9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedział na dachu Paryskiej piekarni i przeczesywał umysły znajdujących się w jego zasięgu ludzi. Odkrywanie ich lęków było czasochłonne, jednak kiedy wreszcie zdołał dotrzeć do interesujących go informacji, były one pierwszą rzeczą jaką odczytywał z umysłu ofiary. Teraz, kiedy już znał słabości większości mieszkających w Paryżu ludzi, odnajdywanie właściwego lęku było jak przeglądanie tytułów książek na półce. W tej chwili szukał czegoś specjalnego dla Biedronki i Czarnego Kota. Czegoś, co byłoby dla nich nie lada wyzwaniem. Zamiast tego natknął się na umysł z którym jak dotąd nie miał styczności.

- Pojawił się ktoś nowy - powiedział cicho odczytując podstawowe informacje - zobaczmy co z ciebie za ziółko Felixie de Vanilly - dodał z szelmowskim uśmieszkiem.

Tego dnia przeczytał w porannej gazecie, że szykowało się wielkie przyjęcie w Rezydencji Agreste i o ile dobrze pamiętał, to Felix miał być jednym z gości. Jeśli znajdzie u chłopaka coś interesującego to wykorzystanie tego na balu będzie wręcz idealnym pomysłem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i zanurkował w jego umysł. Jeśli się pospieszy, to może jeszcze uda mu się zajrzeć do umysłu tej dziewczyny z piekarni pod nim. Jej umysł był zaiste intrygującym miejscem w którym on sam mógłby się zgubić bez należytego skupienia.

- No to zaczynamy - mruknął.

---------------------

" Marinette wspięła się po drabinie na balkon. Odetchnęła świeżym wieczornym powietrzem i z zarumienionymi policzkami podeszła do barierki. Ostatnio przebywanie w tym miejscu było jej ulubionym zajęciem. Jak co wieczór spoglądała w gwiazdy jednak wiedziała, że nie po to tutaj była. Jej serce miało nadzieję, że być może dzisiaj, na horyzoncie pojawi się blond czupryna ze schowaną w niej parą czarnych uszu. Wiedziała, że nie powinna tego robić. Przecież obiecała Takki, że nie pozwoli by jej miłość do Czarnego Kota wygrała nad zdrowym rozsądkiem. Nie oznaczało to jednak, że nie wolno jej było od czasu do czasu spotkać go przypadkiem na balkonie. W dodatku całkiem przypadkiem, mogła mieć na balkonie talerzyk z ciasteczkami i dwa kubki parującej herbaty. Przecież uwielbiała pić herbatę...

- Tak i to z dwóch kubków na raz - rzuciła poirytowana Tikki

- Czy ja powiedziałam to na głos? - przeraziła się Marinette spoglądając na swoją przyjaciółkę.

- żeby tylko to - zakpiła - uważaj bo jeszcze Czarny Kot usłyszy - dodała i zachichotała widząc panikę w oczach dziewczyny.

- Tikki przestań - jęknęła Marinette kiedy zrozumiała, że małe Kwami żartuje. Wtedy usłyszała znajomy dźwięk dobiegający z sąsiedniego dachu i szybko zwróciła się ku Kwami Biedronki, jednak ta zdążyła już zniknąć

- Witam Księżniczko - usłyszała za plecami cichy szept, a po jej ciele przebieg³łprzyjemny dreszcz. Czarny Kot podszedł do barierki i oparł się o nią tuż obok niej.

- Cześć Kocie, co cię tu sprowadza? - zapytała spokojnie choć w jej wnętrzu szalała burza.

- Ach! Wiesz, byłem w okolicy i poczułem cudowny zapach ciasteczek. Jako super bohater nie mogłem pozwolić by się zmarnowały - odparł z łobuzerskim uśmiechem na ustach, od którego miękły jej kolana.

- W takim razie proszę, częstuj się - zachęciła Chata wskazując mu dłonią talerzyk z ciasteczkami na stoliku. Z przyjemnością spoglądała na jego smukłą i umięśnioną sylwetkę, kiedy przemieszczał  się we wskazanym kierunku. Jego włosy lśniły w blasku księżyca a głębia zielonych oczu, działała na nią hipnotyzująco.

- Przepyszne - Wykrzyknął

-Sama zrobiłam - powiedziała podchodząc do niego - i herbatę też jeśli chcesz - dodała podsuwając mu kubek.

- Na prawdę jesteś niesamowita Marinette - powiedział dotykając jej dłoni i spoglądając jej prosto w oczy. Marinette poczuła jak nagle zrobiło jej się gorąco, a dłoń zaczęła przyjemnie mrowić. Odwzajemniła jego spojrzenie czując jak atmosfera między nimi zaczyna być napięta. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce, nad którymi nie była w stanie zapanować. Wiedziała, że jeszcze chwila a nie będzie w stanie się opanować i sięgnie jego warg by wreszcie poczuć ich smak..."

Marinette zerwała się z łóżka jak oparzona, czując przyśpieszone bicia własnego serca. Już od bardzo dawna nie miała tak realnego snu jak ten. Odnosiła wrażenie jakby naprawdę uczestniczyła w tych wydarzeniach. Jakby naprawdę doświadczyła tych wszystkich odczuć względem Czarnego Kota.

- Co to u licha miało być! - jęknęła przeciągając dłonią po twarzy.

Czarny Kot był tylko jej przyjacielem, nikim więcej, więc skąd u licha jej głupi mózg wpadł na taki pomysł? Chat obiektem jej westchnień... Boki zrywać! Z drugiej strony ostatnim razem gdy go widziała, po raz kolejny dała mu kosza. Sen mógł być spowodowany właśnie tą sytuacją, a także tym jak bardzo gryzło ją sumienie, że znowu musiała go zranić. Choć Czarny Kot nie był obiektem jej westchnień to jednak w dalszym ciągu pozostawał jej przyjacielem i ranienie go, było dla niej równie bolesne co dla niego. Westchnęła czując jak ogarnia ją bezsilność. Tkwiła w błędnym kole z którego nie potrafiła znaleźć wyjścia.
Jej telefon po raz kolejny zapiszczał domagając się uwagi. Marinette odebrała wiadomość po której wrzasnęła przerażona:

- O Boże to dziś! Na śmierć zapomniałam!

Wyskoczyła z łóżka i biegiem rzuciła się w kierunku łazienki. Taki ważny dzień a ona znowu zawaliła. Gabriel Agreste na pewno nie będzie zadowolony. Najszybciej jak tylko mogła doprowadziła się do porządku i trzęsącymi się ze stresu dłońmi, zaczęła pakować swój osobisty projekt do pokrowca, uważając by nic się nie pogniotło. Wystarczy,  że będzie spóźniona, nie musi jeszcze dawać plamy w innym zakresie. Dziś był wielki dzień i nie mogła tego zepsuć. Nie myśląc nawet o śniadaniu wybiegła z piekarni i popędziła w kierunku Rezydencji Agreste.

-------------------

Adrien nie pałał zbytnim optymizmem gdy usłyszał, że Felix zamierza urządzić swoje zaręczyny w jego własnym domu. Tak jakby nie miał do dyspozycji całej posiadłości de Vanilly w Londynie, która była raz taka jak dom Agreste. Jednak nie mógł zaprzeczać, że zarówno jego matka Emilie jak i ciotka Amelie, były w swoim żywiole przygotowując przyjęcie z najdrobniejszymi szczegółami. Narzeczona Felixa dała im wolną rękę nie czując się dobrze w roli organizatora tak dużego przyjęcia. Główni zainteresowani przyjechali późnym wieczorem poprzedniego dnia, więc nie miał jeszcze okazji by ich przywitać. Adrien stał przed lustrem zapinając ostatni guzik swojej koszuli, a tuż obok niego lewitował Plagg dzierżąc w łapkach cuchnący kawałek Camemberta.

- Nie znoszę przyjęć! - wyrzucił z siebie Adrien - odkąd pamiętam zmuszano mnie bym uczestniczył we wszystkich imprezach firmowych - kontynuował rozdrażniony - musiałem udzielać wywiadów, rozmawiać z osobami których nie znam, spędzać z nimi czas i uśmiechać się, choć wcale nie miałem na to ochoty.

- Przesadzasz Adrien - powiedziało Kwami kota - wyobraź sobie, że to przyjęcie to szwedzki stół. Nie musisz zwracać uwagi na wszystkie sery. Ignoruj je i delektuj się tylko camembertem - dodał i wrzucił cały kawałek sera do pyszczka.

- Problem w tym Plagg, że tam nie ma żadnego camemberta - westchnął Agreste.

- To rzeczywiście problem - przyznało Kwami - aczkolwiek czasami bywa tak, że jeden niepozorny kawałek Brie na desce pełnej serów, może okazać się tego wieczora tym najlepszym - dodał i na potwierdzenie swoich słów, włożył kolejny kawałek sera do swoich ust - mmm... pychota!

Adrien zaśmiał się krótko czując drobną poprawę humoru. Choć rad Plagga nie stosował, to jego  sposób bycia zdecydowanie działał cuda.

- idziesz ze mną? - zapytał

- Nie - zaprzeczyło Kwami - ja wybieram się na randkę z dorodnym Roquefortem.

- O Boże Plagg! - rzucił Adrien krzywiąc się na samą myśl o tym paskudnym serze - Tylko wywietrz później pokój - dodał.

- Sie rozumie - machnął łapką Plagg i poleciał po swój ser. Adrien wiedział, że i tak więcej już w tym temacie nie zdziała.
Otworzył drzwi na korytarz i wyszedł z sypialni. Zbiegł po schodach i na ostatnim stopniu kopnął do czegoś co głośno jęknęło. Zachwiał się niebezpiecznie i w ostatniej chwili złapał poręcz schodów, ratując się przed upadkiem. Winowajczyni podnios³a się do góry i zobaczył znajomą twarz okoloną d³ugimi czarnymi włosami.

- Co Ty wyprawiasz!? - Wrzasnął czując jak zaczyna rodzić się w nim gniew. Nie dość, że w jego rodzinnym domu zapanował chaos, to jeszcze Bóg wie czemu pałęta się tutaj Marinette.

- Wiązałam swój but - odparła beztrosko posyłając mu szeroki uśmiech - może nie powinnam była robić tego zaraz przy schodach... - zastanowiła się przez chwilę.

- zdecydowanie nie - przytaknął zirytowany Adrien - zresztą w ogóle nie powinno Cię tu być! - Warknął - nie masz czegoś do zrobienia? - dodał sucho.

- rzeczywiście znalazło by się kilka rzeczy - rzekła pogodnie a w jej oczach dostrzegł iskierki radość. Zaraz... coo?

- Dobrze się czujesz? - zapytał spoglądają na nią podejrzliwie.

- Oczywiście, że tak - odparła radośnie - w końcu dziś jest mój wielki dzień! - wykrzyknęła wyrzucając ręce w górę - choć muszę przyznać, że wyobrażałam go sobie nieco skromniej - dodała lekko skonsternowana stukając palcem po dolnej wardze. Która musiał przyznać była całkiem kusząca.

- Twój wielki dzień!? Przecież to dzień Felixa i jego Narzeczonej! - rzekł ostro spoglądając na nią zmrużonymi oczami.

- Właśnie tak! - przytaknęła z dumą i posłała mu jeden ze swoich szerokich uśmiechów, które pragnęły siłą wyryć się w jego pamięci.

- Nie wmówisz mi, że jesteś jego Narzeczoną - rzucił sucho mierząc ją wzrokiem, jednak kiedy ona nadal nie odpowiadała uśmiechając się wesoło, pomyślał, że jest wariatką.

- Ty chyba zwariowałaś Mari...

- Więc tu się schowałaś Brid - przerwał mu w pół słowa Felix, który wyłonił się zza zakrętu - widzę, że już poznałaś mojego kuzyna. Adrienie? - zwrócił się do niego Felix - to moja Narzeczona Bridgette.

- Bri... Bri... Bridgette? - Adrien zająknął się niewierzących własnym oczom. Stał z otwartymi ustami gapiąc się na stojącą przed nim dziewczynę, która mógłby przysiąc, była Marinette. Choć czy na pewno? Jej zachowanie od samego początku wydawało mu się dziwne. Ale dlaczego u licha ciężkiego była tak podobna do Dupain-Cheng?

Do głównego holu jak burza wpadła kobieta o której myślał. Zdyszana stanęła przed nimi dzierżąc w ręku wieszak z pokrowcem, zawierającym zapewne ubrania dla któregoś z narzeczonych. Dała sobie chwilę na złapanie oddechu i zupełnie go ignorując zwróciła się do swojego sobowtóra.

- przepraszam za spóźnienie. Zaspałam - powiedziała Dupain-Cheng

Tak, to zdecydowanie musiała być Marinette. Jej spóźnienia z powodu zaspania stawały się normą i zupełnie nie rozumiał, dlaczego jego Ojciec nadal to toleruje. Spojrzał na nią z krzywym uśmiechem, widząc jak wita się ze swoja jak się okazało kuzynką. To sporo tłumaczyło. Zlustrował obie kobiety wzrokiem od góry do dołu i dopiero teraz, gdy stały tuż obok siebie, mógł wychwycić jak bardzo się różniły. Choć na pierwszy rzut oka identyczne, im dłużej na nie spogląda³ tym więcej różnic dostrzegał. Bridgette miała czarne długie włosy spływające na ramiona, których pasma były lekko zakręcone, podczas gdy Marinette miała je zupełnie proste a w kolorze jej włosów było coś magicznego, bo choć też były czarne, w świetle widział na nich granatowe refleksy przywodzące na myśl nocne niebo. Oczy Bridgette miały odcień dojrzałej jagody, a Marinette barwą kojarzyły się z kwitnącymi fiołkami. Znalazł jeszcze kilka niewielkich różnic w ich wyglądzie, jednak na ich tle zdecydowanie wybijały się różnice w charakterze i sposobie bycia obu dziewczyn. Im dłużej na nie spoglądał tym bardziej nie mógł uwierzyć jaki był ślepy, nie rozpoznając od razu z kim miał do czynienia. Choć z drugiej strony, czy kiedykolwiek przyglądał się Marinette bliżej, by zauważyć te wszystkie detale jak kształtne malinowe usta, długie naturalnie zakręcone rzęsy, albo idealną wręcz kuszącą figurę.... Stop! Adrien energicznie potrząsnął głową. O czym on myślał do cholery! To przecież była Marinette. Ta sama dziewczyna, która każdego dnia irytowała go swoją obecnością w jego biurze. Ta sama którą Nino, Bóg wie czemu podsuwał mu jako właścicielkę bransoletki którą nosił. Odruchowo poprawił mankiet swojej koszuli, by żaden koralik nie wysunął się na światło dzienne. Posłał Marinette niechętne spojrzenie, które nie umknęło Felixowi. Kuzyn uniósł teatralnie brwi do góry jakby wysyłał mu nieme zapytanie, jednak Adrien nie miał w tej chwili ani czasu, ani ochoty na jego gierki. Lubił Felixa, ale wiedział nie od dziś, że de Vanilly jest sprytny i przebiegły. Machnął ręką zbywając Kuzyna i rzucił na odchodnym:

- Idę poszukać Matki

- Wyborny ruch Agreste - odparł Felix uśmiechając się krzywo.

Choć obie brunetki spojrzały na Felixa, ten jedynie wzruszył ramionami i puścił oczko do Bridgette. Niezręczną chwilę ciszy przewał dźwięk otwieranych drzwi gabinetu Gabriela Agreste. Projektant ubrany w biały garnitur wysunął się na korytarz.

- Felix prosiłbym cię na chwilę do mojego gabinetu - zwrócił się prosto do de Vanilly, zupełnie ignorując dziewczyny. Marinette pomyślała, że wygląda jakby coś musiało go martwić. Nonszalancka postawa Felixa natychmiast zniknęła.

- Już idę wujku - Powiedział z powagą w głosie - przepraszam was na chwilę - dodał w kierunku dziewczyn, jednak jego wzrok powędrował ku Bridgette, która wspierająco dotknęła jego przedramienia. Zachowywała się tak, jakby wiedziała czego może chcieć Agreste i prawdopodobnie to nie miało być nic miłego. Marinette nie rozumiała co dzieje się w tym domu, bo odkąd tu weszła, zewsząd natykała się na jakieś tajemnice.

--------------------------------

Felix wszedł do gabinetu wuja czując jak ogarnia go niewytłumaczalny lęk. Odkąd lata temu ukradł Gabrielowi Miraculum, nie miał odwagi by zbyt często się tutaj pokazywać. Bridgette jednak miała rację. W tym domu mieszkała jego rodzina i niezależnie od tego co się wydarzyło, powinien wreszcie stawić czoła swoim lękom. Przyjęcie zaręczynowe w tym miejscu, miało być ku temu świetną okazją.

- Usiądź proszę - Gabriel wskazał Feliksowi kanapę pod oknem, a sam usiadł na fotelu na przeciw niego.

Blondyn zrobił o co go poproszono i udając pewność siebie, nonszalancko rozparł się na zdobionym złotymi nićmi oparciu.

- Słucham wujku - zaczął lekko - o czym chciałeś ze mną rozmawiać? - Zapytał

- Prawdopodobnie to nie będzie dla ciebie łatwe, jednak chciałbym żebyś odpowiedział mi na kilka pytań - powiedział Agreste - Wychodzę z założenie, że doskonale pamiętasz co wydarzyło się w świecie, który stworzyłeś używając Miraculum Biedronki i Czarnego Kota - zaczął Gabriel

- Tak. Pamiętam - przyznał z powagą, a jego pozorne odprężenie gdzieś się ulotniło.

- Świat który stworzyłeś może i nie był idealny ale nie różnił się zbytnio od tego który znamy, dlatego mam nadzieję, że będziesz mi w stanie pomóc - powiedział z powagą Gabriel

- W takim razie zamieniam się w słuch - odparł Felix. Zupełnie nie tego się spodziewał po wujku, jednak obecna sytuacja zdecydowanie mu odpowiadała. Poczuł się bardziej pewny siebie, a co za tym idzie mógł pozwolić sobie na odprężenie.

- Chciałbym wiedzieć kto w twojej rzeczywistości był przeciwnikiem - powiedział Agreste a Felix z trudem zapanował nad wybuchem miechu.

- No, ty wuju oczywiście - odparł wreszcie z krzywym uśmiechem.

Gabriel skrzywił się z niesmakiem jakby taka perspektywa napawała go obrzydzeniem. Felix doskonale go rozumiał, bo choć tam był Czarnym Kotem - bohaterem - tutaj był nikim więcej jak zwykłym złoczyńcom, który miał wiele na sumieniu. Teraz podobnie jak wuj próbował się zrehabilitować, więc w pewnym sensie jechali na tym samym wózku.

- W tamtej rzeczywistości - zaczął ze spokojem, na co Gabriel podniósł na niego wzrok - Tam...nadal byłeś Władcą Ciem. Mężem mojej matki i moim ojcem - powiedział choć było mu cholernie ciężko o tym mówić - Chciałeś zdobyć Miracula Biedronki i Czarnego Kota, by twoja rodzina wyglądała tak jak teraz - kontynuował Felix, a Agreste słuchał z uwagą - I do diabła wuju, byliśmy w szachu. Udało ci się nas pokonać, jednak za nim pomylisz, że jednak tutaj też mogłeś tego dokonać, to powiem ci, że nie było warto. Były ofiary... zbyt wiele ofiar...

- Rozumiem - powiedział cicho Gabriel i zgarbił się na swoim fotelu tak, jakby na jego plecach zaległ ogromny ciężar. Felix nawet nie pytał co to było. Nie musiał. Ciężar odpowiedzialności za swoje czyny, w tym czy tamtym świecie ciążył i na nim.

- Słyszałeś o atakach w Paryżu? - zapytał wreszcie projektant prostując się

- Tak - odparł krótko de Vanilly

- Widziałeś jakiś?

- Tak i uważam, że całkiem dobrze sobie radzicie - odparł Felix a widząc wzrok wuja dodał - oczywiście nie wyobrażam sobie, by kto inny mógł dzierżyć Miracula Biedronki i Kota niż mój kuzyn i jego lepsza połowa. Ty też spisujesz się nieźle. Poza tym, nie pytałbyś mnie o to wszystko gdybyś to nie był ty. Wolę grać z tobą w otwarte karty Wuju.

Gabriel skinął głową na znak zgody i nie kontynuując dalej tematu bohaterów Paryża, przeszedł do sedna:

- Te ataki nie przypominają niczego ani nikogo co mógłbym znaleźć w Księdze Zaklęć. Zakładam, że jako były Kot wiesz o czym mówię - Felix kiwnął głową więc Gabriel kontynuował - Ataków było już wiele i wygląda na to, że przeciwnik rośnie w siłę a nadal nie wiemy z czym mamy do czynienia. Zaczęło się od cieni pełzających po ziemi, które wdzierały się do ofiar kreując w jakiś sposób złoczyńców, teraz przeciwnik poszedł o krok dalej. Kreuje nie tylko złoczyńcę ale i przystosowuje dla niego otoczenie. Miałem nadzieję, że może ty spotkałeś się już z czym podobnym - powiedział Gabriel.

- Niestety Wuju w tamtej rzeczywistości byłeś jedynym naszym przeciwnikiem - odparł Felix w zamyśleniu - jednak u nas było jedno miejsce...Świątynia z Miraculami. Strażnicy powinni wiedzieć coś więcej na ten temat.

- Świątynia została zburzona dawno temu - powiedział Gabriel posępnie.

- Kto wie? może równowaga naprawiła także i ją - powiedział Felix z nutą nonszalancji w głosie i krzywym uśmieszkiem na ustach. Agreste spojrzał na niego, a gdy brew Felixa uniosła się ku górze jakby chciał powiedzieć "na co czekasz Wuju", Gabriel zerwał się z fotela i podszedł do pulpitu. Felix powoli podążył za nim i zerknął na widniejącą na ekranie mapę świata. Gabriel wpisał namiary i ku jego zaskoczeniu, w podanym miejscu ukazała się Świątynia w nienaruszonym stanie. Wreszcie pojawił się cień szansy na rozwikłanie dręczącej go zagadki. Agreste wybrał numer telefonu i po chwili rzucił do słuchawki:

- Nathalie! Spakuj moje rzeczy! Jutro wyjeżdżam!

-A co z Pańskim wyjazdem służbowym - przypomniała mu Nathalie.

- Jeśli nie wrócę na czas, Emillie na pewno coś wymyśli - odparł zdając sobie sprawę, że jego żona wcale nie będzie tym zachwycona.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro