Rozdział jedenasty: Wybory i Rodzina.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jughead POV

 Życie potrafi zaskakiwać, nie jesteś w stanie przewidzieć jakimi torami pojedzie kolej losu. Miesiąc temu zwijałem się z bólu na szkolnym dziedzińcu, po tym jak Archie Andrews postanowił zrobić sobie z mojej twarzy wycinankę, a dziś stałem skołowany w przyczepie, ślepo patrząc za znikającą w mroku nocy Betty, czując jej palący dotyk na przedramieniu.

 Czy ona właśnie dała mi swój numer?

  Uśmiechnąłem się do siebie, zadowolony z pomysłu, który wpadł mi do głowy. Myślicie, że po jednej rozmowie zaufam osobie, która zamieniała moje życie w piekło? Nie, nie jestem aż tak głupi, to nie jest zaufanie, to tylko chłodna i wyważona kalkulacja. Elizabeth Cooper może mi się bardzo przydać, ona bez najmniejszego problemu będzie mogła porozmawiać z Veronicą Lodge i Cheryl Blossom, a moje próby wyglądałyby jak bicie głową w mur.

 Krótko mówiąc - potrzebowałem jej. Śledztwo stało od jakiegoś czasu w martwym punkcie, a mnie bardzo irytował brak postępu. Określałem się mianem twórcy, na tytuł pisarza jeszcze nie zasłużyłem. Jak każdy twórca lubiłem patrzeć na rozwój pracy, którą prowadzi. Tak właśnie traktowałem to śledztwo i do tego przyda mi się pomoc Betty.

 Oczywiście, moje zadowolenie nie miało nic wspólnego z faktem, że nie mogłem doczekać się naszego następnego spotkania.

Usiadłem do laptopa i zapisałem pierwotną wersję swojej książki, następnie skopiowałem ją i otworzyłem nowy dokument tekstowy, do którego wkleiłem tekst. Miałem jej go wysłać, a nie mogłem pozwolić by dowiedziała się jak wiele o niej wiem, to mogłoby zaszkodzić naszej współpracy. Usunąłem każdą wzmiankę o jej osobie, każde słowo, które mogłoby wzbudzić w niej podejrzenia.

 Musiałem uważać, wiedziałem, że Betty jest piekielnie inteligentna, bardzo szybko wyciągała wnioski i łączyła fakty i przewidywała bieg zdarzeń. Miała w sobie wszystkie cechy, które powinien mieć prawdziwy detektyw, a ja miałem szansę to wykorzystać.

 Wziąłem telefon i wysłałem jej plik z przerobioną wersją, chciałem by ją oceniła.

Betty Cooper dała mi swój numer. O kurwa.

Starałem się wyprzeć ze świadomości jak bardzo cieszyłem się, że moja praca tak ją wciągnęła, ale było to bardzo ciężkie. Muszę przyznać, że sprawiło mi to ogromną radość, a w głowie powstała mi myśl, że może wreszcie będę mógł udowodnić niektórym ludziom, że nie jestem śmieciem?

Czasem chyba to trzymało mnie przy życiu, ta chorobliwa chęć udowodnienia światu, że się myli, że choć na samym starcie połamał mi palce, to ja poprzez moją ciężką pracę mogę zmienić swoje przeznaczenie. Chciałem pokazać, że nie dam się pokonać, chciałem, żeby zrozumieli, że to nie urodzenie czyni Cię człowiekiem, tylko Twoje życie, to w jaki sposób je rozgrywasz.

 Nie odpisała, zapewne właśnie przeżywała kazanie od swojej matki. Swoją drogą, Alice Cooper musiała być wściekła, gdy dowiedziała się, że jej córeczka musi pracować ze mną, aż żałuję, że nie mogłem widzieć jej reakcji.

Chociaż czy było czego żałować?

 Mój telefon nagle zawibrował, a na wyświetlaczu ukazało się selfie dziewczyny o różowych włosach. Uśmiechnąłem się, widząc jej usta ściągnięte w dzióbek i przymrużone oczy.

- Co tam, Toni? - odezwałem się.

- Ty, Ja, u Popa, jutro z samego rana. Chodzi o Serpents.

 Rozłączyła się, cała Topaz, ciekawe co znowu wymyśliła. Może wreszcie udało jej się dowiedzieć czegoś o sprawdzianie, który będę musiał przejść, żeby dołączyć do gangu? Liczyłem na to, chciałem mieć to już za sobą. Z jakiegoś dziwnego powodu bardzo chciałem mieć już na ramieniu ten mały tatuaż, który dla tych ludzi znaczył więcej niż jakakolwiek rzecz, którą posiadali.

 Zapowiadał się kolejny ciężki tydzień.

 Skierowałem się do łóżka, czując, że kroczę we śnie. Nie w koszmarze, ale w prawdziwym śnie. Czyżby los wreszcie dawał mi szansę na udowodnienie wartości?  Położyłem głowę na poduszce i niemal od razu zasnąłem.

 Betty Cooper dała mi swój numer.

***

Dni, które zaczynam od burgera, zdecydowanie należą do moich ulubionych, dlatego z przyjemnością  zaparkowałem motocykl na parkingu. Baru u Popa nie zmieniał się nic, a nic. Co jakiś czas odbywała się tutaj tylko lekka renowacja, ale wszystko pozostawało niezmienne. Podobała mi się ta stałość, lubiłem te miękkie siedzenia, które obite były czerwoną skórą. Byłem zakochany w tym staromodnym wystroju baru mlecznego. No i absolutnie kochałem Popa, ten człowiek był najlepszą osobą w mieście. Miły, otwarty, stworzony do pracy z ludźmi, który indywidualnie podchodził do każdego swojego klienta. Ja już nawet nie składałem mu zamówienia, zawsze przynosił mi to samo.

 Skierowałem się w stronę jedynej osoby siedzącej w barze, drobnej dziewczyny, która zajęta była piciem koktajlu czekoladowego. Na mój widok wstała, dała mi buziaka w policzek na przywitanie i znów upiła łyk.

- No więc - zacząłem, zdejmując kurtkę - Co takiego się stało?

 Toni wytarła usta serwetką i uśmiechnęła sie lekko.

- Dobre wieści, przyjmujemy Cię.

- No, a sprawdzian? - zapytałem zdziwiony - Każdy członek Serpents musiał go zaliczyć, tak funkcjonują normalne zasady...

- Normalne zasady - przerwała mi dziewczyna - Nie odnoszą się do Ciebie. Jesteś synem FP Jonesa, nosisz jego imię, chociaż się do tego nie przyznajesz. Nasz tymczasowy przywódca, Tall Boy, kumplował się z Twoim starszym. Przedstawiliśmy mu ze Sweet Pee i Fangsem jak wygląda sprawa i decyzja była natychmiastowa. Witamy w rodzinie.

 Uśmiechnęła się szeroko widząc moje zakłopotanie, a ja nie miałem powodów by się cieszyć. Nie chciałem zostać przyjmowany tylko za zasługi swojego ojca, chciałem tam trafić normalnie, na zwykłych zasadach. Nie lubiłem być wyjątkowy, dlaczego dołączenie do gangu miało mi przyjść łatwiej niż innym? Toni chyba zauważyła moją minę, bo chwyciła moją dłoń, która leżała na stoliku i ścisnęła ją delikatnie.

- Jug, nie unoś się honorem, proszę...

- Toni, sama powiedziałaś, że test jest trudny i bolesny. Nie chcę być traktowany ulgowo.

- Nie jesteś, wierz mi - szepnęła, bawiąc się moimi palcami - My wiemy ile jesteś wart, znamy Twoją wartość być może lepiej niż Ty sam ją znasz. Miałeś w życiu wystarczająco trudno...

 Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową.

- A wy niby nie? Też mieliście pod górę, a was nikt nie oszczędzał...

- Jug, spędziłeś dwa lata całkowicie sam - Toni spojrzała mi w oczy, a ja zaczerwieniłem się - Wiemy jak byłeś traktowany w North Side, potrafiłeś pogodzić pracę, naukę i życie prywtne, nie wymiękałeś ani na chwilę, zawsze nosiłeś wysoko głowę, zawsze wytrwale szedłeś swoją drogą, choć wszyscy wytykali Cię palcami i rzucali CI kłody pod nogi. To sprawdza test Serpents, czy jesteś zdolny do poświęceń, czy będziesz potrafił wytrwać przy swoich braciach i siostrach, przy nas. Wytrwałeś sam przy sobie, wytrwałeś przy ojcu, którego regularnie odwiedzasz w więzieniu. Czego my mamy od Ciebie więcej wymagać?

 Teraz, gdy tak przedstawiała sprawę, jej słowa nabrały większego sensu niż wcześniej. Mówiła spokojnie i dobitnie, punktując mnie i w zasadzie nie pozostawiając mi miejsca do polemiki z nią. Może faktycznie tak było? Dlaczego miałem spierać się z ludźmi, którzy chyba wiedzą co robią?

No tak, dlatego, że taki miałem charakter.

- Toni, proszę, dajcie mi jakiekolwiek zadanie - poprosiłem ją - Cokolwiek.

 Tym razem to ona parsknęła śmiechem, ale nie puszczała mojej ręki. To było miłe, bardzo, bardzo przyjemne. Pop przyniósł mi moje zamówienie, a ja poczułem, że ten poranek nie mógł się lepiej zacząć. Toni puściła moją dłoń, widząc jak drapieżne spojrzenie rzucam burgerowi i zaśmiała się perliście.

- Chciałabym, żeby ktoś tak na mnie patrzył jak Ty na tego burgera - mrugnęła do mnie - Dostaniesz zadanie. będziesz musiał nauczyć się naszego kodeksu na pamięć i wykrzyczeć go przed wszystkimi członkami, wierz mi, to stresujące, a następnie złożyć przysięgę i wyciągnąć nóż.

 Pochłonąłem burgera i wytarłem usta, a następnie spojrzałem na siedzącą przede mną dziewczynę. Miała zagadkowy uśmiech i rozbawione spojrzenie, którym mnie skanowała, jakby chciała ocenić czy się do czegoś nadaję.

- Jaki nóż?

- Każdy członek Serpents dostaje nóż. Ty też, ale będziesz musiał go zdobyć. Nie powiem Ci jak, bo chcę zobaczyć Twoją minę.

 Wstała,podniosła szmaciany plecak, który leżał obok niej  i sprawdziła godzinę w telefonie. Ta dziewczyna była całkowicie oddana Serpents, oznaki tego miała praktycznie w każdym miejscu. Tatuaż na przedramieniu, czarna kurtka, nawet na czarnym etui namalowała sobie zielonego węża. Miała talent, potrafiła rysować.

- Przyjemnie się gada, Jug, ale muszę lecieć do szkoły.  W South Side nie tolerują spóźnień.

 Wstałem szybko i ubrałem kurtkę, wychodząc z Toni przed bar.

- Podwiozę Cię, ja mam jeszcze czas.

 - Podjechać pod szkołę z synem FP Jonesa? - zachichotała - Laski będą mega zazdrosne, a zazdrosne laski to przyczyna wielu morderstw. Jesteś tego pewien? W szczególności jedna może być bardzo zazdrosna, Twoja seksowna blondynka. Możesz jeszcze zrezygnować z tego pomysłu, wiesz?

 Dobra, czy ja powinienem czuć się jakbym zdradzał Betty? Nie? To dlaczego tak się włąśnie poczułem? Odsunąłem od siebie złe myśli i rzuciłem jej kask i wsiadłem na motocykl, przesuwając się do przodu by zrobić jej miejsce.

- Zasada pierwsza? - posłałem jej kpiący uśmiech - Serpents nie zostawiają swoich.

- Coraz bardziej mi się podobasz, Jones.

  Ubrała kask i usiadła za mną, obejmując mnie w pasie. Była bardzo ciepła, a jej dotyk był niezwykle delikatny. Czułem zapach jej słodkich perfum, podobało mi się jej towarzystwo, podobała mi się jej bliskość. Odpaliłem motocykl i pozwoliłem, by wiatr rozwiał moje włosy.

 Każdy facet na moim miejscu byłby mega zadowolony. Super seksowna dziewczyna, przytulona do moich pleców, ewidentnie ciesząca się z naszej bliskości, czego chcieć więcej? Ja chciałem. Chciałem o wiele więcej, a może o wiele mniej? Chciałem czegoś innego.

 Kogoś innego.

***

Elizabeth POV

 Powrót do domu z przyczepy Jugheada nie należał do najprzyjemniejszych w moim życiu. Najpierw musiałam zmierzyć się z Archiem, potem  przeraźliwym wrzaskiem mamy, która w krótkich, żołnierskich słowach wyjaśniła mi, że nie życzy sobie by jej córka wracała o tak późnej porze z przyczepy niedoszłego kryminalisty. Uśmiechnęłam się na samą myśl o czarnowłosym chłopaku, który najprawdopodobniej nie miałby odwagi na żadne nielegalne procedery, ale moja powaga zaraz wróciła. Wróciła wraz z tatą, który stanął obok mnie.

- Betty, czuję papierosy - mruknął zimno - Wyjaśnij mi, co taki zapach robi w naszym domu?

 Spojrzenie, które rzuciła mi mama było ostrzejsze niż nasz kuchenne noże. Na całe szczęście miałam gotową odpowiedź, która powinna ich usatysfakcjonować.

- Sami przed chwilą nazwaliście Jugheada recydywistą, dziwi was, że pali? - zaśmiałam się smutno - Myślicie, że przebywanie z nim sprawia mi jakąkolwiek radość? Robię to tylko dlatego, że od niego będzie zależeć moja ocena na świadectwie, a przecież wszyscy chcemy bym miała je wzorowe, prawda?

 Mama i tata spojrzeli po sobie, moje słowa chyba do nich dotarły. Ściągnęłam buty i skierowałam się do swojego pokoju, w którym momentalnie się zamknęłam i złożyłam twarz w dłonie. Nienawidziłam swojej rodziny, nigdy niczego mi nie ułatwili.

 W zasadzie czas, który spędziłam dzisiaj w przyczepie był najlepszą rzeczą, jaką ostatnio zrobiłam. Tam było tak normalnie i swobodnie, że nawet nie zwracałam uwagi na to jak mało było w niej miejsca. Uśmiechnęłam się, gdy mój telefon zawibrował i zanotowałam, żeby przy najbliższej okazji zrobić mu zdjęcie.

 Myślicie, że jak ładnie poproszę, to zdejmie czapkę?

Numer Nieznany: Przesyłam, mam nadzieję, że nie zanudzisz się na śmierć. Jughead.

Numer Nieznany: Słodkich snów, Partnerko.

 Uśmiechałam się do ostatniej wiadomości jak głupia, przeczytałam te trzy słowa kilka razy i za każdym razem szczerzyłam się bardziej.

Wpisałam jego numer i pobrałam plik, który mi przesłał. Z dołu zaczęły dobiegać podniesione głosy, które mogły świadczyć jedynie o tym, że kolejna kłótnia rodzinna w domu Cooperów stała się faktem. Szybko zabrałam swoje rzeczy i pobiegłam do łazienki, by przypadkiem nie kazali mi się do niej włączyć. Skreślałam dni na kalendarzu, odliczałam je, wyczekując dnia, w którym będę mogła wreszcie wyjechać z tego okropnego miasta, zostawić za sobą cały fałsz i kłamstwo.

 Odkręciłam wodę i weszłam do wanny, licząc, że uda mi się trochę w niej poczytać, ale jak zwykle się w swoich rachunkach przeliczyłam. Mój telefon zaczął dzwonić, na ekranie pojawiło się zdjęcie Kevina, najlepszego, najbardziej uroczego i słodkiego chłopaka, jakiego znałam. Był moim gejem-przyjacielem, czasem zapraszał mnie na nocowania, oglądaliśmy razem komedie romantyczne i plotkowaliśmy o chłopakach.  Kevin miał pewną przypadłość, mianowicie NIENAWIDZIŁ mojego chłopaka, pałał do niego taką antypatią, że gdy tylko Archie pojawiał się na horyzoncie, Kevin wzdychał i odchodził.

 Może poznał się na nim szybciej niż ja?

 W każdym razie, nie potrafił zrozumieć, że to wszystko nie jest takie proste. Nie wierzycie? Spróbujcie zerwać z kimś, w kim byliście zakochani jako dzieci, z kimś do kogo całe życie pałaliście skrytym uczuciem, a do tego dołóżcie jeszcze chorą ambicję moich rodziców i moje wychowanie na Panią Idealną.

- Haloo? - odebrałam.

- Jak było? Zabezpieczaliście się? Będę wujkiem? Mogę już oficjalnie mówić, że shipuje Bughead? OPOWIADAJ!

 - Kevin, słodziutki - zająknęłam się - Wytłumacz mi, o czym Ty mówisz? Jakie Bughead? O czym mam Ci opowiedzieć?

- Betty, cukiereczku - usłyszałam w odpowiedzi - Wierz mi, długo myślałem nad tą nazwą. To chyba jasne, chcę usłyszeć całą pikantną historię Twojego spotkania z naszym szkolnym Bad Boy'em! Uprawialiście seks? Jest świetny w łóżku?

- KEVIN! - rozdarłam się, czując, że moje policzki robią się czerwone - Nie spaliśmy ze sobą! Tylko rozmawialiśmy...

- Jest świetny - Kevin mi przerwał - Tacy jak on zawsze są świetni...

- Kevin, rany, może to Ty  się w nim zakochałeś? - zakpiłam - Rozumiem, że Bughead to ja i Jug, tak? W takim razie ship Kevhead jest bardziej prawdopodobny!

 Niemal czułam, że po drugiej stronie słuchawki Kevin robi się tak samo czerwony jak ja.

- Nigdy nie odbiłbym Ci chłopaka, Betty. Nie jestem tym typem geja. Od kiedy zdrabniasz jego imię? Krzyczałaś je już przez sen?

 Westchnęłam, czując rosnącą w sobie irytację i zaskoczenie. Kevin nigdy tak nie reagował, rozmawialiśmy o wielu chłopakach, zawsze potrafiłam przyznać, który jest przystojny, a który nie, ale on nigdy się tak nie zachowywał!

- Obiecuję - mruknęłam - Obiecuję, że jutro Ci opowiem wszystko. Ale pierwsze nakopię Ci do dupy, za opowiadanie takich bajek. Przyjdź jutro rano, pójdziemy razem do szkoły. Teraz chciałabym poczytać książkę, pozwolisz mi na to?

- Jasne, wybacz - zachichotał - Będę po siódmej. Nadal was shipuję, to się nie zmieni.

 Odłożyłam telefon i wyszłam z wanny, owijając się w bawełniany ręcznik, by wytrzeć swoje ciało. Nałożyłam na siebie różową piżamę i położyłam się do łóżka, zapalając małą lampkę nocną, która stała przy nim. Otworzyłam plik z wiadomości Jugheada i znów zagłębiłam się w tekście, który porwał mnie całkowicie.

 Oczywistym stał się fakt, że tej nocy się nie wyśpię, ponieważ nie było szans, by ktoś oderwał mnie od tej książki. Odrywały mnie od niej jedynie moje własne myśli. Zaśmiałam się cicho na samą myśl o tym, jak to byłoby być w związku z tym czarnowłosym chłopakiem. Wyobrażacie sobie reakcję moich rodziców? Pękli by z wściekłości! Betty Cooper, idealna dziewczyna, wychowana w luksusach, przygotowywana do roli Perfekcyjnej Pani Domu i Jughead Jones, prawdopodobny członek South Side Serpents, syn dilera narkotyków, mieszkający w przyczepie. Uśmiechnęłam się do siebie, wyobrażając sobie jak smakują jego usta, jak miękkie są jego włosy, jak cudownie byłoby wreszcie zacząć żyć.

 Oczywistym stał się dla mnie równiez kolejny fakt.

- Chyba zaczynam shipować Bughead - jęknęłam - Boże...

***

 Kevin podszedł pod mój dom z szerokim uśmiechem, zupełnie tak jak zwykle, a ja wręcz zaniemówiłam. Był chyba jedyną osobą, która podchodziła pod rezydencję Cooperów, nic nie robiąc sobie z tego, jacy ludzie w niej mieszkają, a przecież doskonale o wszystkim wiedział. Był moim jedynym przyjacielem. Pomachał mi wesoło, a ja narzuciłam na siebie kurtkę i wybiegłam mu na spotkanie.

- Rany - zaśmiał się na mój widok - Betty, spałaś tej nocy?

 Westchnęłam i chwyciłam go pod ramię, nie chcąc kontynuować tematu. Mówiąc szczerze, nie spałam, a przynajmniej nie do godziny trzeciej nad ranem, ponieważ książka, którą napisał Jughead, była jebanym arcydziełem. Jasne, wymagała jakiejś obróbki, zredagowania, drobnych, kosmetycznych poprawek, ale to w jaki sposób ten chłopak potrafił posługiwać się słowem pisanym, było czymś absolutnie niesamowitym i unikalnym. Już wiedziałam, że nigdy w życiu nie pozwolę mu tego pokazać w szkole. Ta książka była na to za dobra.

 Skierowaliśmy się w stronę Riverdale High, a ja zaczęłam opowiadać Kevinowi o wczorajszym wieczorze, zgodnie ze złożoną obietnicą. Postanowiłam jednak ominąć wszystkie niezręczne sytuacje, nie wspomniałam również o tym jaki wpływ miały na mnie oczy Jugheada i o tym jakie myśli kołatały się wczoraj po mojej głowie. Stwierdziłam, że musiałam być zwyczajnie zmęczona, ponieważ po przebudzeniu czułam się całkowicie normalnie,  a wspomnienie myśli związku z Jonesem znów napawało mnie obrzydzeniem.

 Tak przynajmniej sobie wmawiałam.

 Kevin słuchał każdego mojego słowa, nie przerywał mi nawet przez sekundę, a na dodatek poprowadził mnie dłuższą drogę, korzystając z faktu, że dzisiejsze lekcje mieliśmy zacząć godzinę później.

- No i potem zadzwoniłeś - zakończyłam - Widzisz? Żadnego seksu, żadnych zabezpieczeń, żadnych sympatii, zwykła biznesowa rozmowa. Zostaliśmy partnerami, a nie kolegami.

- Betty - wzrok Kevina zwrócił się w moją stronę - Chcesz mi powiedzieć, że nic przy nim nie poczułaś? Żadnych emocji? Wasza relacja to... współpraca?

 Poczułam. Przez chwilę poczułam się jak normalny człowiek, który żyje swoim życiem, robi to co lubi i jak lubi. Poczułam się jak ktoś, kto niczego nie musi udowadniać, poczułam się naturalnie i swobodnie, poczułam, że chciałabym, żeby tak wyglądał każdy mój dzień. To tylko kilka rzeczy, które poczułam, Kev. Chcesz posłuchać opowieści o tym jakie piękne ma oczy?

- Poczułam - przyznałam - Zapach fajek. Kevin, naprawdę, czego Ty oczekiwałeś? Myślałeś, że Jughead Jones i ja zostaniemy parą? JUGHEAD JONES!? Błagam Cię, życie to nie bajka.

- Nie bajka - odparł - Twoje życie to jebany dramat, który z bajką nie ma nic wspólnego. Na własne życzenie je sobie marnujesz, z tym kasztanem, który przeleciał już każdą Twoją przyjaciółkę i zaraz weźmie się za przyjaciół.  W czym Jughead jest od niego gorszy? Ma mniej kasy? Gorszy status społeczny? Jeśli to Cię pociąga w Andrewsie, to przykro mi. Nie zamierzam patrzyć jak udajesz szczęśliwą, płacząc po nocach.

 Stanęłam jak wryta, słysząc, że mój przyjaciel insynuuje właśnie, że jestem pustą lalką, która leci na pieniądze i reputację. Poczułam, że łzy zbierają mi się pod powiekami, ale nie przez to, że byłam na niego zła.

 On mówił prawdę.

 Tak to wyglądało z boku, miał całkowite prawo tak pomyśleć, ponieważ właśnie dlatego jeszcze nie zerwałam z Archiem. Czy właśnie tym byłam? Nieszczerą, pustą powłoką, którą można było mieć jeśli tylko miało się wystarczającą pozycję? Dolna warga mi zadrżała, a Kevin najwyraźniej to zauważył, bo szybko do mnie doskoczył i przytulił. Schowałam twarz w jego ramiona, czując, że z moich oczu wypływają kropelki łez. Jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam nie zauważyć tego, że w pogoni za ideałem zgubiłam ideały?

- Przepraszam - szepnął - Nie powinienem...

- Masz rację - jęknęłam - Jestem... szmatą. Ja nic sobą nie reprezentuję, Kevin! Jestem z chłopakiem, którego nienawidzę, ale marzę by to on mnie pokochał, co nigdy nie nastąpi! Nie ma dnia, w którym nie noszę jakiejś maski, moi rodzice wymagają ode mnie rzeczy, które są ponad moje siły, całe moje życie to kłamstwo, fałsz. Jak ja mogłam stoczyć się tak nisko? Kiedy przekroczyłam granicę?

- Betty, nie mów tak - Kevin chwycił moją twarz i spojrzał mi w oczy - Jesteś cudowną dziewczyną, która ma w życiu ciężko. Z tym można i trzeba walczyć. Nie jest za późno, wciąż możesz wszystko zmienić. Wystarczy tylko chcieć.

- Jak?! - krzyknęłam, tracąc nad sobą panowanie - Jak mam zmienić, co?! Tkwię w tym gównie odkąd pamiętam, jak mam to niby naprawić?! Powiedz mi, kto potrafiłby znieść tyle ciosów i się nie zachwiać?! Nie wymagaj ode mnie rzeczy niemożliwych, wystarczy, że robią to wszyscy dookoła.

 Kevin schował ręce do kieszeni i spojrzał przed siebie, na malujący się budynek piekła, który szumnie nazywane był szkołą. Łkałam cicho, czując spływający mi po policzkach makijaż, ale miałam go gdzieś. Nie potrafiłam zrozumieć tego co dzieje się w mojej duszy, w moim sercu, to było jak tornado, które przechodzi przeze mnie i zostawia spustoszenie, niszcząc wszystko to, co tak skrzętnie budowałam przez tyle lat.

 Nagle wszystko to runęło jak domki z kart. Tyle warte było budowanie życia na kłamstwie.

- Jughead Jones.

  Rzuciłam Kevinowi wściekłe spojrzenie, dając mu znać, że nie jestem w nastroju do żartów, ale on wcale nie zdawał się żartować. Przeciwnie, spojrzał na mnie, jakby wiedział, że właśnie wymienił imię i nazwisko tornada, które zapoczątkowało niszczenie mojego życia.

 Chciałam by zostało zniszczone. Może na zgliszczach i ruinach starego życia, zbudujemy nowe? Może nie wszystko było stracone? Może...

- Co znowu?

- Odpowiedź na Twoje pytanie, Betty - Kevin wyglądał bardzo poważnie - Pytałaś kto byłby w stanie tyle wytrzymać i oto Twoja odpowiedź. Masz pod nosem chłopaka, który całe swoje życie walczył z wiatrakami, obrywał, krwawił, zapewne płakał, ale nie poddał się. Od samego początku żył z przypisaną łatką, jeszcze na dobre się nam nie przedstawił, a już był wyrzutkiem, śmieciem, synem FP Jonesa.

- Kev...

- Wiesz, ile razy z tej kurtki, którą teraz dumnie nosisz była zmywana krew?

- Dlaczego mi to wszystko mówisz?! - krzyknęłam, czując, że za chwilę się załamię, do dzieła zniszczenia brakowało mi tylko kłótni z jedyną osobą, której dotychczas zależało na mojej osobie - Myślisz, że nie mam świadomości, że niszczę mu życie?! Wydaje Ci się, że nie wiem, że dokładam swój wkład w jego cierpienie?! Wyobraź sobie, że wiem! Wiem! Tylko co ja mogę zrobić? Archie go nienawidzi, wszyscy mają go za śmiecia, mam tak zwyczajnie zacząć z nim gadać? Czy wiesz co Archie...

- Archie, Archie, Archie! - wykrzyknął Kevin, wyrzucając w górę ręce. Nienawidziłam się z nim kłócić, ale chyba pierwszy raz doprowadziłam go do krzyku - Gdzieś mam tego kretyna! Ty się dla mnie liczysz, a nie on! Wiesz co, mam dość. Chcesz niszczyć sobie życie, chcesz dalej nosić maski i udawać? Proszę bardzo, droga wolna. Ale ja nie zamierzam w tym uczestniczyć. Nie chcę patrzeć na to jak rozmieniasz się na drobne.

- Kevin, co Ty...

- Możesz udawać, Betty - chłopak się rozkręcał - Udawaj ile chcesz, ale mnie nie oszukasz. Wmawiaj sobie, że Jughead Cię nie pociąga, że nie podoba Ci się wolność, którą on żyje. Udawaj, ale ja wiem jedno, nigdy, przenigdy nie słyszałem Cię takiej radosnej jak wczorajszej nocy, gdy od niego wróciłaś. Jeśli nic dla Ciebie nie znaczy relacja z nim, to po co nosisz tę cholerną kurtkę każdego dnia? Jeśli jest dla Ciebie tylko śmieciem, to dlaczego czerwienisz się na każdą wzmiankę o nim? Okłamuj samą siebie, jeśli chcesz, ale nie okłamuj mnie. Wydaje mi się, że nie zasłużyłem.

 Kevin przyspieszył kroki i zostawił mnie osłupiałą za swoimi plecami. Czułam się rozbita i pokonana, mój przyjaciel właśnie wypunktował moje uczucia, powiedział słowa, których ja bałam się użyć. Bo Kevin miał rację, miał rację w każdym słowie, którego użył w tej rozmowie, a ja obawiałam się to przyznać.

 Dlaczego tak bardzo boję się prawdy?

 Dlaczego tak bardzo boję się miłości?

Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane?

 Moja sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz gorsza. Żyłam w zakłamanym związku, moi rodzice traktowali mnie jak robota, mój jedyny przyjaciel właśnie słusznie się na mnie obraził, a na domiar złego czułam, że zaczynam coś czuć do człowieka, którego nienawidziłam i unikałam całe życie.

 Tylko nie wiedziałam, czy zakochuje się w nim, czy w tym jakie życie prowadzi. Byłabym wdzięczna za podpowiedź.

***

 Wiecie, najgorszy dzień w życiu, to niekoniecznie musi być jakaś wielka tragedia, która niszczy wszystko dookoła, to niekoniecznie musi być śmierć kogoś bliskiego, czasem wystarczy, że pęknie bańka mydlana, tylko tyle i aż tyle. Banka mydlana, która chroni Twoje życie, za którą się chowałaś, ponieważ dawała Ci względnie bezpieczną ochronę, bo całym Twoim życiem kierował strach.

 Bo jak inaczej nazwać obawę przed życiem? Strach przed wyjściem spod klosza, strach przed tym co powiedzą ludzie, strach, że rodzice pozbędą się mnie tak jak mojej siostry, strach, że jeśli zostawię Archiego, na co zasługiwał, to zostanę całkowicie sama i narażę się na ataki ze strony innych.

 Powinnam obwiniać za to wszystko tylko i wyłącznie siebie, ale tak nie było. Obwiniałam wszystkich innych. Obwiniałam Kevina, za to, że rozbił moje wyobrażenie o idealnym życiu, obwiniałam rodziców, że nigdy nie okazali mi miłości, a jedynie wymagali, obwiniałam swojego chłopaka, za to, że dla niego miłość sprowadza się do seksu, obwiniałam Jugheada Jonesa za to, że... za to, że był, jasne?! Za to, że mimo tego co go spotkało potrafił być sobą, że nie zrobił tego co zrobiłam ja, nie wkładał cholernych masek. Nie próbował się dopasować, żył tak jak chciał.

 Ten dzień był jak koszmar, w którym chodziłam na jawie. Nie docierało do mnie nic, co  działo się dookoła, jak przez mgłę pamiętam, że kilka razy pocałowałam Archiego, że trzymałam go za rękę, gdy razem kroczyliśmy przez szkolny korytarz, że parę razy złapałam smutny wzrok Kevina. Najlepiej zapamiętałam jednak jeden fakt, który z pozoru był nieważny, ale dla mnie był niczym uderzenie obuchem w tył głowy, który momentalnie mnie rozbudził.

Jugheada dzisiaj nie było.

 Spróbujcie zrozumieć, on zawsze był w szkole. Przychodził pobity, głodny, niewyspany, czasem nawet obficie krwawił, ale zawsze przychodził do szkoły. Zupełnie jakby chciał zaśmiać się nam wszystkim prosto w twarz i powiedzieć " No dalej, pokażcie co potraficie. I tak mnie nie złamiecie".

 Teraz go nie było, a ja poczułam się w tej klasie dziwnie nieswojo, zupełnie, jakby odjęto z niej jakiś istotny czynnik, bez którego nie powinna prawidłowo funkcjonować. Najboleśniejszy był fakt, że chyba tylko ja przejęłam się brakiem czarnowłosego chłopaka.

Nikt nie potrafił udzielić mi informacji o nim, Archie jedynie machnął ręką i powiedział, że to wspaniałe wieści, Veronica tępo wpatrywała się w rudowłosego i przyklaskiwała mu w każdym słowie, więc nie warto było jej pytać, cała reszta w ogóle nie zauważyła jego braku. Jedyna osoba, która mogła cokolwiek wiedzieć to Kevin, ale nie miałam zamiaru z nim gadać. Pokażę mu, że mam focha, nie lubię przepraszać, nawet jeśli wiem, że powinnam.

Nie miałam ochoty z nikim gadać, nigdzie wychodzić, chciałam tylko, by ten dzień się już zakończył, więc po ostatnim dzwonku skierowałam się prosto do domu, czując chłodny powiew wiatru na twarzy, który skutecznie osuszał moje łzy, cieknące mi mimowolnie.

- To wszystko, jesteś pewny?

 - Tak, tylko tyle zeszło. Jest kilku nowych klientów.

 Usłyszałam ciche szepty, z których jeden zdecydowanie należał do mojego chłopaka. Drugiego nie mogłam rozpoznać. Dochodziły z bocznej uliczki, która znajdowała się przed skrętem na Elm Street. Wychyliłam się delikatnie, by spojrzeć w głąb zaułka i zaniemówiłam. To oczywiście był Archie, ale rozmawiał z Diltonem. Diltonem! Tym dziwnym, chudym chłopakiem, który miał świra na punkcie obronności i zagrywał się w nerdowskie gry! Co Archie miał z nim wspólnego?

 Stali blisko siebie, a Dilton przekazywał mu pieniądze, a była to duża kwota. Wstrzymałam oddech, bojąc się, że mogliby mnie zauważyć. Byli tak zajęcie sobą, że nawet nie zwrócili uwagi, że ktoś im się przysłuchuje.

- Dobrze - uśmiechnął się Archie - Jest ich jeszcze więcej, dobra robota, Dilton. Nikt nie przypuszczał by nawet, że to my za tym stoimy. Nerd i złoty chłopiec, świetne połączenie. JJ się wspaniale rozwija.

- A Jughead Jones? - Dilton zwęził oczy - Co z nim? Widziałem go ostatnio, jak szukał czegoś niebezpiecznie blisko...

- Przymknij się - warknął rudowłosy - Nie musisz zdradzać lokalizacji. Tym śmieciem już się zająłem, nim się nie przejmuj. Rób swoje, słodziutki, a mnie zostaw resztę.

 SŁODZIUTKI?!

 Archie poklepał chłopaka po ramieniu, narzucił kaptur na głowę i skierował się do wyjścia z zaułka, a ja poczułam, że moje serce podchodzi do gardła. Szybko schowałam się za duży kontener na śmieci i obserwowałam, jak żółto niebieskie buty przechodzą spokojnie przede mną i odetchnęłam z ulgą, czując, że moje plecy oblewa zimny pot.

 Archie coś ukrywał i to razem z Diltonem! Nazwał go " słodziutkim" czy to możliwe, że chodzę z gejem? Niemożliwe, to musi być coś innego, coś bardziej skomplikowanego. Niewiele myśląc wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Jugheada, który oczywiście nie odebrał.

- Kurwa, akurat dzisiaj Cię nie ma!

  Utrwaliłam w głowie scenę, której byłam świadkiem, zapamiętałam zaułek, w którym wciąż stał Dilton i odwróciłam się na pięcie, odchodząc. Miałam o czym myśleć. Co takiego kombinował mój chłopak, kim on tak właściwie był? Czy to możliwe, że chodzę z kimś niebezpiecznym? Co to "JJ"? Jughead Jones? Nie, to nie to, bo Dilton później o niego spytał. Kto ma inicjały JJ?

 Musiałam mieć się na baczności. Właśnie zaczęła się gra.

 Gra, która toczyła się o ogromną stawkę.

 



__________

__________

 Jestem i ja! Dajcie znać co myślicie, czy wam się podoba, czy coś jest do zmiany. Jak myślicie, kim jest Archie? Oczywiście poza tym, że jest rudą małpą, która wbija swojemu najlepszemu przyjacielowi nóż w plecy 🙃🙃

 Właśnie oglądam nowy odcinek, jeśli mi go zjebią to wstawiam jeszcze dzisiaj depresyjnego one- shota, którego pisałam po ostatnim odcinku ze szklanką whiskey w ręce. Nie dzwońcie po policję, mam 19 lat xD

 W każdym razie, czekam na ocenki.

 See yea!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro