Mocha

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dobry!

Rozdziału trochę nie było, ale mam wytłumaczenie.

Brałam udział w "Tęczowym challengu" od Dziabara i jestem takim młotkiem, że nie przygotowałam sobie prac na to, wcześniej... no i musiałam codziennie coś nowego pisać na spontana, goniąc się, aby wyrobić się przed północą (nie zawsze się udało).

Więc na razie nie zarzucać mi lenistwa, a jak ciekawi was co z tego wyszło, to zapraszam do "Życiowe rozterki... czyli nominacje i takie tam", gdzie znajdują się również inne one- shoty.

No i zapraszam też do przeczytania mojego two- shota "Obiecane złoto", jeśli ktoś lubi klimaty R18+, oczywiście kto nie jest obeznany w tym temacie.

Rozdział dedykuję kochanej MiszaPL, która mi go zbetowała i dała kilka... bardzo ciekawych pomysłów, Rendy-Senpai, oraz Vuikai, które również zapodały mi kilka pomysłów i mentalnego kopniaka do napisania tego.

Enjoy

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Czy tylko ja mam tak, że zastanawiam się nad rzeczami powszechnie uważanymi za bezsensowne albo nieodpowiednie?

Strażnicy moralności prawdopodobnie chcieliby mnie teraz powiesić za jaja na suchej gałęzi lub zrobić mi godzinny wykład o tym co wypada, a co nie.

Niech lepiej na razie się odpierdolą.

Właśnie dostałem objawienia.

Yuuri, któryś już raz w ciągu tego tygodnia, wycierał podłogę z rozlanej przeze mnie kawy.

Szmatką, bo mop gdzieś zaginął w akcji.

I wypinał do mnie te swoje niesamowicie kształtne pośladki, które aż proszą, aby je wymiętosić.

Chociaż wiem, że nie powinienem tak bezczelnie się gapić, chyba popełniłbym seppuku, gdyby takie widoki miałyby mnie ominąć.

Po chwili podszedł do mnie Pitchit i zaraz oparł się plecami o blat, stając obok mnie.

Nie mieliśmy zbyt dużego ruchu, w lokalu znajdowało się zaledwie paru licealistów na wagarach, więc mogliśmy sobie zrobić przerwę.

Prawdziwy szczyt zacznie się w czasie lunchu i po trzeciej, gdy wszyscy będą wracali już ze szkoły lub pracy. [

Zapierdol totalny.

Pracuję tu już miesiąc, więc wiem, jak wielki ruch zawsze się wtedy robi.

Kawiarenka jest zaraz przy głównej drodze, którą wszyscy wracają do domu i chyba właśnie to jest powodem jej popularności, wiec na brak klientów nigdy nie narzekamy.

Jednak coś czuję, że nie tylko nasza zajebista kawa jest tego powodem...

Jeśli klienci nadal będą mnie i całą resztę (Yuuriego) molestować i gwałcić wzrokiem, to coś rozpierdolę.

"Host Club" jest po drugiej stronie ulicy. A burdel kilka przecznic dalej.

A nie... to domek letni Chrisa...

Na jedno wychodzi. Jak przyjeżdża tutaj ten jego bae... jak mu tam było... Ma-cośtam, to dźwięki, jakie się stamtąd wydobywają, można spokojnie dać do kategorii wiekowej R18+.

A potem narzeka, że go tyłek napierdala... Cóż. Trza było wazelinki użyć.

Dyskretne chrząknięcie przywołało mnie do rzeczywistości.

Pitchit, który - tak jak myślałem - jest Tajem, popatrzył na mnie z błyskiem w oku, zerkając na miejsce, gdzie wlepiałem swoje patrzały.

Zaraz potem poklepał mnie po ramieniu i razem ze mną oglądał te dwa pączusie w jeansach.

- Fajne widoki, co?- zapytał, a ja na sekundę oderwałem wzrok od tych uroczo odstających boczusiów, po których aż chciałbym sunąć palcami, by po chwili złapać za apetyczną, jędrną szyneczkę... a potem odpakować ją z bokserek, dać soczystego klapsa w pośladek i obserwować, jak pięknie się trzęsie...

Chyba mnie troszkę poniosło...

- Owszem, wręcz zajebiste... - odparłem i podrapałem się po karku.

Zajebiste to za mało powiedziane...

- Są jak takie poduszeczki, co? - usłyszałem.

Co.

Zamrugałem kilkakrotnie i popatrzyłem wrogo na Chulanonta.

Czego on chce od mojego prosiaczka?

- Podoba ci się? - zmarszczyłem brwi i starałem się nie wywarczeć tego jak rasowy Cane Corso.

Tamten popatrzył na mnie jak na wariata i wybuchnął śmiechem, na co mój pierożek obrócił głowę w naszą stronę, ale nie widząc nic ciekawego, wrócił do mycia podłogi.

Amen.

Powiedział ateista.

Posłałem brunetowi niewiele rozumiejące spojrzenie, na co ten spróbował opanować śmiech, ale mimo to ciągle chichotał.

- No co ty! To mój przyjaciel, prawie jak brat. Poza tym i tak jestem zajęty - uśmiechnął się do mnie szeroko, po czym znowu zrobił minę pedofila - A miętę między wami czuć na kilometr~

Aż się zakrztusiłem własną śliną.

- Że słucham?!

Zarywam do Yuuriego CODZIENNIE od miesiąca, a ten albo nie widzi tego, albo udaje.

Zdecydowanie wolę pierwszą wersję. Mniej irytuje.

Chociaż nie. Kurewsko irytuje, ale mniej boli.

Pitchit uśmiechnął się szelmowsko i oparł się o moje ramię.

...

A temu nie za wygodnie?

Uniosłem brwi pytająco, a Chulanont przyłożył palec do ust, nadal z tym dziwnym uśmiechem złośliwego chochlika.

Poznałem go na tyle, że doskonale wiem, jaki z niego intrygant.

Ciekawe, co teraz odpieprzy...

- Viktooor, mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie na Insta?

Mimowolnie zerknąłem na Yuuriego, który obrócił się do nas, gdy usłyszał pytanie zadane mi przez Taja.

No i skończył wycierać tą nieszczęsną podłogę z mojego "gapiostwa"...

Pomijając fakt, że zrobiłem to specjalnie... Znowu.

Nie umiem sobie odmówić takich widoków...

- No dobra... - zgodziłem się, a Pitchit mocno ścisnął moje ramię i wspiął się na palce, wyciągając przed siebie smartfona, ale nie włączył aplikacji.

Nadal nic nie ogarniam...

Po chwili poczułem jego oddech na moim policzku, ale na tym się skończyło.

Rozbrzmiał dźwięk migawki, a telefon idealnie zakrywał połowę naszych twarzy.

Skubaniec...

Ale mam jedno niewinne pytanie...

Po chuja on to zrobił?!

Ze strony postronnego obserwatora wyglądało to tak, jakby Taj pocałował mnie w policzek, co potwierdziły jakieś dziewczyny swoim piskiem, który aż boleśnie wwiercał się w uszy.

Na bank fujioshi.

W końcu Pitchit puścił moją rękę i stanął normalnie, uśmiechając się do mnie promiennie.

Halooo... Ja tu nadal nic nie ogarniam!

Zerknąłem na Yuuriego, ale ten już wszedł za ladę z dziwną miną... taką na siłę obojętną.

Hę?

Ten mały intrygant podstawił mi pod sam nos swój telefon w obudowie w chomiczki, przez co musiałem go trochę odsunąć od twarzy, aby cokolwiek zobaczyć.

Ale tego za cholerę się nie spodziewałem...

- Pitchit... Możesz mi to wyjaśnić? - zapytałem, zabierając telefon i spojrzałem na zdjęcie Yuuriego, któremu ten skubaniec zrobił zdjęcie zamiast nam.

Japończyk miał bolesny grymas wymalowany na pobladłej twarzy, a dłonie mocno zaciśnięte na zapasce.

Nie podoba mi się to...

Chulanont znowu oparł się o blat tuż mnie i zabrał mi swój telefon.

- Dalej nie ogarnąłeś? Wiem, że Yuu ci się podoba. A ta reakcja wskazuje na jedno. Zazdrość. Panie Nikiforov, ma pan cichego adoratora o nieziemskim tyłku. I jak widać idzie to w dwie strony.- puścił mi oczko, po czym uśmiechnął się szeroko - I ship it.

Co.

Jakie statki?!

Taj oderwał się od blatu i tanecznym krokiem ruszył za ladę, aby stanąć obok nachmurzonego Katsukiego.

Co tu się odpierdala?

* * *

Moje ciche kroki odbijały się echem po pustym przedpokoju, gdy szukałem po ciemku kontaktu, który oświetliłby mi drogę.

Dosłownie.

Po chwili odnalazłem plastikowego skurczysyna i zapaliłem światło, mrużąc oczy, gdy to jebnęło w nie z całą siłą.

Kurwa.

Nadal mrugając jak pojebany, poszedłem do kuchni, jednak nie zaświeciłem w niej światła.

Moje oczy by tego nie przeżyły, a ten półmrok, tworzony przez światło z przedpokoju, jest taki przyjemny...

Zaraz znalazłem wzrokiem ciemny zarys lodówki, do której pokracznie poczłapałem.

Chłód paneli mogę znieść, ale chłód kafelek... Od razu chce się lać.

Otworzyłem lodówkę i zaraz buchnęło na mnie chłodną mgiełką... Kurwa.

Telepiąc się jak osika, szybko sięgnąłem po pierwszy lepszy karton napoju i już chciałem zamykać lodówkę, gdy zobaczyłem pewien pomarańczowy owoc na etykietce.

STOP.

O nie. Żadnego soku pomarańczowego na noc.

Nie pojebało mnie i nie suszyło na tyle, aby męczyć się potem ze zgagą.

Odłożyłem ulubiony napój Jurija i wygrzebałem butelkę wody gazowanej o smaku zielonej herbaty i roboois.

Ujdzie.

Zamknąłem lodówkę i zaraz odkręciłem nakrętkę, aby wziąć kilka dużych łyków.

Westchnąłem zadowolony i otarłem usta.

Tego mi było trzeba...

Z trudem opanowałem ziewnięcie i podrapałem się po tyłku, pobieżnie zerkając na zegarek koło lodówki.

1:20... Ech.

Czemu mnie to nie dziwi?

Zakręciłem butelkę i nadal ją trzymając, ruszyłem w stronę sypialni, walcząc z kolejnym ziewnięciem.

Spaaać...

Przechodząc obok pokoju Jurija, usłyszałem dziwne dźwięki.

Zamrugałem kilkakrotnie i przetarłem z irytacją zmęczoną twarz.

Co on znowu ogląda o tej porze? Pojebało go czy co?

Włączyłem tryb odpowiedzialnego opiekuna i otworzyłem drzwi, będąc gotowym na porządne opierdolenie go i unikanie lecących w moją stronę rzeczy.

Jednakże... nie byłem przygotowany na to, co zastałem.

Cholera...

Jurij widząc, że wszedłem do jego pokoju, momentalnie zamarł i szybkimi, ostrymi ruchami powycierał rękawami piżamy swoją twarz mokrą od łez.

- Jurij... - wydukałem, na co tamten zakrył się kołdrą po same uszy i wydusił tylko ciche oraz zachrypnięte:

- Spadaj, siwielcu...

Nawet nie zabrzmiało to tak jak zawsze: opryskliwie, wrednie... Tylko tak, jakby powstrzymywał płacz.

Przez chwilę stałem jak kołek trawiąc jedną, najważniejszą rzecz...

JURIJ, DO CHOLERY, POTRAFI PŁAKAĆ!

Podrapałem się po głowie, po czym z cichym westchnieniem podszedłem do łóżka młodego i usiadłem na granatowej pościeli w małe, kreskówkowe kotki.

Patrzyłem niepewnie na duże wybrzuszenie pod kołdrą, które cicho pochlipywało, ale uparcie nie odsłaniało się.

Zaraz tlen mu się skończy...

Po chwili wahania położyłem dłoń na jego (mam nadzieję) głowie i lekko pogłaskałem to miejsce.

Pochlipywanie na moment ustało, ale zaraz blondyn gwałtownie zerwał z siebie kołdrę i popatrzył na mnie wściekle swoimi zaczerwionymi oczami.

- Powiedziałem, żebyś spadał! - prawie krzyknął, ale ja patrzyłem na niego bez słowa.

Wyglądał fatalnie.

Włosy miał rozczochrane, twarz czerwoną i opuchniętą od płaczu, podobnie jak oczy, cały drżał od powstrzymywanego szlochu, który siłą chciał nim targnąć i był cały posmarkany.

Ile razy wyglądałem podobnie?

Chyba tego nie zliczę... chociaż najmocniej odbiła się na mnie śmierć rodziców i siostry.

- Jurij, dlaczego płaczesz? - zapytałem najspokojniejszym tonem, na jaki było mnie stać.

Plisetsky rzucił mi poduszką w twarz i krzyknął:

- Nie płaczę!

Jednak jego warga niebezpiecznie drżała...

Zanim w ogóle pomyślałem, co robię, przygarnąłem chrześniaka do siebie i przytuliłem.

Chłopak przez chwilę wyrywał się i uderzał mnie tymi swoimi małymi piąstakmi, krzycząc coś nieskładnie, lecz po chwili dał za wygraną i chwycił mój podkoszulek, łkając w głos.

Przytuliłem go mocniej, czując, jak jego płacz powoli rozdziera moje stare rany.

Dobrze wiedziałem, czemu.

- Tęsknisz za Nataszą, prawda?

Ile razy ja tak boleśnie płakałem nad utratą najbliższych?

Tak naprawdę Jurij jest moją jedyną rodziną, więc wiem, co czuje.

Plisetsky mocniej się do mnie przytulił, a ja czułem, jak podkoszulek robi mi się coraz bardziej mokry.

Przesunąłem dłoń na jego poczochrane, jasne włoski i pogłaskałem je delikatnie.

Chłopak drgnął, ale nie odsunął się.

Chyba potrzebował trochę czułości... Szkoda, że tak późno to zauważyłem.

Ciekawe, ile nocy przepłakał i nie odezwał się nawet słowem?

Czy on też wstydził się pokazywania łez? Uważał to za słabość?

- Jurij... przepraszam. Nie jestem dobrym opiekunem, prawda?

Mały pociągnął kilka razy nosem, zanim popatrzył na mnie nadal zeszklonymi oczami.

-Nie. Jesteś do dupy opiekunem - wyburczał.

Jego zielone tęczówki wręcz jarzyły się, podkreślone, przez zaczerwienienie i łzy, nadal zbierające się w jego oczach.

Westchnąłem cicho i przygarnąłem go do siebie ponownie, opierając brodę o jego głowę.

- Tym razem nie zaprzeczę...

Chłopiec prychnął cicho, ale nadal uczepiony był do mnie jak mały koala.

Uspokajał oddech i przestał tak drżeć.

Pierwszy raz się przede mną otworzył... Dziwne uczucie.

- Powiedz, co się takiego stało?... Miałeś koszmar? - zapytałem cicho, gdy ciało sześciolatka się rozluźniło, lecz mimo to nie puszczałem go.

Widać było, że to go uspokajało.

Niepewnie pokiwał główką.

Cholera...

- Co ci się śniło?- zapytałem niepewnie, na co młody cały się napiął.

Odruchowo zacząłem głaskać go po pleckach... Na koty to działa.

I na Jurija.

Skubaniec naprawdę się do nich upodabnia.

- Niezbyt miłe rzeczy... - wydukał i pociągnął nosem - Cały czas mi się śnią... to jak mama leży na podłodze i się nie rusza... tak bałem się... bardzo...

Aż mnie w gardle ścisnęło...

-No już, spokojnie. To już było... Musisz się z tym pogodzić. Wiem, jak to boli... To moja siostra, ale nic innego już nie możesz zrobić...

Jurij był przy tym, jak Natasza umarła i to on zadzwonił na pogotowie, ale nie zgodził się na żadnych terapeutów i ja też nie miałem takiego zamiaru.

Są o kant dupy potłuc i dobitnie się o tym przekonałem po śmierci rodziców.

Biorą tylko kasę i powtarzają się, że nie jesteś sam, jesteś bezpieczny i nie masz się o co martwić...

Taa... to tylko moi rodzice się przeze mnie roztrzaskali na drzewie tak epicko jak Petra.

I zapewne też się czuli tak... martwo.

Te sesje to był koszmar.

Nigdy nie zwierzyłem się z niczego, czego ta hiena chciała, bo zaraz usłyszałbym, że "to nie twoja wina, że zginęli. Bóg tak chciał i pewnie teraz są aniołkami, które opiekują się tobą, tam na górze"...

I kurwa co jeszcze?

Jestem ateistą i dobrze wiem, że takie gadanie chuja daje.

Prawdopodobnie moi rodzice są teraz zżerani przez robaki dwa metry pod ziemią.

I na pewno nie mam swojego anioła stróża.

Ani tym bardziej dwóch.

Bo jak inaczej jak wytłumaczyć to?

Po wypadku kilka razy prawie podciąłem sobie żyły, za płytko ciąłem. Raz prawie przedawkowałem prochy i cudem mnie wyratowali, poszedłem na półroczny odwyk, jestem na antydepresantach w chuj lat, a myśli samobójcze są na porządku dziennym.

Tylko Natasza nade mną czuwała, pomagała się pozbierać i ratowała, gdy coś mi strzeliło do łba.

A teraz nie żyje.

Do dzisiaj mam tak, że jak widzę belkę, to już zastanawiam się, czy wytrzyma, gdy na niej zawisnę...

Nadal mam dwa metry liny, jaką dostałem kilka dni po urodzinach od takiego jednego chuja z uczelni.

Do dzisiaj pamiętam, jak przyszedł pod mój pokój w akademiku 29 grudnia.

Podał mi wtedy ładne, czarne pudełko ze złotą wstążką, a gdy je otworzyłem, zobaczyłem schludnie zwiniętą, mocną linę.

Ten, szczerząc się do mnie jak debil, założył ręce za plecami i dodał: "Spóźnione, ale szczere".

Chciałem mu przetrącić ta krzywą mordę, ale... skurwiel zaręczył się z moją siostrą.

A potem ją poślubił.

Zrobił dziecko.

I spierdolił, zanim go dorwałem.

Natasza nic nie wiedziała. To była sprawa między nim a mną.

I gdybym teraz spotkał chuja, prawdopodobnie nie zdążyłby powiedzieć jebanego "to ty!", bo tak zmasakrowałbym mu buźkę, że nie miałby czym.

Przykro mi Jurij, ale twój stary to najbardziej owrzodziały chuj z czerwonką, jaki istnieje.

Plisetsky poruszył się niespokojnie na moich kolanach.

Jego małe rączki nie trzymały już tak kurczowo mojej podkoszulki; młody zszedł z moich kolan i wpełznął pod kołdrę.

Westchnąłem i oparłem się o ramę łóżka.

Zerknąłem na skulonego blondynka i odezwałem się niepewnie.

-Jeśli chcesz... możemy odwiedzić jej grób - zaproponowałem, ale on pokręcił głową.

Zagryzłem wargę i znowu się odezwałem.

- Mogę ci jutro poopowiadać kilka anegdot z nią... niezłe z niej ziółko było...

To bardziej zaciekawiło zielonookiego.

Obrócił się niepewnie w moją stronę.

- Obiecujesz?

Mimowolnie w głowie pojawił mi się komunikat: NICZEGO NIE OBIECUJ TEMU POWIERNIKOWI SZATANA!

- Obiecuję.

Raz mogę złamać tę przysięgę.

Chłopak pokiwał głową i patrzył na mnie nadal, przez co zacząłem się dziwnie czuć.

- No... to ja już pójdę spać.

Podniosłem się z łóżka i już miałem iść do siebie, gdy zatrzymał mnie uścisk na nadgarstku.

Co jest...

Popatrzyłem zaskoczony na Jurija, który trzymał mnie kurczowo za rękę, z mocnymi rumieńcami na opuchniętych policzkach i głową pochyloną tak, że jego jasne włoski zakrywały mu połowę twarzy.

Zamrugałem kilkakrotnie i już otwierałem usta, aby zapytać, co się co się stało, ale młody mnie uprzedził.

- Zostań. - powiedział cicho i mocno zacisnął szczękę - Proszę... ja... boję się.

Mogę się założyć, że moje oczy były wielkie jak spodki.

O kurwa.

Jak bardzo on musiał schować swą dumę w cholewki, aby się na to zdobyć?

Mimo tego nie puszczał mojej ręki, tylko bardziej pochylił głowę, aby zasłonić swoją zażenowaną twarz.

- Dobrze...

Z wahaniem położyłem się obok niego, a ten znowu zanurkował pod kołdrą.

Leżałem jak kłoda i zupełnie nie wiedziałem, jak się zachować.

Popatrzyłem na sufit upstrzony cieniami, jakie rzucała zgaszona lampa i wtedy poczułem małe ciałko Jurija, które niepewnie przytuliło się do mnie.

Drgnąłem zaskoczony i popatrzyłem na niego, ale ten ukrył twarz w moim podkoszulku.

- Zimno mi. - burknął tylko, ale ja dobrze wiedziałem, co miał na myśli.

Cholernik za Chiny Ludowe się do tego nie przyzna.

Objąłem go ramieniem, na co młody się napiął, ale zaraz potem w pełni rozluźnił się.

Nie minęła chwila, gdy zasnął wtulony we mnie jak mały kociak.

Uroczy...

Popatrzyłem w okno i uśmiechnąłem się lekko, mocniej przytulając dziecko.

Chyba znalazłem w potworze człowieka...

Albo raczej w Juriju skrzywdzonego, wrażliwego chłopca.

I chociaż wiem, że jutro znowu będzie mnie próbował zabić na tysiąc sposobów, aby jakoś zatuszować swoje dzisiejsze zachowanie, to chyba już nigdy nie spojrzę na niego jak na karę boską.

Chociaż i tak pochowam rano wszystkie ostre przedmioty.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No.

Ciutkę poważnie się zrobiło... chyba nikogo nie uraziłam, co?

Ręka w górę, kogo wkurzył Pitchit i pan Plisetsky?

A kto polubił słodszą stronę Jurija?

Jak widać akcja szybko przeskakuje, ale cóż... kiedyś trzeba to skończyć.

Do zobaczyska za jakiś czas

2585 słów

~asami-chi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro