59 scarlett

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzy zużyte chusteczki, dwie puszki po piwie, cztery porwane bletki i całe osiem fragmentów kartonu. To wszystko leżało wprost pod koszem w pokoju Mike'a.

Leżał w łóżku i nawet się nie podnosił, udając dwutakt prezerwatywą.

- Mało ostatnio rozmawiamy, wiesz, z Violet. Kupiłem to w euforii, ale jak widzisz, służy mi do tego. Średnio widzę, bym skorzystał przed collegem.

- Uważaj, bo ją uszkodzisz.

Więcej nie mówił, a jedynie wrzucił resztę gumek do szafki nocnej.

Lubiłam pokój Mike'a. Był bardziej jego, niż można byłoby sobie wyobrazić. Budził poczucie bezpieczeństwa, miał taką aurę. Ewentualnie, może po prostu tu uciekałam po każdej złej sytuacji z Blasem. Ale nikt nie wiedział.

Nikt nie wiedział, Mike nie wiedział, dlatego przestraszyłam się, gdy zapytał:

- Scarlett, wybacz mi pytanie, ale czy coś jest na rzeczy, że nie widujecie się z Blasem?

Zauważył mój stres, gdy odpowiedziałam trzema sekundami ciszy, gdy poprawiłam włosy i westchnęłam. Co mam powiedzieć? Cokolwiek, Scarlett, byle szybko.

- Widujemy się nocami. W dzień ma mało czasu. Nadrabia materiał, by zdać.

Mike spojrzał na mnie pobłażliwie, wyjmując ten sam blister i odrywając jedną prezerwatywę, znowu wrzucając ją do kosza na ścianie.

- Uwierzę w wiele, Scarlett, ale nie w uczącego się Blase'a.

Nie mówiłam już nic. Nie wiedziałam, czy powinnam mówić mu więcej. Jeszcze.

- Widzę, jak bardzo wycofałaś się w ostatnich tygodniach.

Mike był dobrym człowiekiem.

Co prawda, powiedział w życiu wiele syfu, rzeczy, które wypływały z jego ust w kwestii Violet były obrzydliwe. Ale, mimo wszystko, miał szacunek do kobiet.

I chociaż jego podejście do tej jednej kobiety bywało różne, to wynikało to z mechanizmu obronnego, by chłopcy nie uważali go za białego rycerza. Bo go wyśmiewali za bycie dobrym. Tak, jest to trochę pojebane.

W istocie rzeczy, Mike miał podejście raczej porządne. Chociaż nie chwalił się tym przy Blasie, to nie wchodził na PornHuba i nie popierał uprzedmiatawiania kobiet. Odwracał wzrok od nagich piersi na ekranie i nigdy, ale to nigdy, nie rozpowszechnił nikogo zdjęć. Choć można uważać to za absolutne minimum, czym w zasadzie to było, odstawał od chłopaków swoim podejściem. Choć próbował traktować Arzayleę jak szmatę, nie potrafił. Nie potrafił też jednej, niesamowitej rzeczy wśród toksycznie męskiego towarzystwa.

Nie potrafił uprawiać seksu bez uczuć.

I chociaż plotek było wiele, a Arzaylea sama je powielała, nigdy tego z nią nie zrobił. Miał zasady, które powodowały pobłażliwość ze strony Blase'a. Ale były to dobre zasady.

Nie żebym była strażnikiem moralności, ale czułam się dzięki nim przy nim bezpiecznie. Może też dlatego nie rozumiałam zazdrości Blase'a.

- Wiele spraw na głowie.

- Twoich, czy jego?

Jego przeczucia były już wręcz niebezpieczne.

Przybicie do ściany, emocjonalne, niczym gdy Blase wtedy uderzył mnie, tak uderzyło mnie to teraz, ten cały ciężar, przerażenie, strach, gniew...

- Ufam ci, Mike - powiedziałam, gdy niemalże uroniłam łzę, pełna traum, wspomnień i bólu - ale to... nie mogę ci powiedzieć.

Mike już miał rzucać do kosza kolejnym śmieciem, gdy wstał i objął mnie prawą ręką. Wsparcie. Najbardziej fizyczne zobrazowanie tego słowa.

- Wiem, że się boisz. Ale Scarlett, nie możesz tego trzymać w sobie. Jest już źle, a póki będziesz udawać, że nie jest, będzie tylko gorzej.

Nie wiedziałam od czego mogę zacząć. Więc zaczęłam najbardziej oczywiście:

- Uderzył mnie.

Mike zamarł na chwilę, marszcząc brwi i oddychając głęboko, powoli, jego cera zbladła. Patrzył mi głęboko w oczy, które stały się puste, spojrzenie tak nieobecne, jak przy ostatnim tchnieniu. Położył mi dłoń na nodze, wbijając się mocno, że aż czułam, jak tworzą się siniaki. Ta chwila trwała krótko, tak krótko, niczym smagnięcie pędzla na moim policzku, gdy zakrywałam ślady i tak długo, jak upewnianie się, że tyle podkładu wystarczy. Na jednym wdechu, Mike wypowiedział:

- O kurwa mać, Scarlett, dlaczego?

Wciąż zastygnięty niczym figura woskowa, prawą ręką obejmując mnie a lewą ściskając moje udo, oczekiwał odpowiedzi.

- Z zazdrości. O ciebie.

Mike przymknął oczy, odetchnął, a jego uścisk był mocniejszy, tak, że czułam pulsująca krew we mnie, w nim.

- Ale kurwa... Nie, Mike, to nie jest ważne. Mógł mieć każdy powód, ale nie miał prawa cię uderzyć. Jebany śmieć - wycedził, oddychając coraz ciężej. W pewnym momencie, jego uścisk się rozluźnił, po czym lekko rozmasował moje udo, bliżej przyciągając mnie do siebie. - Przepraszam za te dłoń. I przykro mi, cholernie.

Nie kwestionował moich słów.

Mike był dobrym człowiekiem.

- Nie jest to twoja wina, Mike. I jest to najzwyczajniej moja wina. To mnie właśnie najmocniej boli.

- Nie, to nie jest twoja wina, tylko jego...

Nie dokończył zdania, nie miał jak, bo krzyknęłam, zadrżałam, przemówiłam.

- Ależ Mike! To ja w to weszłam, wiedząc, ile kobiet już zranił. Ja weszłam w jebany związek z fuckboyem, mając pierdoloną świadomość tego, że do końca życia, będę kurwa załamana, że był pierwszym mężczyzną, który mnie zerżnął, a ja nie będę nikim wyjątkowym, tylko jebaną szmatą! Wiedziałam, że on obudzi we mnie wszystko, co najgorsze, ale mnie uwiódł, tą swoją pieprzoną nonszalancją! Naprawdę, ja jestem obrzydzona sobą, tym, co zrobiłam mojej pierdolonej przyjaciółce, że byłam łatwa, gdy ona była rozsądna! Przecież kurwa wiedziałam, że jest on zajebanym w sobie chujem, że mnie skrzywdzi, że mnie rozpierdoli! On mnie już zdradza, rozumiesz?! Zdradza mnie z pierdoloną Maggie, a ja kurwa widzę, patrzę, a sama tkwię wierna jak pies, bo mi wyjebie, bo wy wszyscy mnie znienawidzicie, tak jak Rosie, gdy on tylko kiwnie palcem! Jestem, kurwa, kurwą.

I stało się. Łzy poleciały strumieniami, wijąc się w dół twarzy, powodując krztuszenie - ty tępa zdziro! - rozmazując obraz, moczyły koszulkę Mike'a, roztapiając kamuflaż. Lecz to nie były tylko moje łzy, bo te jego, spływały mi po czole, dwie, może trzy.

Powiedziałam zbyt wiele, za dużo, ale to nie teraz. I tak już zginęłam, już tonę, już kończę. Wszystko legło w gruzach.

- Powiedz wszystko, Scarlett. Jestem tu, dla ciebie.

Przełknęłam łzy, ślinę, odetchnęłam. Głęboko. Wydychając z siebie kolejny strumień słów.

- On mnie kocha, Mike. W swój obrzydliwy, obsesyjny sposób. On wyrucha Maggie w dupę, a potem kupi mi sushi. On mnie nie zostawi. Choćbym o to błagała. On myśli, że ja nie wiem! On jest tego pewien! Ale ona wypisuje do niego, a on to ukrywa.

Zaczęłam się trząść, a Mike przytrzymywał mnie jak tylko mógł, tulił do swojej piersi, jakbym była małym, niewinnym dzieckiem. Jakby mu zależało.

- Spokojnie, Scarlett.

Głaskał mnie po ramieniu, po twarzy, po wszystkim. A potem, delikatnie, ucałował w głowę. Zupełnie tak, jak całuje się małe, niewinne dziecko.

- Zabronił mi się z tobą widywać, wiesz? Bo uznał, że się ruchamy.

Mike ucałował mnie jeszcze raz. W czoło, w skroń. W ramię.

- To naprawdę nie jest ważne, czego on się boi, Scarlett. Pomagasz mi od tego jebanego Vegas i ja też chcę ci pomóc. Wyciągnę cię z tego, nie martw się. I nie znienawidzę cię. Ben też nie. To wszyscy znienawidzą go.

- Dziękuję, Mike. I przepraszam.

Jeszcze raz pocałował mnie w skroń. Zależało mu.

Nie było w tym nic romantycznego, seksualnego, dominującego. To była troska, opieka, w najczystszej, delikatnej postaci.

- Nie przepraszaj. Jest mi przykro, przez to wszystko. Mimo to jednak, jak mówiłem, pomogę ci. Tylko proszę, obiecaj, żadnych tajemnic, okej?

Uśmiechnęłam się do niego, przez łzy.

- Obiecuję.

Zwinięta, opierając się od niego, wsłuchiwałam się w ciszę. Wsłuchiwałam się w bicie serca, jego, albo moje, byleby dopasować do niego oddech, być w półśnie, aby się wyciszyć.

Nie chciałam rozmyślać teraz nad tym, co się stało. To później. Teraz, muszę się ogarnąć, a potem wyjść stąd.

Ale co będzie po wyjściu, też nie było teraz ważne.

Uspakajałam się powoli, gdy spokój przerwał dźwięk - dzwonek do drzwi.

- Moi starzy wracają jutro, więc poczekaj, sprawdzę przez okno.

Mike wstał, podszedł po schodach do okna, i nawet nie musiał odchylać zasłon.

- O KURWA MAĆ.

Wstałam na równe nogi, by spojrzeć przez to samo okno.

O KURWA MAĆ.

To on.

Blase.

Zamarłam, na sekundę, nie dłużej, bo nie było więcej czasu.

Na nic nie było czasu.

On stał za drzwiami i dzwonił szybko dzwonkiem. Pukał. Chciał tu wejść.

- Będę cię krył, nic nie powiem, uciekaj szybko do pokoju starych, zamknij się na klucz, weź telefon, wycisz go. Sam wyciągnę z niego całe gówno.

Znowu się trzęsłam, ale biegłam po schodach, a Mike zaraz za mną, bo musiał się przebrać. Z pięć razy sprawdziłam, czy mam telefon w kieszeni, ale miałam. Te schody miały nagle sto, dwieście, trzysta stopni. Gdy niemal spadłam, Mike mnie przytrzymał. Wspięłam się na ostatni, i skręciłam, do pokoju jego rodziców.

Mike stanął w drzwiach, przytulił mnie i zapewnił:

- Jesteś tu bezpieczna.

Zbiegł po schodach, rzucając brudną koszulkę w kant w sypialni, po drodze zakładając nową. Zamknęłam drzwi.

I chociaż w głowie miałam pełno myśli, niemal umierałam od środka, wiedziałam jedno.

Mike był dobrym człowiekiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro