Rozdział czwarty: Popcorn i sentymenty.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jughead POV

 - Tak, Jones. Jughead Jones - powtarzałem te słowa sekretarce burmistrza już chyba piąty raz - Dzwonię, ponieważ chciałbym umówić się z Panią McCoy na rozmowę o mojej obecnej sytuacji majątkowej. Tak, tak, to ja, ten z przyczepy.

 Na całe szczęście potrafiłem robić kilka rzeczy na raz, dlatego jedzenie śniadania, ubieranie butów i rozmowę przez telefon udało się załatwić za jednym razem. Czekałem na odpowiedź sekretarki. Po rozmowie z szeryfem Kellerem, wiedziałem, że muszę w jakiś sposób pogadać z panią burmistrz. To był póki co mój jedyny trop, poza mapką osób mających jakiekolwiek motywy by zabić Jasona. W ten sposób na mojej tablicy korkowej znalazło się pół miasta, połączone liniami, zdjęcia osób podejrzanych i mnóstwo karteczek z opisanymi motywami. To jednak były tylko domysły, które z nudów poprzyczepiałem. Teraz trzeba zająć się śledztwem na poważnie. Jeśli nie ja, to kto?

- Tak, przyszły tydzień może być. Środa, osiemnasta?  Dobrze - uśmiechnąłem się - Wezmę ze sobą całą dokumentację.

 Rozłączyłem się zadowolony z siebie. Wziąłem swoją kurtkę i skierowałem się do wyjścia. Nienawidziłem swojej przyczepy i kochałem ją jednocześnie. To jak taki wkurzający kuzyn. Psioczycie na niego, narzekacie, ale jakby go nagle zabrakło to okazuje się, że jednak go brakuje. Nie miałem wiele, musiałem więc doceniać to co mam, a dach nad głową jaki by nie był, jest mi potrzebny.  Z sąsiadami w zasadzie nie miałem żadnego kontaktu, każdy żył tutaj swoim własnym życiem, klepiąc swoją własną biedę. Nie przeszkadzało mi to specjalnie.

 Spojrzałem na telefon.

- Cholera, zagadałem się - mruknąłem - Będę musiał biec do szkoły.

 W tym momencie mój wzrok powędrował na starą, niebieską plandekę, która od roku leżała nietknięta przed moją przyczepą. Podrapałem się w głowę, pomysł był nieco ryzykowny, ale nie mogłem spóźnić się na matmę, już i tak miałem z niej wystarczająco duży problem. Nie zastanawiając się wiele, jednym ruchem zerwałem płachtę i moim oczom ukazał się widok, który spowodował ciarki na mojej skórze.

 Czarny harley, prawdopodobnie najdroższa rzecz, która była w posiadaniu mojej rodziny. Należał do mojego ojca, który nieraz po tym jak mama odeszła mawiał, że jakby miał się kiedyś ożenić jeszcze raz to tylko z tym motocyklem.

 Wbiegłem do przyczepy, wziąłem szybko kluczyki i kask, który ojciec dał mi kiedyś na urodziny. Była na nim namalowana korona, taki mój prywatny symbol. Założyłem go i wsiadłem na skórzane siedzenie. Kiedyś jeździłem dużo, tata uczył mnie tego mówiąc, że w przyszłości będzie mi to potrzebne, ale nie chciał zdradzić do czego. Być może przewidział taką właśnie sytuację?

 Odpaliłem go, a gdy silnik zawarczał  poczułem niewypowiedzianą ekstazę i adrenalinę. Wnętrzności w moim brzuchu prawie się przewróciły, czułem, jakbym witał się z dawno niewidzianym przyjacielem.

 Najpierw jechałem powoli, pozwalając mu się rozpędzić, nie chciałem zajechać silnika, który nie pracował ruski rok. Szybko jednak dałem porwać się fantazji. Droga była moja, czułem ogromną radość i bliskość z ojcem, nie wiedziałem nawet dlaczego. Trasa do szkoły jeszcze nigdy nie upłynęła mi tak szybko i przyjemnie.

Zaparkowałem za szkołą z obawy przed uczniami, którzy na pewno skorzystaliby z okazji i poprzebijaliby mi opony, gdyby tylko wiedzieli czym przyjechałem. Zdjąłem kask i pobiegłem do szkoły słysząc dzwonek, który oznajmiał początek lekcji. Spojrzałem na telefon, zdążyłem.


***

Połowa dnia była już za mną, minęła dosyć znośnie. Widocznie po ostatniej akcji Archie uznał, że zrobienie mi kolejnego siniaka będzie już zbyt podejrzane, dlatego też miałem spokój, przynajmniej póki co. Jak na każdej długiej przerwie skierowałem się do kotłowni by zapalić papierosa.

 Wiedziałem, że to niezdrowe, wiedziałem, że jestem uzależniony, ale nic nie poradzę, to pomagało mi się odstresować, a na dodatek było też moim hobby. Jak już wcześniej wspominałem, do kotłowni chodzili różni uczniowie. Zazwyczaj były to te dzieciaki, które miały problemy, ale raz przyszła tu para i zaczęła się całować. Nikt nie przypuszczał, że w cieniu wielkich pieców grzewczych, w oparach dymu i kurzu siedzi sobie Jughead Jones. Czułem się jak szpieg, ale podobało mi się.

 W zeszłym roku, w moim zakopconym apartamencie gościłem nawet samą Veronicę Lodge! Widocznie sytuacja w domu musiała ją bardzo przytłaczać, ponieważ nie była to osoba, która łatwo pokazuje słabość. Dowiedziałem się wtedy, że jej tatuś również siedzi w więzieniu, a matka ukrywa jego ciemne interesy. Oczywistym zatem stało się, dla mnie wtedy kto był głową lokalnej mafii. Póki co jednak ta wiedza do niczego nie była mi potrzebna, więc wyrzuciłem ją z pamięci.

 Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się dymem, pozwalając moim myślom odpłynąć, gdy nagle drzwi się otworzyły. Natychmiast schowałem się głębiej w ciemność, nie chciałem zostać zauważony. Spojrzałem na szczyt schodów i prawie wypuściłem papierosa z ręki.

 Pani idealna przyszła się wypłakać! To mój szczęśliwy dzień, bowiem na szczycie schodów stała Elizabeth Cooper we własnej osobie. Chociaż stała, to złe określenie. Chwiała się na nogach, było bardziej odpowiednie. Usłyszałem cichy szloch, który potem przerodził się w histeryczny płacz. Stało się dla mnie jasne, że to jej pierwszy raz tutaj, zapewne nie wiedziała jak zacząć. Kotłownia była miejscem, które każdy unikał, nikt się do niego nie przyznawał, a i tak większość prędzej czy później się tutaj pojawiała.

 Dlaczego tak bardzo staramy się pokazać jacy silni jesteśmy? Przecież każdy ma jakąś słabość, czego tu się wstydzić.

 Powszechnie w Riverdale High wierzono, że kotłownia jest miejscem, które pozwala oczyścić umysł, dlatego na drzwiach znajdowała się tabliczka, na której napisane było z jednej strony "Zamknięte", a z drugiej "WSTĘP WZBRONIONY". Jeśli tabliczka była odwrócona drugą stroną, to znaczyło, że ktoś właśnie przyszedł się wyspowiadać.

No dalej, co Ci leży na serduszku, Betty?

- Nie wiem jak mam zacząć - wyszeptała, a cisza poniosła jej szept do moich uszu - Jest tak wiele rzeczy, z którymi sobie nie radzę...

Zacznij od początku. Chętnie posłucham.

- Wszystkim wydaje się, że moje życie usłane jest różami, a to BULLSHIT! - ostatnie słowo wykrzyczała i schowała twarz w dłoniach. Łzy spływały jej po policzkach - Moi rodzice ciągle się kłócą, matka to apodyktyczna suka, która chce kontrolować całe moje życie, a ojciec zdradza ją na prawo i lewo...

 Alice Cooper to suka? Nowe, nie znałem.  Jej rodzice prowadzili The Register, gazetę lokalną. Punktem honoru Alice Cooper było wyciągnięcie każdej sensacji, która się ukrywa. W ten oto sposób posądziła kiedyś mojego ojca o serię gwałtów w Greendale, miasteczku obok. Mam nadzieję, że nie muszę dodawać, że zrobiła to niesłusznie?

- Mój chłopak nie jest, kurwa, lepszy - wyjąkała - On też mnie zdradza. Nawet z moją najlepszą przyjaciółką...

 Znów zaniosła się płaczem. Czyli jednak wie.

- Najgorsze jest to, że muszę to wszystko znosić  i nie mogę nic zrobić - zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w dłoń - Nikt nawet nie przypuszcza, że mogę mieć jakieś problemy, zawsze to ja mam pomagać innym, a nikt nie chce pomóc mnie! Nikt nawet nie zapyta czy ze mną wszystko w porządku. Noszę tylko tę cholerną maskę fałszywego uśmiechu, udając, że jest dobrze. NIE JEST! Otaczają mnie sami fałszywi ludzie, którzy trzymają się ze mną bo to się opłaca...

Pociągnęła nosem, a ja przysunąłem się bliżej, czując, że zaczyna mi być jej szkoda. Ah, moje dobre serduszko.

- Zresztą - zaśmiała się histerycznie - W czym ja jestem od nich lepsza? Robię dokładnie to samo! Jestem z chłopakiem, którego nie kocham dlatego, że jest dla mnie "dobrą partią", wszyscy mi to mówią. Wszyscy go kochają, matka, ojciec, wszyscy uważają go za chodzące cudo, a tylko ja naprawdę wiem jaki to potwór!

Serio, tylko Ty, Barbie? Chcesz policzyć moje siniaki?

-  Moi rodzice to też potwory. Wysłali moją siostrę do jakiegoś ośrodka, nie chcą mi powiedzieć gdzie jest. Uznali ją za psychicznie chorą tylko dlatego, że buntowała im się, tylko dlatego, że miała na tyle odwagi by im się postawić. Ja nie potrafiłam. Bałam się i dalej się boję, że jak powiem co myślę to zrobią mi to samo co jej. Pozbędą się mnie...

Betty Cooper ma siostrę!? No to nieźle się porobiło. Zgasiłem papierosa i znów dałem się porwać tej opowieści o życiu.

- Polly, tak bardzo chciałabym, żebyś tu ze mną była, tak bardzo chciałabym Cię odnaleźć, ale oni nie pozwalają mi nawet do Ciebie napisać! Co oni Ci zrobili, Boże...

 Umilkła na chwilę ponownie i schowała twarz w dłoniach, starając się uspokoić.

- Reputacja idealnej dziewczyny wymaga wiele poświęceń - syknęła sarkastycznie - Muszę zawsze być najlepsza, nigdy nie mogę zawodzić, muszę robić to czego ode mnie oczekują, a nie to czego ja chcę! A ja już nie daje rady! Nauka, dom, chłopak i jeszcze ta gazetka, z której nie ma żadnego pożytku! Ja nawet nie mam czasu, żeby usiąść i pomyśleć...

 Pracoholizm, podsumowałem, pracoholizm z obsesją na punkcie zaspokojenia chorych ambicji rodziców. Oryginalne, tego tutaj jeszcze nie było.

- No i jeszcze na dodatek ten cholerny projekt z angielskiego. Ze wszystkich osób, które mogły ze mną pracować musiał mi się trafić akurat Jones!

 Myślisz o mnie gdy jesteś sama? Seksowne.

- Już wczoraj dostałam za to po twarzy, gdy tylko powiedziałam o nim rodzicom. Uderzyła mnie, nie pierwszy już zresztą raz. Będę musiała  słuchać wyrzutów Archiego o to, że muszę pracować z tym śmieciem, przyjdę do domu i będę musiała słuchać wyrzutów rodziców o to samo. MNIE TEŻ SIĘ TO NIE PODOBA - krzyknęła w stronę pieców - Mimo wszystko jednak, trzeba zacisnąć zęby i iść dalej.

 Żadne z nas nie jest zadowolone, ale jak Ci wczoraj proponowałem wyjście z problemu, to nie chciałaś! To, że jest się w dupie to jedno, ale to, że nie chce się z niej wyjść to już zupełnie inna bajka. Spojrzałem na nią i serce mi się ścisnęło. Jeszcze przed chwilą nazywała mnie śmieciem, kilka dni temu ze śmiechem patrzyła jak jej chłopak mnie tłucze, a teraz jest mi jej żal. Co jest nie tak?

 Siedziała na schodach, podciągając kolana pod brodę. Delikatny makijaż, który zawsze sobie robiła teraz rozmazał się kompletnie. Tusz do rzęs niemal całkowicie spłynął, tworząc na jej policzkach czarne szlaki. Cała się trzęsła, wyglądała tak niewinnie i bezbronnie, że prawie zapomniałem jaka z niej suka. Prawie.

 Mimo to i tak miałem ochotę jej pomóc, pocieszyć, powiedzieć, że będzie dobrze. Jej sytuacja nie była taka ciężka! Mogła się z niej wyrwać! Jasne, bolałoby trochę, ale trwanie w problemie to nie jest żadne rozwiązanie. Niektórzy ludzie zwyczajnie nie są warci tego, by być naszymi problemami. Z tego co opowiadała Betty, jej rodzice i przyjaciele należeli właśnie do tej kategorii.

- Dziękuję - wyszeptała w stronę pieca i pustych ścian - Będę tu chyba częściej przychodzić.

 Zapraszam, jako pokutę daj w pysk Archiemu.

  Betty wstała, wytarła rozmazany makijaż i cicho wyszła z kotłowni zostawiając mnie samego z moimi przemyśleniami.

 Dlaczego do jasnej cholery było mi żal Elizabeth Cooper?

***

Był piątek, a to oznaczać mogło tylko jedno, zaczynała się moja praca w kinie samochodowym Twilight Drive - In. Moje miejsce na świecie, miejsce, które najsilniej oddziaływało na moje wspomnienia.  To tutaj właśnie przeżyłem najwspanialsze chwile z moją rodziną. W tym starym, niemodnym, przeznaczonym od dwóch lat na usunięcie kinie. Pamiętałem jak razem z mamą, tatą i JB przyjeżdżaliśmy tutaj na stare filmy. Nie stać nas było żeby kupić popcorn dla wszystkich, dlatego też mama zawsze prażyła kukurydzę w garnku i pakowała w folię, żeby nie traciła ciepła. Potem wszyscy siadaliśmy w przyczepie starego Pickupa ojca, przykrywaliśmy się kocem i oglądaliśmy tandetny film przytuleni do siebie.

 Nie było idealnie.

 Było biednie, ciasno i czasami zimno, ale to nie było ważne. Liczyło się to, że byliśmy razem. Osiem lat, odkąd mama odeszła.

 Moja praca polegała na nalewaniu napojów i wydawaniu przekąsek. Niby nic, ale dawała mi ogromną satysfakcję. Za darmo mogłem oglądać sobie te wszystkie starocie, które były bliskie mojemu sercu. Właśnie skończyłem kasować klienta, starając się nie zwracać uwagi na grupę South Side Serpents. która regularnie przesiadywała na tyłach parkingu skutecznie zakłócając seanse i odstraszając potencjalnych klientów.

 Mówcie o nich co chcecie, ale ja byłem im wdzięczny. Poza odstraszaniem klientów odstraszali też potencjalnych kupców, a to dawało mi możliwość pracy tutaj. To dziwne, że tak stare, zapuszczone i niemodne kino wciąż miało tylu fanów. Ludzie to strasznie sentymentalne istoty.

Właśnie zaczął się "Buntownik z wyboru", mój ulubiony film, który wywarł na mnie ogromny wpływ. Popatrzyłem na tych wszystkich ludzi uśmiechających się do ekranu i pozwoliłem również sobie odpłynąć w krainę wspomnień i sentymentów.

***

Moja zmiana dobiegła końca. Skierowałem się więc w stronę motocykla, na którym postanowiłem jeździć częściej. Wprawdzie będę musiał przeznaczyć trochę pieniędzy na paliwo, a nie przelewało mi się, ale jakoś dam radę. Każda rzecz, która dawała mi choć trochę radości była na wagę złota w moim obecnym stanie psychicznym i ja miałem tego świadomość.

Riverdale po zmroku nie jest jednak bezpiecznym miejscem. Każdy udaje, że to bezpieczna okolica, ale wszyscy i tak zamykają drzwi na klucz i mają systemy antywłamaniowe.

Profilaktyka? Nie, to się nazywa świadomość.

 Ja też byłem tego świadomy, jednak lubiłem nocne spacery. Zawsze byłem sam, więc nie bałem się, ale gdy przy swoim motocyklu zobaczyłem trzy sylwetki w żółto niebieskich bejsbolówkach Buldogów, to ręce mi się spociły.

- Hej, hej, hej, Juggie! - zawołał Reggie, który zauważył mnie nim zdążyłem się odwrócić - To twoja zabawka?

- A w życiu! - zaśmiał się Chuck Clyton - Musiałby sprzedać połowę swoich narządów, żeby kupić coś takiego.

- Szkoda by było, gdyby ktoś to zniszczył, co nie? - zapytał głośno Archie - Bardzo, bardzo ładne cacko. Fajnie bym na nim wyglądał, co nie chłopaki?

 Cała trójka kretynów zaśmiała się, a ja byłem w patowej sytuacji. Sam jeden nie mogłem nic zrobić, zabiliby mnie i tyle. Tylko stałem i nic nie mówiłem, gorączkowo myślałem co zrobić, gdy nagle zza moich pleców odezwał się niski głos.

- Motory nie są dla frajerów, rudzielcu.

  Trójka Buldogów momentalnie przestała się śmiać, a ja odwróciłem się wstrzymując oddech.

  Siedem osób, czterech kolesi i trzy dziewczyny, wszyscy ubrani w skórzane kurtki z logiem South Side Serpents. Na oko byli w moim wieku, ale o godzinie pierwszej w nocy ciężko to stwierdzić. Przed szereg wyszło dwóch chłopaków i jedna dziewczyna o ciemnej karnacji i różowych włosach.

- Co jest, pieski? - zakpiła - Jak nie ma się przewagi to odwaga ulatuje, co?

 Mówiła pewnym, spokojnym głosem. Była ładna, coś w jej oczach sprawiało jednak, że czuło się przed nią respekt. Chłopak obok niej zrobił jeszcze jeden krok do przodu. Miał czarne włosy, był wysoki i bardzo mocno umięśniony. Ten drugi chłopak był mniejszy, krótkie, brązowe włosy miał postawione i uśmiechał się kpiąco.

 Między młotem, a kowadłem, Juhead.

- Wypad stąd Serpents - warknął Archie - Schowajcie się do swojej nory w South Side. To co dzieje się tutaj nie jest waszą sprawą. Wypad, bo to się źle dla was skończy.

 Mówił ciut za głośno i zdecydowanie za szybko. To nie był zwykły kpiący, poniżający głos Archiego Andrewsa. W tym głosie czuć było strach. Nie dziwiłem mu się.

- On nam grozi, Fangs? -zapytał wysoki chłopak.

- Chyba tak, Sweet Pea - zaśmiał się niższy - Dawno nie zlałem żadnego Buldoga.

 Reggie otrząsnął się najszybciej. Pociągnął za ramię Archiego, ale on stał jak oniemiały. Dopiero interwencja Chucke'a Dały mu do myślenia i się ruszył. Powoli zaczęli się wycofywać, ale nie odwracali wzroku od żmij, które stały przed nimi. Dopiero, gdy oddalili się na pewną odległość pozwolili sobie się odwrócić i pobiegli.

 Świetnie, zostałem sam. Znowu.

- Wszystko dobrze, FP? - zapytała dziewczyna.

 Po chwili zdałem sobie sprawę, że mówiła do mnie i użyła mojego prawdziwego imienia. Forsythe Pendleton. Nikt, powtarzam nikt, poza moją rodziną, nie wiedział, że tak się nazywam. Byłem tak otumaniony tą całą sytuacją, że odpowiedziałem tylko:

- Tak, dzięki.

 Ten wysoki chłopak podszedł do mnie i jak gdyby nigdy nic uściskał mnie. Koleś, który przed chwilą przepędził Archiego teraz mnie przytula. Co tu się, kurwa dzieje?

- Nie ma za co - na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech - Serpents nie zostawiają swoich.

 Po tych słowach odwrócił się i razem ze swoimi kumplami odmaszerował,zostawiając mnie samego z moim motorem. To był zdecydowanie zbyt długi dzień, to było zdecydowanie zbyt wiele. Wsiadłem na motor i odjechałem do domu czując, że moja głowa za chwilę eksploduje. Cały czas jednak słyszałem w niej ten głos wysokiego chłopaka.

 Serpents nie zostawiają swoich.

Swoich?



__________

__________


 Kolejny rozdział, tak jak zwykle liczę na krytykę i gwiazdki. Dajcie znać, czy taki format pisania Wam odpowiada, co można poprawić. Chętnie się z tym zapoznam.

 No i trzymajcie się, uśmiechajcie się często w tych trudnych czasach! 🖤🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro