Rozdział dwunasty: Ból i przyjemność

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jughead POV

 - JAK BRZMI DRUGIE PRAWO?!

 Tall Boy, wysoki, brodaty mężczyzna, którego włosy dosięgały do pasa, starał się przekrzyczeć głośny tłum Serpents w White Wyrm, ich siedzibie. Był to obskurny, stary bar , znajdujący się w South Side. Powszechnie mówiono, że jest  to leże węży, ale prawda była taka, że większość członków rzadko tutaj zaglądała. Z reguły wszyscy mieli jakieś zajęcia, mniej lub bardziej ważne, ale wymagające od nich poświęcenia uwagi.

 No, ale gdy do ich uszu doszła wieść, że syn FP Jonesa zamierza przyłączyć się do ich rodziny, to wszyscy ruszyli do starego baru. Był on wypełniony do tego stopnia, że niektórzy stali już w drzwiach, krzycząc i wiwatując.

- CZŁONEK SERPENTS NIGDY NIE OKAZUJE TCHÓRZOSTWA! - krzyknąłem.

 Uderzenie w twarz, tak jak mówiła Toni. To był mój sprawdzian, test, który musiałem zaliczyć, okazać lojalność, odwagę i wytrzymałość. Poszli mi na ugodę, ale pewnych rzeczy nie odpuszczali, a ja się z tego cieszyłem. Byłem przygotowany na te uderzenia, kilka w tę czy w tę, mnie to nie robi absolutnie żadnej  różnicy. Chciałem coś udowodnić.

 Fangs, Toni i Sweet Pea stali najbliżej, krzyczeli najgłośniej i krzywili się najbardziej, gdy żelazna pięść Tall Boya trafiała na moją twarz. Barman przeciskał się przez tłum, roznosząc drinki i starając się nie zalać czyichś spodni. Ta knajpa nie wyglądała na taką, która nigdy nie widziała żadnej bójki. Wszędzie na ścianach znajdowały się węże, ale w różnych formach. Centralnym punktem była mała scena, na której odbywał się taniec na rurze, który był sprawdzianem dla kobiet.

 Każda dziewczyna, która chciała przystąpić do Serpents musiała zatańczyć legendarny " Taniec Węża", który był "seksistowską tradycją, ponieważ żadna młoda dziewczyna nie chce tańczyć półnaga przed starymi facetami". Tak przynajmniej twierdziła Toni. Ja znałem takie dziewczyny, które takie czynności robiły regularnie i całkiem nieźle na tym zarabiały. Moja różowowłosa przyjaciółka starała się zmienić tę tradycję, ale nic z tego nie wyszło.

 Tłum wiwatował coraz głośniej z każdym ciosem Tall Boya, z każdą moją odpowiedzią, których łącznie miało być osiem. Osiem zasad, których żadne z nas nie mogło złamać, Kodeks Węży, święte prawa, które bezwzględnie musiały być respektowane, a ich omijanie było surowo karane. Serpents byli rodziną, walczyli i umierali za siebie, ale zdrada nie była tolerowana i wybaczana. Osiem reguł, które każdy z nas musiał wyrecytować obudzony w środku nocy.

 Tall Boy uderzał bezwzględnie, to również była część testu. Musieliśmy być gotowi oddać życie za każdego brata, nawet za tego, który bezlitośnie tłucze Cię po twarzy. Przy zasadzie szóstej, przed moimi oczami pojawiły się mroczki, czułem, że już długo tego nie wytrzymam. Nie chciałem wiedzieć  jak tragicznie musiała wyglądać moja twarz, krople krwi leciały z niej na otaczających mnie ludzi i podłogę, a oni głośniej krzyczeli.

 W szczególności głośno krzyczeli moi przyjaciele, którzy głośno wyrażali swoje niezadowolenie. Co było nie tak? Przecież i tak mi to ułatwili, czego jeszcze mam chcieć? Zasada siódma sprawiła, że zatoczyłem się do tyłu  i upadłem, a ludzie jęknęli z zawodem. Musiałem, musiałem się podnieść, chociaż każdy mój mięsień krzyczał z bólu. Moje oczy zalewała mi moja własna krew, prawdopodobnie z rozciętego łuku brwiowego. Czyjeś delikatne dłonie dotknęły mojego policzka. Przez mgłę zobaczyłem różowe włosy, które wisiały nade mną.

- Jug, przestań, to jest chore, przerwij to! Ten kretyn nigdy tak mocno nie uderzał! Zrobi Ci krzywdę - Jęknęła z wyrzutem Toni - Odpuść, proszę, zrób to dla mnie. To nie jest tego warte...

- Dam radę... - stęknąłem - Sweet Pea, Fangs, pomóżcie mi wstać.

 Już po chwili dwójka silnych chłopaków podniosła mnie z podłogi i przytrzymała, aż odzyskałem równowagę i chwiejnym krokiem podszedłem do Tall Boya. Miał chytry uśmiech i świńskie, małe oczka, sprawiał wrażenie bezmyślnego kryminalisty, który lubuje się w zadawaniu innym bólu. Znałem takich typków jak on, nienawidziłem ich z całego swojego serca. O to chodziło w tym przeklętym teście, miałem go znienawidzić, miałem poczuć do niego obrzydzenie, a mimo to stanąć przed nim i pozwolić mu się sprać. Nawet jeśli w jego oczach widziałem nienawiść do mojej osoby, a ja potrafiłem to dostrzec jak nikt inny. Tall Boy patrzył na mnie w ten sam sposób co Archie, co Reggie, co Ci wszyscy ludzie, którzy okładali mnie przez całe moje dotychczasowe życie. Przez głowę przemknęła mi myśl, że przecież miał mi pójść na rękę,a tymczasem Toni, która już niejedno przyjmowanie widziała, mówiła, że on nigdy tak mocno nie bił!

 O co tutaj, kurwa, chodzi?

 Z wysiłkiem uniosłem głowę, patrząc na jego szyderczy uśmiech, na te jego zwężające się z obrzydzenia oczy. Nawet tutaj mają mnie za śmiecia. Skoro tak było to dlaczego mnie bronili, dlaczego mnie zachęcali? Nie rozumiałem tego, ale wiedziałem co powinienem teraz zrobić.

 Uśmiechnąłem się, czując na swoich zębach krew, która spływała z moich popękanych warg. To musiała być ciekawa scena z perspektywy widza. Chudy, czarnowłosy nastolatek, w kretyńskiej czapce, z pokiereszowaną twarzą, który uśmiecha się jak szaleniec do wysokiego, barczystego mężczyzny z wytatuowanymi ramionami. Tall Boy wytarł dłonie w skórzaną kamizelkę, którą nosił i otworzył usta, chcąc zadać ostatnie pytanie, ale ja byłem szybszy.

- ZASADA ÓSMA - krzyknąłem, plując na niego przy tym krwią - SERPENTS NIGDY NIE RZUCA SKÓRY! NO DALEJ, PRZYWAL MI, POKAŻ NA CO CIĘ STAĆ! DAWAJ, TALL BOY!

 Serpents zawyli radośnie, a salę wypełnił przeraźliwy hałas zadowolenia. Kątem oka, widziałem jak Toni zakrywa dłońmi oczy, przeczuwając co za chwilę prawdopodobnie się stanie, a Sweet Pea zaciska pięści, patrząc z wściekłością na człowieka, który właśnie miał dokończyć swoje dzieło. Fangs gdzieś zniknął.

- Z przyjemnością, dzieciaku - warknął cicho Tall Boy - Z przyjemnością.

 Wziął zamach, a ja zamknąłem oczy czekając aż światło zgaśnie.

 Światło nie zgasło, ale spod moich nóg uciekł grunt, a w moim nosie coś ostro i głośno chrupnęło. Upadłem bezwładnie na ziemię wiedząc, że jeszcze nigdy w życiu nie dostałem od nikogo równie mocno. Świadomość ode mnie odpływała, nie potrafiłem nawet otworzyć oczu. Czułem pulsujący ból na całym ciele, który rozchodził się od mojego złamanego nosa, promieniując na resztę.

 Pierwszy raz tego wieczoru sala w White Wyrm zamilkła. Oczekiwała na rozwój wydarzeń. Wcześniej nie dałoby się usłyszeć lądującego samolotu, a teraz latająca mucha wzbudzała hałas, który roznosił się po całym pomieszczeniu. Nie otwierałem oczu, nie ruszałem się, nie miałem sił. Czułem, że mój oddech jest płytki, a każdy następny ruch sprawi, że stracę przytomność.

 Czułem się pokonany. Znów.

- To jest ten koleś, który miałby zastąpić FP? - doleciał mnie kpiący głos Tall Boya, który dobywał się jakby zza ściany - Topaz, coś ty nam tutaj przyprowadziła? Obraz nędzy i rozpaczy, wyszczekanego dzieciaka, który nie był w stanie wytrzymać kilku uderzeń? Żałosne. Co Ty w nim widzisz?

- Mogłeś go zabić! - wrzasnęła wściekle Toni - To było, kurwa niebezpieczne!

- SERPENTS SĄ NIEBEZPIECZNI! - ryknął Tall Boy - U NAS NIE MA MIEJSCA DLA MIĘCZAKÓW!

 Kilka głosów z sali krzyknęło z aprobatą, a ja poczułem, że do moich kończyn dopływają nowe siły. Moja buntownicza natura, wrodzone skłonności do udowadniania ludziom jak bardzo się mylą. Coś co przysporzyło mi więcej siniaków i wrogów niż potrafiłem zliczyć. Ta pierdolona żyłka, która nie godziła się na cholerny nieporządek świata, który mnie otaczał, znów dała o sobie znać.

- Spójrz tylko na niego, Topaz - zakpił ponownie Tall Boy - Chuchro, które jedyne co ma wspólnego z Serpents to nazwisko ojca. Jak widać daleko pada jabłko od jabłoni. Spójrz jaki on jest słaby, nie potrafił ustać na nogach, stracił przytomność. Ktoś taki miałby do nas dołączyć?

- Co chciałeś udowodnić? - wtrącił nagle Sweet Pea - Bałeś się, że Ci zagrozi? Nie zmienisz tego, że on jest synem naszego przywódcy. Czyżby to był strach, Tall Boy? Nie chcesz stracić tytułu, dlatego postanowiłeś sprać dzieciaka kilka razy mniejszego? Szacun, bracie. I pomyśleć, że czasem zastanawiałem się dlaczego wszyscy biorą nas za psychopatów...

 Oni mnie bronili. Nikt nigdy mnie nie bronił, czułem, jak pod moimi powiekami gromadzą się słone łzy wzruszenia. Zacisnąłem lekko pięści i spróbowałem się podnieść. Bolało jak jasna cholera, czułem, że świat wiruje dookoła, ale ja musiałem to zrobić. Dla siebie,  dla nich, musiałem pokazać, że nie jestem chłopcem do bicia, że jestem czegoś wart. Krew pomieszana z łzami leciały z mojej twarzy. Nikt nie zwracał już na mnie uwagi, cała skoncentrowana była na Tall Boy'u i dwójce moich przyjaciół, którzy stali między mną, a nim. Stałem chwiejnie na nogach, a podłoga pode mną mokra była od szkarłatnej krwi.

Mojej krwi.

 Pierwszy zorientował się Tall Boy, jego świńskie oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy podniosłem zakrwawioną twarz i zaśmiałem się histerycznie. Prawdopodobnie wyglądałem jak szaleniec, ale nie przeszkadzało mi to.

 Jeśli wcześniejszy hałas porównałem do lądowania samolotu, to ten, który wybuchł teraz był jebanym tornadem połączonym z trzęsieniem ziemi. Oklaski, okrzyki, trzask szklanek, które pospadały ze stolików i rozbijały się na podłodze.

 - Ktoś stracił przytomność, Tall Boy? - warknąłem z wysiłkiem - Fakt, bolało, ale spójrz, ja DALEJ STOJĘ! Mam takiego rudego kumpla, który prał mnie mocniej niż Ty.

 Jego ramiona lekko opadły, a głowa z niedowierzaniem kręciła się w prawo i lewo. Niemal momentalnie po mojej obu moich stronach stanęli Sweet Pea i Toni, którzy podtrzymali mnie przed upadkiem, gdy postanowiłem zrobić krok do przodu.

- Wierz mi, Tall Boy, oberwałem już w życiu kilka razy - zaśmiałem się szalenie i splunąłem w bok krwią, która gromadziła się na moich wargach - Potrzeba czegoś więcej, żeby pozbawić mnie przytomności. Ludzie mówią mi, że jestem jak wrzód na dupie, wiesz? Podpowiem Ci coś...

 Moi przyjaciele podprowadzili mnie do niego i stanęli za mną. Zmusiłem się do uniesienia głowy, poprawiłem czapkę i spojrzałem mu prosto w oczy.

- Takiego wrzodu kurewsko ciężko się pozbyć. A mnie jeszcze ciężej.

 Tłum Serpents zaczął skandować moje imię, a ja poczułem, że drobna dłoń Toni wślizguje się do mojej, a wielka łapa Sweet Pea spoczęła na moim ramieniu. Byli ze mną, nie chcieli zostawić mnie samego, zachowywali się tak, jak pisało w kodeksie, którego przestrzegali. Byłem im za to cholernie wdzięczny.  Ścisnąłem rękę Toni, przesyłając jej klarowną wiadomość "jestem".

 Tall Boy przez chwilę wydawał się  wybity z rytmu, ale po sekundzie na jego twarz wrócił zwyczajny, chamski i ordynarny uśmiech. Miałem ochotę mu go zetrzeć, krew buzowała w moich żyłach tak mocno, że aż piszczało mi w uszach.

 - Dobrze, szczeniaku, widzę, że szybko wróciłeś do siebie. Teraz tylko wyciągnij nóż. Powodzenia, tchórzu.

 Nie wiedziałem o co mu chodzi, rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem Fangsa, który niósł w moją stronę coś, co wyglądało jak klatka, tyle, że była przysłonięta ciemnym materiałem. Pakunek postawił na jednym ze stolików, do którego podszedłem. Każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał mi ogromny ból. Zaciskałem zęby tak mocno, że aż zaczęły zgrzytać.

 Fangs rzucił mi współczujące spojrzenie i ściągnął materiał, a powietrze z cichym świstem wyleciało mi z ust.

 To co miało być klatką, okazało się terrarium, w którym znajdował się złoty piasek i nóż, który był w niego wbity. Zwykły, prosty, składany nóż, z czarną rączką, który miał być potwierdzeniem mojego członkostwa w gangu. Problem był jeden i miał około półtorej metra długości. Leżał właśnie owinięty wokół noża i potrząsał ogonem, na końcu którego znajdowała się charakterystyczna grzechotka.

 Poczułem, że moje kolana się uginają.

- To jebany grzechotnik - jęknąłem zrozpaczony -To jebany grzechotnik.

 Z sali rozległo się kilka śmiechów, wśród których najgłośniejszy należał do Tall Boya.

- Wymiękasz, smarku?

- Skądże - warknąłem sarkastycznie, podchodząc do terrarium. Jebany grzechotnik - To przecież takie miłe, słodkie zwierzątko. Jak go nazwaliście, Pusia? Taś, taś, dobry grzechotnik, grzeczny grzechotnik, nie chcesz mnie zabić, prawda?

 Wisielczy humor, ostatnia baza przed załamaniem nerwowym. Stanąłem przed wężem, który wlepił we mnie żółte, nienawistne ślepia. Mam nadzieję, że mają tutaj antidotum i nie pozwolą mi wykitować. Nie chciałem zostać zabity przez gada.

 Czułem jak strach zaciska pętlę na moim gardle, z trudem łapałem oddech. Taki strach pojawiał się, gdy samoistnie, z własnej woli, miałeś zrobić sobie krzywdę. Strach, który wyskakiwał w czynnościach całkowicie sprzecznych z naturą, ponieważ żadne zwierzę nie robi sobie samo krzywdy. Żadne, poza człowiekiem, który robi to regularnie i często.

Włożyłem rękę do terrarium, skóra węża nie była śliska, była niezwykle delikatna, cudowna w dotyku. Szybko natrafiłem na nóż i pociągnąłem go do  góry. Niestety, nie wystarczająco szybko.

 W przegub mojej prawej dłoni wbiły się dwa, ostre zęby jadowe, zostawiając w niej wąskie, głębokie rany. W tym momencie było mi już jednak wszystko jedno. Złapałem nóż mocno i przycisnąłem go do piersi, zostawiając gada, który wściekle na mnie patrzył w jego terrarium.

 Skurwiel, chciał mnie zabić. A ja nazwałem go Pusią...

 Znów doleciała mnie burza oklasków, Fangs i Sweet Pea podbiegli do mnie, klepiąc mnie radośnie po ramieniu, Toni rzuciła mi się na szyję i ignorując całą krew, która zalewała moją twarz, pocałowała mnie w oba policzki. Niby dostałem kilka razy po pysku tej nocy, ale to właśnie uczucie wąskich ust mojej przyjaciółki na moich policzkach, sprawiło, że musiałem zawalczyć o odzyskanie świadomości.

- Fajna szminka - mrugnąłem do niej, patrząc na jej czerwone od krwi wargi, a ona pokazał mi język - A teraz do rzeczy. Ugryzł mnie jebany grzechotnik. Macie antidotum?

- Wycięli mu gruczoły jadowe - zaśmiał się Fangs - Zrobiłeś to stary! Jesteś jednym z nas!

 Wiele osób zaczęło do mnie podchodzić, ściskali mnie jak kuzyna, który kilka lat temu wyjechał na drugi koniec świata, a teraz wrócił i wzbudził powszechną sensację. Wszyscy witali mnie, ściskali moją obolałą dłoń, którą Toni natychmiast owinęła w bandaż. To byli różni ludzie, kobiety i mężczyźni, dorośli i nastolatkowie, tacy, którzy zniszczeni byli przez życie, oraz tacy, którzy dopiero zaczynali grać w tę grę. Na szarym końcu podszedł Tall Boy.

- Nie myśl, że to coś zmienia - warknął - Udowodnię Ci, że tutaj nie pasujesz. Udowodnię Ci, że jesteś nikim. Witaj w rodzinie. Póki co.

 - Weź numerek i stań w kolejce - odciąłem się - Wiesz ile osób mówi mi to co Ty? Póki co żadnemu się to nie udało. Jak na takiego frajera mam zadziwiającą wolę przetrwania.

 Fuknął jak wściekły jeż i wyszedł za drzwi.

- To co, pijemy? - zaśmiał się Sweet Pea.

 Toni uderzyła go w ramię.

- Spójrz na Jugheada, przecież on ledwo żyje. Odstawimy go do przyczepy, napijecie się kiedy indziej.

 Chłopcy westchnęli z rezygnacją, ale posłusznie chwycili mnie pod ramiona i pomogli my wyjść z White Wyrm. Mówiąc szczerze, podróży nie pamiętam. Wiem, że straciłem przytomność. Wydawało mi się, że ktoś dezynfekuje i czyści mi rany, ponieważ czułem czyjeś delikatne dłonie, które błądziły po mojej twarzy.

***

Obudził mnie delikatny zapach papierosów. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się, nie wiedząc gdzie się znajduję. Byłem w swoim domu, leżałem na swoim łóżku, a ktoś krzątał się po kuchni. Wstałem, czując, że moje nogi były jak z waty. Chwyciłem się oparcia, żeby nie upaść. Miałem na sobie to samo, zakrwawione ubranie, ale na mojej ręce znajdował się świeży, porządny opatrunek. Spojrzałem w lustro, moja twarz była zmasakrowana. Dwoje oczu podbite, nos również czerwony i bolący, ale nastawiony, chłopcy musieli to zrobić jak straciłem przytomność.

Byłem pobity, ale czysty. Stara, zakrzepła krew została zmyta, a wszystkie rozcięcia, zaklejone. Podszedłem cicho do kuchni i zobaczyłem Toni, która krzątała się po niej.

- Nie powinieneś leżeć? Wiesz jak ciężko było mi doprowadzić Cię do jako takiego stanu?

 Zaśmiałem się.

- Żartujesz? Wiesz jak dawno żadna kobieta nic nie gotowała w tej kuchni? Ja miałbym to przegapić?

- Usiądź chociaż.

 Wykonałem polecenie. Toni była śliczna i bardzo zgrabna, potrafiła się świetnie ubrać. Teraz nie miała na sobie skórzanej kurtki, swego nieodłącznego atrybutu, została w białej podkoszulce z dużym dekoltem i czarnych, obcisłych spodniach. Tak niewiele potrzeba, by wyglądać super seksownie. Włosy rozpuściła, pozwalając by zakryły jej ramiona.

- Gdzie chłopcy? - zapytałem.

- No przecież musieli opić Twoje przyjęcie, Sweet Pea całą drogę płakał jak małe dziecko - zakpiła - Kochają Cię, Jug.

 Zaczerwieniłem się, a ona podeszła do mnie. Naleśniki, które właśnie skończyła piec odłożyła na talerz.

- Zrobić Ci tatuaż?

- Robisz tatuaże? - zdziwiłem się - Myślałem, że powinien je robić przywódca.

- Powinien, ale z Tall Boya chuj, a nie przywódca. Twój ojciec był inny. Może nie robię ich takich dobrych jak on, ale... No, nie musisz się zgadzać, zrozumiem... Zwyczajnie, chciałam Ci go zrobić, ostatecznie to ja namawiałam Cię do tego wszystkiego.

 Zawahałem się.

- Toni, wyjaśnij mi coś. Co się stało w White Wyrm? Myślałem, że chcecie mnie w swoich szeregach, a Tall Boy ewidentnie mnie nienawidzi. O co chodzi?

Dziewczyna zacisnęła usta.

- No pewnie, że Cię nienawidzi! Boi się Ciebie! - wyrzuciła z siebie - Bić Cię powinni wszyscy członkowie Serpents, a to byłoby lżejsze, tak nas wszystkich bili. Bo to miał być symbol, a w twoim wypadku była to próba morderstwa. Tall Boy zażyczył sobie, że osobiście będzie Cię bił, cholerny kretyn. Ma ciepłą posadkę, a wie, że na starcie przegrywa z Twoim ojcem, Serpents skoczą za nim w ogień, dlatego jesteś taki ważny. Nie wszyscy pójdą za Tall Boy'em, ale Ty to co innego. Jesteś konkurencją, Jug, musisz uważać.

 Pokiwałem głową, rozumiałem co miała na myśli. Serpents widzieli we mnie naturalnego następcę taty, to było logiczne, dziwne, że wcześniej na to nie wpadłem. To dlatego tylu ich przyszło, to dlatego reagowali tak gwałtownie. To dlatego Tall Boy był taki agresywny.  Spojrzałem na Toni, która wbiła wzrok w swoje dłonie. Przez głowę przeleciała mi pewna myśl, której nie zdołałem wyrzucić. Właściwie dlaczego nie? Przecież i tak nikogo nie miałem.

- Może ten tatuaż...

- Tak? - Toni uniosła głowę.

- Będę zaszczycony jeśli go dla mnie wykonasz - uśmiechnąłem się - Dziękuję, że mnie wspierałaś. Wam wszystkim dziękuję. Jesteście dla mnie bardzo ważni.

 Zaśmiała się i przytuliła mnie. Była sporo niższa, co sprawiało wrażenie, że jest małą dziewczynką.

-  Jest już późno, powinnam iść...

- Powinnaś zostać - przerwałem jej.

 Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się zalotnie. Ewidentnie oczekiwała ode mnie takiej odpowiedzi. Usiadła mi na kolanach i wplotła palce w moje włosy. Miała śliczne, brązowe oczy. Zawróciłaby w głowie każdemu facetowi, mnie też.

 Żałowałem tylko, że jej oczy nie są zielone, a włosy blond. Dlaczego nie nazywała się...

 Pocałowałem ją, jej usta były delikatne i miękkie. Oddała pocałunek, zdejmując mi czapkę, którą odrzuciła na podłogę.

- Liczyłam, że to powiesz - szepnęła, gdy całowałem jej szyję - A co z tatuażem? I naleśnikami?

 Westchnęła głęboko, zrzucając ze mnie koszulkę. Pocałowała mnie i oplotła wokół mnie swoje zgrabne nogi. Podniosłem ją i całując, przeniosłem na łóżko.

- Takich rzeczy nie robi się w nocy. Noc jest od czego innego.

 Zaśmiała się, gdy to usłyszała i ugryzła mnie zalotnie w dolną wargę, która jeszcze przed chwilą potwornie mnie bolała. Teraz nie czułem nic innego oprócz ciepłego oddechu Toni na swojej twarzy. Zapomniałem o bólu, zapomniałem o swoich słabościach.

- Zgadzam się z Tobą, Panie Jones. Nawet wiem od czego powinnam zacząć. Byłeś dziś bardzo dzielny.

 Z tej nocy nie pamiętałem nic, oprócz tego, że była przyjemna, jak żadna inna w moim życiu.

 O tym, że w moim telefonie jest kilkanaście nieodebranych połączeń od Elizabeth Cooper, dowiedziałem się dopiero rano.

***

- Odbierz, Jug, proszę - jęknęłam błagalnie w telefon, z nadzieją, że czarnowłosy chłopak wreszcie odbierze.

 Próbowałam dodzwonić się do niego cały dzień i czułam coraz większą irytację, która rosła we mnie wraz z poczuciem troski. Ciężko było to przyznać, ale martwiłam się, że może mu się coś stać. Nie widziałam powodu, by nagle nie przyszedł do szkoły i nie mógł odebrać telefonu, więc moją pierwszą myślą było, że coś mogło mu się stać. Chodziłam w kółko po swoim pokoju, zastanawiając się co mogłabym zrobić. Nerwowo wbijałam paznokcie w wewnętrzną część dłoni, zostawiając na niej delikatnie krwawiące rany.

 Musiałam się czymś zająć, nie mogłam siedzieć bezczynnie. Musiałam zająć czymś swoje własne myśli, które pchały mnie do tego, by iść pod przyczepę Jugheada i pukać w jego drzwi tak długo, aż wreszcie mi je otworzy, a wtedy mogłabym na niego nakrzyczeć i nauczyć raz na zawsze, że mnie się nie ignoruje!

- Boże, Betty - westchnęłam - Ależ jesteś kapryśna.

 Ostatnią rzeczą, liną, która trzymała moją świadomość i moje myśli w kupie, było nasze śledztwo, którego nawet nie zdążyliśmy zacząć. Pewnym było, że Jughead miał jakieś materiały dowodowe, które ukrywał, to było widoczne na każdej kartce jego książki, ale poza tym nie wiedziałam w zasadzie nic. Jak daleko się posunął? Ile tropów sprawdził? Jakim sposobem dotarł do tych wszystkich dowodów?

 Z tego co zdołałam wywnioskować nie był jeszcze u koronera. W tym mogłam mu pomóc, ale za żadne skarby świata nie pójdę sama do tego zboczeńca, który rozbiera mnie wzrokiem za każdym razem, jak tylko mama każe mi zanieść mu pieniądze, który należą mu się za udostępnianie jej akt jako pierwszej. Takie tam układy i układziki między nimi. Jak już wspomniałam koroner był obleśnym facetem po czterdziestce, który zapewne by się na mnie rzucił, więc nie ryzykowałam. Pójdziemy tam razem, gdy Jughead odzyska już kontakt ze światem rzeczywistym.

 Co mu się stało?

 Ponadto w jednym z rozdziałów wspominał, że Veronica i Cheryl miały jakiś wewnętrzny konflikt między sobą. Oczywiście, wiedziałam o tym, te dwie nie znosiły się wzajemnie, a przyczyną było to, że obie miały dokładnie te same cechy charakteru, które uwarunkowane były jednakże innym wychowaniem.

 Veronica była rozpieszczona, przyzwyczajona do luksusów i tego, że zawsze dostaje dokładnie to czego chce. Była córeczką tatusia, jedynaczką, najważniejszym, najbardziej zadbanym ogniwem rodzinnego łańcucha, która miała odziedziczyć wielkie królestwo Lodge Inudtries. Oczywistym był fakt, że w tym cholernym mieście nikt nie dorobił się niczego uczciwie, jej rodzina była mafią. Kto by się tego spodziewał?

 Cheryl natomiast była traktowana jak piąte koło u wozu, zawsze w cieniu swojego brata, zawsze niechciana, mniej kochana, nie miała prawa nauczyć się kontaktu z ludźmi. Tak naprawdę kochała tylko Jasona, a on kochał ją, dbał o nią i się nią opiekował, organizowali nawet razem urodziny, by Cheryl nie zrobiło się przykro, że do niej nikt nie przychodzi, a gości jej brata walą drzwiami i oknami. I tak właśnie Cheryl stała się zimna, sarkastyczna, niemal okrutna, dla ludzi, którzy nie okazywali jej posłuszeństwa.

 Ja lubiłam Cheryl, czułam z nią więź, której nie potrafiłam opisać. Może chodziło o to, że pochodziliśmy w gruncie rzeczy z podobnych rodzin? Może o to, że oboje zostaliśmy pozbawieni rodzeństwa, dla którego zrobiłybyśmy wszystko? Cóż, czasem myślałam, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż się na pierwszy rzut oka wydaje.

  Nie zastanawiając się dłużej, chwyciłam za telefon, by umówić się z rudowłosą księżniczką z Thorn Hill, na spotkanie u Popa. Cokolwiek, by tylko przestać myśleć o Jugheadzie, który coraz wygodniej rozsiadał się w moich myślach.

 Nie chciałam go z nich wyrzucać.

 -Cheryl? - uśmiechnęłam się, gdy odebrała - Masz ochotę na kolację?

***

 Najtrudniej zawsze jest wyjść z domu. Myślę, że większość z was zna zjawisko, który przytrafiało mi się przy każdej próbie opuszczenia go. Miliardy pytań, dokąd, po co, z kim, dlaczego, o której wrócę, co zamierzam jeść, kto jeszcze będzie? Znacie? Taaak, zapewne, każdy nastolatek to zna, z taką różnicą, że w większości domów rodzice pytają z troski, a nie z chęci kontroli. Bo przecież tylko o to im chodziło, o całkowitą kontrolę nad moją osobą. Nie udało im się z Polly, więc się jej pozbyli, a ja  bałam się, że mnie może spotkać to samo.

 W gruncie rzeczy odważne osoby boją się najbardziej.

 Po udzieleniu im satysfakcjonujących odpowiedzi, ruszyłam przed siebie, niemal machinalnie narzucając na swoje ramiona kurtkę Jugheada, która stała się dla mnie niczym druga skóra.  Pokochałam ją, przypominała mi, że istnieje prawdziwe życie, które nie ma nic wspólnego z kłamstwem i fałszem, w którym tkwiłam. Ciężko to powiedzieć, ale byłam trochę jak księżniczka w zamkniętej wieży, która czeka, aż przybędzie jej rycerz na białym koniu i ją z niej wyciągnie, pokazując, że świat, który ona zna nie ma nic wspólnego z pięknym światem, który ją otacza.

 Wiem, że to cringe i tak dalej, ale mam to gdzieś.

 W sumie, to nawet ten rycerz nie musi przyjeżdżać na białym koniu, może przyjechać na harleyu, a i tak odjadę z nim gdzie zechce. Tylko niech ruszy dupę, proszę.

 Uwielbiałam Halloween, zawsze cieszyłam się jak dziecko na samą myśl o nim, a w tym roku zapowiadało się ono wyjątkowo wybuchowe. Ostatnie klasy zawsze miały przywilej wyboru króla i królowej balu na szkolnej dyskotece, a ja jako wzorowa dziewczyna szkolnego playboy'a, miałam niemal zapewniony tytuł, co napawało mnie lekkim obrzydzeniem, zważywszy na fakt mojego króla, ale jakoś to przełknę. Lubiłam takie imprezy, lubiłam potańczyć, spotkać się z ludźmi, chociaż na chwilę oderwać się od szarej codzienności.

 Niektóre domy stały już przystrojone w wymyślne dekoracje, które zajeżdżały trochę sztampą, ale i tak przywoływały wspomnienia z dzieciństwa, gdy jako dzieci chodziliśmy z Archiem po sąsiadach i prosiliśmy o cukierki. Pamiętam jak pewnego roku, usiedliśmy razem pod rozłożystym dębem, który od zawsze rósł na naszej ulicy i liczyliśmy cukierki. Nagle z drzewa spadł jakiś chudy chłopak, który szpetnie zaklął i został przegoniony przez Archiego. To zjawisko nie dawało mi spokoju, co ten chłopak robił na tym drzewie? No i dlaczego Archie tak gwałtownie zareagował?

 Pytań dużo, ale odpowiedzi jak na lekarstwo.

 Cheryl zauważyłam już z daleka, stała przed wejściem do Popa ubrana w czerwoną skórzaną spódnicę i czarną, golfową bluzkę z czerwonym pająkiem, który imitował broszkę. Była bardzo ładna, z tą jej marmurowo białą cerą i niemal płonącymi włosami. Uśmiechnęła się szeroko na mój widok, a ja z radością stwierdziłam, że ona mnie lubi. Serio, lubiła mnie.

 Co ja jeszcze robię z Archiem i Veronicą? Przecież mogłam mieć przyjaciół! Cheryl, Kevina, Jugheada, mogłam mieć prawdziwych, szczerych przyjaciół.

- No i jak tam, Betty? - rudowłosa dziewczyna powitała mnie buziakiem w policzek - Muszę przyznać, dawno nic nie jadłyśmy razem.

- Może najwyższy czas to zmienić? - uśmiechnęłam się w odpowiedzi - Proponuję zacząć od teraz. Stawiam koktajl.

 Weszłyśmy do mojego ulubionego baru i zamówiłyśmy wspólną porcję krążków cebulowych i dwa koktajle, wiśniowy i waniliowy, chyba nie muszę mówić, który była dla kogo, prawda?

- Jak się trzymasz? - zaczęłam rozmowę - Otrząsnęłaś się już po tym wszystkim?

- Chyba nigdy się nie otrząsnę - mruknęła w odpowiedzi Cheryl - Ja i Jason byliśmy nierozłączni, przecież wiesz. Do dzisiaj czasem się budzę z myślą o nim, no wiesz, tak jakby wciąż żył. Wiem, że trzeba iść dalej, ale ja zwyczajnie nie potrafię zostawić za sobą tego bagażu.

- Coś o tym wiem - odparłam, czując, że powinnam zadać to pytanie, z którym tutaj przyszłam - Cheryl, zrozumiem jeśli nie odpowiesz, ale tak się zastanawiam, masz jakieś przypuszczenia co do osoby, która mogła by to zrobić? Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.

 Cheryl westchnęła i upiła łyk swojego koktajlu, a następnie wpatrzyła się w okno pustym wzrokiem, podążając za kroplami deszczu, które spływały po zaparowanej szybie. Zapewne wróciła w świat wspomnień, w którym przebywała ostatnio coraz częściej, ale musiałam o to zapytać. Wiedziałam, że może ją to zaboleć, naprawdę rozumiałam, że to delikatna sprawa, ale obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by znaleźć mordercę. Komu jak komu, ale Cheryl akurat zawsze zależało, by złapać tego bydlaka.

- Miałam kilka podejrzeń - odezwała się po chwili, a jej głos brzmiał dziwnie obco. Każdy niemal równie nieprawdopodobny. Przez chwilę myślałam, że to jakiś zwykły psychopata, potem przeszło mi przez głowę, że przecież tatuś i mamusia mają wielu wrogów, może ktoś to zrobił z zemsty. Jeśli już mowa o zemście, to tutaj również pomyślałam o Jugheadzie, miał więcej powodów by go zabić niż ktokolwiek inny.

 Poczułam, że moja twarz robi się blada. Wiedziałam, że Cheryl ma rację z tym motywem, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Sama myśl o tym, że Jughead mógłby z zimną krwią wpakować kulkę między oczy tylko po to, by się zemścić była śmieszna.

- Jug tego nie zrobił - zapewniłam ją, pocierając nerwowo dłonie - To do niego nie pasuje, zupełnie nie ten typ osoby. Jeśli chcesz i coś dla Ciebie to znaczy, to mogę za niego poręczyć...

 Cheryl zwróciła na mnie swoje wielkie oczy i przejechała wzrokiem po jego kurtce, której nie zdjęłam.

- Nigdy bym się nie spodziewała, że usłyszę z Twoich ust takie słowa - uśmiechnęła się, zupełnie jak wampir, który wyczuł krew - Skąd taka nagła zmiana. Czyżby nasz Kasztanowy Bohater przestał Ci wystarczać? Zachciało się Bad Boy'a?

- Dalej jestem z Archiem - wydusiłam, czując, że moje policzki płoną - Z Jugiem robię tylko projekt, ale to nic nie zmienia. On tego nie zrobił, on...

 Ugryzłam się w język, prawie wypowiadając na głos, że on stara się znaleźć mordercę. Nie mogę o nim rozmawiać, bo przestaję logicznie myśleć, cholera. Cheryl spojrzała na mnie badawczo i uniosła brwi.

- Tak?

- On jest zbyt dobry - odparłam patrząc jej w oczy - Jeśli zależałoby mu na zemście to, wierz mi, ale nie gadałabym już z Tobą. A tymczasem siedzimy, rozmawiamy, a ja mam na sobie jego kurtkę, w której chodzę już prawie miesiąc. Czy ktoś taki wygląda Ci na mordercę?

Dziewczyna kiwnęła kilka razy głową, przyjmując moje tłumaczenie do wiadomości, a ja odetchnęłam z ulgą, czując, że zrobiłam coś dobrego. Obroniłam Jugheada. Wiedziałam, że to nie mógł być on. Wystarczyło jedno spojrzenie w te niebieskie, smutne oczy, by wiedzieć, że za twardą powłoką sarkazmu i oschłości, kryje się wrażliwy, niezwykle delikatny mężczyzna. Nie, nie chłopak, ale mężczyzna. Tym się różnił od Archiego.

 Dlaczego tak wiele dziewczyn szuka chłopaków, a nie mężczyzn?

- Skoro tak twierdzisz - Cheryl wzruszyła ramionami - Też wydawało mi się to nieprawdopodobne. Jason był silny, a Jughead to takie chucherko. No nic, wierzę Ci, ale chcę dowiedzieć się pierwsza jak już się pocałujecie, jesteś za dobre dla Ryżego.

 Upiła kolejny łyk koktajlu i poczęstowała się krążkiem.

- Wracając do tematu, potem pomyślałam, że może Jason wpadł w jakieś szemrane towarzystwo, no wiesz, jacyś dilerzy Jingle Jangle. Kiedyś znalazłam u niego w pokoju puste opakowanie, ale nie powiedziałam mu o tym.  No i moim ostatnim pomysłem była Twoja przyjaciółka, Veronica. Konkretniej mówiąc, jej ojciec, Hiram.

 Bingo.

- Skąd ten pomysł? - zapytałam, udając luźną gadkę, a wewnątrz cała się trzęsłam z ciekawości - W sensie, wiem, że nie lubicie się z Ronnie, ale dlaczego jej tata miałby się mścić w tak okrutny sposób?

- Bo to psychol, Betty - zaśmiała się cicho Cheryl, ukazując białe zęby, za fasadą czerwonej szminki - Szef mafii, bezwzględny typ. Tatuś zawsze powtarzał, że ta skaza, którą przynieśli ze sobą Lodge'owie dostanie się kiedyś do Thorn Hill i proszę bardzo. Najpierw przyszły propozycje kupna naszego biznesu, no wiesz, Riverdale zbudowano na syropie klonowym. Jej tata chce zawładnąć tym miastem i do tego potrzebuje biznesu mojej rodziny, ale my odmówiliśmy się. Dla mnie sprawa jest prosta, porwał go, a potem zamordował. Problem jest taki, że nie przyznał się nawet do kontaktów z moją rodziną, a co dopiero do zabójstwa Jasona. No i jest jeszcze...

- Tak? - nachyliłam się w jej stronę - Jeszcze ktoś?

 Warga Cheryl się zatrzęsła, jakby wahała się czy coś powiedzieć, czy nie, ale wreszcie pokręciła głową, odganiając od siebie tamtą myśl. Coś ukrywała, podejrzewała jeszcze kogoś, ale z dziwnych powodów nie chciała mi o tym powiedzieć.

- Nikt taki - uśmiechnęła się szeroko. Zbyt szeroko, bym mogła uwierzyć, że to szczery uśmiech - Możemy zmienić temat? Poznałam ostatnio taką śliczną dziewczynę...

 Zaklęłam w duchu, czując, że bezpowrotnie uleciała mi szansa na wyciągnięcie z Cheryl wszystkiego, ale dobre było i to czego się dowiedziałam. Oparłam ręce na blacie i wsłuchałam się w opowieść Cheryl. Miałam kilka ciekawych informacji dla Jugheada. Dobrze wiedzieć, że kiedy on zajmuje się sobą, ja dbam o naszą wspólną sprawę.

 Będę musiała z nim poważnie porozmawiać.

 Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że następna rozmowa, którą z nim przeprowadzę była prawdopodobnie najważniejszą rozmową w moim życiu.




__________
__________

Nie zabijajcie, ok? Musiałam to zrobić, dla smaczku!

Jak wam się podoba? Chcecie więcej Bughead, czy podoba wam się takie wolne budowanie relacji?

Co sądzicie o nowym odcinku?

No i najważniejsze, o czym będzie ta ważna rozmowa Betty i Jugheada w następnym rozdziale?

Zgadujcie, komentujcie, gwiazdkujcie! 🖤🖤🖤

See Yea!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro