Koniec wolności

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziś po paru praniach do łask wróciła pudrowa bluza. Byłem akurat na Time Square. Wielkie ekrany reklamowały wszystko co tylko możliwe. Trochę przytłaczające uczucie.  Nagle na największym z nich pojawił się mój dawny kolega, Anthony Stark. Skrzywiłem się widząc jego twarz. Mimo że tolerowałem go bardziej niż Thora to nadal był aroganckim dupkiem. Miałem już sobie iść. Jednakże powiedział coś co mnie zainteresowało.

– Poszukujemy człowieka, a właściwie uczłowieczonego boga. Wszyscy dobrze pamiętacie Lokiego, prawda? Zwiał i jest gdzieś między wami.

Na placu zrobiło się głośniej niż wcześniej. Ludzie zaczęli się sobie lepiej przyglądać.

– Gdy go zobaczycie zadzwońcie na policję, a oni przekażą go nam. Nie mamy na razie czasu by go szukać.

Nawet nie chciało im się mnie ganiać. Wewnętrznie poczułem się urażony. Byłem przecież tym samym Lokim, który zniszczył to miasto. Tyle że teraz nie miałem mocy i wyglądałem jak każdy dwudziestolatek. Zacząłem powoli przepychać się przez tłum, który nie wiadomo kiedy się zebrał.

– Prawie bym zapomniał. To jego zdjęcie – rzekł z uśmiechem Stark.

Odwróciłem się. Na ekranie wyświetlało się moje zdjęcie gdy leżałem w śmietniku. Kadr niezbyt przyjemny. Jakaś kobieta spojrzała na mnie, potem na zdjęcie i z powrotem na mnie.

– To on! – wydarła się na cały głos. – Policja! Mam go!

Odepchnąłem ją i zacząłem gnać ulicą. Midgardzkie nogi nie biegły tak szybko jakbym chciał, ale dawały radę. Za sobą słyszałem syreny policyjne. „Wracamy do życia przestępcy, co?” zapytał mój mózg. Wpadłem w najbliższy zakręt. Wspiąłem się po schodach pożarowych. Na dole słyszałem krzyki policjantów. Rozejrzałem się stojąc już na dachu. Na lewo w miarę blisko znajdował się inny budynek. Raz kozie wio, czy coś tam. Przerzuciłem plecak na drugą stronę. Oddaliłem się od krawędzi. Wziąłem parę głębokich oddechów. Gdy miałem zacząć biec zeżarł mnie strach. Ludzkie przerażenie zaćmiło mi myślenie. Co będzie jak nie doskoczę? Zapewnie spadnę i umrę. Chciałem zawrócić. Już myślałem jak wziąć stamtąd plecak. Usłyszałem za sobą głos.

– Ręce do góry i nie waż się ruszyć – powiedział policjant.

Przez chwilę chciałem to zrobić. Nazwałem to chwilą ludzkiej słabości. Jednak przypomniałem sobie kim jestem. Loki nie odda się z własnej woli w łapy tej kreatury.

– Przepraszam chłopcy. Innym razem – powiedziałem i zacząłem biec.

Po mimo ich krzyków nie zatrzymałem się i skoczyłem. Złapałem się brzegu dachu. Nogi dyndały mi bezwładnie. Udało mi się jakoś wgramolić i nie spaść. Z uśmiechem wziąłem plecak i zasalutowałem policjantom. Dalej skakałem po budynkach. Były w mniejszych odległościach. Dzięki temu uniknąłem szybkiego zgonu. Gdy byłem pewny, że ich zgubiłem, ześlizgnąłem się na ziemię. To będzie pracowity tydzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro