? Będę z wami szczery, może być bardzo ciężko. Przekonanie go do zmiany zdania jest wręcz... Niemożliwe.

Dee przeklęła w myślach. Liczyła na nieco bardziej optymistyczną odpowiedź.

- Tu się waży kwestia zamknięcia lub dalszego funkcjonowania galerii. Musimy spróbować. Pokaż mi drogę do jego gabinetu- poprosiła szantynka z determinacją wypisaną na twarzy.

- Oszalałaś? Krzyki nie zrobią na nim wrażenia. Logiczne argumenty także. Pozwoliłem sobie pójść do niego, żeby poznać dokładne powody. Wieści są fatalne.

Super. Może jeszcze jakaś wiadomość na dobicie?

- Co dokładnie mówił?- spytał Leo.

- Obawia się o bezpieczeństwo waszych przyszłych klientów. Widział te wszystkie plakaty promocyjne... Poza tym słyszał o pewnej... Hmm... Teorii Cross. Tej agentki specjalnej.

Nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się i do środka weszły dwie znane jej osoby. Corrie, jak zawsze z buntowniczym nastawieniem oraz rudowłosa agentka z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

- Wszystko słyszałyśmy- oznajmiła prosto z mostu ciemnowłosa lekceważąco. Właściwie to nie o niej akurat mówiły. Poza tym zamknięcie galerii nie byłoby dla niej najmniejszym problemem.- Niestety Debbie nie ważne jak bardzo byś się starała... Everestu nie zdobędziesz.

- Everestu? Jakiego Everestu?- spytała zdziwiona. Nie miała pojęcia o czym mówiła policjantka. Ta w odpowiedzi przewróciła oczami.

- Mam na myśli Colby'ego. Tak potocznie go nazywamy. Everest, szczyt szczytów komendy.

- Wybaczcie mi ten skrajny brak jakichkolwiek manier- odezwała się Cross bez grama złości. Właściwie mówiła tak obojętnym tonem jakby pytała o pogodę.- Słyszałam, że o mnie mówiliście. Czy mogłabym poznać szerszy konspekt?

- Rozmawialiśmy o Colbym i gładko przeszliśmy do twojej teorii o zachowaniu Artysty- odparł James.- Zechcesz sama wyjaśnić o co chodzi? Myślę, że tak będzie najlepiej.

- Cóż... nie lubię dzielić się domysłami- mruknęła rudowłosa.- Choć tym razem mogłabym zrobić wyjątek i przynajmniej was nakierować. Dobrze, pozwólcie, że zademonstruję wam to na wyświetlaczu. Foster czy zechciałbyś włączyć komputer i projektor?

Brunet nie sprzeciwił się. Spełnił polecenia agentki, wyciągając z jednej z szafek stary projektor. Urządzenie było tak dawno używane, że osiadł na nim kurz. James przetarł je szmatką, po czym umiejscowił go na jednej z półek. Lara zgasiła światło, po czym podłączyła pendrive'a. Już po chwili na jednej ze ścian widniała wyraźna projekcja pierwszego krwawego obrazu. Debbie doskonale go pamiętała. Początkowo sprawiał całkiem pozytywne wrażenie. Widać było talent artysty i to, że ma jakiś przekaz, choć w zależności od osoby, mógł się on nieznacznie różnić. Dopiero kiedy poznała prawdę o jednej z wykorzystanych farb, diametralnie zmieniła zdanie.

- Tutaj macie zdjęcie pierwszego, tak zwanego, krwawego obrazu. Ilość krwi jest na nim znikoma. Można ją zauważyć jedynie bardzo wprawnym okiem- zaczęła agentka.

Zrobiła tak z każdym obrazem po kolei. Zatrzymywała się na chwilę, dzieliła się swoimi wnioskami i przechodziła dalej. Do tej pory były cztery. Cztery płótna, do których powstania musiało zginąć co najmniej sześć osób. Wszystko przez najprawdopodobniej chory umysł mordercy. Okropne.

Jednak uwagę Debbie zwrócił ostatni obraz. Był dla niej kompletną nowością. Miał też najwięcej krwi spośród wszystkich czterech. Niewątpliwie był najbardziej niepokojący.

Przedstawiał dwie sylwetki. Tak jak w poprzednich przypadkach, były to jedynie czarne przypominające kształtem ludzi plamy. Z czarnego tułowia wystawały jedynie głowy i po dwa czarne szpikulce, prawdopodobnie ręce. Mniejsza sylwetka kuliła się w rogu obrazu. Natomiast większa górowała nad nią i miała w ręce jakiś czarno krwisty przedmiot. Może nóż? Szatynka nie była tego pewna. Tło było jak wyjęte z pierwszego obrazu, składało się z ogromnej ilości małych, różnej grubości kreseczek. Tym razem krew nie była jedynie dodatkiem do kompozycji. Obraz wyglądał jakby... Ktoś zanurzył pędzel w farbie, w tym przypadku krwi, zamachnął się i obryzgał obraz krwią. Takich kleksów nie dałoby się zrobić ręcznie. Były zbyt realistyczne, o nieregularnych krawędziach i dużym nagromadzeniu farby. Wykonanie ich ręcznie byłoby niemożliwe.

- A teraz pozwolę sobie przejść przez wszystkie obrazy jeszcze raz, tylko szybciej- oznajmiła rudowłosa, po czym płynnie cofnęła się po kolei do pierwszego obrazu, a następnie to samo zrobiła w drugą stronę.

Dee chyba już miała pomysł, co agentka chciała im pokazać. To wyglądało jak kawałek filmu, tak jak robiono je w dawnych czasach. Klatka po klatce. Tyle że klatki były ręcznie namalowane. Czy Artysta chciał im coś przekazać? Czy tak jak mówiła psycholożka był ofiarą przemocy?

- Widzicie pewną prawidłowość?

- Nasz morderca na bank był ofiarą przemocy. Mogę się założyć o cokolwiek, że ta duża sylwetka to jego ojciec, a ta mała to on sam- stwierdziła Corrie z miną sugerującą głębokie skupienie.

- Też tak myślę- zgodził się z nią James.- Co nie zmienia faktu, że te obrazy tworzą spójną całość. Jak komiks bez napisów albo fragment niemego filmu.

- Warto zwrócić szczególną uwagę na dużą czarną sylwetkę. Niezależnie od tego czy to jest obraz przemocy w rodzinie... Można zinterpretować go inaczej- kontynuowała Cross.- Nie widzicie? On się zbliża. Co zrobił Artysta z ostatnim obrazem? Zostawił go dalej niż poprzednim razem, nie przed wejściem, a wgłębi budynku, choć dalej całkiem blisko niego. Obawiam się, że następnym razem może nie poprzestać na recepcji. Jego obrazy ewoluują, więc jego działania również.

Rudowłosa nie musiała mówić nic więcej. Zapadła pełna napięcia cisza. Szatynkę przeszedł dreszcz, choć wcale nie było jej zimno. Przeraziła ją czysto potencjalna perspektywa Artysty spacerującego po galerii. Niestety wszyscy, którzy do tej pory mieli z nim do czynienia... Nie przeżyli tego. Poza Sindy, którą odratowano dzięki jej interwencji. Jednak ciągle była w śpiączce.

On się zbliża, te słowa agentki idealnie podsumowywały sytuację.

*****

Cross nie powiedziała tego Debbie, ale zamierzała jej pomóc. Chociaż może to było nieodpowiednie określenie. Pomoc była jedynie efektem ubocznym jej planu, który powoli krystalizował jej się w głowie. Potrzebowała tej wystawy, dlatego właśnie dzwoniła do swojego znajomego.

- Bart?- rzuciła do telefonu swoim najmilszym tonem. Wiedziała, że rozmowa z nim nie może być bezowocna. Jego praca polegała na zamiataniu brudów pod dywan za pokaźne sumy. Na jego nieszczęście, ona się o tym dowiedziała i wykorzystywała to przy każdej możliwej okazji, tak jak teraz.

- Cross? Czego ty ode mnie znowu chcesz? Przez ciebie w końcu dowiedzą się, kto jest kretem. Wiesz, że w świecie nielegalnych interesów jest tylko jeden sposób zemsty- powiedział wyraźnie zaniepokojony Bart.

Agentka przemilczała jego rozpaczliwą uwagę. Doskonale znała ryzyko, z jego strony oczywiście. Jej nic wielkiego nie groziło. Była w FBI i nie robiła nic nielegalnego. Co miała mu powiedzieć? Mógł poprzestać na legalnej pracy, ale chciał więcej. Teraz miał za swoje. Czasami karma wraca.

- Sprawdź dla mnie jedną grubą rybę. Ma na nazwisko Colby i jest komisarzem.

- Mam ci sprawdzić komisarza? Życie ci niemiłe?- zapytał rozmówca.

Nie tylko z komisarzami zadzierała. Gdyby chciała policzyć wszystkich ludzi, którym zaszła za skórę... Byłoby tego sporo, łagodnie mówiąc. Już dawno przestała się przejmować tym, ilu ma wrogów.

- Po prostu to zrób, Bart. Muszę z nim odbyć arcy ważną rozmowę.

Tym razem nawet nie próbowała szukać brudów na komisarza w bazie policyjnej i FBI. Nie miała na co liczyć. Gdyby takowe brudy się tam znajdowały, facet w życiu nie trafiłby na to stanowisko. Skoro mu się udało, musiał się nieźle kryć. Czysty nie był. Tego była pewna.

- Jak ja nienawidzę, kiedy zwracasz się do mnie w ten sposób- westchnął mężczyzna. W tle było słychać klikanie klawiszy. Pewnie sprawdzał to o co go prosiła.- Bart. Okropny skrót. Nie mogłabyś mówić mi po imieniu?

- Nie- odpowiedziała błyskawicznie rudowłosa. Lubiła drażnić ludzi. Taka już była jej natura i nic nie mogła na to poradzić.- Co masz?

- Komisarz przymknął oko na co najmniej dwie istotne sprawy. Podejrzewam, że było tego więcej...- Bart zrobił krótką pauzę.- Tylko jest jeden problem.

- Mianowicie? Jaki problem?

- Nawet ja nie mam wglądu w to, co dokładnie zrobił. Pliki są utajnione. Nie złamię tego, bo dowiedzą się kto to zrobił. Przykro mi, Cross, ale tym razem musisz radzić sobie sama. Mogę sprawdzać ci kogo tylko zechcesz, ale nie utajnione sprawy. Chciałbym jeszcze trochę pożyć, i tak sporo dla ciebie ryzykuję.

Agentka rozłączyła się bez słowa. Była pewna, że Bart jej pomoże, a tu takie rozczarowanie. Dobrze, że miała własnego asa w rękawie. Zamierzała go wykorzystać. Właściwie nie miała innego wyboru. Bynajmniej nie było jej z tego powodu przykro. Cały czas improwizowała, manipulowała rozmówcami, żeby tylko wyciągnąć pewne fakty.

Rudowłosa gładko wślizgnęła się do gabinetu Colby'ego. Miała przed sobą wysokiego, barczystego, ciemnoskórego niemal łysego faceta w średnim wieku. Przywitał ją wystudiowanym uśmiechem przeznaczonym specjalnie dla osób jej pokroju, czyli federalnych. Wbrew pozorom, Colby jej zazdrościł. Był tylko zwykłym policjantem, choć o całkiem przyzwoitym stanowisku. Jednak ciągle nie był agentem specjalnym i to go bolało.

- Jakiś problem ze śledztwem, agentko specjalna Cross? Porozmawiajmy. Zechcesz napić się kawy?

Lara usiadła na krześle przed biurkiem komisarza.

- Podziękuję. Rzeczywiście mam niewielki problem. Jak sam pan wie, to śledztwo jest nadzwyczaj złożone i kłopotliwe.

Ciemnoskóry pokiwał chełpliwie głową. Oczywiście nie chciał, żeby policja źle wypadła w oczach federalnych. Taka uwaga była dla niego na wagę złota, bo nie znaczyła, że spieprzyli sprawę.

- To samo słyszałem od moich ludzi. O ile Martin jest całkiem obiecującą nowicjuszką, to Foster jest jednym z moich lepszych ludzi. Nie zawiódłby, gdyby sprawa nie była taka trudna. Jednak myślę że wspólnymi siłami dacie radę.

- Ma pan rację. Jesteśmy na dobrej drodze. Powoli zbliżamy się do sedna tej sprawy. Doszły mnie słuchy o unieważnieniu pewnej wystawy w galerii sztuki nowoczesnej.

- Musieliśmy to zrobić. Istnieje realne zagrożenie ze strony seryjnego zabójcy. Ten człowiek albo raczej potwór w ludzkiej skórze już nie raz pokazał, że potrafi zabić, jeśli ktoś stanie mu na drodze. Odwołanie wystawy jest absolutnie konieczne. Mam nadzieję, że nie ma pani żadnych obiekcji w tej kwestii. Może się mylę?

- Pamięta pan moje poprzednie śledztwo we współpracy z waszym komisariatem o podobnej naturze? Oczywiście mam na myśli naturę mordercy.

Wyraz twarzy Colby'ego nie zmienił się. Policjant ciągle udawał, że to on dyryguje tą rozmową. Rudowłosa celowo tak szybko zmieniła temat. Chciała go zdezorientować.

- Nie przypominam sobie. Nie zawsze mam przyjemność spotkać federalnych, którzy z nami współpracują- odparł dyplomatycznie ciemnoskóry, splatając palce na biurku.

- Doskonale to rozumiem. W każdym razie jestem pewna, że pamięta pan tamto śledztwo. Przeszło głośnym echem wśród mieszkańców Nowego Jorku. Gazety nie przestawały o tym pisać aż do wielkiego finału. Czy moje wyjaśnienie odświeżyło nieco panu pamięć, komisarzu?

- Czyżby miała pani na myśli Kolekcjonera?- spytał po chwili namysłu.- Faktycznie współpracowaliśmy wtedy z FBI.

- Dokładnie- przytaknęła z uśmiechem. Bardzo sztucznym, ale jej rozmówca nie musiał o tym wiedzieć. - Pamięta pan nazwisko policjanta, który wtedy ze mną współpracował?

- Niestety nie.

- Wielka szkoda. Choć wtedy zajmował stanowisko sierżanta, o ile dobrze pamiętam, bardzo dobrze się sprawował. Czysty profesjonalizm. Był też bardzo staranny i nie zalegał z papierologią oraz raportami, a to jest niezwykle rzadkie. Czy mówi panu coś imię i nazwisko Richard Stone?

Choć agentka mówiła o nim w czasie przeszłym, doskonale znała go aż do dnia dzisiejszego. Byli parą. Właściwie zaczęli się spotykać tuż po rozwiązaniu śledztwa związanego z Kolekcjonerem. Zaczęło się od jednej randki, a potem były następne. Kochała go, a on ją. Ich związek nawet dla niej był zaskakujący, biorąc pod uwagę początek ich znajomości. Jednak obydwoje trochę się zmienili od tego czasu. Czy na lepsze czy na gorsze, nie jej oceniać. Ważne było jedynie to, że byli ze sobą szczęśliwi.

- Tak, ciągle tutaj pracuje. Dobrze sobie radzi. Jednak nie rozumiem co pan Stone ma wspólnego z aktualnym śledztwem.

- Wiedziałam, że pan go kojarzy. Słyszałam co nieco o panu, tylko... Jak by to powiedzieć?- zaczęła Lara, po czym urwała, ufając że się zastanawia.- Niespecjalnie przestrzegał pan zasad, nalegając na zamknięcie śledztwa w sprawie Amy Wine. Była pierwszą ofiarą Kolekcjonera, ale pan chciał jedynie dopiąć sprawę i orzec samobójstwo. Nie słuchał pan go, kiedy mówił o pewnych nieścisłościach. Powiem więcej, pan po prostu sugerował, że zapisy z monitoringu są zbędne.

Ciemnoskóry nieznacznie się spiął. Teraz obserwował ją uważniej, zupełnie jakby próbował wyczytać jej z twarzy jej zamiary. Nie doczekanie.

- Wtedy popełniłem błąd. To prawda. Nie spodziewałem się, że sprawa samobójstwa może być początkiem serii morderstw. Jednak dowody nie wskazywały na nic innego, tylko samobójstwo. Natomiast pan Stone musiał nie być zbyt... Przekonujący- wyjaśnił Colby.

Stone nie był przekonujący, świetne wyjaśnienie. Bardzo kreatywne, tylko wielka szkoda, że takie nieprzekonujące.

- To samo pan powie o przelewie na zagraniczne konto? Myślę, że on był wystarczająco przekonujący. Ile zer? Pochwali się pan, komisarzu?

W tym momencie uśmiech bezpowrotnie opuścił twarz Colby'ego. Facet miał naprawdę wiele do stracenia, zarówno jako policjant i komisarz.

- Nie mam pojęcia o czym pani mówi, ale insynuacje o korupcji nie są na miejscu. Jestem poważnym, szanującym się policjantem, który dotarł w to miejsce, mimo szerzącego się wszem i wobec rasizmu. Dla pani mogą to być dawne czasy, ale dla mnie tak nie jest.

- Ależ doskonale pan wie. Przelew wysłał nasz obecny więzień, doskonale pan wie który. Pokazać panu potwierdzenie przelewu? Tak się składa, że mam go przy sobie- powiedziała rudowłosa beztrosko, wyciągając z torebki kopertę.- Tak się składa, że również miałam przyjemność odwiedzić tego więźnia. Przyznał do kogo był przelew, na nagraniu, nawiasem mówiąc.

Mężczyzna zareagował wyjątkowo spokojnie jak na kogoś, kto miał aż tyle do stracenia.

- Czego chcesz?- zapytał ciemnoskóry.- Nie przyszłaś tu bez powodu, prawda? Rozumiesz, że nie chcę, żeby to się wydało.

- To byłoby dla pana niezwykle kłopotliwe, komisarzu - pokiwała głową z udawanym współczuciem.- Mogę przemilczeć sprawę, jeśli pozwoli pan na organizację wystawy w galerii sztuki nowoczesnej.

Colby zacisnął szczękę mocno, zupełnie jakby ze sobą walczył.

- To ryzykowne. Mówiłem pani, że istnieje realne zagrożenie. Nie mogę narażać życia niewinnych, zupełnie niezwiązanych z tą sprawą ludzi- zauważył ciemnoskóry.

- Jeśli cokolwiek się wydarzy, biorę to na siebie. Niemniej, ta wystawa musi się odbyć. Obawiam się, że nie mam talentu do negocjacji. Nie potrafię iść na ustępstwa. Nawet drobne... Czy to ostateczna odpowiedź? Proszę się zastanowić.

- Chcesz zrujnować mi życie?- spytał w końcu Colby z wściekłością w oczach. Darował sobie uprzejmości w postaci zwracania się per pani.

- Przeciwnie. Chcę, żeby pana sekret nie ujrzał światła dziennego, ale jeśli pan nie spełni mojej prośby... Będę do tego zmuszona - wzruszyła ramionami rudowłosa.

- Wygrałaś, Cross - oznajmił ze złością rozmówca.- Pozwolę im zorganizować tą cholernie ryzykowną wystawę. Jeśli ktoś zginie, to pani będzie mieć go na sumieniu.

- Miło się z panem robi interesy. Wiedziałam, że chce pan tego samego. Proszę tylko jeszcze o jedno... Niech pan poinformuje szefa galerii o zaistniałej zmianie. Życzę miłego dnia.

Rudowłosa uśmiechnęła się szeroko z satysfakcją, po czym wymknęła się z gabinetu tak samo cicho jak tam weszła. Zostawiła skołowanego, wściekłego komisarza o ciekawym przydomku "Everest". Biorąc pod uwagę to określenie, zdobyła najwyższy szczyt na świecie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro