Rozdział trzeci: Papieros i tajemnice.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Jughead POV

Po pierwszym szoku, który przeżyłem sytuacja stała się nawet śmieszna. Szczególnie, gdy mogło się z satysfakcją posłuchać jak Twój wieloletni prześladowca rzuca się i denerwuje. Tak właściwie to nawet nie rozumiałem jego złości. To przecież nie Betty była ofiarą w tym wszystkim, tylko ja. To nie ona będzie musiała cierpieć dodatkowe godziny tortur z Archiem, tylko ja. No co, myślicie, że ten byczek pozwoli mi się spotkać ze swojąlaską w cztery oczy? Bez szans. On mógł ją zdradzać z każdą dziewczyną,która zakręciła przed nim tyłkiem, nie wyłączając  przyjaciółki Betty, Veronici, ale ona musiała być grzeczna! Nie wiem czy nie wiedziała, czy udawała, że nie wie, czy jej to odpowiadało. Nie moja sprawa. W zasadzie to nawet nie wiem, dlaczego mi jej szkoda.

- Waszym zadaniem będzie napisanie książki - oznajmił pan Bloom, po uciszeniu złotego dziecka o rudych włosach - Nie interesuje mnie czy będzie ona o kosmitach, czarownicach, czy o teoriach spiskowych dotyczących śmierci Hitlera...

 Mówiąc to spojrzał na Diltona znacząco, a ten uśmiechnął się szeroko i poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa. Dilton był wysoki i kościsty, a czarne włosy przycinał na rekruta. Nigdy nie dałbyś za niego złamanego grosza, a tymczasem ten chudzielec był przygotowany na każdą możliwą ewentualność. Atak kosmitów, najazd obcego kraju, wojna ludzkości z armią krwiożerczych brukselek? Proszę bardzo, zapraszam do bunkru. Dilton był przygotowany na każdą ewentualność z jednym wyjątkiem. Kompletnie, ale to kompletnie nie radził sobie w relacjach z ludźmi.

- ... Zależy mi na tym by fabuła była wciągająca, by nie był to plagiat, byście wysilili swoje twarzoczaszki i mózgownice i pomyśleli nad czymś kreatywnym. Ocena z tego projektu będzie jednocześnie oceną, która powędruje na wasze świadectwo, więc radzę wam się do tego przyłożyć.

  W tym momencie zadzwonił dzwonek, spakowałem więc swoje książki i ruszyłem do wyjścia, wyrzucając po drodze pustą puszkę. Obserwowałem zachowanie reszty klasy. Ich twarze zdradzały w większości zadowolenie z partnera, może wyłączając Cheryl, mnie i Bety, ale reszta się cieszyła. Josie od razu zaciągnęła Kevina do biblioteki, zapewne w celu szukania motywacji. Po spojrzeniach, które Veronica rzucała Archiemu, czułem, że ich książką będzie kontynuacja trylogii Grey'a. Ethel z Diltonem zapewne napiszą jakieś fantasy, na podstawie jednej ze swoich gier planszowych. Nerdy. Cheryl wyglądała jakby miała ochotę napisać tragedię o swojej pracy z Mantlem, zabawne. W mojej głowie zaświtał pewien pomysł, ale do tego musiałem pogadać z Betty. Oczywiście w grę wchodziła tylko i wyłącznie rozmowa  na osobności. Jeśli jednak udałoby mi się przekonać ją do swojego pomysłu, to miałem szansę na uwolnienie się od towarzystwa jej i jej kumpli.

 Mój telefon zawibrował, wyciągnąłem go i odczytałem krótką wiadomość.

"Dziś o szesnastej u Popa"

Wiadomość wysłał szeryf Keller, tata Kevina, którego po miesiącach nękań udało mi się namówić na wywiad. Chciałem dowiedzieć się wszystkiego o śmierci Jasona, żeby móc to potem wykorzystać w swojej powieści i raz na zawsze pokazać światu jak pokręconym miejscem jest Riverdale. Prawie podskoczyłem ze szczęścia. Odpisałem krótkie:

"Będę, dziękuję "

 Ruszyłem przed siebie z uśmiechem na ustach. Poza raną na policzku, ten dzień nie był taki zły. Szedłem przed siebie, zmierzając na stołówkę. Przy szafkach zauważyłem Betty, która wkładała do niej jakieś książki. Teraz albo nigdy Jughead. Podszedłem do niej powoli, nie bardzo wiedząc jak zacząć z nią rozmowę. Gdy podszedłem bliżej, po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, że jak na najsławniejszą dziewczynę w szkole ubiera się zadziwiająco... skromnie? Normalnie? Zawsze w ten sam spokojny, stonowany sposób. Miała na sobie czarne, obcisłe body, jeansowe spodnie i czarne conversy. Całości dopełniały blond włosy, zawsze spięte w luźnego koka , zielone oczy i usta, delikatnie zaznaczone błyszczykiem. Idealne połączenie seksapilu, pewności siebie, a także nienagannej reputacji najlepszej uczennicy i dziewczyny z sąsiedztwa. Po chwili zdałem sobie sprawę, że obserwuję ją, stojąc na środku korytarza. Zarumieniłem się i podszedłem do niej.

- Hej - zacząłem. Tak się zaczyna gadać z laskami? - Chciałem pogadać z Tobą o naszym projekcie...

 Spojrzała na mnie jak na śmiecia. Niemal widziałem trybiki, które obracały się w jej głowie. To nie była stereotypowa blondynka. Elizabeth Cooper, była piekielnie inteligentną osobą, która potrafiła manipulować i pociągać za sznurki jak rasowy lalkarz. Musiałem, musiałem koniecznie mieć się przy niej na baczności. Czasem zastanawiałem się, czy Archie nie jest właśnie taką lalką w jej rękach, pajacykiem, który tańczy jak zagra mu ta niepozorna, cicha, na pozór miła i słodka, Barbie z Riverdale.

- Ugh, wiedziałam, że będę musiała z Tobą gadać - jęknęła i wywróciła oczami.

 Poczułem, że moje policzki płoną i to wcale nie od rany, która znajdywała się na jednym z nich.

- Czego chcesz, creepie?

- Tego samego co Ty - warknąłem - Ograniczyć kontakt z Twoją osobą i z Twoimi kumplami do pierdolonego minimum.

 Zaśmiała się szorstko, jej oczy pozostały zimne, świdrowały mnie. Chyba zastanawiała się w jaki sposób mnie podejść. Sorki blondie, pomyślałem, w psychologii mnie nie pokonasz.

- Mów - rzuciła szybko, oglądając się przez ramię - Tylko streszczaj się, nie chcę żeby ktokolwiek zauważył, że z Tobą rozmawiam.

 Pokręciłem z rezygnacją głową.

- Napiszę ten projekt za Ciebie - wyrzuciłem z siebie, czując jak rośnie we mnie  irytacja - Napiszę ten cholerny projekt, a Tobie pozostanie tylko się pod nim podpisać. Ty nie lubisz mnie, ja nie lubię Ciebie, takie rozwiązanie to sytuacja win, win. Ty nie będziesz narażała swojej jakże cennej reputacji, a ja nie będę narażał swojej osoby na kontakt z Tobą.

 Oparłem się o szafki obok niej. Jej oczy zwęziły się w cienkie szparki, znak, że ją zdenerwowałem. Zarzuciła głową do tyłu  i znów się rozejrzała.

- Czy Ty naprawdę myślisz, że pozwolę Ci zaprzepaścić swoją szansę na stypendium? -wysyczała- Jones, jesteś kompletnym beztalenciem, fakt, że musimy razem pracować, uważam za największą kpinę ze strony nauczyciela jaką mógł mnie obdarzyć...

 Chciałem jej przerwać, ale chyba się rozkręciła.

- Jesteś totalnie bezużyteczny. Doskonale wiem, że Twoje dobre oceny z pisania są tylko i wyłącznie zasługą tego, że jesteś pupilkiem Blooma. Bez względu na to, nie pozwolę Ci na zawalenie moich ocen Twoją amatorszczyzną.

 Ałć, to zabolało.

 - Posłuchaj - zaczałem - ja...

 Nie dane mi było dokończyć, ponieważ przerwał mi ryk, który mógłbym porównać do ryku niedźwiedzia, do gwizdu pociągu, do ryku tankowca, który wypływa z portu. Odwróciłem się w stronę tego zwierzęcego dźwięku i zobaczyłem Archiego, który zmierzał w naszą stronę, fucząc jak nosorożec. Świetnie, jeszcze tego mi brakuje.

- MOŻESZ MI WYTŁUMACZYĆ, CO ROBISZ TU Z MOJĄ DZIEWCZYNĄ?

 Betty zaśmiała się cicho. No tak, teraz oberwę.

- Rozmawiałem z nią o projekcie, wyluzuj...

 Poczułem uderzenie w szczękę tak silne, że straciłem równowagę i upadłem. Nim zdążyłem się pozbierać, czyjeś silne ręce podniosły mnie do góry i przyparły do szafki.

- Nigdy - zdołał wykrztusić z furią - Nie waż się rozmawiać z Betty, słyszysz, śmieciu? Następnym razem Cię zabiję i tak nikt się tym nawet nie zainteresuje.

 Przypierał mnie do szafki z taką siłą, że nawet nie mogłem oddychać, o rozmowie nie wspominając. Spojrzałem ponad ramieniem Andrewsa i zobaczyłem, że Betty zasłania usta. Może ta scena dała jej do myślenia, że jej chłopak jest niezrównoważonym psychopatą, którego z kaftana powinni wypuszczać tylko w pokoju bez klamek. Naprawdę tak myślałem, ale prawda przyszła brutalnie szybko.

 Ona ukrywała śmiech.

 Wokół nas stworzył się prawdziwy tłok. Uczniowie wskazywali sobie nas palcami, niektórzy nagrywali to na komórki, a jeszcze inni podjudzali Archiego, żeby przywalił mi jeszcze raz. Kątem oka zauważyłem nawet trenera, którego twarz górowała nad tłumem. Spojrzał na nas, parsknął śmiechem i skierował się w stronę pokoju nauczycielskiego.

- Zrozumiałeś?!  - Archie jeszcze raz trzepnął mną o szafki.

 Puścił mnie dopiero, gdy moja twarz stała się niebieska z braku tlenu. Upadłem na kolana, desperacko starając się złapać oddech.

- Rozumiem... - wykrztusiłem wreszcie.

Na płytkach korytarza pojawiły się kropelki krwi. Zdałem sobie sprawę, że mój opatrunek został zerwany, przy okazji uderzenia. Rana więc  otworzyła się  na nowo i w połączeniu z krwią z mojej dolnej wargi, która również została uszkodzona tym samym uderzeniem, spływała na podłogę. Marzyłem o tym, żeby ten człowiek zginął. Życzyłem mu tego co najgorsze.

 Gdy już zdołałem podnieść się z klęczek, dookoła mnie nie było już nikogo. Wyciągnąłem telefon sprawdzając swoją twarz.

- Będzie siniak - jęknąłem - świetnie.

 Zdecydowałem się wyjść z tego piekła natychmiast. Niemal wybiegłem ze szkoły, trzaskając przy okazji drzwiami. Skierowałem się prosto do swojego domu, czując pod powiekami łzy wstydu. Żałowałem, że nie ma przy mnie ojca, miałem żal do matki, że zostawiła mnie z tym wszystkim samemu. To oni sprawili, że od samego początku mojej przygody ze szkołą miałem przypisaną łatkę śmiecia. Mieszkającego w starej przyczepie, noszącego stare i znoszone ciuchy, używającego laptopa, który innym służyłby już tylko jako podstawka pod kwiatki. Całą drogę do domu biegłem, nie zważając na nikogo. Otworzyłem drzwi i skierowałem pod prysznic.

 Rozebrałem się, wyciągnąłem z szafki wodę utlenioną i plastry, żeby choć trochę poprawić stan moich ran. Z siniakiem niestety nic nie zrobię. Gdyby była przy mnie JB, moja siostra, zapewne dałaby mi jakiś swój korektor, poklepałaby mnie po ramieniu i powiedziała, że mnie kocha.

 Ależ ja za nią tęskniłem.

 To już tyle lat,  odkąd matka ją zabrała. Tyle lat odkąd moja mała siostrzyczka zniknęła z mojego życia. Lubiłem wyobrażać ją sobie teraz, mając w pamięci tylko obraz jej jako małej dziewczynki, która zamiast lalek wolała strzelać z procy do butelek. Na myśl o niej na moją twarz wdarł się smutny uśmiech.

 Byłem samotny, trzeba to przyznać. Nie, jeśli myślicie, że rozumiecie samotność to źle myślicie. Samotność nie jest siedzeniem sobie w pokoju i czytaniem książki, mając chwilową ochotę na pobycie samemu ze sobą.

 To nie jest samotność. Życzę wam, żebyście nigdy jej nie doświadczyli, bo wierzczie mi, ona jest straszna.

 Samotność, o której mówię to uczucie pewności, że nikt się Tobą nie interesuje, że nie masz rodzica, kolegi, przyjaciela, ani kuzyna, z którym mógłbys pogadać, wywalić męczące cię problemy. Mówię o samotności, która przejawia się podczas urodzin, kiedy to sam kupujesz sobie tort, tani prezent, samemu zapalasz i zdmuchujesz świeczki, a na koniec sam składasz sobie życzenia. Samotność, o której mówię odzywa się do Ciebie w ciemne, deszczowe noce, kiedy patrzysz w lustro starając się nie zwariować z braku kontaktu z drugim człowiekiem. Samotność, o której mówię potrafi sprawić, że bardziej naturalna będzie dla Ciebie rozmowa z samym sobą niż z innymi ludźmi. Ta samotność, która sprawia, że sięgasz po tabletki, sznur, albo żyletkę, bo nie radzisz sobie z życiem.

 Sam nie wiem jakim cudem jeszcze żyję. Sam nie wiem jakim cudem jeszcze się nie poddałem. Sam nie wiem jakim cudem, każdego dnia znajdywałem w sobie siłę by wstać i być sobą. Nie udawać nikogo. Może trzymała mnie przy życiu myśl, że nie chcę dawać za wygraną tym wszystkim, którzy nazywali mnie nikim? Może była to wrodzona buntownicza myśl, która zawsze sprawiała, że szedłem pod wiatr, na przekór wszystkim?

 Wszedłem pod prysznic i rozpłakałem się.

***

- Ciężki dzień w szkole, Jughead?

 Szeryf Keller usiadł naprzeciwko mnie i ściągnął swój kapelusz. Miał brązowe oczy i szare, krótkie włosy. Jego nos był trochę krzywy, zapewne źle się zrósł po jednym ze złamań. Uśmiechnął się przyjaźnie, a ja poczułem, że mam deja vu. Kevin uśmiechał się tak samo, byli identyczni. Swoją drogą, całkiem zabawne jest to, że Szeryf ma romans z Panią burmistrz, która jest matką Josie, partnerki w projekcie Kevina. Ciekawe czy ich dzieci wiedzą, że ich rodzice zdradzają swoje drugie połówki. Przypuszczałem, że szeryf jest dla mnie miły tylko dlatego, że kiedyś przypadkowo wlazłem na niego i panię McCoy podczas... prywatnego przesłuchania w służbowym samochodzie szeryfa. Odruchowo uniosłem kpiąco wargi.

- Zauważył Pan po siniaku, czy po rozcięciu?

 Szeryf się zaśmiał. Każdy inny stróż prawa zapytałby kto mi to zrobił, ale nie tutaj. W Riverdale, nikogo to nie obchodziło.

- Zamówić Ci koktajl?

- Byłbym wdzięczny.

 Po chwili stał przede mną koktajl waniliowy i spory burger, którego pochłonąłem w mgnieniu oka. Szeryf za to delektował się krążkami cebulowymi.

-To o co chciałeś mnie zapytać? - zaczął z pełnymi ustami.

 Otworzyłem swój notatnik, wziąłem długopis.

- To prawda, że Jason Blossom został zamordowany, szeryfie?

- To prawda - szeryf zmarszczył brwi - Dlaczego pytasz?

- Bo ciekawi mnie jego śmierć, proszę pana - odparłem - Interesuję się kryminalistyką.

 Szeryf z niewiadomych dla mnie przyczyn pobladł. Uśmiechnąłem się sarkastycznie.

- Dlaczego sprawa została zakończona?

- Z braku dowodów - mruknął szeryf.

Wypiłem do końca mój koktajl.

- Złote dziecko Riverdale, spadkobierca największego majątku tego miasta zginął, a jego rodzice pozwolili od tak zakończyć śledztwo? Co oni na to?

 Szeryf nałożył kapelusz i powoli wstał.

- Jesteś dziennikarzem, dzieciaku? - warknął.

 Pokręciłem głową.

- W takim razie, nie odpowiem CI na te pytania - jego twarz złagodniała - Posłuchaj Jughead, lubię Cię, jesteś inteligentnym chłopakiem, przyjmij moją radę. Nie szukaj przyczyn śmierci tego dzieciaka, to sprawa ponad twoje nogi. Nie drąż tematu, unikaj go i nie interesuj się nim. Dobrze Ci radzę, nie chciałbym znaleźć Twojego ciała w rowie, a to właśnie ryzykujesz interesując się tą sprawą. Powiem Ci tyle, że bardzo ważna i niebezpieczna osoba, przekonała wszystkich, że lepiej będzie nie kontynuować śledztwa. Pewne tajemnice, powinny już tajemnicami pozostać na zawsze. Zaufaj mi, nie pchaj się w to, masz dużo własnych problemów.

 Zapisałem szybko to co mówił. Szeryf odwrócił się i poszedł zapłacić, a następnie wyszedł z baru. Podrapałem się w głowę, tata Kevina zawsze był skorumpowany, ale nigdy nie pozwalał sobą rządzić nikomu, kto nie miał pozycji, a więc sprawa morderstwa stała się bardzo ciekawa.

 Za oknem było już ciemno, pojedyncze latarnie oświetlały tę szarą okolicę i te idealnie przystrzyżone trawniki. Życie niemal już zamarło. Naciągnąłem na siebie kurtkę pilotkę, podziękowałem Popowi za pyszne żarcie i wyszedłem.

 Nie zmierzałem rezygnować z odnalezienia sprawcy, mówiąc wprost nie przestraszyłem się ostrzeżenia szeryfa. Co ja miałem do stracenia? Ktoś mnie zabije, to przynajmniej nie będę musiał martwić się myślami samobójczymi. Zaintrygowało mnie jednak, kto wywarł na szeryfa taki wpływ, że nie chciał pisnąć ani słówka i niemal wybiegł z rozmowy. Miałem pewne podejrzenia. Bogata, niebezpieczna osoba, która dodatkowo ma wpływ na Kellera?

 Pani burmistrz, nadchodzę.

Zapaliłem papierosa i skierowałem się do swojej przyczepy

__________
__________

Jak wam mijają koronaferie? Mam nadzieję, że jesteście zdrowi! Na osłodę (lub nie, chętnie się dowiem xD) wrzucam rozdział, mam dużo czasu, więc piszę.

Komentujcie i krytykujcie! 🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro