Rozdział dziesiąty: Kakao i Partnerstwo.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jughead POV

 " Zło ma piękną twarz, ta stara prawda jeszcze nigdy nie była dla mnie tak aktualna jak teraz. Tutaj, w Riverdale, ta sentencja była wiecznie żywa. Idealne życia, idealne rodziny, które z uśmiechem witają się każdego dnia, a po cichu niszczą się wzajemnie. Tak przecież jest.

 To miasto, piękna, zaciszna przystań, w której każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie. Każdy? Im dłużej siedziałem zasypany papierami o śmierci Jasona, im dłużej przekopywałem się przez zeznania, zdjęcia i opisy, tym większej trwogi nabierałem. Miasto, które dawało życie, bezpieczeństwo, poczucie wspólnoty i stabilizacji, miasto, które  oferowało mnóstwo możliwości i perspektyw, kryło w sobie więcej niż jedną tajemnicę.

 Zawsze tworzyłem swoje własne teorie, miałem swój własny punkt widzenia, starałem się spojrzeć tam, gdzie nikt nie chciał, prześwietlić to co skryte. Te właśnie cechy i wrodzone skłonności doprowadziły mnie do jednego wniosku.

To miasto zabiło Jasona.

 Pozostawało tylko znaleźć osobę, która pociągała za sznurki..."

 Pukanie w blaszane drzwi rozległo się nagle i niespodziewanie. Spojrzałem na zegar, była dopiero siedemnasta, więc miałem jeszcze sporo czasu, który chciałem poświęcić na pisanie, ponieważ ostatnio strasznie się z tym zapuściłem. Wstałem szybko, zostawiając na stole niedojedzoną pizzę z piekarnika, którą zrobiłem sobie na śniadanie i pobiegłem otworzyć, pukanie nasilało się coraz bardziej.

Przed otworzeniem drzwi zatrzymałem się przed lustrem, chcąc sprawdzić czy nie ubrudziłem się za bardzo. Obrzuciłem swoje odbicie kpiącym spojrzeniem.  Czarna koszulka, przetarte na kolanach spodnie i flanelowa koszula, która jak zwykle zwisała przewiązana w moim pasie. Zawsze wyglądałem tak samo, nie przeszkadzało mi to specjalnie. Nie wyróżniałem się, cała moja garderoba skonstruowana była tak, żeby nikomu nie rzucać się w oczy. No, prawie cała. Naciągnąłem mocniej czapkę i skierowałem w stronę wrót mojego pałacu.

 Moja mina serio musiała być dziwna, gdy zobaczyłem Betty, która stała przede mną z kilkoma książkami, trzymanymi w dłoniach. Natychmiast spojrzała na mnie krytycznie i bezpardonowo wpakowała mi się do przyczepy, zostawiając mnie z szeroko otwartymi oczami, wbitymi w przestrzeń przed drzwiami.

- Długo kazałeś mi czekać - rzuciła, rozglądając się dookoła - Hmm, inaczej wyobrażałam sobie Twoje... mieszkanie.

 - Wybacz, czerwony dywan jest w praniu -odgryzłem się, odzyskując władzę na ciele i umyśle - Z czystej ciekawości, czego się spodziewałaś? Wersalu?

  Przejechała palcem po komodzie, najwyraźniej sprawdzając czystość moich mebli, a następnie położyła na niej swoje książki i powiesiła moją kurtkę na wieszaku. Ciekawe czy odważyłaby się na taki ruch, gdybym nie powycierał kurzy. Zapewne przyzwyczajona jest do lśniącej czystości i zapachu fiołków, a nie starej przyczepy, w której czuć było fajkami.

 Betty pociągnęła nosem kilka razy, a przez twarz przemknął jej cień uśmiechu, zupełnie, jakby przypominała sobie jakieś miłe wspomnienie. Podobał jej się zapach papierosów? Czyli nie byłem jedynym masochistą w tym pokoju, fajnie.

- Na pewno nie spodziewałam się tutaj zadbanego, przytulnego miejsca. Brawo, miło mnie zaskoczyłeś - oceniła, mrużąc oczy, gdy jej wzrok natrafił na niedojedzoną pizzę - Przeszkodziłam Ci? Wpadłam wcześniej, nudziło mi się w domu.

 Pokręciłem z niedowierzaniem głową,  patrząc jak pewnie i naturalnie się zachowuje, a może tylko dobrze to grała? Jeśli tak to była świetną aktorką , po jej twarzy nie było widać żadnych oznak niepewności lub wahania. Przeczesała dłonią złote włosy, wprowadzając je w ruch. Z pełną swobodą rozglądała się dookoła, rejestrując każdy, najmniejszy szczegół mojej przyczepy. Trochę zaczęło mnie to przerażać, wyglądała jakby obmyślała plan ewakuacyjny, albo coś w tym stylu.

- Coś nie tak? - zapytałem - Analizujesz każdy kawałek mojego mieszkania. Dlaczego?

- Spostrzegawczy jesteś - parsknęła, biorąc do ręki pusty, metalowy wazon, w którym w lecie znajdowały się świeże kwiaty.  - Rozglądałam się za czymś, czym mogłabym walnąć Cię w łeb, gdybyś zaczął się do mnie dobierać.

 - Ależ sobie słodzisz, księżniczko - westchnąłem - Na Twoim miejscu bardziej niż gwałtu obawiałbym się morderstwa ze szczególnym okrucieństwem. Odłóż ten wazon, lubię nim rzucać jak jestem zły. Często myślisz o nas w łóżkowej sytuacji?

 - To był pierwszy raz - zaczerwieniła się i zadarła głowę, patrząc mi w oczy - Czyli o jeden raz za dużo. Satysfakcjonująca odpowiedź, matole?

Dobra, teraz to moje policzki zapłonęły czerwienią, co spowodowało zwycięski uśmiech na jej twarzy. Odwróciłem się wściekle, czując wstyd i zażenowanie. Może moja złość byłaby większa, gdyby nie fakt, że ten uśmiech był najpiękniejszą rzeczą jaką w życiu widziałem.

 Świetnie, Jug, niech stare uczucia wracają. I dlaczego podoba Ci się, jak mówi do Ciebie "matole"?

 Dziewczyna pozwoliła sobie zrobić mały spacer, dokładnie oglądając każdą rzecz, która była na widoku. Podziękowałem sobie w duchu, że wszystkie dokumenty, który przekazał mi Kevin, schowałem przed jej przyjściem. Nie chciałem robić mu problemów, a kto wie jak zareagowałaby Betty, gdyby je zobaczyła. Tablica korkowa, na której zaznaczałem swoje postępy w śledztwie, wisiała przysłonięta starym prześcieradłem. Czasem śmiałem się ze swojego przewrażliwienia na punkcie prywatności, wszędzie zawsze dostrzegałem potencjalne zagrożenie, często bez powodu, ale w takich sytuacjach jak teraz życie według zasady "przezorny zawsze ubezpieczony", przynosiło korzyści. Nawet jeśli zakryłem tę tablicę ze strachu przed FBI, a nie drobną blondynką.

 Zaraz jednak moje zadowolenie z siebie zleciało do zera, a serce podskoczyło do gardła. Popełniłem okropny błąd, nie wyłączyłem laptopa, który leżał na stole obok talerza z pizzą.  Ruszyłem do niego natychmiast, ale Betty była szybsza. Gdy tylko zobaczyła, że znajduje się w nim jakiś tekst, momentalnie chwyciła go w dłonie i dała za swoje plecy, zasłaniając swoim ciałem. Zwycięski uśmiech na jej twarzy powiększył się, a ja zacząłem się zastanawiać na jaką głębokość trzeba zakopać ludzkie zwłoki, żeby nie śmierdziały.

- Oddaj - zażądałem.

- W życiu - parsknęła, zadzierając głowę do góry - Co to jest?

- Nic co mogłoby Cię interesować - warknąłem - Oddaj mi mojego laptopa, proszę.

 Podszedłem do niej wyciągając ręce, a ona spojrzała na mnie jak na skończonego kretyna. Już wiedziałem, że ten dzień potrwa jeszcze długo. Betty wydęła usta i wyprostowała się, czekając na mój ruch.  Sięgnąłem ręką przez jej ramię, chcąc dosięgnąć laptopa, ale się to nie udało. Cały czas ją obserwowałem, była bardzo rozbawiona zaistniałą sytuacją, miała przymknięte oczy,  jej zadarty  nos delikatnie się poruszał, jakby próbowała złapać mój zapach. Zapewne nie mogła przestać się śmiać. Stałem przy niej bardzo blisko, niemal czułem jej oddech na swojej skórze. Nie odsunęła się. NIE ODSUNĘŁA SIĘ! Zachichotała tylko cicho.

-  Dlaczego nie pozwolisz mi spojrzeć?

- Dlaczego chcesz spojrzeć?

- To książka, prawda? - uśmiechnęła się zwycięsko, widząc moją minę - Piszesz książkę! To dlatego zaoferowałeś się, że napiszesz ją za mnie! Teraz to na pewno nie dostaniesz tego laptopa, póki jej nie przeczytam.

   Westchnąłem z rezygnacją i odsunąłem się od niej. Nie zamierzałem się z nią kłócić, wygodnie mi było w szkole, gdy nikt nie uprzykrzał mojego życia, nie chciałem dawać jej powodów, by znów to zapoczątkowała. Wziąłem jeden kawałek pizzy i powędrowałem na kanapę, na której rozsiadłem się wygodnie. Ten dzień serio był dziwny. Betty była dzisiaj dziwna. Kiedyś za próbę sięgnięcia jej przez ramię został bym spoliczkowany i kopnięty w miejsca, które bolą, a dziś? Śmiech i zadzieranie głowy.

 Nie ogarniam.

 Po chwili poczułem, że kanapa ugina się pod kolejnym ciałem, który znalazł się obok mnie. Cooper najzwyczajniej w świecie usiadła obok mnie i otworzyła plik, w którym znajdowała się moja roczna praca. Z obawą obserwowałem jak jej spojrzenie przesuwa się po kolejnych linijkach tekstu, jak jej twarz, z lekko rozbawionej zmieniła się, w skupioną maskę, która odcięła się od bodźców zewnętrznych.

- Idź wziąć prysznic. - mruknęła, nie odrywając wzroku od komputera -  Miła odmiana, gdy nie czuje się wszędzie kwiatków, ale bez przesady. Trochę mi tutaj zejdzie.

 Spojrzałem na nią, jakby spadła z księżyca. Miałbym ją tutaj zostawić, z całym dobytkiem mojego życia? Z pracą, na którą poświęcałem większość wolnego czasu? Bez szans. Przez myśli już leciały mi obrazy zniszczonego laptopa, pustej przyczepy, albo płomienia, który wesoło tańczy sobie na mojej kolekcji książek, którą skrzętnie uzupełniałem o nowe dzieła wybitnych pisarzy. To wszystko miałem zostawić z dziewczyną, dla której byłem wrogiem, która szczerze mnie nie lubiła, która pozwalała swojemu chłopakowi niszczyć każdy mój dzień? Nawet zapomniałem o tym, że kazała mi się umyć. Śmierdziałem? Chyba nie, raczej zwyczajnie chciała się mnie pozbyć, by w spokoju poczytać. Mówiąc szczerze, obawiałem się, że może zrobić coś złego.

 Z drugiej jednak strony...

 Dlaczego miałaby to robić? Przecież mnie nie okradnie, bo niby co miałaby wziąć? Miała przecież wszystko w lepszej jakości niż ja. Książkę miałem zgraną na pendrive, więc jedno zmartwienie przepadło. Zastanowiłem się poważnie, czy mogę jej zaufać, ale to trwało chyba zbyt długo. Betty oderwała swoje zielone oczy od tekstu i spojrzała na mnie.

 - Dobra - powiedziałem wstając - Tylko nie zniszcz niczego, jasne?

 Nie odpowiedziała, znów zagłębiła się w świat zdań i słów.

 Skierowałem się do łazienki, rozbierając najszybciej jak tylko mogłem, prosząc Boga, by moje zaufanie nie poszło na marne. Odkręciłem wodę i wszedłem pod prysznic. Myjąc się zawsze nachodziły mnie dziwne myśli. Kojarzycie taki moment, gdy prasowaliście, a potem szybko wyszliście z domu?  Nagle w waszej głowie odzywa się głos, z pytaniem,czy wyłączyliście żelazko z gniazdka. Jesteście niemal na sto procent pewni, że tak, ale potem nadchodzi w głowie kolejne pytanie, który kruszy wszelkie mury: CZY ABY NA PEWNO? I okazuje się, że wasza pewność spada do zera.

 Takie właśnie myśli miałem ja, z tym, że ja byłem niemal pewny, że umieściłem w tej książce fragment, w którym nazwałem życie Elizabeth Cooper, pustą kolorową skorupą z kłamstw.Ba, miałem przeczucie, graniczące z pewnością, że poświęciłem jej osobie kilka kartek słów. Trochę więcej niż kilka.

 Kurwa.

 Szybko umyłem włosy, wytarłem się i narzuciłem na siebie czarny podkoszulek na ramiączkach i spodnie. Uczesałem się delikatnie, korzystając z faktu, że mokre włosy łatwiej się układają, założyłem czapkę i  wybiegłem z łazienki  jak oparzony.

 Wszystko było na swoim miejscu, jedyne co się zmieniło to uczesanie Betty. Rozpuszczone wcześniej włosy spięła w kucyk, a w jej ręce spoczywał kubek parującego kakao, które musiała znaleźć w mojej szafce.

 Czy ja jej powiedziałem, że ma się czuć jak w domu?

 Sprawiała wrażenie, jakby nie zauważyła mojej obecności, była całkowicie pochłonięta czytaniem. Skupiła na tym całą swoją uwagę, a ja nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wpatruję się w nią o  wiele dłużej niż powinienem.

***

Elizabeth POV

  Faza pierwsza, spróbować chociaż zakolegować się z Jonesem. Może nie okaże się aż taki zły? Jedna strona tego całego planu Archiego była zdecydowanie pozytywna, będę miała mnóstwo powodów, żeby unikać kontaktów z nimi, to już był sukces.

 Nie wiedziałam co dokładnie planuje, nie chciał mi tego powiedzieć, dał mi jedynie znać, że mam zebrać jak najwięcej informacji o Jugheadzie. Oczywiście, nie zamierzałam realizować tego zadania, nie zamierzałam przykładać do tego ręki. Musiałam zdobyć zaufanie chłopaka, którego całe życie niszczyłam.

 Trudne, ale nie niemożliwie.

 Gdy tylko zadzwonił ostatni dzwonek pobiegłam do Popa, wypiłam koktajl i skierowałam się do jego przyczepy. Nie wracałam do domu, czas, który spędzałam poza nim, był najlepszym możliwym czasem. Dałam szybkiego buziaka Veronice, która mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Całą drogę myślałam o ostatniej dłuższej rozmowie, którą przeprowadziłam z Jugheadem. Jak głupia idiotka wyjawiłam mu, że Archie mnie nie kocha, a ja czuję, że jestem z nim tylko dlatego, że bardzo chcę by mnie pokochał.

 Rozumiecie mój idiotyzm?

 Nie kochałam Archiego, to było oczywiste, ale chciałam, żeby on pokochał mnie. Kolejny raz przeklęłam w duchu wychowanie w domu Cooperów. Jughead natomiast opowiedział mi o swojej dziecięcej miłości. Mówiąc szczerze, nie przypuszczałam, że człowiek jego pokroju zna uczucie miłości. Zawsze z boku, zawsze z kpiącym uśmiechem, sprawiał nieodzowne wrażenie, że nienawidzi ludzkości, z całym dobrodziejstwem inwentarzem, a tu proszę, był zakochany. Ciekawe w kim, chciałabym poznać tę dziewczynę.

 Naciągnęłam kurtkę, której dalej nie oddałam czarnowłosemu chłopakowi i ruszyłam przed siebie, czując nieprzyjemny skurcz w żołądku, którego zdecydowanie nie powinno tam być. Zestresowana stanęłam naprzeciwko drzwi przyczepy, przed którą zaparkowany był czarny motor, to musiała być ta. Zebrałam się w sobie i zapukałam.  Nie otwierał. Byłam wprawdzie godzinę wcześniej  niż powinnam, może zwyczajnie go nie ma? Zapukałam kolejny raz, tym razem mocniej. W środku usłyszałam jakieś hałasy. Zapukałam ostatni raz i tym razem drzwi powoli się otworzyły. Jughead Jones, w pełnej okazałości stał przede mną w swoich starych, przetartych spodniach i swojej idiotycznej czapce.

 Czy ja kiedyś widziałam go bez tej czapki?

 Nic nie mówiąc wpakowałam się do środka, zostawiając go zszokowanego. Przyczepa była dosyć ciasna, ale było tutaj przytulnie i czysto, co bardzo mnie zaskoczyło. Każda wolna przestrzeń zdawała się być zagospodarowana, na tyle na ile mogła. Zwróciłam uwagę na całą półkę książek, które leżały równo poukładane. "Boska Komedia" , "Hamlet", wszystkie książki o Sherlocku Holmesie i wiele dzieł Stephena Kinga.

 Jughead nie wyglądał jakby umiał czytać.

 Rozglądałam się, a moje spojrzenie trafiło na otwarty laptop, w którym znajdywał się dokument tekstowy. Laptop najlepsze lata miał już za sobą, ale nie przeszkadzało mi to. Powoli zaczęłam przesuwać się powoli w jego stronę, ciągnąc rozmowę i odwracając uwagę chłopaka.

 Udało się, zdążyłam złapać laptopa i schować go za siebie, w ostatniej chwili, ponieważ Jughead zorientował się co zamierzam i skoczył jak oparzony.

Mam Cię.

 Podchodził powoli, wyciągając przed siebie ręce. Zdarłam wysoko głowę. Przeczytam to, cokolwiek tam jest. Fakt, że tak bardzo chciał to ukryć tylko podsycił moją ciekawość. Co skrywasz, Juggie?

 Był blisko, bardzo blisko, przymknęłam oczy i poczułam zapach, którego musiałam pozbyć sie z kurtki, a za którym tęskniłam. Zapach papierosów, zapach normalności i wolności. Oddychał spokojnie, zadarłam głowę, by spojrzeć mu w oczy i... zamarłam. Świat na chwilę przestał się kręcić, ogarnął mnie błękit, w którym się zatopiłam. Idealnie niebieskie tęczówki spoglądały na mnie spokojnie i badawczo. W ich intensywnym kolorze odbijały się ból, poczucie winy, smutek, poczucie winy i niesprawiedliwości. Zakochałam się w tych oczach. Mogłabym spędzić całe życie, patrząc w nie.

 Otrząsnęłam się.

 Co tu się dzieje?

  Wreszcie wycofał się pokonany, a ja uśmiechnęłam się zwycięsko, próbując ukryć zakłopotanie sytuacją z przed momentu. Wzięłam z talerza kawałek pizzy i usiadłam obok Jugheada na starej, wysiedzianej kanapie. Nie czułam się przy nim nieswojo, czułam się dziwnie... naturalnie, swobodnie. To normalne?

 Postawiłam laptopa na stole i zaczęłam czytać.

" Ukryty Mrok"

 Po pierwszych zdaniach poczułam, że to jest świetne, Jughead miał talent, jakkolwiek to nie brzmiało. Pisał lekko, łatwo i przystępnie. Potrafił przekazać trudne i wartościowe rzeczy w interesujący i banalny sposób. Zatraciłam się, poświęciłam całą uwagę tekstowi. Sama pisałam, potrafiłam docenić dobrego pisarza, a z takim miałam tutaj do czynienia.

Udało mi się go zmusić, by poszedł wziąć prysznic, ale nie dlatego, że śmierdział. Potrzebowałam chwili dla siebie, chwili by przemyśleć co stało się, gdy spojrzałam mu w oczy. Co to, do diabła, było?!  Czułam się jak ptak, który nie potrafi przestać wpatrywać się w hipnotyzujące oczy węża. Z tą różnicą, że oczy węża są straszne, a te Jugheada, smutne. Bardzo smutne.  Wstałam i podeszłam do kuchni, czując, że muszę zrobić sobie kawę, albo chociaż kakao. Znalazłam je w szafce i zalałam wodą. Włosy spięłam w kucyk. Lubiłam tak chodzić, ale nie pokazywałam się w nim zbyt często.

 Po chwili Jughead wyszedł z łazienki, a ja udawałam, że go nie widzę. Miał na sobie czarną podkoszulkę i spodnie, na jego ramionach znajdywały się jeszcze kropelki wody, znak, że nie wytarł się dokładnie. Był przystojny, nie zamierzałam tego ukrywać, bo to był zwykły, niezaprzeczalny fakt. Wyglądał jak typowy buntownik z lat osiemdziesiątych. Ewidentnie nie przykładał wielkiej wagi do wyglądu, ale i tak jakoś mu to wszystko pasowało. Ten taki lużny, swobodny, chamski i pretensjonalny styl, w którym chodził bardzo mi odpowiadał, taki Bad Boy, ale nie idealny.  Włosy również nie były idealnie ułożone. Grzywka, która wystawała spod czapki, opadała mu na czoło.

 Wpakował mokre włosy pod czapkę. Czy on się w niej mył?

- I co? - zapytał przerywając ciszę - Bardzo tragiczne?

 Wstałam i pokręciłam głową. Nie chciałam pokazywać mój jak bardzo mi tym zaimponował, ale coś odpowiedzieć musiałam. Tylko co? Przyznać się, że nigdy nie napisałabym czegoś choć w połowie tak dobrego jak to? A może to, że ta książka jest za dobra na jakieś szkolne projekty? Powinien ją wydać, była świetna, przynajmniej te kilka stron, które zdążyłam przeczytać.

- Niezłe - uśmiechnęłam się lekko - Miałam Cię za beztalencie.

 Odwrócił się do mnie i ruszył do kuchni zapewne w celu zrobienia herbaty.

- Niektóre śmieci posiadają talent - mruknął cicho - Zapamiętaj to sobie, Cooper.

 Policzek. To był słowny policzek, nic innego. Z tych kilku słów wręcz krzyczało oskarżenie, złość i smutek. Zrobiło mi się wstyd. Chciałam go przeprosić, zrobić cokolwiek, żeby dać mu znać, że to tylko gra, że właściwie to nie znam go na tyle, żeby móc go w jakikolwiek sprawiedliwy sposób ocenić.

Nie mogłam tego zrobić. Gdybym teraz ruszyła i zaczęła go błagać o wybaczenie to wypadłabym na żałosną, nie zaufałby mi. Był jak wilk, który obserwował wszystko z krzaków, najmniejszy ruch, który mógłby go spłoszyć był niedopuszczalny, jeśli chciałoby się go oswoić. Wizja oswojonego Jugheada Jonesa bardzo mi się spodobała, tak na marginesie. Ale nie można było do tego dopuścić, bo cały jego urok polegał na tym, że jego wolność i tajemniczość przyciągały laski jak magnes. Szkoda tylko, że wszystkie bały się stracić reputację, kosztem przyjaźni z nim. Jakby nie ten fakt, to Jughead mógłby każdej nocy spać z inną. Nawet ze mną.

 Dlaczego znów pomyślałam o sobie?

- Jesteś zdecydowanie najlepiej piszącym śmieciem. Zdecydowanie, Jones.

 Parsknął śmiechem i odwrócił się w moją stronę. Miał niesamowicie niebieskie, głębokie oczy, które rejestrowały każdy szczegół. Był  wyższy ode mnie, ale nie patrzył z góry. Spojrzał tylko na mnie badawczo.

- Komplementujesz mnie już dzisiaj drugi raz - zauważył.

- Śnisz - odpowiedziałam i oparłam ręce o blat.

- Ja nie śnię, Cooper - uśmiechnął się drwiąco - Zazwyczaj miewam koszmary. Palisz?

 Po chwilo dotarło do mnie, że zadał mi pytanie. Pokręciłam szybko głową, ale wpadłam na pewien pomysł. Pobiegłam po kurtkę i rzuciłam mu ją, powodując u niego zaciekawione spojrzenie.

- Nie, nie oddaję Ci jej - wywróciłam oczami - Może nie wiesz, ale jeśli chłopak daje dziewczynie swoje ubranie, to już go nie odzyskuje. Pożegnaj się ze swoją kurtką, idź i zapal w niej. Nie pytaj po co, zrób to.

  Jughead wziął ją i zarzucił na siebie, ale zaraz się skrzywił.

- Coś Ty z nią zrobiła? - zapytał oskarżycielsko - Ta kurtka tak nie pachniała. Śmierdzi jakby zsikał się na nią jednorożec.

 Parsknęłam, porównanie było trafne. Mocne kwieciste perfumy, które dostałam od Archiego, ale nie używałam ich. Właśnie z tego powodu, który zauważył Jughead.

- Wylałam na nie wiadro perfum, żeby zamaskować zapach Twoich fajek. Teraz chcę, żeby ten zapach powrócił.

  Chłopak przewrócił oczami i wyszedł, a ja wróciłam do jego pracy.

 Książka opisywała Riverdale, w pełnym tego słowa znaczeniu, ale głównym wątkiem zdecydowanie była śmierć Jasona. Kiedyś też się tym interesowałam, pisałam artykuły do Blue&Gold, szkolnej gazetki, którą redagowałam. Nigdy jednak nie zaszłam tak daleko jak on. Skąd miał materiały dowodowe?  Musiał je mieć, w przeciwnym razie Nie doszedłby do większości wniosków. Czyli on nie porzucił sprawy, dobrze wiedzieć. Było mi to na rękę.

 Matka kategorycznie kazała mi przestać węszyć, więc zaprzestałam, ale nigdy nie przestała mnie ta sprawa interesować. Zawsze zastanawiałam się kto i dlaczego zabił Jasona, przecież ten chłopak był maskotką miasta!

 W mojej głowie zaczął świtać pewien plan. Plan, który jasno mówił, że znajomość z czarnowłosym chłopakiem, którego traktowałam gorzej niż zwierzę, może okazać się całkiem interesująca.

 Musiałam tylko spróbować namówić go, byśmy razem popracowali nad śledztwem. I musiałam też wmówić sobie, że chodzi tylko o to śledztwo, a nie o to, że zaczęło podobać mi się spędzanie z nim czasu.

 Jughead wszedł do przyczepy, a ja uśmiechnęłam się do siebie i zmrużyłam oczy.

- Coś nie tak? - zapytał widząc mój wzrok.

- W zasadzie mam dla Ciebie propozycję.

 Popatrzył na mnie nie rozumiejąc o czym mówię, sprawdzał, czy to aby nie żaden podstęp. Rozumiałam go, nie liczyłam na inną reakcję.

- Twoja książka jest o morderstwie Jasona - zaczęłam - Tak się składa, że ja też interesowałam się tą sprawą. Moja propozycja, Ty i ja, razem zajmiemy się tym i znajdziemy winnego. Twoje wiedza na ten temat i moje kontakty. Co o tym myślisz?

 Jughead obserwował mnie uważnie. Nie wyglądał na zaskoczonego, raczej sprawiał wrażenie osoby zainteresowanej takim obrotem sytuacji. Przekręcił głowę w bok i podrapał się  po głowie. Przez jego twarz przemknął cieć uśmiechu, widocznie coś sobie uświadomił. Wyciągnął do mnie dłoń.

- Stoi - odezwał się po chwili - Partnerko.

 Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam wystawioną ręką, patrząc mu w oczy. Mój telefon zawibrował, pewnie mama dawała mi znać, że mam wracać.

- Mądra decyzja - mruknęłam i przyciągnęłam jego rękę do siebie - Muszę iść, wyślij mi Twoją pracę i zadzwoń, to ustalimy resztę.

 Zapisałam mu na przedramieniu swój numer, wzięłam książki, kurtkę i wyszłam, wyciągając telefon. Tak jak myślałam, mama.

 Wybrałam jej numer i przyłożyłam telefon do ucha.

 Noc była zimna, a wiatr dął, a ja wdychałam zapach papierosów, który znów zagościł na MOJEJ kurtce.

***

- Betty, zaczekaj!

 Już prawie miałam wejść do domu, gdy usłyszałam krzyk Archiego Andrewsa. Odwróciłam się do niego i przywołałam na twarz sztuczny uśmiech. Rudy chłopak podbiegł do mnie i pocałował w policzek. Miał na sobie swoją zwykłą bejsbolówkę Buldogów i białą koszulkę, która przyklejona była do idealnego sześciopaka. Każda dziewczyna marzyła by o chłopaku, który tak wygląda, ale nie ja. Ja marzyłam o takim, który mnie kocha.

- Co tam? - zapytałam - Myślałam, że masz dzisiaj projekt z V, coś się zmieniło?

- Niee - podrapał się za uchem - Musiała wcześniej wyjść, to ją odprowadziłem. Co tam u naszego kochanego Jugheada? Jakieś informacje dla mnie?

 Musiałam mu coś powiedzieć, świdrował mnie wzrokiem i poczułam, że pocą mi się ręce. Na całe szczęście lekcje kłamstwa i dyskrecji, które nabyłam w domu, znów mi się przydały. Starałam się nie patrzyć na fioletową szminkę, której plamy widziałam na jego szyi. Starałam się odrzucić intensywny zapach potu i intensywnych perfum Veronici Lodge, który poinformował mnie o tym w jaki sposób przebiega projekt.

- Pisze książkę, wyobrażasz sobie? - prychnęłam, zastanawiając się jak wiele mogę powiedzieć - Pisze książkę i był zakochany w jakiejś dziewczynie, gdy miał sześć lat. Kto by pomyślał, że będzie miał w sobie takie uczucia jak miłość. Wiem tylko tyle, że laska lubiła tulipany i miała bogatego kolegę z którym zaczęła chodzić w liceum.

 Archie zmrużył oczy, a na jego twarzy pojawił się obleśny uśmiech. Czyżby wiedział o czymś o czym ja nie wiedziałam?

- Coś nie tak?

 - Nie  - zaśmiał się - Świetny początek, ale musisz się bardziej postarać. To bardzo, bardzo ważne, rozumiesz? Musisz dać z siebie wszystko!

 Mówiąc to chwycił mnie za przegub dłoni i przyciągnął do siebie. Nie miał w sobie nic z delikatnej postawy, którą miał Jughead. Czarnowłosy chłopak zdawał się być jak duch, jak wiatr, który cicho i niezauważalnie sunie po twojej skórze. Czujesz jego obecność, podoba Ci się ona, ale po chwili mija. Archie zawsze chwytał mocno i twardo. Wyrwałam dłoń z jego uścisku, czując zaczerwienienie na skórze. Atmosfera wokół nas spadła.

- Nie zapominaj, że nie jestem rzeczą - warknęłam - Staram się jak mogę,  musi poczuć się przy mnie pewnie i mi zaufać, to nie jest takie łatwe jak Ci się wydaje! Chcesz pomóc? To przestań go gnębić, dopóki nie uzyskam jego zaufania.

 Obleśny uśmiech nie znikał z twarzy mojego chłopaka, a ja poczułam gęsią skórkę. Zdecydowanie był zadowolony z informacji o dziewczynie, w której Jughead był zakochany jako sześciolatek, ale co to niby miało do rzeczy? Jak ta informacja miała mu się przydać?

 Pomysł z tym, by przestali go gnębić wyszedł nagle, ale był dobry. Może chociaż trochę uda mi się naprawić życie, które już dostatecznie mu zepsułam.

- Nie przejmuj się, kochanie - Archie przypominał szczerzącą kły hienę, która szykuje się do skoku - Włos mu z głowy nie spadnie, zadbam o to. A Ty zadbaj o to, żeby się do niego zbliżyć. Twoja rola jest najważniejsza.

 Sposób w jaki wymówił ostatnie zdanie powinien dać mi do myślenia, powinnam zobaczyć drugie dno tej wypowiedzi, ale nie udało mi się. Dopiero kilka miesięcy później miałam zrozumieć jej sens.

 Archie posłał mi buziaka i odwrócił się, odchodząc w stronę swojego domu, a na mnie padł blady strach. Nie wiedziałam w co takiego się wplątałam, jak daleko miało to zajść. Gdy położyłam dłoń na klamce drzwi, poczułam ogromny ból w głowie.

 Biedny Jughead.









_________

_________

 Heeeeeeeeeeeeej!

O to rozdział, zgodnie z tym, co zapowiadałam, zaczynamy na poważnie przygodę z Bughead. Jak myślicie, w którą stronę pójdzie ta relacja? Co takiego zamierza Archie? Po czyjej stronie stanie Betty?

 No i najważniejsze, co sądzicie o tym rozdziale? Dajcie znać, wyraźcie swoją opinię. Czekam na komentarze, chętnie w nich podyskutuję, jeśli macie jakieś obiekcje, rady, lub niejasności.

 Trzymajcie się, widzimy się w czwartek!🖤🖤🖤

P.S: Pewna osoba, która czyta rozdziały i je dla mnie sprawdza, zwróciła uwagę na stosunkowo małą ilość dialogów, ale to póki co zamierzone. Pamiętajmy, że Jug i Betty oficjalnie się jeszcze nie lubią, więc dziwne by było, gdyby mieli nagle miliard tematów do rozmów, prawda? Napiszcie swoją opinię na ten temat 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro