Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Shrike wziął głęboki oddech, potem kolejny i jeszcze następny. Poczuł, jak powoli jego pędzący umysł i równie rwące się do biegu serce ogarnia coś podobnego do spokoju. 

Przez kilka ostatnich dni infiltrował zamek. Udało mu się dowiedzieć, że jego właścicielem był jeden z generałów itriańskiego króla, który z opisu niesamowicie wręcz pasował do Fersa, niech będzie po tysiąckroć przeklęty i zginie w śnieżnej zawiei, tak jak powinien przed ośmioma laty. 

Mężczyzna podobno przez lata wypełniał dla swego władcy jakieś zadanie, a właśnie niecałą dekadę temu wrócił do swej posiadłości. Co ważniejsze, wedle słów służby przywiózł ze sobą kobietę pogrążoną w głębokim, podobno uzdrawiającym śnie. Rudowłosą piękność, która nawet na moment nie odzyskała przytomności, z twarzą skamieniałą w wyrazie smutku. Gdyby nie poruszająca się w rytm oddechów klatka piersiowa, nikt z pracowników zamku nie uwierzyłby, że nie mają do czynienia z trupem. Tylko to oraz lekkie rumieńce na policzkach śpiącej przekonywało ich, że ta naprawdę jest żywa. 

Shrike nie wierzył w coś takiego jak zbiegi okoliczności. A już na pewno wykluczał przypadek, gdy wszystko tak idealnie łączyło się w całość. Nie, miał niemal całkowitą pewność, że w komnacie na ostatnim piętrze we wschodnim skrzydle leżała jego żona. Nie zmieniało to faktu, że nadal się bał. Co, jeśli to jednak pomyłka? Jeżeli to nie jego Eilyn? A może w ogóle nikogo tam nie będzie? Czy to tylko plotka? Lub, co gorsze, pułapka? 

Nie, musiał sprawdzić. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby teraz stchórzył. Gdyby z powodu bezpodstawnej obawy uciekł, nie sprawdziwszy tych plotek. Fers –  jeśli to w ogóle było jego imię –  wyjechał na rozkaz króla do stolicy. Wraz z nim zniknęła większość gwardii. To oznaczało, że Shrike musiał działać. Nie będzie lepszej okazji, by przekonać się, czy jego przeczucia są prawdziwe i Eilyn nadal żyje. 

Gdyby teraz się wycofał, a ona by tam czekała, uwięziona w okowach snu… Lepiej by było mu umrzeć, niż wrócić i przyznać, że stchórzył w kluczowym momencie. Nie wybaczyłby sobie bólu, który niechybnie sprawiłby Bluebird. W myślach widział już, jak jej twarz wykrzywia wyraz zawodu, wyglądający na niej niczym groteskowa maska, niedopasowana w najmniejszym nawet stopniu. Zbyt wiele już straciła, jeśli istniała szansa, by odzyskała chociaż jedną osobę, by kochana Eilyn do nich wróciła, musiał podjąć ryzyko. Szczególnie tak niewielkie. W końcu fizycznie nic mu nie groziło.

Dlatego też powoli piął się po schodach na kolejne piętro, kierowany lekkim aromatem mocnego zaklęcia, którego nie wyczułby żaden śmiertelnik. Wiedział, że to dobry trop; w końcu jeżeli Eilyn naprawdę cały czas spała, to zamieszała w tym magia. I to naprawdę potężna, skoro zaklęcia wciąż nie złamano. Dodatkowo miejsce, w którym się znalazł, zdecydowanie było wschodnim skrzydłem budynku.

Shrike po raz kolejny rozejrzał się dookoła. Normalnie brak jakiejkolwiek straży w tym miejscu stanowiłby dla niego alarm, ale wiedział, że Fers był bardzo pewny siebie. Za pewnik brał lojalność swych podwładnych, a i próby ucieczki ze strony uwięzionej nie musiał się obawiać. W końcu ta cały czas spała. Nikt nie znał jej tożsamości, a teraz w dodatku straciła niemal wszystkich bliskich. Nikt nie powinien po nią przyjść, a generał potrzebował jak największej ilości ludzi podczas podróży do stolicy.

Mężczyzna wślizgnął się przez drzwi jednej z komnat, gdy na schodach rozległy się kroki. Przez cieniutką szparę dostrzegł pojedynczego strażnika, który ze znudzeniem przemierzał korytarz. Po kilkunastu minutach jego kroki ucichły, ale Shrike nie miał zamiaru jeszcze wychodzić. Nie chciał przypadkiem trafić na gwardzistę, gdy ten będzie wracał.

Dopiero gdy mężczyzna ponownie przeszedł korytarz i ruszył schodami w dół, Shrike odważył się wyjść z kryjówki. Mógłby, co prawda, bez problemu ogłuszyć, a nawet zabić strażnika, ale to byłoby proszenie się o kłopoty. Prędzej czy później ktoś zacząłby szukać mężczyzny, a wtedy odkryliby obecność wroga. Tego z kolei muzyk bardzo chciał uniknąć.

Ostrożnie ruszył dalej, ciągnięty wręcz przez wołającą go magię. Gdy jednak stanął przed drzwiami, za którymi kryło się jej źródło, ogarnął go lęk. Nie tylko o to, że czeka go gorzkie rozczarowanie po odkryciu pustej komnaty. Co, jeśli Eilyn tam będzie, ale nie uda mu się jej obudzić? Albo, co gorsza, nie ucieszy jej widok wróżki? W końcu nie widzieli się osiem lat. Powinien znaleźć ją wcześniej, wyciągnąć z tego miejsca już dawno. Wiedział, co prawda, że starał się, jak mógł, ale w tej chwili brzmiało to dla niego jak słaba wymówka dla tego, że zawiódł. 

A jeżeli Eilyn nie będzie chciała już z nim odejść? Nie, to nie miało sensu. Nawet gdyby nie czuła do niego nawet ułamka dawnej sympatii, wróciłaby do Bluebird. Kochała ją bardziej niż kogokolwiek. Nie zostawiłaby jej.

Logiczna część podpowiadała Shrike, że zwyczajnie bredzi. Eilyn nienawidziła nawet tej złotej klatki w formie derańskiego zamku. Nie zostałaby tu, gdyby miała inną opcję. A on znał się na magii, obudziłby ją. 

Jakiś podstępny głosik szepnął, że żadna prawdziwa wróżka nie przejmowałaby się tak sprawą związaną ze śmiertelnymi. Po prostu weszłaby, zabrała to, co uważała za swoje, a potem odeszła, zostawiwszy dwór pogrążony w ogniu. Prawdziwa wróżka nie interesowałaby się uczuciami ludzi. I nie bałaby się tak, jak on. 

Najwyraźniej mieli rację, gdy go zostawili. Nie nadawał się na wróżkę, nawet jeśli nie potrafił całkowicie odnaleźć się też wśród ludzi.

I chociaż Shrike zdawał sobie sprawę z bezsensu swoich zmartwień i dostępnych myśli, jego zbyt czujące jak na nieczłowieka serce i tak bolało od strachu. Na gardle zaciskała się niewidzialna lina niepokoju. Czuł się niczym skazaniec na chwilę przed naciśnięciem przez kata zapadni szubienicy. Tylko jakaś malutka iskierka nadziei sprawiała, że wyciągnął dłoń ku klamce. Zacisnął palce na chłodnym metalu, by spróbować otworzyć drzwi, choć te pewnie zamknięto na klucz.

Tylko czystą siłą woli powstrzymał wrzask bólu. Oderwał rękę od klamki – skóra na jej wewnętrznej części gwałtownie poczerwieniała, a na palcach już zaczęły tworzyć się pęcherze. W oczach stanęły mu łzy, gdy wpatrywał się w poparzoną dłoń. 

Z trudem powstrzymał cisnące się na usta przekleństwo i wyjął z torby jeden z kawałków materiału, którymi Casper owinął jedzenie na drogę. W tej chwili tęsknił za przyjacielem i jego żoną-wiedźmą, z którą przez lata wytworzył specyficzną więź. Nigdy nie zdołałby im się odwdzięczyć. Wiedział, że nikt nie zaopiekuje się jego słodką Bluebird tak dobrze, jak oni. Nikomu innemu zresztą nie ufał na tyle, by powierzyć mu bezpieczeństwo swojego dziecka, swojej kochanej córeczki.

Zacisnął zęby i obwiązał rękę materiałem, po czym, tłumiąc jęk bólu z powodu używania jej, ponownie nacisnął klamkę. 

Drzwi ani myślały ustąpić.

Shrike wyjął z torby wytrych i zaczął nim manipulować przy zamku. W takich chwilach cieszył się, że kiedyś godzinami ćwiczył otwieranie różnych drzwi oraz kłódek przy kufrach. Dzięki temu teraz potrzebował tylko chwili, aby usłyszeć charakterystyczne kliknięcie.

Odetchnął z ulgą i rozejrzał się po korytarzu. Pusty. W oddali jednak mężczyzna usłyszał odgłos kroków.

— Cholera jasna — szepnął niemal niesłyszalnie. — Więcej matka nie miała?

Ponownie chwycił za klamkę obwiązaną ręką, sycząc przez zęby. Tym razem jednak drzwi na szczęście ustąpiły. Shrike otworzył je i wślizgnął się do środka. Nie wyczuł w pomieszczeniu żadnego niebezpieczeństwa, szybko więc zamknął się w komnacie, za pomocą wytrychu zatrzaskując zamek. Nie chciał, by cokolwiek odbiegało od normy. Oczywiście poza jego obecnością we wnętrzu pokoju.

Dopiero wtedy pozwolił sobie na to, by rozejrzeć się po pomieszczeniu.

Wyglądało jak typowa sypialnia kobiety. Duże okno z zaciągniętymi satynowymi zasłonami w odcieniu piasku, biała toaletka przy ścianie i szafa. Shrike podszedł do niej, starając się nie patrzeć na łóżko, które stało w pobliżu. Otworzył drzwiczki i zajrzał do środka. W środku oczywiście nikt się nie ukrył; wisiało tam za to kilka sukienek. Shrike wciągnął ze świstem powietrze, gdy je rozpoznał. W tej szkarłatnej Eilyn pojawiła się na osiemnastych urodzinach brata. Niebieska tak pięknie komponowała się z liliami w ogrodzie, gdy siadała na brzegu fontanny, słuchając jego gry. Znał je wszystkie, co do jednej. Wyciągnął rękę, chcąc dotknąć miękkiego materiału. 

Odgłos wkładanego do zamka klucza wyrwał go z transu. Mężczyzna, niewiele myśląc, wskoczył do szafy i zamknął za sobą drzwi. W ostatniej chwili. 

Z trudem stłumił histeryczny śmiech. Zawsze bawiły go historie znajomych z uniwersytetu, którzy jeszcze jako studenci chowali się w tym meblu, ukryci za warstwą ubrań przed małżonkami ich kochanek. Teraz mógł się pochwalić podobnym osiągnięciem, tyle że w nieco innych okolicznościach.

Wstrzymał oddech, wsłuchany w odgłos kroków i ciche pomruki. Kobieta, po zapachu i głosie wnioskował, że około pięćdziesiątki. Aromat mydła, który do niej przylgnął, zdradzał, że pracuje jako służąca. 

Shrike czuł, że jego cierpliwość wystawiana jest na próbę. Czas niemiłosiernie się dłużył, a służka ani myślała wyjść. Co ona mogła robić przez tyle czasu? Mężczyzna przycisnął do policzka rąbek jednej z sukni żony, skupiając się na jej miękkiej fakturze i zapachu tkaniny, by wytrzymać do wyjścia kobiety. Ciasnota i ciemność, w której nawet ze swoim ostrzejszym niż u ludzi wzrokiem ledwo co widział, nie ułatwiały mu oczekiwania. Nienawidził tak małych, mrocznych przestrzeni, przywoływały wspomnienia, które nie bez powodu zakopał głęboko w odmętach umysłu.

Gdy służąca w końcu opuściła komnatę, a zamek zamknął się z cichym kliknięciem, muzyk praktycznie wyskoczył z szafy, cudem tylko się nie przewracając. Wtedy też dotarło do niego, że nie może dłużej czekać.

Podszedł do łóżka i zmusił się, by spojrzeć na leżącą na nim postać. W oczach natychmiast stanęły mu łzy, a gardło ścisnęło się tak, że z trudem łapał oddech. Upadł na kolana, nie mogąc oderwać wzroku od pogrążonej we śnie kobiety. Jej gęste, rude włosy splecione były w warkocz, długie rzęsy rzucały cienie na pokryte piegami policzki. Wydawało się, że czas się jej nie imał, wciąż pozostawała tak samo młoda, jak podczas ich ostatniego spotkania. Jedynie jakimś cudem stała się jeszcze piękniejsza, choć smutna, jakby nawet we śnie dręczyły ją troski. 

— Eilyn — wyszeptał łamiącym się głosem i z nabożną czcią dotknął ustami jej dłoni. Wiedział, że już zaraz będzie musiał skupić się na przełamaniu zaklęcia, którego ofiarą padła, ale potrzebował tego. Tej chwili, by upewnić się, że to naprawdę ona. Że nie zniknie zaraz niczym senna wizja. 

Nie spodziewał się, że podtrzymywana jego palcami ręka drgnie, a ciszę przerwie cichy niczym tchnienie głos:

— Shrike? 

Mężczyzna poderwał głowę, by ujrzeć wpatrzone w niego stalowoszare oczy. Na twarzy kobiety wbrew swym obawom dostrzegł tylko niewypowiedzianą miłość. Dopiero gdy niepewna, drżąca odrobinę dłoń otarła łzy spływające po jego policzkach, zdał sobie sprawę, że płacze.

— Ja… — zaczął słabo, ale przerwał mu palec delikatnie położony na ustach.

— Cii, kochanie. Wiem. — Eilyn uśmiechnęła się do niego, a na jej twarzy radość mieszała się ze smutkiem. — Wiem o wszystkim. Po prostu zabierz mnie stąd, dobrze? 

Shrike mógł tylko pokiwać głową i pomóc ukochanej usiąść, a potem wstać. Po latach bezruchu jej mięśnie musiały przyzwyczaić się do ponownego używania, przez co z pewnym trudem dotarli do drzwi. Muzyk wsłuchał się w odgłosy za drzwiami, ale niczego nie usłyszał. Wtedy też wyjął wytrych i ponownie otworzył zamek. Tym razem zajęło mu to jedynie ułamek sekund. 

Gdy sięgał do klamki, Eilyn syknęła na widok prowizorycznego opatrunku.

— Och, kochanie — szepnęła tylko ze współczuciem, zrozumiawszy, z czego zrobiono klamkę. W końcu spośród wszystkich istniejących substancji tylko żelazo mogło poważnie zranić wróżkę. 

Shrike otworzył drzwi, a potem równie starannie je zamknął. Rozejrzał się po korytarzu, który na całe szczęście wciąż świecił pustkami. Mężczyzna mimo bólu wziął żonę na ręce świadomy tego, że lata bezruchu odbiły się na jej kondycji. Nie mogli pozwolić sobie na opóźnienia, musieli jak najszybciej uciec z zamku.

— Najwyraźniej kiedy człowiek zapada w magiczny sen, jego zmysły nie wyciszają się całkowicie — szept Eilyn koił nerwy Shrike, gdy lawirował w labiryncie schodów i korytarzy, by uniknąć jakiejkolwiek żywej duszy. — Chociaż przez większość czasu tak było, często wciąż słyszałam. Zazwyczaj tylko szumy, jednak gdy skupiłam się bardziej, do moich uszu docierały pełne słowa i zdania — przerwała na chwilę, zanim z wyraźnym wahaniem zapytała: — Co z Bluebird?

— Jest bezpieczna.

— Dzięki bogom — głos kobiety przepełniała ulga.

Shrike nigdy by tego nie przyznał, ale unikanie pracowników zamku stanowiło nie lada wyzwanie. W pewnym momencie w ostatniej chwili udało mu się ukryć w jednej z wnęk. Nie wiedział, ile razy sekundy dzieliły ich od złapania.

Nagle gdzieś w górze rozległ się wrzask.

— Kurwa. — Shrike i Eilyn spojrzeli po sobie. Mężczyzna mocniej ścisnął żonę i rzucił się do biegu. Czuł, jak kobieta wyjmuje z pochwy przy jego pasie sztylet. Sam teraz już wiedział, że bardziej od pozostania niezauważonym liczy się szybkość. Dlatego nawet się nie zawahał, gdy na jego drodze stanęła para dość zdezorientowanych gwardzistów.

Jeden strażnik padł nieprzytomny pod wpływem zaklęcia. Drugi uderzył o podłogę ze sztyletem wbitym w gardło, co wyraźnie zadowoliło Eilyn, której udało się utrzymać rękę bez ruchu na tyle długo, by dobrze wycelować. Para zatrzymała się tylko na sekundę, by odzyskać broń, a zaraz potem ogłuszyć zaskoczonego służącego. 

Shrike nie mógł powstrzymać grymasu, gdy otumaniony jego zaklęciem gwardzista runął ze schodów. Naprawdę miał nadzieję, że nie będzie musiał nikogo zabijać. Jedyne, co mogli teraz zrobić, to jak najszybciej wydostać się z rezydencji i umknąć pościgowi.

Całe szczęście, że ostatnie dni poświęcił na rozeznanie się w terenie. Nim kolejna osoba zdołała stanąć im na drodze, otworzył ukryte za gobelinem drzwiczki i pomógł Eilyn wczołgać się do ukrytego za nimi tunelu.

— Szlag by to — skwitowała szeptem kobieta, gdy zaczęła na czworaka posuwać się w głąb ukrytego przejścia. Wciąż ściskała w dłoni brudny od krwi sztylet, którego nie zdążyła wyczyścić.

Jej mąż zachichotał dość ponuro, podążając śladem ukochanej. Ani trochę nie podobała mu się ta droga, ale innej nie mieli. Nie, jeśli chcieli uciec. 

Przez długą chwilę jedynym dźwiękiem słyszalnym w tunelu było szuranie ich kolan o ziemię. Żadne z nich nawet nie zauważyło, gdy mrok zaczął powoli ustępować miejsca światłu, niechybnie sygnalizując zbliżający się wylot tunelu.

— Naprawdę szlag by to — skwitowała Eilyn, gdy dostrzegli przed sobą kratę zasłaniającą wyjście. Kobieta z pewnym trudem usiadła, a Shrike mruknął z niezadowoleniem i magią zmusił pręty do wygięcia się na tyle, by pozwolić im przejść. 

Uśmiech jego żony całkowicie wynagradzał gwałtowne zmęczenie, które odczuł po użyciu mocy. Kobieta z pewnym trudem zeskoczyła i wylądowała na trawie kilka stóp pod wylotem tunelu.

Shrike podążył jej śladem. Skrzywił się, gdy jego ręka otarła się o żelazo, z którego zrobiono kratę. Całe szczęście miał na sobie ubranie, które dostatecznie go chroniło przed zabójczym wpływem metalu. Stanął obok żony i uśmiechnął się do niej lekko. Wciąż nie potrafił uwierzyć, że naprawdę ją odnalazł. 

Krzyki gwardzistów przypomniały mu, że to jeszcze nie koniec. Skrzywił się, gdy zauważył otwierającą się bramę. Wymienił spojrzenia z Eilyn i złapał ją za rękę, po czym biegiem rzucili się w stronę oddalonego o kilkaset metrów lasu. 

Pościg zbliżał się z każdą sekundą, wróżka niemal czuła na karku oddech ludzi Fersa. Z trudem łapał kolejne oddechy i wiedział, że jego ukochana lada chwila opadnie z sił, zmuszona do tak nagłego wysiłku po niemal dekadzie bezruchu. Mimo to oboje zmusili się do jeszcze szybszego sprintu i pędem wpadli między pierwsze drzewa. 

Shrike w ostatniej chwili uchylił się przed bełtem kuszy. Dziękował bogom, że to nie łuk, z którego dało się strzelać znacznie szybciej. Wraz z Eilyn biegli slalomem między roślinami, a wróżka pozwoliła swojej magii szaleć bez ograniczeń. Gałęzie sięgały ku gwardzistom, którzy zacięcie rąbali je mieczami, byle tylko przejść dalej. Korzenie drzew sprawiały, że konie traciły równowagę i chwytały mężczyzn za kostki. 

To jednak wciąż było za mało i w pewnym momencie księżniczka z trudem umknęła próbującej chwycić ją za tył nocnej sukni ręce. 

Dosłownie w ostatniej chwili wpadli na polanę pokrytą kwiatami. Żaden ze ścigających nie zauważył, że tworzyły one krąg, ale Shrike nie przeoczył tego faktu. Pchnął Eilyn przez zasłonę, nim jeden z gwardzistów zdołał ją pochwycić, po czym skoczył jej śladem. Krzyknął z bólu, gdy żelazny sztylet zdołał jeszcze rozciąć skórę na jego szyi, zanim zniknął w królestwie nieludzi. 

Zatoczył się do przodu i upadł na kolana, rękoma opierając się o bujną, niemal zbyt zieloną trawę. Chociaż nigdy nie nazwałby tego miejsca bezpiecznym, tu nikt ich nie gonił.

Z trudem wstał i uśmiechnął się krzywo do Eilyn. Rozłożył ręce w teatralnym geście, jakby chciał zwrócić uwagę żony na piękno tego podstępnego świata, pełnego żywych barw, spokojnego dźwięku dzwoneczków i uzależniających zapachów.

— Witam w królestwie nieludzi.

***

Casper siedział przed domem i pokazywał Bluebird, jak robić strzały do łuku, gdy furtka otworzyła się z jękiem. Karczmarz uniósł głowę i uśmiechnął się z ulgą, poczuwszy, jak z jego serca spada ciężki kamień. 

Ścieżką w stronę domu szedł Shrike. Jego ubranie ponownie było porwane, a ręka oraz szyja owinięte w prowizoryczny sposób. To pozwalało byłemu rycerzowi założyć, że muzyk przeżył bliskie spotkanie z żelazem. Poza tym na jego twarzy nie dało się przegapić znaków wyczerpania. Mężczyzna jednak mimo to cały promieniał, a jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

Pół kroku za nim szła za to wysoka, smukła niczym brzoza kobieta. Wyraźnie miała na sobie ubrania wróżki, nieco na nią za duże, za to czystsze i bez ani jednego podartego fragmentu. Jej dość krótkie, rude włosy lekko kręciły się na wysokości karku, a u pasa trzymała przyczepioną pochwę ze sztyletem. Stawiała kroki nieco niepewnie, ze zmęczeniem, z czym kontrastowała ostrość i determinacja na jej twarzy. Wyglądała, jakby przeszła przez swoiste piekło i dopiero co z niego wróciła. 

Casper wstał, zwracając tym samym uwagę Bluebird. Dziewczyna oderwała wzrok od swojego zajęcia i aż sapnęła. Zerwała się na równe nogi, po czym podbiegła do ojca. Rzuciła mu się w ramiona, tak mocno, że mężczyzna niemal przewrócił się pod siłą jej uścisku. 

Przyciągnął ją do siebie i oparł brodę o czubek głowy wtulonej w niego nastolatki. Widać było że z trudem powstrzymywał łzy, gdy trzymał w ramionach ukochaną córkę. Zamknął na chwilę oczy i wziął kilka głębokich oddechów, gładząc plecy dziewczyny w uspokajający sposób. 

— Jest jeszcze ktoś, z kim powinnaś się przywitać — szepnął w pewnym momencie i odsunął się od dziewczyny. Wskazał na stojącą z boku kobietę, której wyraz twarzy dało się w tamtym momencie określić jedynie jako czuły.

Bluebird przez kilka sekund patrzyła na nią z niezrozumieniem, zanim jej oczy otworzyły się szerzej w szoku, a z ust wyrwał się zduszony krzyk. 

— Mama! — pisnęła i wpadła w ramiona przybyłej. Ta z całej siły przytuliła nastolatkę, z której ust wyrwał się cichy szloch. Przywarły do siebie tak, jakby bały się, że zaraz zostaną rozdzielone. Młoda kobieta, w której Bane z pewnym trudem rozpoznał księżniczkę Eilyn, głaskała córkę po włosach, a po jej policzkach spływały łzy szczęścia. Nareszcie, po ośmiu latach znów były razem. 

Casper zauważył, że Shrike siada obok niego i wskazuje, by mężczyzna również zajął miejsce na ławce. Przez chwilę w milczeniu patrzyli na matkę i córkę, które klęczały na ziemi i szeptały do siebie zbyt cicho by dało się zrozumieć słowa. Byłego rycerza nie zdziwiło, że to jego przyjaciel jako pierwszy przerwał ciszę.

— Dziękuję — powiedział półgłosem.

Karczmarz prychnął.

— Birdy to prawdziwy skarb, to była dla nas przyjemność — odparł lekko. — Nie ma o czym mówić.

— Nadal dziękuję. Nie tylko za to. Przyjęliście nas wcześniej, nawet gdy odkryliście, że macie pod dachem dziecko, którego poszukuje jedna z potężniejszych armii kontynentu. I za to wszystko, co zrobiłeś, oboje zrobiliście dla nas w międzyczasie. I wcześniej. Przez te wszystkie lata. To prawdziwe szczęście i zaszczyt mieć takiego przyjaciela jak ty, Casprze. — Na twarzy Shrike malowała się prawdziwa wdzięczność i radość. Żółte oczy wróżki zdawały się wręcz od niej świecić.

— To nic takiego. — Bane poczuł, jak na jego policzki wstępuje zdradziecki rumieniec. — Nie pamiętam nawet, ile razy uratowałeś mi życie i pomagałeś. Nigdy nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego przyjaciela — powiedział tak szczerze, jak rzadko kiedy. Nie potrafił zliczyć, jak wiele zrobił dla niego muzyk przez te wszystkie lata.

— Aaaaw — zaćwierkał Shrike, a Casper skrzywił się w odpowiedzi i pacnął go dłonią w ramię.

— Cofam to, jesteś okropny. 

— I tak mnie kochasz.

— Najwyraźniej jestem głupi — zażartował były rycerz. — Jak się czujesz? — zapytał, wskazując dłonią na opatrunki.

— Dobrze. Naprawdę — odparł uspokajająco muzyk, nawet gdy Casper spojrzał na niego z powątpiewaniem.

— Gerda będzie chciała to obejrzeć — stwierdził tylko i uśmiechnął się, gdy Shrike jęknął.

— Nie wątpię — ogłosił ten kwaśnym tonem i skinął zapraszająco dłonią do Bluebird oraz Eilyn, które zdążyły już się od siebie nieco odsunąć. Teraz dziewczyna przywarła  do boku matki, która objęła ją jedną ręką w ochronny wręcz sposób. 

Podeszły do mężczyzn, a ci wstali. Shrike zrobił krok w stronę ukochanej i lekko wskazał na nią ręką.

— Casprze, pozwól, że przedstawię ci moją żonę, Juniper. Juniper, to Casper Bane, kojarzysz go chyba. Ten nieznośny rycerz, który zawsze powstrzymywał mnie przed dobrą zabawą.

— Chodzenie po lince od prania w środku nocy, pod wpływem niewiadomego pochodzenia alkoholu zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem — ogłosił karczmarz grobowym tonem, a jego przyjaciel miał na tyle przyzwoitości, by wyglądać na odrobinkę skruszonego.

— Trudno nie kojarzyć jedynego mężczyzny, który ma prawdziwą wiedzę na temat wojny między Itrią i Barwaen, która miała miejsce dwieście trzydzieści dziewięć lat temu — stwierdziła za to kobieta z żartobliwym uśmiechem. Wydawała się zadowolona, że widzi byłego rycerza.

— Witam w moich skromnych progach, Juniper — odparł Casper i uścisnął rękę byłej księżniczki, która w innym życiu byłaby teraz zbiegłą królową Derany. 

Później, gdy Gerda przyszła na obiad do domu i wszyscy usiedli przy stole, z apetytem zajadając ugotowany przez karczmarza rosół, mężczyzna poczuł się tak, jakby do jego domu w końcu wrócili zagubieni krewni. I choć każde z nich wiedziało, że w końcu Shrike wraz z rodziną odejdzie, zapanowała między nimi niewysłowiona umowa, by nie poruszać jeszcze tego tematu. Nie, chcieli pozwolić jeszcze trochę tej iluzji potrwać. Bluebird dopiero zaczęła czuć się bezpiecznie i odnalazła odrobinę stabilności pierwszy raz od ataku na jej królestwo. Juniper musiała zebrać siły, których wciąż jeszcze jej brakowało. Poza tym Gerda nie pozwoliłaby wróżce odejść, dopóki rany po żelazie nie zagoją się całkowicie.

Pewnego dnia rozwiną skrzydła. Odejdą, by wybudować sobie gdzieś w świecie nowy dom, daleko od wojny i szukającego ich wojska. Może kiedyś Bluebird zdecyduje się odzyskać Deranę. Casper wiedział, że jej mama nie chce tego zrobić, nigdy nie czuła się dobrze w roli potencjalnej władczyni. I chociaż jej serce cierpiało na myśl o tragedii rodaków, taka była kolej rzeczy. Królestwa rosły i upadały, przejęte przez kogoś innego. Gdzieś tam zapewne powoli rodził się już bunt i powstawały pierwsze zarysy spisku mającego na celu uwolnienie kraju, ale chwilowo ani Juniper, ani jej córka nie chciały ryzykować swojej małej, z trudem ocalonej rodziny, by brać w tym udział. Eilyn i Ajana zginęły, a kobieta oraz dziewczyna, które powstały z ich popiołów, nie czuły przynależności wobec nikogo poza ich bliskimi. 

Pewnego dnia znajdą miejsce, w którym będą żyć spokojnie, nienękani przez poszukujące ich wojsko wroga, nierozpoznani przez nikogo. 

Najpierw jednak musieli odpocząć, zarówno fizycznie jak i psychicznie, a Casper i Gerda nie mieli nic przeciwko zapewnieniu im tej możliwości. Wręcz przeciwnie. W końcu czyż nie od tego byli przyjaciele? Shrike, Juniper i Bluebird stali się dla nich czymś na kształt rodziny, tym cenniejszej, że samodzielnie wybranej. A takiej rodziny powinno się bronić za wszelką cenę.

Tej nocy po powrocie z pracy Casper po raz pierwszy od lat usłyszał, jak Shrike gra na mandoli, a głos wróżki niesie się w dal wśród ciszy śpiącej wioski.

Były rycerz odetchnął z ulgą. 

Może nie widział, co przyniesie im kolejny miesiąc czy nawet dzień, ale teraz, w tej chwili wszystko było w jak najlepszym porządku. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro