VII
- Nienawi... - Nie odważyłabym się powiedzieć mu tego w oczy.
Wstałam mocno szurając krzesłem o podłogę i ruszyłam w stronę wyjścia z kuchni.
- Wróć się i dokończ - Zatrzymał mnie.
Stanęłam w progu i powoli się odwróciłam. Danny obserwował mnie wyczekująco, więc wzięłam głęboki wdech.
- Nienawidzę cię - Powiedziałam niemal szeptem a następnie odeszłam do pokoju.
Zatrzasnęłam drzwi i usiadłam zrezygnowana na łóżku chowając twarz w dłoniach. Nie obchodzi mnie czy pogorszyłam swoją sytuację (bo pogorszyłam). Chcę wrócić do domu, nie wytrzymam z tym burakiem dwa miesiące.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Popatrzyłam na nie wyczekująco, zachowując milczenie. Ktoś nadusił klamkę i ostrożnie zajrzał do środka. To tylko Fredo.
- Wszystko gra? - Zapytał siadając obok mnie.
- Nie - Odparłam szczerze. Lubię go i nie będę go oszukiwać, nawet w tych mało istotnych kwestiach.
- Rozumiem twoją złość - Objął mnie po przyjacielsku ramieniem - Daniel potrafi być okropny. I to nie jest tak, że się na ciebie uwziął - Urwał patrząc na moją zniesmaczoną minę - On traktuje tak każdego. Oprócz Tanii.
- Dlaczego?
- On... Ją lubi. Bardzo lubi.
Słysząc to zacisnęłam dłonie w pięści na mojej pościeli. Szczęście, że Fredo tego nie zauważył, ale kiedy to powiedział ciśnienie znacznie mi skoczyło.
- Niemożliwe - Wstałam - Ten człowiek nie ma serca ani... Niczego!
- Maju... Ciszej. W pewnym sensie masz rację. On nie ma ale... nikogo.
Usiadłam na wcześniejsze miejsce.
- Jak to?
- Nie wiem czy ci opowiadałem ale... Jego rodzice...
- Tak tak, wiem. Ale nawet babci? Cioci? Rodzeństwa?
- Ma rodzeństwo, oczywiście, że ma. Ale trochę daleko.
- A dalsza rodzina?
- Wiem o niej tyle co ty. Nigdy nie opowiadał. Ale wiem też, że nie ma z nią kontaktu. Żadnego - Podkreślił widząc, że chcę zadać kolejne pytanie.
- A... Żona?
Pokręcił głową. Zmarszczyłam brwi. Też nie chciałabym mieć z tym człowiekiem kontaktu. Żadnego!
- Maju... Wiem, że go nienawidzisz...
- Sama to powiedziałam - Przerwałam.
- ...Ale Danny to naprawdę dobry człowiek. Tylko... No, nie potrafi tego okazać - Dokończył ignorując moją wcześniejszą wypowiedź.
- Nie jest moim ojcem, żeby dawać mi kary.
- Ale radzę ci się go słuchać. I wiem, że bardzo zależy ci na spotkaniu. Dlatego mam plan.
- Plan?
- Powiem mu, że biorę ciebie i Jull na spacer. Zabiorę małą na plac zabaw a ty pójdziesz się spotkać ze znajomymi.
- Fredo?
- Tak?
- Jesteś najlepszy! - Uwiesiłam mu się na ramieniu.
- Wiem - Zaśmiał się - Chodź dokończyć obiad. Nie denerwuj go, to może troche ci odpuści.
Z uśmiechem na ustach razem z lokajem zeszłam na dół. Weszliśmy razem do kuchni i mój wzrok od razu padł na bujającego się na krześle Danny'ego i dokładnie obserwującego własne paznokcie.
Usiadłam przy stole. Mężczyzna momentalnie znieruchomiał. Po chwili poprawił się i przejechał dłonią po włosach. Dlaczego akurat Tania? Przecież... Czekaj... Co?
- Przemyślałaś swoje zachowanie?
- Tak.
- Więc na co czekasz? Na kolana i przeproś - Oparł się o krzesło i obdarował mnie paskudnym uśmiechem.
Zrobiło mi się niedobrze.
Odwróciłam wzrok.
- No więc Freduardo - Zażartował - Jakie plany na dzisiaj?
- Zabiorę dziewczynki do parku.
Wzruszył ramionami.
- No dobra ale Majka zostanie.
Serio? Serio musisz to tak komplikować?
- Dlaczego?
- Bo mnie nie przeprosiła.
- Przepraszam!
- Ojej, za późno - Popatrzył na mnie znudzony - Zostajesz.
Wbiłam wzrok w talerz i rozkopałam widelcem lasangne. Ten człowiek tak działa mi na nerwy, tak bardzo go nie lubię... Że mam ochotę wrzeszczeć i go bić dopóki nie wyrzyga płuc.
*
Siedziałam w pokoju i obserwowałam przez okno ogród. Jeszcze nigdy, przenigdy w życiu się aż tak nie nudziłam! Przesunęłam palcami po parapecie i zobaczyłam w odbiciu szyby Dannego tuż za mną. Odwróciłam się gwałtownie prawie umierając na zawał.
- Od ilu tu stoisz? - Zapytałam przestraszona.
- Od dwóch sekund? - Wzruszył ramionami.
- A w jakim celu?
- Wybaczam ci.
- Co?
- No to co słyszysz. Możesz iść.
- Naprawdę?
- Z Fredo - Uśmiechnął się widząc, jak szczęście schodzi mi z twarzy.
Miałam zacząć cię lubić, dupku. Czy ty kurde czerpiesz siłę z czyjegoś smutku czy co?
Minęłam go i chciałam wyjść z pokoju, ale ten idiota złapał mnie za włosy i pociągnął do tyłu. Wylądowałam mocno uderzając kręgosłupem o parapet. Daniel przylgnął do mnie torsem i zmusił do patrzenia mu w oczy. Byłam tak zszokowana (i przerażona), że nawet nie drgnęłam.
- Ale żeby było jasne - Pochylił się tak, że byliśmy niebezpiecznie blisko siebie - Jeszcze jedną akcję mi odpierdolisz to złoję ci dupę, bo widzę, że Johnny nie popisał się jeśli chodzi o wychowanie dzieci. Nie martw się, zrobię to za niego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro