18/04/03

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Taehyung! — pełen ekscytacji głos dociera do każdego zakamarka przestronnego i znacznie przytulniejszego niż dawniej domu — Niesamowite, Tae, chodź to zobaczyć, szybko!

— Co się dzieje? — Kim krzycząc donośnie, odkłada umyty talerz na suszarkę, po czym chwyta w dłoń kolejne naczynie i z nietęgą miną usuwa z niego resztki śniadania. Trzeba przyznać, że Jungkook jakimś sposobem potrafi jeść normalnie, pozostawiając talerz w przyzwoitym stanie, a Taehyung zawsze rozwala wszystko na talerzu i cudem jest, gdy nic nie wyląduje na obrusie lub jego własnym ubraniu.

Tak właściwie, ledwie zauważyli moment, w którym zamieszkali razem praktycznie na stałe w domu Jeona, poznali swoje nawyki, gusta i potrzeby. Wszystko rozwija się tak płynnie i naturalnie, że nie odczuwają nawet wielkiej różnicy, poza tym, że teraz mogą przebywać ze sobą niemal ciągle.

— Szybko! Niedźwiedź na podwórku!

— C-co?

Blondyn nawet się nie zastanawia i w żółtych, ociekających wodą gumowych rękawiczkach biegnie do salonu. Nie zważa na odkręconą na maksymalnym ciśnieniu, gorącą wodę, ani na to, że całą ścieżkę od zlewu do parapetu będzie musiał potem dokładnie wytrzeć. 

Najbardziej jednak martwi go to, że wcale nie widzi niedźwiedzia.

— Jaki niedźwiedź? O czym ty mówisz?

 — Nie widzisz go? Centralnie na środku! — Jungkook wskazuje palcem bliżej nieokreślony kierunek za szybą.

— Nie widzę... — zdesperowany Taehyung mruży oczy i stara się dostrzec istotę, rzekomo znajdującą się na podwórku. Z tego co kojarzy, te zwierzęta nie są mistrzami kamuflażu. Na moment zastyga, a potem patrzy zdezorientowany na chłopaka — A-ale, chwila, Jungkook...

Śmiech bruneta rozbrzmiewa na całym piętrze.

— Żartuję — brunet w końcu przestaje się powstrzymywać, pozwala łzom wypłynąć i zwija się ze śmiechu, opierając na parapecie i próbując złapać oddech — jak miałbym go zobaczyć? Jestem ślepy, a ty totalnie głupi.

To jeden z tych momentów, gdy starszy naprawdę nienawidzi siebie, ale nie może powstrzymać myśli, że to dobrze, że Jungkook go nie widzi. Jego policzki płoną z zawstydzenia, gdy młodszy uwiesza się na nim i nie przestaje śmiać. 

Kim w końcu parska śmiechem przez własną naiwność i całuje czubek głowy niższego chłopaka.

— Jestem najgłupszą osobą jaką znam. Zaraz po tobie — droczy się, smyrając nosem ten jego, po czym spieszy zakręcić wodę i zetrzeć szybko podłogę.

Nie potrafi nie cieszyć się jego szczęściem – to pierwszy dzień od bardzo dawna, gdy Jungkook jest tak energiczny pomimo postępującej głuchoty. W ciągu ostatniego miesiąca przeszedł masę konsultacji, Taehyung pomógł mu wypełnić sterty papierów, aż w końcu się udało – otrzyma bardzo dobry implant ślimakowy, w siedemdziesięciu procentach ufundowany przez fundusz zdrowia. Pozostałe trzydzieści to nie taki wielki problem, Jeon od zawsze jest oszczędny i trzyma może nie pokaźną, ale zadowalającą sumę na koncie. 

Rzecz w tym, że to nie metoda, która rozwiąże problem na dobre. To bardziej tymczasowe zamiecenie go pod dywan. Mimo wszystko, dwudziesty kwietnia, dzień zabiegu Jeona, zbliża się wielkimi krokami i obaj wyczekują go z optymizmem. 

Jeszcze nie mają czasu martwić się, co dalej i niekoniecznie chcą przyznać, że to przyszłość stała się teraz ich wywołującym lęk wrogiem. Żyją dostatecznie stabilną teraźniejszością. 

— Dobra, żarty żartami, ale praca na mnie czeka. Tam nie odpuszczą mi, jeśli nie przyjdę i powiem, że to kawał — Taehyung kieruje się znów w stronę przedpokoju i zakłada czarne, zdobione adidasy, zerkając na chłopaka — Idziesz dzisiaj ze mną? 

Brunet kręci głową w geście odmowy, przeciągając tułów w dwie strony w ramach niewymagającej wiele wysiłku porannej gimnastyki.

— Zostanę i poczytam tę książkę od ciebie, po pierwszych stronach wydaje się ciekawa — Jungkook obraca głowę w stronę salonu i zastanawia się, czy właśnie tam odłożył lekturę, śmiejąc się pod nosem — chociaż dla ciebie to tylko zbitek losowych wypukłości. Umiesz przeczytać chociaż tytuł? 

Blondyn wydaje się nieco zakłopotany, zarzucając na siebie ciemną, jeansową kurtkę, stanowiącą zaskakujące dopełnienie luźnej, workowatej stylizacji.

— Co prawda idzie mi bardzo powoli, ale trochę już umiem czytać Braille'a. Tytuł to Każdego Dnia, prawda?

Jungkook przytakuje.

— Romans o osobie, która każdego dnia budzi się w innym ciele, żyje innym życiem, stara się nic nie namieszać, aż pewnego dnia się zakochuje, co zmienia wszystko.

— Brzmi trochę infantylnie...

— Może, ale warto zagłębić się w każdy gatunek — młodszy odpowiada z uśmiechem — ja za to budziłem się zawsze w tym samym ciele, żyłem tak samo, też starałem się nic nie namieszać, aż się zakochałem. I też wszystko się zmieniło. Teraz codziennie czuję się innym, lepszym człowiekiem i cały czas coś nowego się dzieje.

Policzki Taehyunga znów robią się purpurowe, co czuje i zauważa w lustrze, a on sam zupełnie nie wie co powiedzieć. Powoli wstaje, próbuje zebrać myśli w głowie a przy okazji się nie jąkać.

— B-boże, Jungkook, nawet nie wiesz jak się przez ciebie rumienię... Normalnie zabrzmiałoby to jak cytat z filmu, ale gdy ty to mówisz, to jest takie szczere...

Przede wszystkim, kiedyś Jungkook w życiu nie wypowiedziałby czegoś takiego na głos, choć na pewno by o tym myślał. Przed poznaniem Kima był zamknięty w sobie, mało rozmowny i zawsze uważał tylko, by nie przeszkadzać sobie i innym. Czuł się trochę jak lalka, którą po prostu trzeba gdzieś położyć, by nie plątała się pod nogami. Nie, żeby mu to odpowiadało. Przywykł do tego, ale coś w środku zawsze chciało się z niego wydostać – prawdziwy on, który stoi teraz przed Taehyungiem i tylko dzięki niemu. 

— Idź już, spóźnisz się — brunet uśmiecha się i odpowiada cicho, czując, jak jego własne policzki również przybierają kolor dorodnych pomidorów. 

Blondyn wzdycha cicho i staje za swoim chłopakiem, by objąć go w pasie i oprzeć brodę na jego ramieniu, ocierając wargami o ciepłą szyję. 

— Będę tęsknił — muska go ustami pod uchem, a Jungkook nie protestuje. Odchyla lekko głowę, eksponując szyję, na której blondyn wycałowuje ścieżkę aż do obojczyka.

— Jeszcze ci się znudzi przebywanie ze mną — uśmiecha się zawadiacko, kierując głowę w stronę wyższego mężczyzny, by pocałować go delikatnie w usta — zobaczymy się za parę godzin. 

Tae obejmuje go z uczuciem na pożegnanie, po czym wychodzi i obserwuje przez okno, czy chłopak na pewno zamyka drzwi frontowe i wraca do któregoś z pomieszczeń. 

***

Jeon po raz kolejny wraca z cmentarza, pokonując tę samą trasę. 

Czuje, że nie jest nikomu potrzebny. Jest tylko codziennym elementem miejskiego krajobrazu. Gdy nie ma już matki ani babci, nie potrzebuje go zupełnie nikt, zresztą i dla starszej kobiety czuł się ciężarem. 

Zdążył już dostosować dom bardziej do swoich potrzeb, nauczyć się robić wszystko samemu i porządnie. Nie ma problemów z codziennym życiem, chyba że liczyć to towarzyskie.

Nie posiada go. Głównie dlatego czuje się bezwartościowy. Chłodny podmuch wiatru maluje w jego umyśle niebiesko-zieloną mozaikę, ale ona też zdaje się nudna. W końcu jest tylko wytworem jego wyobraźni i następstwem ułomności. 

Jungkook cały czas poniża sam siebie i z dnia na dzień czuje, jak jego serce zaczyna mu ciążyć. Ciążą mu wszystkie organy, jego oddech, ślina, łzy, wszystko co ma na sobie, w sobie, nawet nienamacalnie. Sam dla siebie jest ciężarem.

Mija przystanek autobusowy, co łatwo poznaje po tym, jak dźwięk odbija się od jego wiaty i napotyka na swojej drodze przeszkodę, przez co jest w małym szoku, nie pamiętając, by cokolwiek w tym obszarze mogło go zatrzymać. Gdy słyszy zmartwiony głos, uświadamia sobie, że to po prostu jedna z osób czekających na transport.

— Ach! Przepraszam, nic się nie stało?

— Nie, nie — odpowiada spokojnie młody mężczyzna, wymuszając lekki uśmiech.

— Jeszcze raz przepraszam, szkoda mi pana tak bardzo... Potrzebuje pan jakiejś pomocy?

— Nie, dziękuję bardzo — zapewnia i odchodzi.

I po raz kolejny zastanawia się, dlaczego każdy traktuje go, jak gdyby albo miał pięć lat, albo był z innej planety.

W jego głowie zapala się lampka i dosłownie, morska mozaika zmienia kształt i barwy. Jungkook rozpoznaje je jako żółć i pomarańcz, przez które niemalże czuje ciepło na swojej skórze, mimo chłodnej pory roku, jaką jest jesień dwa tysiące siedemnastego roku.

Jego istnienie wcale nie musi być takie bezsensowne i bezcelowe. Choć do tej pory rzadko zdarzało mu się spotkać ludzi podobnych do siebie, wie, że jest ich cała masa. Prowadzą różnorodne tryby życia, a jednak pełnosprawne osoby nie postrzegają ich jako samodzielne jednostki społeczeństwa.

Uświadamia sobie, że trochę sam się do tego przyczynia, będąc zupełnie zamkniętym w sobie i samotnym człowiekiem. Nigdy nie inicjuje rozmów, nie nawiązuje kontaktów, które nie są niezbędne. Sam maluje taki obraz w światopoglądzie innych. Sam może się więc przyczynić do zmiany tych powszechnych, istotnie błędnych przekonań.

***

Praca mija Taehyungowi dostatecznie szybko. Ma to szczęście, że uwielbia branżę, w której się obraca, więc nie traktuje zawodu jako męczącego obowiązku. Dzień poprawiła mu cicha plotka o możliwości awansu, który bardzo by się przydał w jego obecnej sytuacji. Nie potrzebuje pieniędzy dla siebie, jest zadowolony z tego co ma, a odkąd mieszka u Jungkooka i dzieli z nim rachunki, jego i tak nie najgorsza sytuacja materialna się poprawiła. Chciałby zarabiać więcej z myślą o przyszłości, bo czas przecież płynie nieubłaganie.

Wraca z jednym ze współpracowników chłodnymi alejami miasta. Mimo że wiosna daje już po sobie poznać, że nadeszła, popołudnia bywają chłodne. Odkąd jest z Jeonem nie znajduje wiele czasu na spotkania poza pracą, ale też nimi nie gardzi. Kilkukrotnie wyszedł ze swoim chłopakiem i przyjaciółmi, których uważa za prawdziwych i szczerych, bo tylko wśród takich osób Kim chciałby się obracać. Nie ma masy znajomych, ale wystarcza mu wspierająca garstka, która wie o jego dawnych, jak i obecnych przejściach.

— Właśnie, jak idzie z prawem jazdy?

Kim wzdycha i uśmiecha się pod nosem na pytanie kolegi.

— Nie najgorzej. Nie jestem w tym aż tak zły, jak myślałem. 

Jasne, że uprawnienie do kierowania pojazdami będzie dla niego przydatne. Już myślał o tym, że pewnie będzie musiał uczęszczać ze swoim chłopakiem do różnych lekarzy i szpitali, na masę konsultacji i kontroli, by być pewnym, że jego stan po uzyskaniu implantu nie będzie się pogarszał zbyt radykalnie. Choć nigdy nie widział siebie za kierownicą, spiął się i zapisał na kurs, który nie okazał się aż tak wymagający. Ma za sobą kilka godzin jazd po mieście i idzie mu nieźle, tak samo dobrze, jak ukrywanie tego faktu przed Jungkookiem – planuje mu zrobić niespodziankę i oznajmić wszystko dopiero wtedy, gdy zda egzamin, otrzyma swój dokument i pożyczy jeden z samochodów rodziców. Jego serce raduje się na tę myśl i wizję szczęśliwego i pełnego podziwu bruneta, w momencie, gdy dowiaduje się, czym Kim zajmował się przez ostatnie tygodnie. Trochę obawia się, że młodszego zirytuje fakt, że o niczym mu nie powiedział, ale tego typu niespodzianki należą raczej do przyjemnych. 

— Mówiłem — sporo wyższy i parę lat starszy mężczyzna uśmiecha się pewnie, klepiąc znajomego po ramieniu — to tylko z pozoru trudne. Mam nadzieję, że wkrótce będzie ci łatwiej.

Te słowa jako tako kończą ich rozmowę, bo od domu Jungkooka dzieli ich kilkadziesiąt metrów, więc Kim oferuje, że dojdzie tam sam, by jego przyjaciel mógł skręcić w jedną z bocznych ulic i nie wracać na swoje osiedle zupełnie okrężną drogą. 

Blondyn posyła mu na pożegnanie promienny, typowy dla niego uśmiech i z nim dochodzi pod same drzwi dużego domu z widniejącym na nim numerem dwadzieścia dziewięć. 

— Jungkook, jestem — nie musi krzyczeć głośno, by jego silny głos był słyszalny w każdym zakamarku parteru. Mimo to, ze względu na doskonale mu znany stan chłopaka powtarza. — Jungkook, wróciłem! 

Nie odpowiada mu żaden głos, więc trochę zdziwiony rozgląda się po piętrze, nie zauważając, by jakiekolwiek światło było zapalone, lub urządzenie włączone. 


***

Ostatecznie, matka Taehyunga przekonuje go do powrotu do domu, a on z ochotą akceptuje tę ofertę. Wie, że był trochę głupi dając ponieść się masie emocji, ale też stara się nie obwiniać, wiedząc, że długo cierpiał. 

Przestaje spotykać się z ludźmi, którzy mogliby mieć na niego zły wpływ, kończy wynajmowanie miniaturowego mieszkania i wraca na przysłowiowe stare śmieci, w tym wypadku przynoszące wielkie ukojenie. 

I nie mylił się, czując, że dojrzewa. Dojrzał do bycia dorosłym, niełamiącym się łatwo, samodzielnym mężczyzną i rodzice zastanawiają się, czy przypadkiem nie pomylili Taehyunga z kimś innym. Jasne, nadal ma podobną, uroczą grzywkę, kilka zanikających już blizn na przedramionach, te same świecące oczy, których brakowało im przez ostatnie lata. Kim jest znów dawnym, a paradoksalnie nowym sobą.

Dowiaduje się, że rodzice postanowili zostawić mu mieszkanie, jeśli chce, bo sami chcieliby wynająć inne, w części miasta bliżej centrum. Taehyung zdaje się rozdarty, ale przystaję na tę propozycję, pomagając rodzicom przy przeprowadzce, patrząc z optymizmem na otwierające się przed nim ścieżki. Choć z początku nie powodzi mu się doskonale, bo ustatkowanie się i znalezienie pewnej posady okazuje się twardym orzechem do zgryzienia, nie poddaje się. 

***

Barista już ma kierować się do sypialni, myśląc, że dwudziestolatek postanowił uciąć sobie drzemkę, gdy jego uszu dobiega dźwięk otwieranych drzwi łazienki, tuż za nim. 

Dopiero wtedy uświadamia sobie, że rzeczywiście, na samym wejściu przywitała go delikatna woń lawendowego olejku do kąpieli, który jest ulubionym Jungkooka. 

Nie daje rady się obrócić, bo nim w ogóle ma taki zamiar, czuje oplatające jego ciało wilgotne ramiona. Nie potrafi powstrzymać delikatnego uśmiechu, pozostaje w bezruchu i pozwala młodszemu przylec do niego od tyłu. Wyczuwa, że Jungkook nie jest zupełnie nagi, ale ma na sobie jedynie jedną, cienką warstwę, nadal ociekającą wodą. 

Wargi młodszego po chwili lądują na karku Taehyunga, a on chichocze cicho, gdy ściekająca z włosów bruneta woda łaskocze skórę na jego ramieniu.

— Tak tęskniłeś, że nie mogłeś się najpierw wytrzeć? — Taehyung droczy się z młodszym, układając dłonie na tych jego, wciąż mokrych i pewnie spoczywających na jego torsie.

— To ty mówiłeś rano, że będziesz tęsknił — Jungkook uśmiecha się prowokacyjnie, przenosząc usta na jeden z boków jego szyi. — nie chciałem, byś musiał czekać choćby minutę dłużej. Rzeczywiście tęskniłeś? 

Kim od początku wyczuwa jego intencje w sposobie, w jakim się do niego zwraca. W tonie głosu, dotyku innym niż ten codzienny. Oblizuje usta, nim obraca głowę w kierunku tej niewidomego i przez chwilę po prostu patrzy na rozwarte wargi, przylegające do czoła mokre kosmyki, lekko rumiane i rozgrzane po gorącej kąpieli policzki. Oddycha blisko jego ust, nim pozwala im do nich przylec i złączyć w głębokim pocałunku. 

Po krótkiej wymianie gestów i dotyków obraca się do Jeona całym ciałem, dostrzegając, co rzeczywiście ma na sobie – luźno zawiązany szlafrok uszyty z szafirowej satyny. Nie widział jeszcze tego okrycia. Tkanina idealnie przylega do jego ciała, w niektórych miejscach układając się tak, jak gdyby spływała po smukłej sylwetce. Estetycznie i arogancko wyeksponowana klatka piersiowa ocieka wciąż wodą, a Kim doskonale widzi, do jakich zasłoniętych partii jego ciała kierują się krople i zaczyna czuć narastające napięcie.

Solidnie chwyta go pod udami i unosi do góry, opierając o ścianę, przez co z ust Jeona wyrywa się westchnięcie, a za nim urwany jęk na skutek mocniejszego dociśnięcia jego intymnych partii przez ciało Taehyunga.

— Tęskniłem — szepcze naprzeciw jego ust, by zejść z nimi niżej, na wilgotną klatkę, muskając ustami jeden z sutków — nie wiesz nawet jak bardzo. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro