Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do galerii razem z Jamesem przyjechały Corrie i agentka Lara Cross. Mieli wyjątkowo poważne miny. Chyba doprawdy przejęli się zniknięciem Benjamina... Albo mieli coś innego. Szatynka mimo całej sympatii i antypatii wobec tej trójki, skłaniała się ku tej drugiej opcji.

- Nie mam pojęcia po co tutaj przyjechaliśmy- wtrąciła ciemnowłosa, krzyżując ramiona.- To że chcesz sobie popatrzeć na twoją konsultantkę James nie znaczy, że my też musimy w tym uczestniczyć.

Cała Corrie, pomyślała Debbie. Szczera do bólu i wyjątkowo awanturnicza.

- Nie dlatego tutaj przyjechaliśmy, Martin- zaoponował Foster, rzucając podwładnej mordercze spojrzenie.- Benjamin zaginął i sądzę, że to ma coś wspólnego z naszą sprawą.

- Benjamin czyli właściciel galerii?- spytała rudowłosa. Szatynka skinęła głową.

- Oświeć nas swoim geniuszem, Foster, bo czegoś tutaj nie rozumiem. Co właściciel galerii ma wspólnego z Artystą? Może wyszedł na spacer i coś go potrąciło albo dostał zawału? Wypadki zdarzają się cholernie często, a my z Cross mamy prawdziwą bombę. Padniecie z wrażenia- zapowiedziała Corrie.

Słowa policjantki wcale nie poprawiły Dee nastroju. Wręcz przeciwnie, utwierdziły ją w przekonaniu, że powinna zadzwonić do wszystkich szpitali w okolicy czy przypadkiem nie przywieziono tam jej wujka.

- Mogłabyś być trochę delikatniejsza, Martin. Niektórzy tutaj naprawdę się martwią- skarcił ją brunet, skinąwszy głową w kierunku szatynki.- Znajdziemy go, Dee. Będzie dobrze.

Debbie uśmiechnęła się, ignorując gest ciemnowłosej jakby właśnie wymiotowała.

- Jak uroczo- skwitowała sarkastycznie policjantka.- Możecie przez chwilę się, kurwa, skupić i spojrzeć na znalezisko roku? Nasz Artysta wcale nie jest taki kreatywny.

- O czym ty mówisz, Martin?

- Laro, demonstracja należy do ciebie. Ja zajęłam się napięciem.

Chyba napięciem pośród ich czwórki, stwierdziła Debbie. Powstrzymała się przed powiedzeniem tego na głos. Wolała unikać konfliktów, jeśli nie były one konieczne.

Agentka wyciągnęła z kieszeni kilka zdjęć i zamaszystym gestem rozłożyła je na stole. Wskazała cztery z nich. Dee doskonale je znała i chyba właśnie ta świadomość wprawiła ją w osłupienie. Czyli od początku miała rację. Klucz do rozwiązania zagadki krył się w przeszłości galerii.

- Skąd to macie?- spytała szantynka.

Ciemnowłosa uśmiechnęła się zwycięsko.

- Sposób zdobycia tych zdjęć nie był zbyt pochlebny. To wszystko przez Cross. Niemniej to są zdjęcia z biura architektki Diane Kaufman sprzed remontu galerii. Pokazują dobrze nam znane krwawe obrazy, które widniały na ścianach około półtora roku temu. Niezwykłe, nie?

- Próbowałam skontaktować się z Kaufman. Podobno jest na urlopie. Jak to zrobiłyście?

- No cóż... Włamałyśmy się, ale w dobrej wierze- przyznała policjantka.

- Co takiego?!- zapytał brunet z niedowierzaniem.- Nie wierzę, że się na to zgodziłaś.

- To wszystko przez Cross. To był jej pomysł - oznajmiła ciemnowłosa.- Zanim będziesz się wkurwiał, James, spójrz na to z innej strony. W końcu coś mamy.

Foster uniósł wzrok ku górze, jakby szukał cierpliwości. Tymczasem Debbie starała się uporządkować fakty w głowie. Artysta prawdopodobnie tutaj mieszkał i wtedy sam narysował te wszystkie "obrazy". Potem był świadkiem okropnych, makabrycznych wydarzeń i uciekł. Nie wiadomo gdzie. Półtora roku później zaczął zabijać, odtwarzając swoje dzieła za pomocą krwi. Tylko dlaczego?

- Wróćmy do tematu. Szkoda, że malowidła zostały już dawno zniszczone- westchnął James.

Nikt półtora roku temu nie miał pojęcia, że te, w pewnym stopniu, prymitywne rysunki będą miały tak wielkie znaczenie w przyszłości. Niestety nawet piwnica została otynkowana, więc wszelkie ślady bezpowrotnie zniknęły.

- Ciekawe czym były namalowane. Też krwią czy farbą?- mruknęła Corrie, oglądając uważnie jedno ze zdjęć. Obracała je we wszystkie strony, po czym odłożyła je na stół.

Szatynka mimowolnie pomyślała o wujku. On jako pierwszy rozpoznał krew na krwawym obrazie jeszcze zanim jego znajomy chemik sprawdził obraz przy użyciu luminolu. Choć zdjęcie miało niezłą jakość, Dee wątpiła czy udałoby mu się odróżnić krew.

- Rozumiem, że te zdjęcia są ważne, ale Benjamin ciągle nie wrócił. Nie zostawiłby swojej pierwszej wystawy.

- Mówiłam, że pewnie został potrącony albo miał wylew, zawał...- zaczęła mówić ciemnowłosa, ale przerwał jej ostro brunet.

- Zamknij się proszę, Martin. Kiedy widziano go po raz ostatni?

- Luke i Hartley widzieli go przed premierą. Podobno tam pojechał. Chciał mi zrobić niespodziankę.

Później szantynka wyjaśniła jak pobieżnie przeszukała biuro wujka i jak znalazła bilet. Miał miejsce w pierwszym rzędzie, tuż przed sceną. Nie mogłaby go nie zauważyć, gdyby tylko dotarł na widownię. To po prostu niemożliwe.

- Może po prostu byłaś tak skupiona na graniu, że go nie widziałaś?- zasugerowała ciemnowłosa, ale tym razem wyjątkowo zgodnie ją zignorowali.- Tak. Udawajcie, że mnie nie ma. Przecież nie mam nic istotnego do powiedzenia, do cholery!

- Pozwólcie, że wykonam jeden telefon. Mam znajomości, które mogą się w tej sytuacji przypadać. Ponadto oszczędzą nam wiele czasu- zaproponowała rudowłosa, nie podając żadnych konkretów. Była strasznie enigmatyczna.

W każdym razie Debbie nie miała nic do stracenia. Niech agentka robi co chce, jeśli to ma pomóc.

- Pewnie, zrób co uważasz. Jeśli to pomoże znaleźć Benjamina, będę ci dozgonnie wdzięczna. A można wiedzieć,  co to za znajomości?

- Będę potrzebowała zdjęcia, jak najbardziej aktualnego. Masz takie?- spytała Cross, całkowicie ignorując jej pytanie.

- Powinny być gdzieś tutaj- mruknęła szantynka, po czym zaczęła szukać w jednej z szuflad. Wiedziała, że wujek przechowywał gdzieś album ze zdjęciami, tylko nie była pewna, w której szufladzie.

W końcu znalazła niewielki niebieski album. Otworzyła go, wyciągnęła pierwsze zdjęcie i podała go agentce, która oddaliła się, żeby mieć trochę prywatności. Jej uwagę przykuł pewien napis, a mianowicie imię Clariss opatrzone narysowanym serduszkiem. Z samego przodu było ich wspólne zdjęcie. Benjamina i Clariss. Obydwoje tacy uśmiechnięci, szczęśliwi.

- Kto to?- zapytał James, wskazując blondynkę ze zdjęcia. Oparł się o biurko tuż koło niej, tak, że ich dłonie się stykały.

- Nie jestem pewna. Wydaje mi się znajoma, ale nie wiem skąd. Może to z nią wujek się rozwodził, kiedy byłam jeszcze dzieckiem?

- Nie wyglądają na nieszczęśliwych. Raczej jakby mocno się kochali- zwrócił uwagę brunet.

Szatynka obiecała sobie, że przy najbliższej okazji zapyta wujka, kim była ta kobieta. Zamierzała też wrócić obejrzeć album. W chwili obecnej nie miała na to czasu.

- Wiesz jak to jest ze zdjęciami. Potrafią uchwycić tylko jeden moment, a w tym pozory. Być może to dopiero początek ich związku, a potem wszystko się zepsuło. Z reguły wszystko z czasem się psuje albo samemu się to psuje, bo nie wie się jak wielkie ma się szczęście.

Oczywiście miała na myśli swoją przyjaźń z Sophie. Wszystko zepsuła i bardzo tego żałowała. To znaczy, James był bardzo kochany i pomocny... Nie żałowała tego co między nimi zaszło. Po prostu to ona zepsuła sprawę, nie będąc szczera z przyjaciółką od początku.

Brunet chwycił ją za rękę. Drugą dłonią odgarnął jej kosmyk włosów z twarzy i założył go za ucho, co było całkiem miłe. Chyba zauważył, że znacząco pogorszył jej się nastrój.

- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Znajdziemy Benjamina, obiecuję. Nie martw się.

- Chciałabym w to wierzyć- mruknęła, patrząc prosto w jego ciemne oczy koloru whisky.- Ale właśnie myślałam o czymś innym. Zerwałam z Ryanem, ale to moje najmniejsze zmartwienie. Sophie wie o nas. Widziała cię na premierze, a później usłyszała fragment rozmowy... Połączyła fakty i nie chce mnie znać. Nic dziwnego. Zasłużyłam sobie na to.

- Daj jej ochłonąć. Może później jeszcze zmieni zdanie. Właściwie to ja jestem winny, a nie ty.

- To ja ją okłamywałam- zwróciła uwagę Dee.

- Musiałaś to robić przez mnie, bo nie potrafiłem postawić sprawy jasno. Poza tym to ja zmusiłem cię do pierwszego pocałunku, może dwóch pierwszych.

Szatynka rzuciła mu pełne niedowierzania spojrzenie.

- A ja się tak zaciekle broniłam, ale byłeś silniejszy. Nie miałam żadnych szans- skwitowała z udawaną powagą. Zaraz potem wybuchnęła śmiechem, bo naprawdę nie mogła się powstrzymać.

- Dokładnie. Możesz powiedzieć jej, że użyłem służbowych kajdanek- dodał Foster ze śmiechem.

- Wtedy na pewno nie uwierzy mi, że nie skończyliśmy w łóżku.

Szatynka zobaczyła w jego oczach dziwny błysk. Czy on faktycznie pomyślał o tym o czym jej się wydaje, że pomyślał?

- Nie wiedziałem, że kręcą cię takie rzeczy, Dee.

- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz- odpowiedziała niewinnie.

Brunet ledwo zdążył musnąć jej usta swoimi, kiedy do pomieszczenia weszła Corrie, krzywiąc się.

- Wiedziałam, że ze sobą sypiacie- stwierdziła z niesmakiem. Szczerze mówiąc, Debbie nawet nie miała ochoty wyprowadzać jej z błędu. Niech sobie myśli co chce.- W każdym razie podsłuchałam kawałek rozmowy Cross. Oficjalnie zaczynam się niepokoić o środowisko w jakim się obraca.

- Co takiego usłyszałaś, Martin?

- Ona groziła swojemu rozmówcy. Nie wiem czy to był facet czy kobieta. Zresztą, to nie ma znaczenia. Mówiła o jakiejś nieudanej akcji i dupochronie...

- O czym mówiła?- wtrąciła się Dee, zastanawiając się czy dobrze usłyszała. Ciemnowłosa przewróciła oczami.

- No o dupochronie. Wyraziła się, rzecz jasna, inaczej, ale sens jest taki sam. Chroniła komuś cztery litery przed federalnymi po jakiejś nieudanej akcji. Rozumiecie to, kurwa?! Ona jest nieobliczalna! Niby ci pomaga, a potem wykorzystuje posiadane informacje przeciwko tobie i robisz dokładnie to co ona chce. Ja pierdolę! Czy ona użyje przeciwko mnie informacji o włamaniu?!

Corrie przez cały czas krążyła od jednej ściany do drugiej. Wydawała się autentycznie zaniepokojona. Kiedy doszła do wątku włamania, niemal ogarnęła ją panika. Po raz pierwszy Debbie widziała ją tak przerażoną.

- Udało jej się?- spytała szantynka, choć wiedziała, że powinna być bardziej wyrozumiała i wykazać nieco empatii wobec panikującej policjantki.

- A skąd mam to wiedzieć? Wyszłam w trakcie rozmowy. Jestem skończona. To koniec mojej policyjnej kariery...

- Uspokój się, Martin- rzucił brunet.- Nie masz pewności, że wykorzysta to przeciwko tobie. Poza tym... Nie powinnaś była się nigdzie włamywać.

- No co ty, kurwa, nie powiesz?!

- Porozmawiajmy na spokojnie- zaproponowała szantynka, przerywając rodzący się spór. Ciemnowłosa zdążyła obrzucić ją morderczym spojrzeniem, tak jak i swojego partnera, gdy przerwała im rudowłosa agentka.

- Mam wspaniałe wieści. To znaczy w pewnym stopniu. Mój kontakt właśnie sprawdza kamery monitoringu w drodze pomiędzy galerią, a uczelnią. Jak tylko znajdzie Benjamina, da mi znać. Niestety obawiam się, że może mu to trochę zająć.

Świetnie, stwierdziła w duchu Debbie. Z jednej strony była wdzięczna Larze za pomoc. Z drugiej nie wiedziała czy za jakiś czas nie będzie za późno.

*****

Kobieta długo zwlekała z telefonem. Za długo. Wiedziała, że powinna była powiadomić odpowiednie organy, kiedy tylko to się zaczęło. Mogłaby ocalić wiele istnień... Ale za jaką cenę? Dla niej bardzo wysoką.

Była rozdarta. Spoglądała na luźno ułożone w stos kartki papieru i telefon w zwykłym plastikowym etui. Czy tak zachowuje się osoba o jej doświadczeniu i umiejętnościach? Co zrobił z nią ten okropny świat? Z niezadowoleniem stwierdziła, że jej ambicje przewyższały ludzką chęć do pomocy. Popełniła błąd, a właściwie całą serię błędów, które sprawiały, że coraz głębiej tkwiła w tym bagnie. Czas z niego wyjść, bez szwanku oczywiście.

Wzięła jednorazowy telefon i zadzwoniła pod numer znaleziony w internecie. Odebrała młoda kobieta. Oby trafiła na w miarę kompetentną osobę, bo to była jedyna rozmowa telefoniczna, jaką zamierzała wykonać w tej sprawie.

- Halo? Kto mówi?

- Proszę uważnie mnie wysłuchać. Właściciel galerii, niejaki Benjamin jest w poważnym niebezpieczeństwie. Jest przetrzymywany w nieużywanym od lat magazynie przy ulicy Convent Ave w zachodniej części Harlemu. Sugeruję się pospieszyć.

Kobieta szybko się rozłączyła, ignorując jakiekolwiek pytania ze strony rozmówczyni. Miała mało czasu. Z nostalgią spojrzała na swój salon. Sama go urządzała, a teraz musiała wyjechać i to szybko. Zanim namierzą miejsce, z którego dzwoniła. Na szczęście miała już kupione bilety.

Czuła ulgę, zrzuciwszy odpowiedzialność na kogoś innego. Teraz życie właściciela galerii było w rękach dziewczyny, która odebrała telefon. Tymczasem ona mogła spokojnie wyjechać na Sycylię, tak jak zawsze marzyła. Tam na pewno zapomni o tym nieudanym epizodzie z jej życia.

*****

Debbie była przerażona. Bardzo martwiła się o wujka. Nieznajoma powiedziała jej, że go porwano. Dlaczego?! Kto to zrobił?! I co nie mniej ważne, kto do niej dzwonił?! Szatynka miała mętlik w głowie. Wiedziała jedno, musieli sprawdzić ten magazyn.

- Zrobimy tak- powiedziała rudowłosa.- Ja i James jedziemy do tego magazynu. Debbie zostaje w galerii. Przykro mi, ale cywil nie może uczestniczyć w akcji.

- A ja?- wtrąciła się Martin.- Też jestem policjantką i prowadzę z wami to cholerne śledztwo.

- Dla ciebie mam inne zadanie, Corrie. Wyśledzisz osobę, która zadzwoniła do nas z tą anonimową informacją o porwaniu.

- Mam siedzieć na tyłku, podczas gdy wy będziecie ratować porwanego?! Nie ma takiej pieprzonej opcji!- oburzyła się ciemnowłosa.

- Nie zrozum mnie źle, Corrie. Twoje zadanie jest niezwykle istotne. Może nawet ważniejsze niż moje i Jamesa- zaczęła Lara pojednawczym tonem. Ciemnowłosa uniosła jedną brew.

- Macie mnie za idiotkę? Nie uwierzę w takie pierdoły.

- My, czysto teoretycznie, możemy znaleźć w tym magazynie Benjamina, możemy znaleźć sprawcę porwania i możemy również rozpocząć strzelaninę, z której nie wszyscy wyjdą żywi. Rzecz jasna, tylko teoretyzuję. W tym czasie ty, Corrie możesz znaleźć wspólnika albo raczej wspólniczkę naszego porywacza. Możesz poznać motywy, dowiedzieć się dlaczego to zrobili zanim ten wspólnik wyjedzie z kraju.

- Skąd wiesz, że ma taki zamiar?- odezwał się James. Agentka wzruszyła ramionami.

- Nie wiecie, jaki jest sekret skutecznego policjanta lub agenta FBI? Trzeba myśleć jak przestępca. Podam wam pewien przykład. Któż lepiej łapie dealerów niż narkoman, który zna wszystkie miejscówki okolicznych sprzedawców? Nikt.

Po jej słowach na moment zapadła cisza. To co mówiła agentka miało sens. Zresztą kiedyś obiło się szatynce o uszy, że policjanci to przestępcy, którym się nie udało. Czy zgadzała się z tym? Niespecjalnie, ale może było w tym odrobinę prawdy.

- Chcę jechać z wami. Benjamin jest moim wujkiem, członkiem rodziny. Nie zamierzam bezczynnie siedzieć w galerii, kiedy on może być ranny- zaoponowała Debbie.

Rudowłosa obrzuciła ją zagadkowym spojrzeniem, po czym uniosła nieznacznie kąciki ust.

- Skądś to znam- stwierdziła pod nosem.

- To niebezpieczne, Dee- zauważył brunet.- Nie możesz z nami jechać. Nie wiadomo co zastaniemy na miejscu. Równie dobrze to może być pułapka...

- Obawiam się, że niezupełnie. Mam okropny nawyk wtrącania się, ale nie potrafię się powstrzymać. Kontakt właśnie przysłał mi film z monitoringu.

Agentka podała telefon Jamesowi. Debbie i Corrie pochyliły się w kierunku telefonu, żeby cokolwiek zobaczyć. Szatynce ścisnęło się serce na ten widok. Jej wujek był wleczony przez młodego mężczyznę do białego vana pozbawionego rejestracji. Benjamin był nieprzytomny, a jego przyprószone siwizną włosy były pokryte krwią, przynajmniej z tyłu.

- Trzeba go ratować. Nie będę wam przeszkadzać, James. Obiecuję.

Brunet westchnął ciężko.

- Zostajesz w aucie. Tym razem nie wychodzisz, tylko czekasz na nasz powrót.

Szatynka przytaknęła.

- To ona może jechać, a ja nie?! To pieprzony żart czy jak?!- oburzyła się Martin.

- Znajdź wspólnika- rzuciła Cross.

Agentka udała się w kierunku swojego sportowego samochodu. Za nią Debbie i James. Tylko Corrie została w piwnicy galerii, klnąc jak najęta. Po drodze w dużym skrócie szantynka powiadomiła pracowników galerii o zaistniałej sytuacji.

*****

Niejaki Victor wszedł do galerii. Już podczas sprzedaży internetowej zdążył zaopatrzeć się w wejściówkę. Po prostu nie mógł tego przegapić. Rozglądał się wokół z ciekawością i zainteresowaniem. Widział ciemne pomieszczenia skąpane w kolorowym blasku neonów oraz obrazy utrzymane w podobnej tonacji.

Miał wokół siebie całą paletę barw. Niebieski, żółty, fioletowy, pastelowe odcienie różu, pomarańcz... Brakowało mu tutaj jednego koloru. Soczystej czerwieni. Szkoda, że go pominęli. To taki ładny kolor.

Victor mijał kolejne obrazy, korytarze. Początkowo się uśmiechał, ale ten gest szybko go opuścił. Chociaż to miejsce całkowicie się zmieniło, w żadnym stopniu go nie satysfakcjonowało. Brakowało jego ulubionej barwy. Obrazy były tandetne. Nic co zawierałoby jakąkolwiek głębię. Postronny obserwator przechodził sobie obok jak gdyby nigdy nic. Rzucał okiem, mruknął pod nosem "wow" i szedł dalej. Te obrazy nie skłaniały do refleksji i tego mu właśnie brakowało. Były płytkie jak kałuża w porównaniu z pięknym, bezkresnym oceanem.

Maggie mówiła mu, że powinien stawić czoła przeszłości, dlatego tutaj przyszedł. Z rozczarowaniem stwierdził, że nic mu to nie daje. Wspomnienia dryfowały sobie na granicy świadomości, ale nie docierały do niego. Zupełnie jakby oddzielał je niewidzialny mur.

Krążył po tych znajomych, a jednak bardziej obcych korytarzach i nic nie rozumiał. Po co ludzie tutaj przychodzili? Dlaczego wszyscy byli tacy radośni? Uśmiechali się, robiąc sobie wspólne zdjęcia. Radosny nastrój nie mijał ich, gdy dochodzili do części z kolorowym jedzeniem, drinkami i muzyką. Tej części nie lubił jeszcze bardziej. Nie rozumiał jak można się uśmiechać w miejscu, gdzie TO się wydarzyło.

Właśnie owo TO drażniło go. Powoli sobie to wszystko przypominał. Od czasu do czasu jakieś wspomnienie przebijało się przez niewidzialny mur. Przeszedł go dreszcz. Usłyszał w głowie ten przerażający głos. Gwałtownie zatrzymał się w miejscu, zakrywając uszy. Miał nadzieję, że ten głos zniknie, ale on zdawał się być głębiej, jakby wryty w jego czaszkę. Nie sposób było się go pozbyć.

Jakieś dwie dziewczyny robiące sobie zdjęcie spojrzały na niego. Jedna z nich opuściła aparat i skierowała na niego swoje jasne oczy.

- Wszystko w porządku? Pomóc ci jakoś?- zapytała z troską.

Jej miękki głos, długość włosów i oczy, przede wszystkim one, przypominały mu Maggie. Tylko dlatego zdobył się na lekki uśmiech i odsunął dłonie od uszu. Ponownie słyszał ten głos, ale starał się go ignorować.

- Tak, po prostu nie lubię tej muzyki- odparł Victor.

Dziewczyna zatrzepotała swoimi długimi rzęsami, po czym została odciągnięta przez swoją towarzyszkę.

- Po co z nim rozmawiasz?- spytała ta druga z naganą.- To jakiś świr, ma taki dziwny dziecięcy głos.

Victor stał w miejscu, nic sobie nie robiąc z niemiłej koleżanki dziewczyny wyglądającej trochę jak Maggie. Maggie była dla niego dobra i tylko dlatego zostawił tamte dwie w spokoju. Poczekał aż się oddalą.

Po chwili ponownie wstrząsnął nim dreszcz. Z obrzydzeniem stwierdził, że jest lepki od potu. Przymknął oczy, starając się uspokoić. Niestety właśnie w taki sposób jego ciało reagowało na te pojedyncze wspomnienia, wdzierające mu się do głowy. Było tak samo. Wtedy też towarzyszyła mu ciemność.

Widział przed sobą tą wielką czarną sylwetkę, na moment oślepiło go światło, słyszał ten głos. Później przychodził ból. Promieniował w całym ciele. Leżał na zimnej betonowej posadzce, czekając aż ON sobie pójdzie. W myślach liczył czas. Zazwyczaj czuł w ustach ten sam metaliczny smak. Nie lubił go.

Kiedy ON już sobie poszedł, Victor zostawał sam w cichy i ciemności. Zwykle trochę mu zajmowało zanim się podnosił. Nierzadko miał problemy z oddychaniem. Miał zdarte do krwi ręce od betonu, w który wczepiał się palcami, żeby choć trochę odpełznąć od niego.

Od czasu do czasu w tym bólu znajdował coś dobrego. Wtedy ONA przychodziła. Zazwyczaj płakała. Mówiła to samo za każdym razem. Żałowała tego. Przynosiła mu trochę jedzenia. Takiego dobrego, lepszego niż zwykle. Zdarzało się też, że bandażowała mu dłonie, kolana. Właściwie zajmowała się wszystkimi poważniejszymi obrażeniami. Obiecywała mu, że kiedyś będzie wolny. Obydwoje będą. Kłamała.

Victor zdążył się otrząsnąć zanim przyszło najgorsze wspomnienie. Ruszył przed siebie powłóczystym krokiem. Nogi miał miękkie jak z waty. To wszystko przez to miejsce. Było takie inne. Nie lubił go. Postanowił ubarwić wnętrze na swój sposób. Sposób ten towarzyszył mu już kiedyś. Tylko że teraz to on panował nad sytuacją. ON był uwięziony. Nie mógł mu nic zrobić. Niedługo już nic nigdy mu nie zrobi, teraz zamierzał się zabawić.

Victor dotknął w ramię jakiejś kobiety. Była starsza. Miała mnóstwo zmarszczek, a jej twarz lśniła jak te obrazy od przesadnego makijażu. Nie podobało mu się to.

- Czego pan chce?- spytała z wyższością. Jej mina sugerowała urazę jakby samo odezwanie się do niej było złamaniem niewerbalnych reguł.

Chłopak nie odpowiedział. Wbił jej nóż okolicy biodra. Przekręcił go, czując ciepłą ciecz spływającą mu na dłonie. Kobieta uchyliła usta z zaskoczenia. Zanim zdążyła wydać jakikolwiek dźwięk, Victor wyciągnął nóż, trysnęła krew, i wbił go nieco powyżej naszyjnika z pereł. Tam dopiero trysnęła fontanna krwi. Przez chwilę obserwował jak kobieta krztusiła się własną krwią, a jej ciało targane było przedśmiertnymi konwulsjami. Położył ją na ziemi, po czym zbliżył się do kolejnego obrazu.

Tym razem od razu celował w tętnicę szyjną, przytrzymując swojego rówieśnika tuż przed obrazem. Uśmiechnął się, gdy krew wylądowała dokładnie w tym miejscu gdzie chciał. Puścił chłopaka, który upadł na posadzkę, chwytając się za ranę. Jego źrenice rozszerzyły się z przerażenia, gdy ujrzał szkarłatną ciecz na własnych rękach. Jego wyraz twarzy przypomniał mu o tamtej chwili. Uśmiechnął się lekko.  Czy umierał prawdziwy sukinsyn czy niewinny człowiek, strach w ich oczach był identyczny.

Wokół niego rozległy się krzyki. Pozostali zwiedzający pewnie zauważyli jego ofiary albo go samego z zakrwawionym nożem. Właściwie to wcale się nie ukrywał. Przebiegali wokół niego przerażeni. Czasami wpadali na innych uciekających w popłochu ludzi.

W końcu chwycił jedną z uciekających osób, wątłego staruszka.

- Proszę nie - błagał mężczyzna przez łzy.

Victor go nie posłuchał. W gruncie rzeczy, dawał mu przysługę. Staruszek nie będzie musiał męczyć się w szpitalach, gdzie nawet w stanie warzywa będą go przytrzymywać przy życiu. Tak jak i poprzednim, przeciął mu tętnicę szyjną. Tylko wtedy uzyskiwał tak idealny wyprysk krwi.

Chociaż ludzie wokół niego krzyczeli, Victor tego nie słyszał. On chciał jedynie zabarwić przestrzeń wokół na ciekawszy kolor, którego przed jego przyjściem brakowało. Zabił jeszcze kilka osób, po czym odwrócił się do tyłu, aby obserwować swoje dzieło. Ludzie leżeli w kałużach krwi z wyrazem przerażenia wypisanym na twarzy. Na ścianach, podłodze, obrazach znajdowała się krew. Był bardzo zadowolony z efektu.

Czas zająć się NIM, pomyślał. Teraz czuł się do tego przygotowany.

Victor ponownie wmieszał się w tłum, chowając zakrwawiony nóż do kieszeni. Kiedy zaczepiono go przy wyjściu, powiedział:

- To nie moja krew.

Nikt przy wyjściu nie zwrócił uwagi na dziecięcy głos, niepasujący do osoby w jego wieku i absolutny spokój, a nawet kiepsko maskowaną radość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro