I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy ogłuszający ryk syreny spadł na mnie z każdego głośnika rozmieszczonego w pod sufitem, w pierwszej chwili poczułam jak uginają się pode mną kolana a mózg zdaje się eksplodować pod czaszką. Sygnał był głośny i obezwładniający do tego stopnia, że miałam wrażenie iż wzrok w jednej chwili mi się pogorszył a serce dudniło mocniej w piersi. Żałowałam wtedy, że nie zajęłam się nimi dzień przed planowaną ucieczką. Wszystko odbywałoby się dyskretnie.

Jedyna rzecza która popychała mnie do dalszego działania to wizja przedłużenia wyroku, gdyby nie to najprawdopodobniej usiadłabym na betonowej podłodze i schowała głowę między kolanami. Za chwilę zbiegnie się tu kilku klawiszy, więc jeśli będę się tak ociągać, złapią mnie szybciej niż zdążę pstryknąć palcami. Ale to też zależy. Kiedy wyślą Jimmy'iego, nie przeszuka on na pewno schowka i toalety damskiej obok celi numer osiemnaście. Nigdy tam nie zagląda, kiedy nakazane jest przeszukanie terenu.

Pchnęłam wielkie, stare drzwi. Gdyby nie alarm wygłuszająca każdy dźwięk, usłyszałabym przerażające skrzypnięcie z jakim się otwierają, ale uwierzcie mi. Bardzo głośny hałas ogłupia i przypomina zanurzenie się w gęstym kiślu.

Weszłam do długiego korytarzyka łazienki, czując się jakbym w środku nocy podkradała parówkę z lodówki. Obłożony był płytkami w brzydkim odcieniu niebieskiego (Nienawidzę niebieskiego więc każdy odcień jest dla mnie nieznośny). Ściany trzymały się kurczowo dwie osmolone umywalki nad którymi majaczyło rozbite, długie lustro. Moja znajoma rozłupała je ostatnio w drobny mak i wzięła duży kawałek szkła aby zaatakować klawisza, została złapana przez tego samego który przyprowadził ją do łazienki nim zdążyła wyjąć kawałki z momentalnie zakrwawionej dłoni i podnieść jakiś większy. Pech chciał, że to nie był Hayes, niezwykle irytujący mężczyzna który miał ego wyższe niż iloraz inteligencji, nigdy nie ubierał munduru (Zresztą w tym zakładzie niewielka grupa też tego nie robiła) i zawsze traktował innych z niższością. Lubił też się wyżywać na więźniarkach gdy były skrępowane lub młodziakach. Jego głównym celem był Chaz Bell. Wracając, klawiszem nadzorującym był Johny i posłał dziewczynę do izolatki, gdyby to był ten którego załatwiłam, poradziłaby sobie z nim nawet z okaleczoną łapą.

Ale teraz Hayes'a już nie ma.

Weszłam za pierwszy od strony drzwi winkiel. Byłam wtedy straszliwie chuda przez niedożywienie bo od kilku dni planowałam ten wyskok a kiedy odstawię jedzenie w pewnej mierze, nie całkiem, trudniej będzie mnie schwytać i dostrzec a dodatkowo o dziwo bez jedzenia jestem zwinniejsza. Więc jedynym co mogło zza owego winkla wystawać był niesforny kosmyk niesfornych włosów. Przyparłam plecami do ściany i czekałam. Nawet gdyby ktoś wszedł do łazienki, nie usłyszę, więc albo za chwilę klawisz wyskoczy mi przed oczami jak ta mała z telewizora w The Ring, albo też nie. Jeśli przejdzie obok winkla i nie spojrzy za niego, mam szansę na ucieczkę. Ale wtedy na korytarzu mogę natknąć się na innych. Tak źle i tak też niedobrze.

Syrena niespodziewanie ucichła, zastąpiona ciężkimi krokami na korytarzu głównym. W tamtej chwili sekundy huczały mi w uszach wraz z nimi. Nie byłam pewna do końca czy to moje serce tak dudni czy rzeczywiście odgłosy są z korytarza. Próbowałam ograniczyć oddech do minimum i uspokoić myśli wirujące jak owoce w sokowirówce, gdy nagle drzwi od toalety skrzypnęły.

Jezu Jezu Jezu.

Moje plecy zrobiły się ciepłe i wilgotne, poszarpana koszulka przylgnęła do ramion. Klatka piersiowa unosiła się i opadała powoli, ale denerwowałam się mimo to, że próbowałam zachować zimną krew. Bo tak jak zawsze uważałam się za osobę z kamienia, teraz byłam jak żółtko jajka sadzonego - w każdej chwili mogłam pęknąć i się wylać. Wylać całą panikę która bulgotała mi tuż pod skórą.

Wszystko wokół znowu ucichło. Kompletna cisza, jakby ktoś zatrzymał czas. Nawet mucha uderzająca o jarzeniówkę nie bzyczała. Zamknęłam oczy i przełknęłam gorzką ślinę, szukając po kieszeniach spodni czegokolwiek przydatnego. Jedyne co tam wyczułam to temperówka przemycona ze świetlicy. Wysunęłam ją szybko dziękując sobie i swojemu zamiłowaniu do rysowania po ścianach, kiedy tamtego dnia wrzuciłam do majtek kilka ołówków i tą ostrzałkę wykonaną z czerwonego plastiku. Wbiłam paznokieć w śróbkę. Starałam się to robić cicho, zwinnie i szybko naraz. Ktoś nadal tam stał, w progu. Wyraźnie wyczuwałam obecność, była namacalna. Od dziecka posiadałam dziwne umiejętności tego typu. Właściwie potrafi to każdy, ale u mnie rozwinęło się na wysokim poziomie. Albo mam manię prześladowczą, kto wie.

To może i zabawne, ale przemknęła mi pewna myśl - Puszczając do szkoły dziecko rodzice nawet nie wiedzą, że niepozornym długopisem ktoś może kogoś zabić przy odrobinie wprawy. Daj dziecku kredkę - Narysuje domek i rodzinę. Daj więźniowi kredkę - Napadnie na dom i wybije każdego domownika jak insekta. Daj uciekinierce temperówkę - Posłuży jej za sztylet. Ze wszystkiego można zrobić broń, więc rada na przyszłość brzmi; uważajcie co dajecie innym do ręki. Ogólnie patrzcie na ręce. Paznokcie też są niebezpieczne.

Mniejsza zresztą. Udało mi się wykręcić śróbkę i po chwili już trzymałam w palcach połyskujące lecz sfatygowane ostrze. Resztę schowałam z powrotem do kieszeni, nie wiadomo, czy coś z tego arsenału nie okaże się przydatne w przyszłości. Drobny zawał też przeszył mi klatkę piersiową gdy już myślałam, że jestem kaleką i nie trafiłam do kieszeni a ostrzałka spadnie ujawniając moją obecność.

Tajemnicza osoba w progu jednak tkwiła tam bez ruchu, jakby również wiedziała. Ba, to wyglądało jakbyśmy obydwoje wiedzieli o swojej obecności ale obie strony czekały na pierwszy ruch przeciwnika. Tak też było, ale ani ja o grzecznie wyglądających (Ale jakże niesfornych!) blond lokach teraz splamionych krwią Hayes'a, ani tajemnicza postać nie zrobiliśmy nic dłuższą chwilę.

- Wyłaź - Bezpłciowy głos nagle zadudnił o kafelki, tak niespodziewanie, że podskoczyłam. Po chwili jednak wróciłam do realności i wzięłam cichy wdech, nadal udając, że mnie tu nie ma - Słyszysz Lolitka?

Nie odpowiedziałam, chociaż "Lolitka" zadziałało mi na nerwy. Nadal stałam jak kołek wbity w ziemię, przysłuchując się głuchej ciszy ponownie otulającej pomieszczenie, otulającej mnie gęsto i wpychającej szpilki strachu pod żebra. Musiałam zachować zimną krew bez względu na to, kto właśnie stał w progu więziennej toalety. Czy to był Trevor? Nie, na pewno nie.

Syrena runęła znowu, niezwykle przypominała budzik uruchomiony po drzemce. Gdy powoli uniosłam wzrok przed siebie (Bo spuściłam go gdy głośny huk z jakim uderzyła syrena dał mi po uszach), napotkałam zimne oczy Flames'a Chestera. Nim uniosłam dłoń w której trzymałam brzytwę wydłubaną z temperówki zorientowałam się, że nie ma jej w mojej dłoni a nadgarstki są skute. Przeszukałam spojrzeniem klawisza, ale on również nie skonfiskował mojej amatorskiej broni. A może to zrobił, chociaż oni lubią trzymać narzędzie zbrodni na oczach więźnia z dziką satysfakcją, że ten już jest bezbronny. Ciężka łapa wylądowała na moim ramieniu z impetem, prawie zginając moją marną posturę w pół. Szarpnęłam się ale nie miałam z nim szans. Ja i on to jak Tom i Jerry na sterydach.

Mężczyzna pociągnął mnie i pchnął przed siebie, sprawnym ruchem ujął po drodze włosy.

- Nie próbuj nawet walczyć, dziewczynko - Wymamrotał, a następnie wyprowadził z toalety. Przeraziłam się, że to nie był ten sam bezpłciowy głos który nazwał mnie Lolitą. Flames miał głos jak akumulator.

Czułam się jakby prowadzili mnie na szubienicę lub stos, oczami wyobraźni widziałam tłum z widłami i pochodniami aplausujący o karę śmierci. Ta wizja po raz pierwszy od trzech lat nawiedziła mnie, zaś wyrwę czasu dzielącą datę przeszłości  a teraźniejszości wypełniał pobyt w zakładzie karnym dla nieletnich. Odbiegłam znacznie myślami przywołując wspomnienie niemalże całkiem utarte w pamięci. Cała moja zbrodnia za którą wepchnęli mnie do klatki jak małpę, kadr za kadrem wyświetlała się w mojej pamięci i przyznaję, że czasoprzestrzeń zagrała na mnie ciągnąc sekundy dłużej niż powinna.

Kiedy myśli wróciły wypełniając mnie świadomością, zorientowałam się, że syrena prawdopodobnie już dawno milczała, zostawiwszy jedynie szum w uszach. Chyba byłam na granicy szaleństwa. Flames szarpnął mnie do pokoju który tak doskonale znałam. Sala przesłuchań.

Tęgi mężczyzna wypełniający arkusz papieru przy biurku spojrzał na nas zza okularów. Jego twarz nadal pozostała skupiona, zaś bruzdy na czole i zmarszczki wokół ust idealnie podkreślało słabe światło biurowej lampki, wypełniając te oznaki starości ciemnością.

- Słyszałem o całej sprawie, posadź ją tutaj, Chester.

Pchnął mnie w stronę krzesła i gdyby nie to, że moja równowaga grzeszy, runęłabym razem nim. Zachowując spokój ducha wyprostowałam się i usiadłam, zahaczyłam stopami o nogi krzesła i przysunęłam bliżej biurka. Flames zadbał o to, by zamknąć drzwi, ale by je zabezpieczyć - Niekoniecznie.

Mężczyzna w okularach bez oprawek wziął staromodny telefon z słuchawką, pulchnym palcem wcisnął guzik i odczekał parę chwil.

- Jest u mnie - Powiedział i kontynuował pisanie z słuchawką pomiędzy jego głową a ramieniem - Już wypisuję zarzut, właściwie jest gotowy. Zadzwoń do jego żony dopiero za dwie godziny - Odstawił słuchawkę, odłożył długopis i splótł dłonie na biurku. Popatrzył na mnie uważnie jeszcze raz, obrzucając szarym spojrzeniem - Na samym początku powiem ci, że żadnych sztuczek, jasne?

Ręce skute miałam z przodu, aktualnie trzymałam je pod biurkiem i powolutku zsuwałam kajdanki z nadgarstków, czyli najstarszy trik świata i działa zawsze gdy masz szczupłe dłonie. Skinęłam głową czując, że Flames stoi tuż za mną.

- Masz postawione dwa zarzuty. Pierwszym jest próba ucieczki z zakładu karnego, wymieniać artykuły? Cytować?

- Nie ma takiej potrzeby - Odparłam, zaś metal był już w połowie lewej dłoni.

Plan działania, szybko. Jeśli uda mi się rozkuć, nie mam broni. Paznokcie to ostateczność, ale raczej nie dałabym rady jednemu, co dopiero dwójce dorosłych mężczyzn. Nim skoczyłabym na Flame'sa, ten grubas wezwałby pomoc.

- Drugi jest poważniejszy, odkryty raptem kilka chwil temu - Urwał na chwilę i odchylił się na krześle - Dopuściłaś się morderstwa funkcjonariusza policji. Artykuł?

- Nie, nie.

- Według mojej rozpiski grozi ci przedłużenie wyroku o ponad dwadzieścia lat. Przyznajesz się do zbrodni?

- Tak.

- Podpiszesz grzecznie arkusz?

- Nie.

Flames zacisnął dłoń na moich włosach, łapiąc je wszystkie w kitkę. Boleśnie pociągnął je do tyłu.

- Podpiszesz grzecznie arkusz? - Powtórzył spokojnie mężczyzna zza biurka - Nic ci nie zależy, skoro już się przyznałaś.

- Tylko Bóg może mnie sądzić - Wycedziłam, starając się nie pokazać bólu. Mężczyzna tym razem uderzył moją twarzą o blat biurka. Gdybym nie zdążyła lekko obrócić głowy w bok, złamałby mi nos. Obeszło się na obolałej szczęce.

- Tylko Bóg może mnie sądzić - Powtórzyłam, starając się nadal brzmieć niezłomnie. Policzek zaczął drętwieć i nie obejdzie się bez siniaka. Kolejnego zresztą, wszystko jedno, dopóki mam zęby jest dobrze.

Flames nie oszczędził mnie z kolejnym podejściem. Tym razem docisnął mnie do drewnianej powierzchni i boleśnie przytrzymał tak, abym na pewno czuła łamiący ból w karku i plecach.

- Nie dyskutuj, damo. Jeden podpis i damy ci spokój. Sprawa zostanie wytyczo...

- Tylko... - Wycharczałam przez zalegającą ślinę - Tylko Bóg...

Gruby mężczyzna westchnął nieco zirytowany. Choć moja twarz zwrócona była w stronę okna zasłoniętego starannie kratą i kawałem materiału aby w pomieszczeniu panowała ciemność, wyobraziłam sobie jak jego brzuch wyglądający jakby połknął całego arbuza wydyma się z trzaskiem guzików, szwy koszuli pękają i brzuch rośnie, rośnie i rośnie aż wypełnia całą izebkę. Tak, wiem, mam dziwną wyobraźnię. Zamiast trzasku guzików usłyszałam jedynie trzask krzesła pod jego ciężarem. Flames uniósł moją głowę delikatnie aby uderzyć nią boleśnie o blat.

- Ostatnia prośba. Jeden podpisik, jeśli tym razem się nam sprzeciwisz, tracisz jedynki - Jakby chcąc skwitować jego słowa, Flames przytknął mi dłoń do twarzy w okolicy brody.

Uważacie te wydarzenia za nierealne? Tak to naprawdę wygląda. Psy, a dokłaniej kundle mogą znęcać się nad kim mają ochotę i nie ponoszą obowiązków karnych, bo tak. Bo oni mają władzę a jedno słowo pałarza liczy się razy cztery. Nie ważne co zrobisz, nawet gdy wyplujesz gumę do żucia na chodnik gliniarz może wmówić ci narażanie bezpieczeńtwa innych.

I straciłabym moje jedynki, gdyby drzwi nie skrzypnęły a chwilę potem wielkie ciało Flames'a nie opadło na mnie bezwładnie. Gdy z trudem uwolniłam się spod niego zobaczyłam tylko rozdziawioną gębę grubasa zza biurka, wpatrzonego we mnie nieruchomym wzrokiem. Przełknęłam krew ze śliną i zmarszczyłam brwi. Po chwili doszło do mnie, że to nie ja jestem obiektem jego strachu lecz to, co stoi za mną. Powoli odwróciłam głowę czując, jak krew Chester'a przesiąka mi przez więzienne obuwie.

W tym samym momencie światło lampy zachwiało się, uniosło a ja dostałam metalowym kloszem w głowę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro