Rozdział dziewiąty: Woda i Sny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Jughead POV

Dobra, wiecie co jest dziwne? Powiem wam.

 Są czasem takie momenty w życiu, że im bardziej starasz się czegoś unikać, od czegoś odciąć, tym bardziej to się do Ciebie zbliża. Ktoś kto ucieka od strachu, zbliża się tylko do niego drogą na skróty. W świetle ostatnich wydarzeń znalazłem sobie nowy cel życiowy, nowe hobby, chodziło o unikanie Betty Cooper. I co? Jak na złość zaczęła pojawiać się na mojej drodze, gdziekolwiek się nie udałem. To zupełnie tak jakby cały świat chciał dać Ci coś do zrozumienia, jakby uparł się, że udowodni Ci coś czego nie wiesz.

 Dokładnie tak było w tym przypadku. Poczekalnia u dentysty? Na przeciwko siedziała Betty Cooper. Kolacja u Popa? Nawet nie musiałem podnosić wzroku, żeby wiedzieć kto wszedł. Samotna jazda na motorze? Betty Cooper, biegająca sobie w najlepsze.

 Jeszcze tylko w moim łóżku jej nie było.

  Musiałem się od tego odciąć i ochłonąć. Czy ona mnie obserwowała albo śledziła? Ilekroć spojrzałem w jej stronę, tyle razy była czymś zajęta, ale i tak poczułem, że zaczynam wpadać w paranoję.

 Brzeg rzeki Sweetwater, niegdyś tłumnie odwiedzany, teraz stał się odludnym, ponurym miejscem. Od czasy śmierci Jasona nikt już tutaj nie przychodził, wszyscy bali się, że przebudzą uśpione tutaj duchy. Prawda była taka, że jedynym żywym duchem tutaj byłem ja, a towarzystwo martwych duchów mi nie przeszkadzało. Lubiłem być sam, lubiłem miejsca, w których nikt nie zakłócał ciszy i spokoju. Dlatego tak bardzo podobało mi się towarzystwo tutejszych klonów i sosen, które zawsze chętnie pomagały mi w swoich rozmyślaniach.

 Spacerowałem po kamienistym brzegu, czując ogarniający mnie chłód. Szum rzeki był jedynym dźwiękiem, który przerywał majestat tego miejsca, ale w jakiś dziwny sposób się z nim komponował.  Ale tym razem szumowi rzeki towarzyszył inny dźwięk, którego być tutaj nie powinno. Słyszałem go tylko co jakiś czas, ale nie mogło być żadnych wątpliwości.

 Nad brzegiem rzeki Sweetwater, która była omijana i przeklęta, ktoś płakał. Cichy szloch odbijał się od białych kamieni, które cierpliwie go słuchały. Znałem to. Tutejsze skały, jedyni świadkowie wydarzeń z zeszłego roku, nigdy nie potępiały. Słuchały cierpliwie i długo.

 Naciągnąłem czapkę i skierowałem swoje kroki w kierunku, z którego dochodził dźwięk płaczu. Zdążyliście już zauważyć, że uwielbiam pchać palce między drzwi, prawda? Nie umiałem powstrzymać się przed odkrywaniem zagadek, a w moim wypadku ciekawość rzeczywiście była pierwszym krokiem do piekła.

  Siedziała tam, skulona, z kolanami podciągniętymi pod samą brodę. Narzuconą miała na siebie tylko poszarpaną, jeansową kurtkę, a po policzkach spływały jej powolne łzy. Łzy, które nie pasowały do jej twarzy, na której powinien znajdować się pewny uśmiech. Niektóre osoby nie powinny mieć możliwości płaczu. Zwyczajnie płacz nie pasował do obrazu Betty Cooper. Nie pasował i nigdy pasował nie będzie.

 Westchnąłem głucho, chcąc się szybko odwrócić i odejść, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłem. Jaki byłby ze mnie facet, jeśli zostawiłbym samotną, płaczącą dziewczynę w miejscu, w którym ktoś kogoś zamordował? Zapewne myślący racjonalnie. Ale ja nie potrafiłem myśleć racjonalnie, gdy w grę wchodziła Elizabeth Cooper.

Odchrząknąłem głośno, chcąc zwrócić jej uwagę na siebie. Poskutkowało, odwróciła głowę, szarpiąc gwałtownie swoim kucykiem, a moim oczom ukazało się zaczerwienione oblicze. Zaczerwienione od łez i płaczu. Szybko otarła łzy i wywróciła oczami.

- Jeszcze Ciebie mi tu brakowało - jęknęła - Czego, do diabła, chcesz?

- Dobrze wiedzieć, że tęskniłaś - zakpiłem - Wszystko gra?

 Podszedłem do niej i usiadłem obok, a ona nie zaprotestowała. Wbiła tylko wzrok w drugi brzeg i pociągnęła nosem, zupełnie ignorując moją obecność.

 Ale nie protestowała, a ja spodziewałem się, że zacznie piszczeć, przejedzie mi po oczach gazem pieprzowym i ucieknie.

 Czemu nie protestowała?

- Kochałeś kiedyś? - zapytała nagle - Wiesz co to znaczy kochać? Nie patrz na mnie jak na kretynkę, to proste pytanie, matole!

- Czemu miałbym nie kochać? - odparłem, czując, że boję się pociągnięcia tematu - Chyba każdy kocha, co nie? W najgorszym wypadku można kochać siebie, ale chyba nie da się żyć bez miłości.

- No właśnie - pokiwała głową - Nie da się. Czy zdajesz sobie sprawę jak idiotyczna jest sytuacja, w której teraz jesteśmy? Nie lubimy się, a ja siedzę w Twojej kurtce i spowiadam Ci się z moich problemów. Chcesz posłuchać?

 Odpaliłem papierosa i westchnąłem, czując, że będę tego żałował. Nagromadziło się całkiem sporo rzeczy, których miałem żałować, co nie? Betty przeniosła na mnie swoje zaczerwienione oczy i lustrowała badawczo moją twarz, która nie zdradzała żadnego wyrazu. Dla mnie też to było dziwne, siedzieć z nią tutaj i słuchać tego wszystkiego, ale ona ewidentnie tego oczekiwała. Jestem głupi, prawda?

- Dawaj, Cooper.

- Pewnie i tak nie zrozumiesz - mruknęła - Ale co mi szkodzi? Wiesz w jak patowej sytuacji może znajdować się osoba, która bardzo chce być kochana? Jestem z Archiem, kochałam go odkąd pamiętam, od piaskownicy dosłownie. Chodzę z nim trzy lata. Trzy lata zdradzania mnie, trzy lata, które mogłabym przekreślić jednym pociągnięciem ręki. Wiesz co mnie powstrzymuje?

- Reputacja - odparłem - To proste. Teraz to Ty patrzysz na mnie jak na głupka...

- Bo nim jesteś - pociągnęła nosem - Ale masz rację. Wyjątkowo. Ale to nie wszystko, jest jeszcze coś. Gdzieś w głębi duszy bardzo chciałabym, żeby mnie pokochał. Nie wiem czy rozumiesz.

 Pokiwałem głową, rozumiałem, ale poczułem dziwne ukłucie w sercu. Betty ponownie straciła mną zainteresowanie i skupiła się na zabawie swoimi palcami, co chwila pociągając nosem. Chciałem jakoś jej pomóc, ale nie wiedziałem jak. Trochę smuciło mnie to, że w dalszym ciągu jestem traktowany jak śmieć. Nie wiem czy zwróciliście uwagę, ale w swojej wypowiedzi zaznaczyła kilka razy, że wcale nie muszę umieć kochać.

 Wiecie co? Kochałem. Przez długie, pierdolone, dziesięć lat.

- Miała sześć lat - odezwałem się cicho - Lubiła tulipany.

 Betty spojrzała na mnie zaskoczona, a ja wypuściłem dym z ust. Posłała mi pytające spojrzenie.

- Ta dziewczyna - zaśmiałem się - No wiesz, ta którą kochałem.

- Ty tak serio? Myślałam, że...

- Że szczytem moich ambicji jest przeżycie kolejnego dnia? - parsknąłem, czując, że zaczynam coraz mocniej się czerwienić - Nah, kiedyś chciałem czegoś więcej.

  Umilkłem, zastanawiając się co dalej powiedzieć. Betty oczekiwała, że rozwinę swoją myśl, ale ja miałem uzasadnione wątpliwości. Obiecałem sobie, że nie wrócę do tamtego okresu, ale teraz chciałem o nim opowiedzieć. Chciałem, żeby wiedziała. Zastanawiało mnie tylko, czy połączy kropki. Jeśli połączy, prawdopodobnie utopi mnie w lodowatej rzece. Warto ryzykować?

- Wbrew temu co uważasz - westchnąłem, zaczynając temat - Doskonale Cię rozumiem. Była kiedyś taka dziewczynka, normalnie cudowna. Jak byłem mały to ciągle chodziłem na nią patrzeć, obserwowałem ją z dużego drzewa, z którego miałem super widok na to co robi. Jak byłem mały, było mi ciężko. No wiesz, nikt nie chciał się bawić z tym Jonesem, który cudem uciekł z South Side. Rodzicom się nie przelewało, to spędzałem jak najwięcej czasu poza domem...

 Umilkłem, czując na sobie jej spojrzenie. Nie przerywała mi, a ja gorączkowo myślałem, dlaczego ja jej o tym wszystkim mówię? Właśnie miałem jej opowiedzieć coś co starałem się wyprzeć, coś co męczyło mnie od trzech lat. Wiedza, że byłem nikim i, że nie miałem szans być z tym z kim chciałem. Domyślacie się, prawda?

- Ona miała kolegę - kontynuowałem - Spędzała z nim mnóstwo czasu, bawili się, biegali i śmiali. Wtedy oddałbym wszystko, żeby być na jego miejscu i trzymać jej małą rączkę.Problem był jeden, nie miałem nic. Absolutnie nic. Obserwowałem ją, bojąc się podejść, bo wiedziałem, że jej rodzice z całą pewnością ostrzegali ją przed kontaktach z osobnikami mojego pokroju. Kiedyś chciałem zrobić jej przyjemność i coś jej dać, ale nie miałem na nic kasy. Przeskoczyłem przez jakiś płot i zerwałem największego słonecznika, jaki tam rósł. Napisałem różową kredką na jakiejś karteczce "KOHAM CIEM" i podrzuciłem jej pod drzwi. Nie śmiej się, ortografia była wtedy poza moim zasięgiem. Dziewczynka ucieszyła się bardzo i nawet włożyła ten głupi słonecznik do wazonika, ale karteczki nie przeczytała. Może to i dobrze? Następnego dnia mój kwiatek został wyrzucony. Na jego miejscu stanął wielki bukiet tulipanów, na który nigdy nie było by mnie stać. Musiałbym chyba nerkę sprzedać. Dostała go od tego swojego przyjaciela. Potem, dziesięć lat później zostali parą. Obserwowałem ją przez dziesięć lat, byłem jej aniołem stróżem, ale ona nigdy mnie nie zauważyła. Gdy zobaczyłem, że zaczęli ze sobą chodzić, poddałem się.

  Przerwałem, a moje policzki zapłonęły żywym ogniem. Betty skanowała mnie, ale nic nie wskazywało na to, że  doszukała się w tej opowieści swojej osoby.

 Betty Cooper była śliczną dziewczynką, moim światełkiem w ciemnościach, które pokochałem od pierwszego wejrzenia jako sześciolatek. Pielęgnowałem tę miłość przez dziesięć długich lat, ale z ukrycia. Może to dlatego nie potrafiłem spojrzeć na nią obojętnie? Może to dlatego nie potrafiłem jej nienawidzić, mimo że na to zasługiwała? Czułem, że za chwilę się rozpłaczę, więc szybko się podniosłem.

 Nie powiedziała ani słowa, zupełnie jakby starała się prześwietlić sens mojej wypowiedzi. Przestała płakać, zdawała się zupełnie zapomnieć o tym, że przecież to ona zaczęła mi się żalić. Odwróciłem się i szybko odszedłem, zostawiając ją samą, błagając Boga, by już nie stawiał jej na mojej drodze. Gdy wydawało mi się, że wreszcie się otrząsnąłe, że wreszcie zapomniałem i zalepiłem tamtą bliznę, ona na nowo ją otwarła. 

 Muszę zapomnieć. Nie wiem jak, ale muszę.

- Tak więc jak widzisz, kochałem - odezwałem się na odchodne - I to mocniej niż Ci się wydaje. Nawet ktoś taki jak ja ma uczucia.

***


Czasem w życiu przychodzi taki czas, w którym po prostu istniejesz. To taki czas, kiedy chodzisz, piszesz, normalnie egzystujesz, ale w głębi duszy jesteś pusty. Wszystkie czynności wykonujesz, ale nie myślisz o tym co robisz, działasz jak robot, który został zaprogramowany na taką, a nie inną czynność.

 Kimś takim byłem właśnie ja po ostatnich wydarzeniach. Pracowałem, uczyłem się, spałem i tak w kółko, aż do końca września, pierwszego miesiąca ostatniej klasy szkoły. Liści na drzewach już prawie nie było, każdego ranka witał mnie przymrozek, który delikatnie osiadał na drzewach i trawach. Wieczorami dął przenikliwy wiatr, który mógłby zmrozić szpik w kościach jeśli dałoby mu się szansę.  Jesień i zima w Riverdale zawsze były bardzo wyraziste, ale ten rok był wybitnie chłodny.

Dni mijały, aż zaczął się październik, październik, w którym miejscowej ludności odbijało kompletnie. Powód? Halloween. Cały miesiąc przygotowań na tę jedną noc, w której dzieciaki będą włóczyć się po ulicach w przebraniach i zbierać cukierki. Całe miasteczko ubierało swoje domy, wystawiano przed drzwi dynie z wyciętymi twarzami i uśmiechnięte szkielety.

  Nie lubiłem tego święta, nic mnie w nim nie zachęcało. Jako dzieciak nie zbierałem cukierków, zawsze siedziałem w przyczepie i oglądałem horrory w telewizji.

 Jechałem właśnie do więzienia, postanowiłem odwiedzić ojca, musiałem z nim pogadać. Chciałem wyjaśnić z nim tę sprawę z Serpents,  zapytać go dlaczego mnie okłamał, dlaczego nie powiedział prawdy?

 Serpents, jeden z powodów mojego gorszego samopoczucia. Toni, Sweet Pee i Fangs widywali się ze mną ostatnimi czasy bardzo często. Okazali się dobrymi kompanami do rozmów na te długie wieczory, czułem, że zrodziła się między nami przyjaźń. Byli całkowicie inni od wszystkich ludzi, których poznałem dotychczas. Akceptowali mnie, rozumieli, śmiali się razem ze mną, a nie ze mnie. Zdobyli moje zaufanie, udało im się to, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Dobrze było mieć kogoś na kim można było polegać.

 Nie muszę być sam.

 Te słowa, które wypowiedziała Toni kilka tygodni temu, wciąż biły mi w uszach. Miała rację, nie musiałem być sam. Powiem więcej, miałem już tego kompletnie dość. Zawsze czułem się wyobcowany, ponieważ nie pasowałem do ludzi w swojej klasie, do tych wszystkich bogatych dzieciaków, którym rodzice mogli zapewnić wszystko poza swoją uwagą i troską.

 Serpents byli równi. Bieda, którą przeżyli, dramaty rodzinne, zbliżyły ich do siebie. Podobała mi się ta bliskość między nimi, przez długi czas nie rozumiałem dlaczego.

 Pewnego dnia odpowiedź na to pytanie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Brakowało mi rodziny. Nie miałem nikogo. Podświadomie zbliżałem się do nich, chcąc stać się częścią ich rodziny, chcąc mieć kogoś, kto będzie walczył ze mną.

 Te właśnie czynniki sprawiły, że postanowiłem do nich dołączyć.

***

Wyobraźcie sobie wielki, szary, żelbetonowy kloc, który stał samotnie na rozległym płaskim terenie pozbawionym drzew. Dodajcie temu klocowi setki małych okienek, a całość otoczcie drutem kolczastym, to będziecie mieli jako takie wyobrażenie zakładu, w którym karę spędzał mój ojciec. Do dziś pamiętam jak dwa lata temu po powrocie ze szkoły musiałem zameldować się na policję. Okazało się, że tata zajmował się przemycaniem narkotyków do Greendale. Kara była jednoznaczna i bezwzględna. Trzy lata więzienia, a tylko dlatego tak mało, że sąd uznał  działanie taty jako "szczególne". Chodziło oczywiście o to, że był samotnym ojcem i sobie nie radził.

 Zaparkowałem motor i zdjąłem kask. Za każdym razem, gdy tutaj przychodziłem czułem gęsią skórkę. Wszedłem do budynku, a moim oczom ukazały się te same szare ściany, z których zaczęła odpadać już farba.  Na zakładowej recepcji siedział stary, czarnoskóry policjant z ogromnym wąsem, nazywał się Adam. To był dobry człowiek, już po służbie, ale dorabiał sobie do emerytury w mniej stresującej pracy.

- Dzień dobry - odezwałem się - Chciałbym zobaczyć się z FP Jonesem.

 Adam rzucił mi krótkie spojrzenie, po czym dał mi do podpisania formularz, który odruchowo wypełniłem. Następnie skierowałem się do pokoju widzeń, ciasnego, obskurnego miejsca, w którym znajdował się tylko dwa stołki i mały, czarny stół. Policjant stojący otworzył mi drzwi, a ja uśmiechnąłem się szeroko.

 W pokoju stała starsza wersja mnie tyle, bez czarnej grzywki, która wpadała w oczy. Tata był wysoki, miał krótkie czarne włosy, które już lekko zaczęły siwieć,  zielone oczy i chytry, szelmowski uśmiech. Ubrany był w pomarańczowy kombinezon, w którym musiał przebywać.

 Nic się nie zmienił. Więzienie go nie zmieniło.

 Tata wstał i uściskał mnie mocno. Czułem, że cała złość ze mnie wyparowała. Już nie chciałem go oskarżać, chciałem tylko żeby wrócił ze mną do naszej przyczepy. Przytuliłem się do niego mocniej.

 Oderwaliśmy się od siebie, a ja ukradkiem otarłem łzę z policzka.

- Mam dla Ciebie papierosy, tato - uśmiechnąłem się.

 Podałem mu paczkę, ale sam wyciągnąłem sobie jednego i włożyłem ust.

- Cieszę się, że Cię widzę, synu - mruknął tata - Wiesz, że nie powinieneś palić? Szczególnie przy swoim starym.

 Krótki uśmiech pojawił się na jego ustach. Zapaliłem nam obu po fajce i rozsiadłem się wygodniej na stołku.

- Co u Ciebie, tato?

 - Może wypuszczą mnie wcześniej za dobre sprawowanie - rzucił od niechcenia tata i wypuścił dym z ust - Nie gadajmy o mnie. Widzę na Twoich plecach coś, czego tam nie powinno być. Na Twoim policzku też, a pod więzienie podjechał motor. Chcesz mi o czymś powiedzieć, synek?

 Tata zmrużył oczy i wpatrzył się we mnie. Odruchowo ściągnąłem kurtkę i położyłem ją na stole. Zielony wąż, znak Serpents zdawał się łypać na nas groźnie swoimi żółtymi ślepiami. Rany na moim policzku już prawie nie było, została jedynie cienka blizna, która powoli się wchłaniała.

- Nie ma o czym, wiesz, że nie jestem zbytnio lubiany w szkole. Dostałem w twarz i tyle - nie chciałem go martwić - To prawda, przyjechałem na Twoim motorze, ostatnio bardzo często go używam. Z Serpents również się poznałem, zaprzyjaźniłem się z trójką z nich. To moi jedyni przyjaciele. Teraz Ty mi odpowiedz na jedno  pytanie. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

- Chciałem Cię chronić, synu - mruknął ojciec - Wiem co sobie teraz myślisz, ale chciałem dla Ciebie jak najlepiej. Robiłem wszystko, żebyś nie szedł w moje ślady, żebyś miał los lepszy niż ja. Bo zasługujesz na coś więcej niż motor i przyczepa, Jug. Każdej nocy boli mnie to, że nie mogłem dać Ci nic lepszego.

 Tata zgasił papierosa.  Spojrzał na mnie, a w jego oczach zalśniły łzy. On nigdy nie płakał, nigdy nie okazywał słabości, był najsilniejszym facetem jakiego znałem. Położyłem mu rękę na ramieniu.

- Nie mów tak...

- Żałuję, że nie ma mnie przy Tobie - super, tata mi się rozkleił -  Wiem, że Ci ciężko. Sam nie wiem skąd w Tobie tyle siły. Pracujesz, uczysz się, znosisz te wszystkie docinki tych smarkaczy i powstrzymujesz się przed oddaniem im. No i do tego jesteś sam.

 Nie jestem, Tato. Już nie.

Posłałem mu ciepły uśmiech. Mówił prawdę, było ciężko, ale miałem świadomość, że jeśli jest ktoś kto nauczył mnie jak radzić sobie w życiu to tym kimś był mój ojciec. Nie był tatusiem roku, popełniał błędy, ale gdy przyszło co do czego potrafił przyjąć wszystko z pokorą, na klatę. Zdałem sobie sprawę, że to Tata nauczył mnie jak być facetem.

- Nie jestem sam...

- Masz dziewczynę? - oczy taty rozbłysły, otarł łzy.

- NIE - uciąłem krótko - Mam Serpents. Pierwsza zasada...

- Serpents walczą razem - dokończył ojciec - Nie ucz mnie, wymyśliłem to.

 Nachylił się, wziął kurtkę w ręce i spojrzał na skórzany materiał. Lekko pogładził węża po głowie, zupełnie jakby witał się ze starym przyjacielem, a potem jego zielone oczy przeniosły się na mnie.

- Chcesz do nich dołączyć, prawda?

 Wytrzymałem spojrzenie taty, nie spuściłem wzroku.

- Tak.

- Jestem z Ciebie dumny, synu.

***

Środa, najgorszy po poniedziałku dzień tygodnia. Dlaczego? Dwie matmy, fizyka, biologia, chemia i trzy godziny historii. Wystarczający powód? Mam taką nadzieję.  Po samych przedmiotach ścisłych czułem się wykończony, a przede mną była jeszcze nauka o wojnie secesyjnej, wykładana głosem, który uśpiłby każdego człowieka na tym świecie.

 Tak, usypiający głos to była ukryta moc Pani Jenkins, Spiderman miał pajęczyny, Superman strzelał laserami z oczu, a nasza historyczka zanudzała na śmierć. Czasem nawet wydawało się, że sama zasnęła na wieki wieków, gdy nie odzywała się przez chwilę, ale za każdym razem jakoś udało jej się wrócić do świata żywych, czym wywoływała cierpiętnicze westchnienia uczniów.

 Ja historię spędzałem ambitnie na odsypianiu bezsennych nocy. Układałem się w ostatniej ławce i zamykałem oczy, a sen sam na mnie spływał. Pani Jenkins to nie przeszkadzało, mogłem spać tak długo, jak długo nie przerywałem jej pasjonującego wykładu.

  Gdy zabrzmiał dzwonek, tradycyjnie udałem się do ostatniej ławki, upiłem łyka wody z butelki i czekałem aż pojawi się szkolny Morfeusz. Pozostali uczniowie również zajmowali swoje miejsca.

 To było w sumie zabawne, mogliśmy siedzieć w której tylko ławce chcemy, a wszyscy i tak siadali tam gdzie zawsze, też tak macie? Jedna ławka przypisana na całe życie. W ciężkich chwilach mojego życia myślałem, że przyjdę tutaj, włamię się do klasy, siądę na tym krześle i podetnę sobie żyły. Takie myśli miałem najczęściej przed sprawdzianem z matmy.

 - Dzień dobry, klaso - sapnęła Pani Jenkins wchodząc do pomieszczenia, a ja poczułem, że moje powieki stają się ciężkie - Dziś będziemy kontynuować naukę o wojnie północy z południem...

  ...Stałem sam na brzegu wielkiej, czerwonej rzeki, która miała odcień krwi. Patrzyłem w nią jak zahipnotyzowany, w jej bystrym nurcie przewijały się obrazy z mojego życia, nawet te, które starałem się wyprzeć ze świadomości. Pierwsza przejażdżka na motocyklu z ojcem, zabawa lalkami z JB, oglądanie "Mody na sukces" z mamą, zabawa zapalniczką i rok poprawczaka, pierwsze siniaki, zadrapania i blizny, widok pijanego ojca, gdy dowiedział, się, że żona i córka go zostawiły, policja przed moją przyczepą i funkcjonariusz, który poinformował mnie, że tata został zatrzymany i jest podejrzany o handel narkotykami, odwiedziny ojca za kratami więzienia, pierwsze uderzenia Archiego, śmiechy i wytykanie palcami na korytarzu, próby zatuszowania siniaków, ciotka, która odwiedzała mnie i mówiła mi, że to wszystko przeze mnie.

Phanta Rei, wszystko płynęło, krwistoczerwona rzeka zabierała te wspomnienia, zabierała ból, który im towarzyszył, te wszystkie godziny, w których leżałem na łóżku i nie byłem w stanie się podnieść, to uczucie głodu, które towarzyszyło mi zaraz po zabraniu ojca, moja pierwsza praca, pierwszy papieros, pierwsza kropla alkoholu. Widok tych wszystkich dzieciaków i ich problemów, do których nie chcieli się przyznać, widok zapłakanej Betty, która opowiadała o tym jak nienawidzi swojego życia, widok pięści jej chłopaka, która leciała w moim kierunku, uczucie palącego ciepła po tym jak trzymała mnie za ramię, delikatna dłoń Toni i jej ciepłe ciało, które przytulało się do mojego.

 Woda hipnotyzowała, przyciągała, niemal słyszałem jak woła do mnie. Zacząłem wlec się w jej stronę, chciałem zanurzyć stopy, ciało, głowę, chciałem dać się porwać tej rzece, nie czuć i nie słyszeć już nic, płynąć, pozwolić, by to rzeka mnie prowadziła. Zbliżałem się i coraz wyraźniej słyszałem jej wołanie, głos, który przebijał się przez wszystkie mury, które zbudowałem wokół siebie i swojej świadomości. Moje nogi były już całe w wodzie, ciepła ciecz okalała je dookoła, a ja zapadałem się w mokrym, ciepłym piasku leżącym na dnie rzeki. Obezwładniające ciepło i ulga zawładnęły moim ciałem. Znalazłem się cały pod krwistą wodą, mogłem wreszcie zrozumieć co rzeka miała mi do powiedzenia, a mówiła bardzo wyraźnie, sycząc wściekle...

- OBUDŹ SIĘ WRESZCIE, MATOLE!

 Otworzyłem zaspane oczy i zamrugałem kilkakrotnie. Do pustej klasy wlały się promienie zimnego, październikowego słońca. Uczniów nie było, nauczycielka wyszła. Spojrzałem na zegar, została jeszcze godzina, czyli musi być przerwa. Przespałem dwie godziny.

 Przede mną siedziała Betty Cooper, która wściekle potrząsała moim ramieniem. Uczucie jej palącego dotyku rozbudziło mnie na dobre. Ten dotyk piekł, bolał, a jednocześnie sprawiał przyjemność.

Był jak narkotyk, chciało się go więcej.

 I jak to zazwyczaj jest z narkotykami, mimo, że prowadzą do złego to dają poczucie szczęścia.

  Spojrzałem na nią, dając jej znak, że się obudziłem i może przestać gwałcić moje biedne ramię. Miała na sobie moją kurtkę, z którą ostatnio się nie rozstawała, chodziła w niej codziennie. Dawało mi to chorobliwą satysfakcję, ale nie chciałem tego okazywać. Pod nią ubrała czarny, obcisły cropp top z golfem, a włosy rozpuściła i pozwoliła im swobodnie spadać kaskadą na ramiona. Bawiła się nimi cały czas, a ja nie mogłem, nie potrafiłem oderwać od wzroku od tej czynności.

- Ty do mnie rozmawiasz? - zapytałem głupio.

 Byłem przekonany, że nigdy nie zaryzykuje rozmowy ze mną w szkole. Szczególnie po naszej ostatniej rozmowie. Obserwowałem jej twarz i przez chwilę widziałem na niej cień uśmiechu, który zaraz został zastąpiony grymasem zniechęcenia. Tym razem jednak byłem pewny, udało mi się rozbawić Elizabeth Cooper.

- Tak, do Ciebie. Zdziwiony?

- Bardzo - mruknąłem - W czym mogę Ci pomóc?

 To było dziwne, nie wiedziałem czego chce, ale czegoś chciała na sto procent, w przeciwnym razie by mnie nie budziła, nawet gdyby w szkole wybuchł pożar. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka ostrzegawcza, która zaczęła migać. Zmrużyłem oczy starając się odepchnąć ze świadomości myśl o tym jak bardzo cieszę się, że ze mną rozmawia, a  zamiast tego skupić się na tym, by przejrzeć jej plany.

- No, mamy październik, a my dalej nie zaczęliśmy robić projektu.

- My? - powtórzyłem tępo.

- Uderzyć Cię? - przewróciła oczami - MY. Ty i ja.

 Pokręciłem głową, coś mi tutaj nie pasowało. Wziąłem łyka wody i spojrzałem jej w oczy.

- Twój chłopak dał mi jasno do zrozumienia, że projektu razem robić nie będziemy, ty zresztą też byłaś takiego zdania. Co się zmieniło, Cooper?

 Zmarszczyła brwi, zwęziła oczy, znak, że intensywnie nad czymś myślała. Zawsze tak robiła  do tego marszczyła nos. No co? Obserwuję każdego w tej klasie...

- Każda dziewczyna ma sposoby na swojego chłopaka - rzuciła tajemniczo - Postanowiłam dać Ci szansę.

Parsknąłem śmiechem i poprawiłem włosy, które wpadły mi do oka. Najwyższy czas je przyciąć.

- Wielcem, kurwa, zaszczycony.

 Rozległ się dzwonek, który zakończył przerwę, za chwilę znów pójdę spać. Betty obejrzała się przez ramię, jakby się bała, że ktoś może ją nakryć na rozmowie ze mną. Jeśli już ktoś tu ma się bać, to tylko i wyłącznie ja. Najwyraźniej jednak ona też odczuwała pewien strach, ale to pewnie z obawy przed utratą swojej reputacji. No tak, w tej szkole można było stracić reputację na dwa sposoby. Można było przespać się z nauczycielem lub nauczycielką, żeby poprawić swoje stopnie, ale to była wersja dla frajerów.

 Wersja dla kozaków była taka, że trzeba było poprowadzić ze mną rozmowę, która będzie trwać dłużej niż dwie minuty. Efekt był natychmiastowy, na następny dzień już nikt się do Ciebie nie odzywał, przestawałeś istnieć. Jedna dziewczyna popełniła ten błąd w pierwszej klasie, a w drugiej powiesiła się.

 Life is Life.

 - Dzisiaj przyjdę do Ciebie o osiemnastej - szepnęła  i odwróciła się do tablicy.

 W samą porę, bo wtedy właśnie wszedł Archie, Veronica i Reggie, którzy wyszli pewnie zapalić. Ja również zdążyłem schować głowę i udawać, że śpię.

 Dziś o osiemnastej do mojej przyczepy miała przyjść Elizabeth Cooper.

 Sen czy koszmar?

Radość czy strach?

 Na tej lekcji już nie zasnąłem.





__________

__________

 Szalom! Przybywam i oddaję w wasze ręce ten, trochę depresyjny dla mnie, rozdzialik. Ostatnie dni spędziłam na pisaniu depresyjnych One - Shotów ( Dziękuję, mój kochany Panie Roberto, wspaniali scenarzyści!) Napisałem między innymi list i innego One - Shota, które opublikuję jeśli w przyszłym tygodniu to wszystko się nie wyjaśni, ale na to się nie zapowiada.

  Panie Roberto, chuj Ci w dupę za rozwalenie Bughead, który nadal jest moim nadshipem.

Oceniajcie i gwiazdkujcie, moje tygryski!

 PolishRiddler, bez odbioru!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro