XXXVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pełnię świadomości odzyskałam dopiero w samochodzie. Jak przez mgłę pamiętam, że Dan bez słowa zmusił mnie do wstania, ciągnąc za rękę wyszedł na klatkę schodową pachnącą środkami do dezynfekcji, zeszliśmy po schodach, przeszliśmy przez parking, wolną ręką otworzył samochód, posadził z przodu i zapiął pas. Wydarzenia te po kilku chwilach wydawały się być jak sen, który zaciera się w pamięci godzinę po przebudzeniu. Szkoda, że najgorszy koszmar zostaje. Dan jest poważnie chory i ja to widziałam, ale nie zadałam tego trudu by domyślić. Co nie było wcale trudne. Przecież to tak cholernie po nim widać. Tak cholernie widać już nie silny błysk w oku a jedynie gasnący płomyczek. Widać bladą skórę, wystające spod skóry żyły na rękach jak kable, podkrążone oczy. Słychać chrypę, kaszel, czasem to jak ciężko mu się oddycha.

Wsiadł do samochodu, zamknął drzwi i oparł na nich łokieć. Patrzyłam na niego już nawet nieświadomie a myśli kotłowały się, błagały by wyjść potokiem słów z moich ust. Ale zadałam tylko jedno pytanie.

- Jak długo?

Nie odpowiedział, a przynajmniej nie na początku. Na początku tylko przetarł czoło, chociaż nie było na nim ani kropli potu. Dopiero po dłuższej chwili miałam przyjemność usłyszeć odpowiedź, a raczej odpowiedzią było pytanie.

- Jak długo wiem czy jak długo choruję?

- Obydwa.

- Wiem od miesiąca, gdy stan zdrowotny znacznie mi się pogorszył. Miałem problemy z oddychaniem i bagatelizowałem, ale Tania zarejestrowała mnie u lekarza. Niechętnie, ale polazłem tam z samego rana. I spędziłem tam dwie godziny może. Gdy usłyszałem diagnozę, prawie zwaliło mnie z nóg. Wróciłem godzinę później i wszedłem do waszego pokoju. Ty smacznie spałaś, Jully była z Hannah. Usiadłem na skraju łóżka, odgarnąłem twoje włosy z twarzy, patrzyłem na ciebie długo. Wyglądałaś jak anioł - Wydał z siebie ciche "ekhm ekhm" jakby chciał wydobyć flegmę z gardła. Robił tak zawsze, ale teraz bardziej zwróciłam uwagę - I... I rozpłakałem się, bo cię kocham Maja. I nie wiem jak długo pożyję, może rok, dwa, może dziesięć lat. Ale ojciec ma racje, że nie ma co liczyć na długi czas. Rak płuc zjada mnie od środka i chyba sprawia mu to frajdę.

Nie było mi do śmiechu, gdy usłyszałam ten nieudolny żart.

- No a problemy mam może pięć lat. Zaczęło się od delikatnego, sporadycznego kaszlu. Każdy tak ma, więc ignorowałem. Potem zacząłem mieć problemy z bólem w klatce piersiowej. A teraz jest tylko coraz gorzej, spójrzmy prawdzie w oczy Maja. Od roku powoli, z dnia na dzień.

Oczy miałam wilgotne i wiedziałam, że się rozpłaczę, ale jeszcze nie teraz i nie tutaj. Nie przy nim. Obydwoje siedzieliśmy w milczeniu, zaś on odszukał moją dłoń i splótł palce razem. Nie miałam pojęcia co robić, najchętniej sama umarłabym na raka. Byleby on żył. Nie dość, że miał zjebane dzieciństwo, trudną dorosłość i zupełny brak miłości (Aż do teraz), los zafundował mu takie cholerne gówno.

- Nie będziesz się tym przejmować, co? - Zaczął i urwał na krótką chwilę - Proponuję żyć jakby nic się nie działo, kochanie. Twój ani mój stres nic nie dadzą, co się ma stać to się po prostu stanie - Niedorzeczna próba pocieszenia.

- Powstrzymywałeś przy mnie kaszel?

- Na początku.

- Jakim cudem nie by...

- Kiedy miałem na to siłę, starałem się pokazać, że wszystko gra. Gdy cię pokochałem zaczęły się problemy. Nie, żeby kochanie cię było dla mnie problemem, skąd. Po prostu ujmę to tak... Odkąd cię pokochałem, nie mogłem spać z myślą o tym, że nie mam wpływu na to, czy cię zostawię czy nie. Ukrywanie było problemem. Stres dorzucał swoje trzy grosze. Przypomnij sobie teraz jak wyrzuciłem pół papierosa na podjeździe Fredo. Albo ile razy sięgałem po paczkę, ale po chwili ją odkładałem.

- O mój Boże - Zakryłam oczy wolną dłonią.

- Maja, jesteś moim słoneczkiem. Jeszcze nie umieram - Zapewnił i brzmiał nawet przekonująco - Ale nigdy nie płacz z powodu raka albo mojej śmierci. Obiecaj mi, że będziesz pamiętać o swoim Danny'm, aroganckim, chamskim, zboczonym kolesiem który mógłby być twoim ojcem, ale i tak odgrywa rolę twojego faceta. Dobra? Mimo wszystko, pamiętaj, że póki mogę być to jestem, bo zamiast przy tobie mógłbym wyjechać na Florydę i zaliczyć każdy burdel. Nie lituj się bo nie umieram jeszcze.

- Dan - Podniosłam głos, ale gdy sama usłyszałam swój ton, szybko wróciłam na ziemię i dodałam spokojnie - Nie lituję się nad tobą. Kocham cię i po prostu... To tak jakby...

Nachylił się do mnie, odbierając jednym spojrzeniem zdanie, które miałam wypowiedzieć. Dotknął mojego brzucha, po czym przesunął dłoń do góry, na sam policzek.

- Klnę się na wszystko, cholera, że ja ciebie bardziej - Powiedział z niezwykłą powagą - A teraz pocałuj Tatusia, jeśli się nie brzydzisz tego, że chlupta mu w płucach i zdarza mu się kaszleć krwią - Na jego usta wszedł paskudny uśmiech który tak bardzo lubiłam.

Co prawda pocałowałam go i to najlepiej jak potrafię. Oddał po chwili, tak, jakby najpierw chciał się nacieszyć. Oczywiście, że się nie brzydziłam. Absolutnie nie. Ani trochę. Moje podejście do niego się nie zmieniło, a i czułam ciągle to samo, intensywne uczucie wypełniające ciepłem każdy zakątek ciała gdy tylko on był blisko. A teraz, gdy nasze usta i języki złączone były w namiętnym pocałunku, zaś dłonie zamknięte razem, czułam się po prostu cudownie.

Teraz nie miało znaczenia nawet to, że ktoś mógłby nas zobaczyć. Byłam tylko ja i Dan.

***

Zdjęliśmy buty i za rękę, uśmiechnięci (Mój jednak był smutny a jego chyba sztuczny) poszliśmy po schodach. Rozstsliśmy się bez słowa na korytarzu, ale też mieliśmy niemą obietnicę - Wezmę piżamę i przyjdę do niego.

Gdy weszłam do pokoju, Jully już leżała w łóżku. Było późno dlatego, że zanim przyjechaliśmy do domu, zwiedzaliśmy samochodem okolice. Tak o, bez celu.

Jako, że zostawiłam bluzę w samochodzie Dan'a, wzięłam piżamę, zdjęłam spodnie, rzuciłam je na krzesło i czym prędzej pognałam do niego. Gdy moje stopy cichutko tuptały po korytarzu i po schodach, moje serce wręcz łupało w klatce piersiowej. Otworzyłam drzwi od sypialni, gdzie go nie zastałam. Jest w łazience, pewnie bierze prysznic. Usiadłam na łóżku i przebierając nogami pogrążyłam w nicości, wbijając wzrok przed siebie. Jakoś nie mogłam zebrać myśli, zatem po prostu miałam w głowie wielkie nic.

Danno przyszedł po kilku minutach, miał mokre włosy a ja rację. Uśmiechnął się na mój widok i zamknął drzwi.

- Moje kochanie - Zaczął - Jeszcze się nie przebrało? Pozwól maleństwo, że tatuś się tobą zajmie. Śmiało, chodź do mnie.

Serce znowu zabiło szybciej. Wstałam i powoli podeszłam do niego, niepewnie, z błyszczącymi oczami. Danno chwycił mnie za biodra czego się nie spodziewałam, zatem z moich ust wydobył się krzyk aby po chwili przerodził w śmiech. Moja piżama została na łóżku, ale on chwycił pierwszą lepszą swoją koszulkę i poszedł do łazienki. Kiedy drzwi się zamknęły, postawił mnie na podłodze, zaś ja spojrzałam na niego, do góry. Przyklęknął i chwycił moją pomarańczową koszulkę, zdejmując ją pewnym, zdecydowanym ruchem. Zerknęłam szybko w dół, bielizna nie była dopasowana ale jemu to chyba nie przeszkadzało. Obsypał pocałunkami moją szyję, zaś pocałunki były ciepłe, mokre i kojące. Dotknęłam jego ramienia.

Dłonie Dan'a, ciepłe, miękkie i zadbane lecz niosące za sobą historię jego ciężkiej pracy wędrowały po moich plecach, aż wreszcie odnalazły odpięcie biustonosza. Oderwał się ode mnie i zrzucił go, delikatny materiał opadł na łazienkowe kafelki. Ujął moje malutkie piersi, pomasował je czule i zostawił po sobie komicznie sterczące sutki, które zostały pobudzone jego dotykiem. Stałam grzecznie z cieniem skrępowania, ale ufałam mu. Wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy.

Syn pedofila.

Zamknęłam oczy i wzięłam powietrze mając nadzieję, że gdy je wypuszczę ta myśl uleci razem z dwutlenkiem węgla.

Syn Pedofila.

Echo tego strasznego głosu gdzieś z tyłu głowy, rozbrzmiewało dokuczliwie. Dan nie jest pedofilem.

Jest jego synem.

Przygryzłam wargę.

By nie powiedzieć niczego głupiego. By pozwolić mu zapomnieć o tym przykrym spotkaniu. Gdy uchyliłam powieki, zorientowałam się, że na mnie patrzy.

- Wszystko okay, malutka?

- Tak. Spokojnie

Jego usta powędrowały po brzuchu. Nie jest złym człowiekiem. On nie jest taki jak swój ojciec. Co prawda lubi wypić, ale nie uderzył mnie.

Uderzył.

Tak, uderzył. Co prawda szarpnął, ale to moja wina. I on... On naprawdę nie jest złym człowiekiem. To mój Danny.

Wilk w owczej skórze. Jego własny głos rozbrzmiał mi w uszach wraz ze wspomnieniem. Kiedy znów spojrzałam na niego, klęczącego przede mną i czule gładzącego moje uda, miałam przed oczami jego ojca. Nie byli podobni, może odrobinę. Ale...

- Dan - Przerwałam ciszę.

- Tak?

Nie jesteś taki jak twój ojciec.

- Jesteś dobrym człowiekiem - Dokończyłam myśl na głos.

- Nie byłbym tego taki pewien - Spojrzał mi w oczy z przerażającą powagą. Odwróciłam wzrok - Ale dla ciebie zrobiłem wyjątek.

- Kocham cię.

- Wiem, maleństwo. Wiem.

A ty mnie już nie?

Popatrzyłam uważnie w tą niesamowitą, zieloną głębię jego oczu. Są to oczy które kocham całym sercem. Co ja gadam... Sercem, które należy do niego nie ważne, czy je chce. Po prostu jest jego i już. Bezpowrotnie.

Wsunął palce pod materiał moich majtek. Gdy zsuwał je w dół, nadal uważnie badał moją reakcję. Pozostałam z poważną miną.

- Kąpiel?

- Tak. Dziękuję.

Zanim wstał złożył szybki pocałunek na moich ustach. Podniosłam majtki z ziemi i odłożyłam na pralkę, zaś on podszedł do wanny i puścił ciepłą wodę, od której lustro i kabina prysznicowa nieopodal zaparowały. Przysiadł na brzegu wanny, zaś szary dres wisiał na nim bardziej, niż zwykle. Zignorowałam ten widok. A przynajmniej chciałam zignorować.

Podeszłam do niego zupełnie naga i wlazłam do wanny. Danno zanurzył dłoń w wodzie powoli wypełniającej brzegi i zmoczył mój brzuch. Powtórzył to na udach, ramionach i piersiach. Oparłam się plecami o zimną powierzchnię wanny, mężczyzna sięgnął po płyn do kąpieli. Polał nim moje ciało, od czego przeszedł mnie dreszcz.

- Mało czasu mamy - Powiedział, po czym szybko dodał - Dwa tygodnie. Musimy je dobrze wykorzystać, kochanie. Co masz ochotę jutro robić?

- Nie odstąpić cię na krok.

Uśmiechnął się. Woda zakrywała już moje uda. Nachylił się i zaczął je myć z każdej strony.

- Nie odstąpisz. Nie uwolnisz się od Tatusia.

Jeszcze. O ile po śmierci nie zdetronizujesz czorta i nie przyjdziesz zaproponować tylko jeden malutki dokumencik do podpisania. Zamknęłam oczy kiedy jego chudsze niż zwykle palce błądziły po całych nogach. Kiedy on tyle schudł? Prawda jest taka, że z każdym dniem jest go mniej ale byłam głupia i nie zwracałam na to uwagi. Byłam zajęta sobą i swoimi fałdami, zamiast zobaczyć co się dzieje. Prawda jest taka, że karmił mnie, a sam ledwo wsadzał coś do ust. Zamówił pizzę? Z trudem zjadł jeden kawałek, dopiero teraz z perspektywy wspomnienia widziałam jak się krzywi na samą myśl o przełykaniu choćby najmniejszego kęsa. Dan gaśnie mi w oczach i dopiero teraz to widzę.

Czy jest szansa, że z tego wyjdzie? Nikła. Choroba rozprzestrzeniała się w zastraszającym tępie jeśli mam być szczera i teraz to widzę. Ile jeszcze pożyje? Rok? Nie więcej, niż dwa, to na pewno. O mój Boże... Miało być na zawsze. Mieliśmy być razem na zawsze... A to zawsze potrwa maksymalnie dwa lata a ja mam gówno do zrobienia, szczerze mówiąc on też.

Poczułam jego dłoń między udami, na kobiecości. Był czuły i delikatny. Woda pokrywała mnie do pępka a była tylko lekko zmulona od płynu, jednak przejrzysta na tyle, że miał mnie nagą i na oku, calutką. Drugą ręką trochę bardziej rozchylił mi uda.

Jedyne co mi pozostało to wykorzystywać chwile z nim jak najlepiej. Szczerze mówiąc czułam się jak dziecko, któremu zabrano świeżo wręczony prezent i postawiło przy piecu aby w każdej chwili mógł się spalić.

Bo Dan się spala, powoli aż w końcu zgaśnie.

Uchyliłam powieki. Miał neutralny wyraz twarzy, jak zwykle lodowate oczy, zdawał się nad czymś myśleć. Czyżby tym samym, o czym myślałam ja?

Zaczął gładzić mój brzuch, biodra i boki. Wyłączył wodę której szum dotychczas ratował nas od grobowej ciszy. Z bólem serca muszę przyznać, że coś się chyba między nami psuło...

Po dokładnym wymyciu brzucha, przeniósł się na piersi. Na początku masował je, kciukiem dociskając sutki. Potem zerknął mi w oczy, nachylił się nie obawiając tym, że go pomoczę i oparł dłoń na mojej szyji. Gdybym była w dobrym humorze wciągnęłabym go do siebie, do wanny, ale teraz... Nie dopisywał mi za cholerę.

- Nad czym się tak zastanawiasz? - Jego głos był ciepły, wyszedł nawet bez chrypki.

- Nad... Nad wieloma sprawami - Odparłam zbywająco.

- Boisz się co będzie z nami, prawda?

- Masz rację, Tatusiu.

- Wszystko gra. Czuję się dobrze -  Nie wyglądał jakby kłamał, może rzeczywiście było całkiem okay. Osoba chora na raka płuc przecież nie musi wiecznie chodzić umierająca.... Chyba - A ty jak się czujesz?

-Fizycznie wszystko gra. Tylko trochę mi się chce płakać.

- Przed snem cię przytulę i wyrzucisz z siebie emocje. I zrobisz to raz, bo lepiej popłakać raz a porządnie niż wiecznie chodzić ze zeszklonymi oczkami - Uśmiechnął się swoim typowym uśmiechem. Wyglądał nawet normalnie, ale myśląc o tym znowu dostrzegłam wszelkie, nawet najmniejsze szczegóły typu blada cera czy lekko podkrążone oczy.

- Płaczesz czasem?

- Mam nawet dzień w tygodniu - Zażartował - Zawsze w niedzielę żeby się oczyścić z całego tygodnia.

- Naprawdę?

- Nie. Zawsze gdy chociaż na chwilę zostanę sam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro