IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się z wielkim bólem głowy i częściowo utartą pamięcią. Leżałam na twardej powierzchni a jedyne światło sączyło się z lampy naftowej obok łóżka. Okazało się, że znajduję się na kozetce szpitalnej. Miałam w ustach palec i coś metalicznego, bez problemu doszło do mnie, że to krew. Na krawędzi siedziała Jane z palcem wsadzonym w moje usta. Chciałam wstać, ale ból w ramieniu obezwładnił moje ciało. Skrzywiłam się.

Gdy dziewczyna zobaczyła, że się obudziłam zabrała rękę. Przyłożyła ją do mojej szyi i palcem wskazującym zaczęła grzebać. Mierzyła mi puls.

- W normie! - Krzyknęła.

- Czemu miałam twój palec w buzi? - Spytałam oszołomiona.

- Taka transfuzja krwi. Medycyna alternatywna.

Usłyszałam otwierane drzwi a po chwili do środka wlało się nieco światła. Gdy z trudem uniosłam głowę, ujrzałam Slendermana w białym fartuchu usmarowanym zeschłą krwią narzuconym na garnitur i wiszącym do połowy uda mężczyzny. Wyglądał mimo wszystko elegancko. Podszedł do mnie, a jego smukłe nogi z gracją skrzyżowały się na kostkach.

- Stabilna? - Zapytał Jane.

Dziewczyna wycierała zakrwawiony palec w chusteczke. Miała nacięcie na opuszku kciuka. Po chwili zauważyłam, że każdy palec ma bliznę w kształcie rozcięcia właśnie na opuszkach.

- Tak, raczej tak. Układa logiczne zdania, jest świadoma co się dzieje wokół.

Slend wyjął z kieszonki notes i długopis. Otworzył go i zaczął coś szybko notować. Gdy lekko przekrecił długopis, błysnęło z niego światło. Miał zamontowaną latarkę.

Nachylił się i kciukiem otworzył mi szerzej powiekę. Odwróciłam szybko głowę i zabolało mnie ramię.

"Chcę sprawdzić czy nie wylały ci się oczy" usłyszałam gdzieś w głowie "zaufaj".

Przekręciłam niechętnie głowę w jego stronę na co znów uniósł mi najpierw jedną, potem drugą i poświecił. Skrzywiłam się. Gdy przestał, jeszcze dłuższą chwilę miałam mroczki przed oczami.

- Gdzie Jack? - Zapytałam.

- Jack! - Zawołała Jane - Willy cię woła!

Najpier cisza, po chwili dopiero usłyszałam kroki a następnie w drzwiach stanął chłopak. Spojrzał na mnie i przyspieszył, dopóki nie stanął tuż nade mną.

- Możecie... - Powiedział porozumiewawczo.

Jane wstała i wraz z Slendermanem opuścili pomieszczenie, przymykając za sobą drzwi. Jack zajął miejsce dziewczyny i ujął moją dłoń.

- Dlaczego mnie zostawiłeś? - Zmrużyłam oczy.

Po chwili odpowiedział.

- Nie zostawiłem - Westchnął - To nie tak. Zaszedłem go od tyłu i wbiłem skalpel w głowę. Złamał mi się na pół - Na dowód puścił moją rękę i wyjął szybko z kieszeni kawałek ostrza - Potem zaniosłem cię tutaj.

- Kto... Co to był za stwór - Chciałam podnieść się na łokciach, ale bolące ramię mi w tym przeszkodziło. Opadłam z szelestem na twardą poduszkę. A Jack delikatnie dotknął mojego policzka.

- Nie ruszaj się. Oni... Oni pojawiają się znikąd. Myślę, że tworzą się w okolicacach Death Stone.

- Death Stone? - Powtórzyłam smakując te wyrazy.

- To ten wielki głaz na środku polany. Nie są groźni, jeśli nie poruszasz się zbyt szybko ani nie pojawiasz zbyt blisko ich kamienia. Jeszcze nikt nie obejrzał go z bliska - Tłumaczył powoli, z opuszczoną głową. Po chwili uniósł ją lekko. Zachowywał się tak, jakby na mnie patrzał. Z powrotem chwycił moją dłoń i pogłaskał jej wierzch - Jedzą wszystko co stanowi zagrożenie. Boją się najprawdopodobniej, że ktoś ukradnie im kamień. Nazywają się Glasterzy.

- Glasterzy - Powtórzyłam za nim - Czym oni są?

- Nie mam pojęcia.

- Dlaczego wcześniej mnie nie uprzedziłeś?

- Chciałem, ale zaczęłaś biec w tamtym kierunku. Zanim zdążyłem cię zawołać, już widziałem, że wyłazi zza skały. A gdy cię schwytał, okrążyłem biegiem polanę i zaszedłem go od tyłu - Przełknął ślinę - Cieszę się, że nic ci nie jest.

- Nic? To rozszarpane ramie... To nic?

- Zaszyłem je osobiście.

Wyswobodziłam dłoń z jego ręki i dotknęłam miejsce najbardziej pulsujące z bólu. Było całe w bandażu. Faktycznie, pod nim poczułam coś wystającego.

- To się... Zagoi? Czy będę kaleką? -Spytałam szybko.

- Prawie nadgryzł ci ścięgno. Myślę, że rana będzie się brzydko goić, ale nic ci nie będzie, Willy.

W myślach odetchnęłam z ulgą, w rzeczywistości zachowałam kamienną twarz. Nagle moje serce przyspieszyło gdy sobie coś przypomniałam.

- Gdzie są... Rzeczy...

Spochmurniał, jakby bał się do czegoś przyznać. Cofnął ręce i zabębnił palcami w swoje kolano.

- Gadaj! - Krzyknęłam.

- Zostały tam. - Powiedział szybko, po czym dodał -Gdy go zabiłem a ty opadłaś na ziemię musiałem zdjąć ci plecak by zanieść cię bezpiecznie z powrotem do rezydencji.

Zamknęłam oczy.

- Trzeba po nie wrócić - Wymamrotałam.

- Nie chcę tego przechodzić drugi raz. Zostały blisko Death Stone. - Poczułam, że wstaje. Uchyliłam powieki.

- A w nocy?

- Są tam zawsze, Willy. Nie da się ich obejść. Glasterzy są tam zawsze.

Z tymi słowami chłopak zaczął zbliżać się do drzwi.

- Gdzie idziesz?

- Po kolejną kroplówkę.

Poczułam, że odchodzi mi cała krew z twarzy. Willow, nieustraszona Willow boi się kroplówek. Odwróciłam lekko głowę w kierunku prawej ręki. Moje zgięcie w łokciu zabandażowano, ale bez problemu mogłam sobie wyobrazić wenflon. Mniej by mnie to obrzydzało gdyby ktoś pokroił mi rękę. Posiadam pewnego rodzaju strach przed substancjami wlewanymi dożylnie. Dokładniej to przez więzienie. Dawno temu, na początku mojego pobytu dostawałam mnóstwo kroplówek a pielęgniarki więzienne zapewniały, że tak się na początku robi każdemu nowemu. Aby dożywić więźnia bo większość ich pochodziło z patologii i głodu. Od cieczy wlewanej w mój organizm robiło mi się niedobrze, miałam zawroty głowy i omamy słuchowe.

Faszerowali mnie kroplówkami dwa tygodnie, aż pewnej soboty, udając, że śpię, podsłuchałam rozmowę Hayesa. Byłam wówczas chwilowo sama w celi bo wszyscy ode mnie podostawali wypisy lub skierowania do innego zakładu. Mężczyzna otworzył wielkie, pancerne drzwi i wszedł do środka z kimś, kto wyglądał jak lekarz. Doktor trzymał w ręku notes i zapisywał wszystko co Hayes mu dyktował. Co jakiś czas zadawał pytania.

- Jak reaguje?

- Jest spokojniejsza. Tylko trochę ma obniżoną reakcję psychoruchową i praktycznie w ogóle nie oddaje moczu. Wkrótce może zacząć coś podejrzewać więc trzeba będzie wprowadzić kruszonki do napojów.

Sparaliżował mnie strach. Podawali mi coś, co z pewnością nie było ani solą fizjologiczną, ani glukozą.

Pół otwartym okiem przyglądałam się lekarzowi. Nie patrzeli raczej w stronę mojej twarzy, chyba, że gdy od czasu do czasu rozmawiali konkretnie o mnie, nie o skutkach ubocznych.

Obserwowałam go spod rzęs, przez co obraz był niewyraźny do końca. Mężczyzna był niski i łysy. Miał uwydatniony brzuch i złowrogi wyraz twarzy. Oczy, szeroko rozmieszczone lustrowały moje liche ciało, a gdy uniósł wzrok na twarz, przymknęłam powiekę. Serce zabiło mi szybciej gdy usłyszałam, że się zbliża.

- Co jest? - Głos Hayesa rozniósł się echem po pokoju.

Lekarz bez odpowiedzi wyjął z kieszonki fartucha strzykawkę. Odbezpieczył igłę, po czym wymacał ampułkę i pobrał z niej ciecz. Postukał palcami w tłok. Gdy nachylił się nad moim odkrytym ramieniem poczułam zapach papierosów i wody kolońskiej. Poderwałam się jak szalona, kopnęłam go w brzuch na co ten się przewrócił. Hayes zareagował i chwycił mnie za szyję. Gdy przygwoździł mnie z powrotem do łóżka poczułam, jak tchawica się zaciska.

- Hej... Willy? - Usłyszałam, co wyrwało mnie z zamyślenia. Spojrzałam w stronę drzwi i ujrzałam Jane - Wszystko gra? Chyba masz gorączkę - Podeszła bliżej - Zawołać Slendermana?

- Gra - Machnęłam ręką, która nie była przykuta do kroplówki.

Lewa ręka była zupełnie sprawna.

Jane uniosła wyżej to co trzymała w dłoniach. Igła. I butla.

- To morfina - Powiedziała wreszcie i zaczęła iść w moją stronę - W bezpiecznym stężeniu. Nie uśniesz, ale ból zostanie chwilowo unieszkodliwiony - Zdjęła pustą butelkę i na jej miejsce podłączyła nową - Za godzinę będziesz już w stanie chodzić. - Nachyliła się, żeby zrobić mi zastrzyk w ramię.

- To tylko ręka. Dlaczego nie mogę? - Skrzywiłam się, gdy poczułam kolejną turę zimnej cieczy w żyły. Po chwili już tylko ukłucie i narastający ból.

- Glaster strasznie cię poobijał. Na początku nie kontaktowałaś a gdy trochę zaczęło ci świtać okazało się, że masz wstrząs mózgu.

Zamknęłam oczy.

- Jestem tutaj drugi dzień a już mnie atakuje jakiś mutant - Mówię cicho - Co następne? Ufo?

-  Trzeci. Przespałaś wieczór i noc. Jest ranek.

- Dlaczego tyle spałam? Podaliście mi... Coś? - Spojrzałam na nią. Wkładała zastrzyk do plastikowego woreczka.

- Tylko morfinę i kroplówkę. Pierwsza morfina była w zastrzyku który zrobił Jack. Potem wypiłaś 2 butle glukozy, a to trzecia, ostatnia.

- Czy to konieczne?

- Tak zalecił Slenderman. Wszyscy którzy cię poznali są przestraszeni. Wszyscy chcą Ci pomóc, Willy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro