VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pokój Jack'a znajdował się za drzwiami na przeciwko pokoju Jane. W sumie to było dla mnie dosyć wygodnym rozwiązaniem, gdy ten zacznie mnie denerwować pójdę sobie do niej zobaczyć czy śpi (Po cichej muzyce wydobywającej się z wnętrza wnioskuję, że chłopak rozbudził ją na dobre).

Weszłam jako pierwsza, zatapiając się w kompletną ciemność. Od razu też poczułam pod bosymi stopami, że na podłodze coś jest rozlane. Jack sięgnął ręką do włącznika na ścianie i zapalił światło z charakterystycznym pstryknięciem. Pokój powoli zaczął naświetlać się, zaś było to światło przyćmione, nienaturalne. Tak, jakby miał tylko jedną żarówkę która niebawem się spali.

- Nie myślałeś nad świeczkami?

- Jestem wrażliwy na światło ale widzę, że masz duszę romantyczki.

Zignorowałam jego spostrzeżenie i rozejrzałam się po pokoju. Był średnich rozmiarów w ciemnych, stonowanych kolorach. Widać, że mieszka tutaj nastolatek który fascynuje się sztuką. Pod szczelnie zasłoniętym oknem rozłożył pustą sztalugę przykrytą białą szmatą zaś tuż obok piętrzył się stos zupełnie nowych, płóciennych platform, niepościelone łóżko ledwo skrywało się pod narzutą umorusaną w niebieskiej farbie, zresztą wszystko tutaj w niej pływało. Nawet ciemne ściany zdobiły odbite różnokolorowe dłonie, widać, że nie należały do jednej osoby.

- Jack?

- Huh? Przepraszam za bałagan.

- Znaczy... Zaraz. Daj mi ochłonąć.

Podeszłam do biurka częściowo rozwalonego na kawałki. Tam leżał szkicownik i kilka obierków od ołówka, szklanka wody w której pływał martwy robak, otworzona tubka z wyschniętą farbą i gumy do żucia. Obróciłam się w stronę bezokiego który w tym czasie zamknął drzwi i zaczął ogarniać z wierzchu wszystko wokół. Gdy zobaczyłam co rozlane było pod drzwiami i skąd wypływało, poczułam mrowienie w nogach, pod kolanami. Wdepnęłam w krew która sączyła się z bardzo podobnej szafy do tej w salonie. Tyle, że tam stały słoiczki z surowicą i narządami, nie zestaw małego chemika.

- Jack...

- To nic, nie przejmuj się. Zaraz zetrę.

- Jack ty masz równo pod sufitem? Na co ci kawałki zwłok?

- Mam równo pod sufitem - Wskazał palcem do góry - Inaczej tynk by odpadał. Nie komentuj, dobrze? Każdy ma swoje fetysze - Otworzyłam usta gdy to powiedział, ale szybko dodał - Żartuję gamoniu. Kiedyś wyjaśnię.

- Chciałabym, żebyś wyjaśnił to dzisiaj.

Chłopak zatrzymał się przy składaniu narzuty w kostkę. Widziałam jego napięte mięśnie rąk, wcześniej nie zwróciłam na nie uwagi. Teraz widziałam je dobrze przez marne światło które nie było w stanie dotrzeć wszędzie i podkreślało załamania. Jack nie był suchoklatesem za jakiego go miałam. Ale nadal był przeraźliwie chudy.

- Jack?

- No?

- Nie masz włosów na rękach, to takie gejowe.

Zaśmiał się i położył narzutę na krzesło postawione przy łóżku. To wyglądało tak, jakby... Nie wiem, ktoś mu czytał do snu siadając na tym krześle? Z tym mi się skojarzyło.

- Siadaj Willy. Teraz odpowiem ci na tyle pytań ile chcesz.

Podeszłam do łóżka, postawiłam buty na podłodze i usiadłam po turecku uprzednio odgarniając kołdrę. Jack za to trzymał odległość bezpieczną, opierając się o komodę. Wyczułam jak parodiuje moje instynkty.

- Po pierwsze... Zaczniemy od tego co najbardziej mnie obchodzi, dobra? - Skinął głową, bardzo powoli - No więc... Dlaczego zabiłeś mojego brata? - Starałam się zachować spokój na tyle ile to było możliwe.

- Will... Ja szukałem jedzenia... Musiałem...

- Nic nie musiałeś.

- Musiałem, Willy. Moje ciało jest dziwne. Żeby przeżyć muszę jeść... Nerki. Muszę jeść nerki, okay?

- Wiem. Ale to był mój brat...

- Nie kochałaś go.

- To był mój brat ty dupku!

- Codziennie modliłaś się, żeby umarł bo rodzice poświęcali mu więcej czasu niż tobie.

- Zamknij się.

- I nie jest ci nawet przykro, jesteś wściekła bo wina spadła na ciebie. Był pod twoją opieką, mogłaś go pilnować gdy bawiliście się na łące. Twoja matka zadzwoniła na policję i wtedy ją zabiłaś, wyrok był słuszny.

- Ale gdybyś go nie ruszył, w ogóle nie miałby miejsca! I dostałam wyrok za dwie osoby!

- Daj mi coś wyjaśnić. Po tym wszystkim miałem wyrzuty sumienia, okay? Ale nie mogłem cię ratować. Musiałem zaczekać kilka lat. Dziś pełnia. Podsunąłem podpalenie zakładu karnego bo chciałem ci to wszystko zrekompensować. Rozumiesz?

- Jesteś popieprzony! - Zerwałam się z łóżka - Nie mogę na ciebie patrzeć!

- Ja niestety też nie mogę patrzeć na ciebie. Wdech, Willy.

Posłusznie wzięłam wdech i usiadłam bardzo powoli na dawne miejsce. Jack skinął głową i chwilę zdawał się na mnie patrzeć. Oczywiście, że to niemożliwe, ale poczułam się obserwowana. Po chwili zorientowałam się co jest grane. Szarpnęłam się nagle, skuliłam i zaczęłam krzyczeć.

- Spieprzaj z moich myśli! Miałeś tego więcej nie robić! Spieprzaj! - Wiłam się jak dzika usiłując go z siebie wyrzucić - Chuja masz a nie wyrzuty sumienia pierdolony psychopato! Psychopaci nie mają wyrzutów sumienia!

Potem już tylko zwijałam się, skomlałam i co jakiś czas wrzeszczałam starając nie myśleć o niczym. Wiem, że takim postępowaniem go rozproszę i opuści moje myśli. A propo, wiecie dlaczego w zakładzie psychiatrycznym pacjenci z pewnym zaburzeniem którego nazwy nie pamiętam zachowują się podobnie? Oni są pewni, że ktoś ich czyta. I tym sposobem właśnie próbują zagłuszyć siebie. Zagłuszyć uczucia. Tak przynajmniej słyszałam.

Kiedy emocje opadły a ja leżałam już tylko zwinięta w kłębek cała się trzęsąc, Jack wstał i zbliżył się do mnie. Podparłszy się kolanem o łóżko sięgnął do mnie ręką umieszczając dłoń na ramieniu.

- Już okay? Mam nadzieję, że obudziłaś kogokolwiek, byle nie Sally.

- K-kim jest... Aaa dobra. - Odepchnęłam go i wstałam - Masz nauczkę, że moje myśli to moja sprawa. I więcej mnie nie dotykaj bo nie skończy się na odepchnięciu.

Chłopak westchnął i wrócił na krzesło. Byłam przygotowana na kolejny atak paniki ale już nie powtórzył czytania mnie. I bardzo dobrze bo wiecie co? Wtedy cała nienawiść uszła wraz z krzykiem. A tego pokazać zwyczajnie nie chciałam. W tamtej chwili myślałam o tłustych fryteczkach z sosem i o tym, że w sumie ten cały Jack nie jest zły.

- Wracając do tematu...

- Nie wracajmy, Willy.

- Słusznie. Ale...

- Nie wracajmy bo jedno z nas nie dożyje świtu a tego nie chcemy.

Otworzyłam szeroko usta pokazując przez przypadek górne zęby. Szybko przymknęłam japę i spuściłam wzrok. Moje zęby są takie krzywe, że aż poziome i mimo to, że Jack jest ślepy (Tylko fizycznie) wolałam ich nie ujawniać.

Także siedziałam w milczeniu troszkę spocona i czekałam aż to on się wysili i zarzuci tematem. Szczerze mówiąc normalnej osobie przeszkadzałaby potliwość ale mimo kuszącej myśli o drugim prysznicu zignorowałam nieprzyjemne uczucie. Choć niezupełnie.

- Chyba pora spać.

- Chyba tak - Przytaknęłam.

- Ben ma pokój...

- Sam se idź do Ben'a, ja nie mam zamiaru.

- To śpisz tutaj.

- To śpię tutaj.

- A ja idę do Jeff'a. Obiecujesz, że nie będziesz grzebała w moich rzeczach?

- Skrywasz gdzieś kolekcję wibratorów?

- Pewnie. Bez nich ani rusz. Slenderman zabronił używania maczety więc latam z potężnym dildosem i wygrażam nim każdemu kto przekroczy - Odkrztusił - Bezpieczną odległość.

- Nie nabijaj się ze mnie!

- Dobranoc Willy.

***

Noc minęła mi bez większych efektów specjalnych. Co prawda trochę przeszkadzał mi zapach preparowanych wnętrzności i farby ale po pewnym czasie po prostu przestałam go czuć. Usnęłam przed świtem gdy leżenie na łóżku Jack'a i gapienie się w sufit z akompaniamentem odgłosów nocy zza okna i szumu własnych myśli które próbowałam ułożyć zaczęły mnie męczyć. To wszystko to zdecydowanie za dużo dla mnie jednego dnia.

Obudziłam się gdy usłyszałam wrzaski z piętra niżej, najpewniej akcja odgrywała się w salonie. Były niezrozumiałe lecz po głosach rozpoznałam dziewczynkę, nastolatka i gromki śmiech opętanego obserwatora sytuacji. Zamknęłam oczy macając językiem wysuszone podniebienie, skupiłam się dokładniej na odgłosach. Próbowałam zwizualizować wszystko i na moment wniknąć do jakiegoś umysłu ale widocznie dzieliła nas zbyt duża odległość. Gdy uznałam, że nic z tego postanowiłam zobaczyć na własne oczy co się tam wyprawia.

Podniosłam się ciężko z łóżka cała połamana po spaniu w niewygodnej dla mnie pozycji. Wyprostowałam kończyny i wyciągnęłam ciało w górę z bolesnym strzyknięciem kręgosłupa. Miałam ochotę na wodę z kranu.

Popadłszy w więzienną rutynę pościeliłam łóżko, założyłam i mocno zasznurowałam buty na wysokości połowy łydki, wsunęłam koszulę do workowych spodni z wypaloną niewielką dziurą na udzie i zwinęłam włosy w kok który nie miał prawa utrzymywać się dłużej niż pół godziny bez gumki. Potem wyszłam z pokoju zamykając za sobą drzwi i zjawiłam w korytarzu. W świetle dnia wyglądał nieco inaczej ale po odzyskaniu orientacji obrałam właściwy kierunek, ku schodom. Nim jednak zeszłam na sam dół brałam szybkie, spokojne wdechy chcąc zapobiec atakowi astmy. Krzyki narastały z każdym krokiem.

Na dole zastałam kilka nowych osób co niezwykle mnie oszołomiło. Jane i Jeffa kojarzyłam bez problemu, siedzieli na parapecie zupełnie ignorując siebie nawzajem. Dziewczyna bawiła się pierścionkiem ubrana w czarną koszulkę i jeansy podkreślając kolorystycznie bladą skórę, Jeff ze znudzeniem obserwował aferę.

Mała dziewczynka odziana w różową sukienkę do kolan i pościerane balerinki stała cała czerwona na środku i płakała w niebogłosy. Jej długie, gęste kasztanowe włosy sterczały w każdą stronę układając w loczki, miała pozadrapywane ręce, kolana i buzię. Pierwsze co pomyślałam to przewróciła się i stąd cały dramat. Ku mojemu przerażeniu po wewnętrznej stronie nóg spływała jej krew, sącząc się powoli spod różowego materiału. A może pierwsza miesiączka i zabrakło czekolady? Cóż, nie. Była za młoda.

Na kanapie z padem w dłoni siedział żywcem wyjęty z lasu elf. Jego blond włosy wypływały spod komicznej czapeczki zaś spomiędzy nich odstawały elfie uszka przebite kilkoma kółeczkami. Twarzy nie zobaczyłam od razu, siedział na kanapie tyłem do mnie. Ale ubranie owszem, od góry. Zielona koszula, wiązany skórzany męski gorset, białe spodnie i buty do połowy łydki.

Wszystko z boku obserwował bardzo wysoki mężczyzna śmiejąc się w niebogłosy. Nie aż tak wysoki jak Slenderman, ale na pewno miał coś koło dwóch metrów. Jego ciało było szczupłe, odziane w pasiastą koszulę, szelki, spodnie, komiczne buty. Na ramionach miał futro z piór i to wszystko w czarno-białych barwach. Włosy, także czarne, opadały mu wesoło na obojczyki okalając szczupłą, rozbawioną twarz, na nosie miał pasiasty stożek a oczy przypominały dwa świecące się węgielki. Tak, na nim skupiłam najwięcej uwagi. Gdy szeroko otworzył usta umalowane czarną szminką ujrzałam rekinie zęby, groźnie zaostrzone ale bardzo zadbane. Po chwili odkaszlnął, oblizał się i znów wybuchnął gromkim, melodyjnym i nieco głupkowatym śmiechem. Mój wzrok zszedł poniżej skórzanego paska, do dłoni. Paznokcie, niezwykle długie umalował na czarno wraz z częścią palców a w lewej ręce zaciskał kolorowe papierki. Był niezwykle intrygujący.

Zastanawiałam się też czy aż tak blada skóra to makijaż. Oczy także umalował więc niewykluczone, że użył białej farby do pokrycia reszty.

Nagle wszyscy się zamknęli. Nie wiedziałam o co chodzi, nikt mnie jeszcze nie zauważył. Stałam tak nieco zestresowana, w ciszy obserwując co się dzieje. Gdy drzwi wejściowe trzasnęły natychmiast obróciłam głowę w tą stronę. Dziewczynka zaś rzuciła się do biegu, bowiem przyszedł Slenderman. Ubrany w swój garnitur, wyglądał identycznie jak podczas naszego poprzedniego spotkania. W mackach trzymał papierowe torby z produktami spożywczymi. Najprawdopodobniej.

- Tatusiu! Ben nie chciał mi włączyć bajki! - Krzyknęła melodyjnie dziewczynka wtulając w nogę Slenda. Ten zaś jedną z macek owinął ją, podniósł a za pomocą innej wytarł łzy z buzi. Wiedział, że jestem i patrzę więc nieznacznie skinął głową w moją stronę.

"Na moment wyszedłem po jedzenie a tu już cyrk!" - Usłyszałam w myślach potężny, władczy głos - "Włącz jej bajkę".

Elf westchnął głośno i wstał, podszedł do telewizora. Po dziewczynce domyśliłam się, że to Sally. Aktualnie dziewczynka śmiała się tak jakby zupełnie nic się nie stało. Slenderman bujał ją w mackach i przekładał z jednej do innej, sprawnie operując przy tym torbami. Dziecko piszczało i wesoło chichotało, jej włosy latały w każdą stronę a sukienka ze sztywnego materiału co jakiś czas odsłaniała kawałek uda więcej.

Gdy wróciłam wzrokiem na środek salonu wszystkie oczy zwrócone były ku mnie. Elf miał dość dziewczęcą i delikatną urodę ale oczywiście po krótkich oględzinach spojrzenie moje i clowna skrzyżowało się bowiem to z nim chciałam złapać kontakt wzrokowy. Z poważną miną wyglądał niebezpiecznie i niespełna rozumu, jednak niezwykle szybko zmienił mimikę na zachęcającą i wesołą. Rytmicznym krokiem podszedł do mnie bez wahania, ukłonił się i spojrzał na mnie z dołu z nonszalanckim uśmiechem.

- Fioletowe?

- Co fioletowe? - Zdziwiona dotknęłam ust z obawy, że posiniały od zimna.

- Czy czerwone? - Zachichotał a mi przypomniało się ostrzeżenie Jack'a. Aby nie krzyczeć, nie wybierać żadnego koloru i najlepiej nie robić nic. Zesztywniałam i milczałam parę sekund.

Clown sztucznie posmutniał, wyprostował się i wrócił na swoje dawne miejsce, niedaleko Jane i Jeffa którzy dawno stracili mną zainteresowanie. Ale elf nadal patrzył. Przyglądał mi się wręcz, wertował, lustrował, lampił się. Wreszcie nie wytrzymałam i nie zważając na Slendermana i na to, że mogę zrobić okropne wrażenie wybuchłam.

- Jak mam gigantycznego syfola na twarzy to chodź tu i go wyciśnij.

Wszyscy znowu spojrzeli na nas a clown wybuchnął jeszcze bardziej gromkim śmiechem, klaszcząc w dłonie i podskakując. Papierki które trzymał pofrunęły na podłogę, zostały brutalnie zdeptane. I rzeczywiście były to jedynie dwa wyżej wspomniane kolory.

- Um... Nie, nie masz - Powiedział speszony elf, wyłączył telewizor, zachwiał się - Jestem Ben. Wybacz.

Skinęłam głową i zadowolona z siebie i tego, że Ben nie zadał sobie trudu na wymyślanie ripost (Co lepsze, tak jakby przeprosił za naruszenie wizualnej strefy osobistej) zwróciłam się w stronę Slendermana. Mężczyzna jednak zniknął wraz z dziewczynką zatem postarałam się go zawołać myślami. Jako odpowiedź przed oczyma stanęło mi "kuchnia".

Ruszyłam zatem w tamtym kierunku patrząc pod nogi na piękny satynowy materiał aby przypadkiem, no nie wiem, nie wdepnąć w robaka zmutowanego na tyle, że postrzeli mnie z M9 w akcie samoobrony.

Slenderman już rozpakowywał zakupy. Pomagał sobie mackami, na jednej z nich jednak niczym na lijanie uwiesiła się Sally. Patrzyłam na nią chwilkę dopóki jej potężne zielone oczy się we mnie nie wbiły. Nieproporcjonalnie małe usteczka uchyliły się w zdumieniu zaś mała musiała chwycić mocniej mackę by przypadkiem nie spaść. Teraz już spokojna wyglądała jak malutka, piękna laleczka podczas gdy moją pierwszą refleksją było "Rozwydrzony bachor" gdy zobaczyłam ją wcześniej.

- Pomóc? - Spytałam zapominając, że nie muszę używać słów. Fajny bajer.

"Jedynie tym, że zrobisz sobie sama śniadanie. Masz tutaj produkty, gdy skończysz wezmę się za obiad. Jest południe".

po tych słowach oraz moim kolejnym mrugnięciu ani jego ani dziewczynki nie było. Wzgrygnęłam się i przez chwilę stałam tak jeszcze czując w nosie zapach siarki mający po kilku sekundach być jedynie wspomnieniem. Potem podeszłam do blatu, bo, żarcie!

Przejrzałam mniej więcej produkty. W większości było to mięso zwinięte w plastikowe woreczki zabezpieczone sznurkiem. Tego wolałam nie ruszać bo owego mięsa pochodzenia nie znałam. Skoro Jack je nerki, kto wie czy Slenderman przed chwilą nie dopadł wiewiórki dla innych dziwolągów.

Przypomniałam sobie gdzie jest masło orzechowe i to właśnie je wzięłam. Z suszarki wyjęłam dużą łychę i szczęśliwa, dumna z siebie udałam z powrotem do salonu gdzie Ben wyparował a clown najwidoczniej razem z nim. Na ich miejsce przybył ten dziwny chudzielec w żółtej bluzie oraz podobnego wzrostu chłopak w pomarańczowej, z białą maską na twarzy. Z czarnych otworów na oczy ziała na mnie pustka a usta namalowano czarną farbą. Zaskakująco podobna do maski Jane ale nie nie, to nie to samo.

- A ty kto? - Zapytał od razu gdy mnie dostrzegł. Zerwał się z fotela i zdecydowanym krokiem podszedł co bardzo zbiło mnie z tropu. Da się kogoś obezwładnić za pomocą słoika i łyżki?

- Eee... Yyy... Zjadacz waszego masła orzechowego. Podbieram je od zawsze i dopiero teraz mnie zauważyłeś? Cholerka, ale mnie zdemaskowałeś.

- Nowa! Jest nowa! - Zaklaskał w dłonie - A jaka ładna - Dodał przeciągając samogłoski.

- Eee... Dziękuję. To... Idę pochłonąć ten piękny słoik w samotności - Wybełkotałam, odsunęłam się od przerażającego chłopaka który zdecydowanie stał zbyt blisko.

Nie był szczególnie wysoki ale mimo wszystko poczułam się zdominowana. Więc teraz pora kulturalnie się wycofać z pola fascynacji moją osobą.

- Zostań, siądź na kanapie. A ja przyniosę gofry!

- O lubię gofry - Rozchmurzyłam się - O ile nie zawierają cyjanku.

- Spokojnie madame.

Podeszłam do kanapy, opadłam na nią i wbiłam łyżkę w masło. Ten jak mu tam, Hoodie nieszkodliwie czaił się w samiutkim rogu salonu. Wtedy moje oczy spotkały uważny wzrok Jeff'a, był zaskoczony i zdawał się mieć lepszy humor.

- Masky już cię lubi - Powiedział - Niesamowite, zazwyczaj ciężko mu idzie zapoznawanie się z nowymi ludźmi. Ale jak już się z kimś ugada to można się z nim przyjaźnić.

- Masky... Ten w pomarańczowym? - Upewniłam się obracając w palcach łyżkę by nadmiar masła Bogów z niej opadł.

- Otóż to - Uśmiech chłopaka poszerzył się jeszcze bardziej na co opuściłam spojrzenie.

Zakrwawiona bluza nie polepszyła mi widoku (Ani apetytu) więc całą uwagę skupiłam na Jane. Przyznajmy sobie szczerze - Jej widok jest przyjemniejszy niż ten zmasakrowanej gęby Jeff'a. Dziewczyna drgnęła gdy zauważyłam, że chłopak szturchnął ją ramieniem. Odwzajemniła tym samym.

- A ty co? Nie miałaś iść z psem?

- To twój pies - Bardzo powoli obróciła twarz w jego stronę - I twój obowiązek.

- Ja mogę - Wtrąciłam się nadal bawiąc łyżką - Jeśli to nie problem.

- Jeśli Jacky cię wypuści.

- Jeff jesteś okropny - Jane wróciła do zabawy pierścionkiem wiszącym na jej środkowym palcu - Zjedz, Willy. Ja pójdę.

- Właściwie nie jestem już głodna - Odparłam szybko.

Otóż nie. Byłam i to bardzo, ale chciałam spędzić trochę czasu z Jane. Wydaje się najmniej zdradziecka z całej dotychczasowo poznanej bandy. Wszyscy są jacyś podejrzani, a Jack to dopiero ziółko z tego co zdążyłam się przekonać.

- Zjedz śniadanie - Powiedziała pewnie - A Jeff wyprowadzi swojego psa.

- No japie...

- Jeff!

Chłopak momentalnie spochmurniał, makabryczny uśmiech nie dodał mu tym razem pozornie szczęśliwego wyglądu. Wytarł dłonią krew a następnie przesunął nią Jane po ramieniu.

- Pajacu głupi! - Krzyknęła i odepchnęła go.

Ponownie nabrałam na łyżeczkę porcję masła orzechowego i ponownie nie zdążyła wylądować w moich ustach. Chłopak po chwili przepychanek odepchnął ją na tyle mocno, że przewróciła się. Gdy chude ciało uderzyło o ziemię dziewczyna z szokowaną miną popatrzyła na niego. Odstawiłam słoik na stół i zerwałam się z miejsca. Jeff uspokoił mnie gestem dłoni, podszedł, chwycił ją za ramiona i podniósł jednak dziewczyna nadal z szeroko otwartymi oczami patrzyła na niego w ciszy. Potem powoli otworzyła usta z których nie od razu wydarł się krzyk.

- Miałeś już nigdy tego nie zrobić! - W pierwszej chwili byłam pewna, że rzuci się na niego z paznokciami ale obrała przeciwny kierunek wybiegając z salonu.

Stałam osłupiała wracając wzrokiem na Jeff'a. On machnął ręką lekceważąco i oparł lędźwiami o parapet. Nim zadałam pierwsze pytanie znów podniósł dłoń na znak, że mam zamilknąć.

- Wielu rzeczy nie wiesz.

- I się nie dowiem?

- Najpewniej nie ode mnie. I najpewniej nie od niej - Wzruszył ramionami.

Powoli opadłam znów na kanapę ale na masło orzechowe nawet nie zerknęłam. Potraktował ją jak szmatę co okay, nie wzbudziłoby we mnie aż takiego zdziwienia gdyby nie reakcja samej Jane i słowa z jakimi opuściła pomieszczenie. Nikt tak nie reaguje bez powodu. Na jej miejscu po prostu użyłabym całej swojej siły żeby on też upadł, tyle, że przez okno. Nie trzeba być Sherlockiem jednak, żeby wiedzieć iż Jeffrey nie pierwszy raz się nad nią znęcał.

- Przeproś ją.

- Nie?

- Przeproś Jane - Wyprostowałam się chcąc wyglądać pewniej.

- Bo?

- Bo...

- Właśnie.

- Bo ona cię znienawidzi.

Patrzył na mnie dłuższą chwilę i obrócił spuszczoną głowę w bok. Spodziewałam się czegoś więcej.

- Willy ma rację - Jack wyrósł za mną opierając dłonie o kanapę.

- A ty milcz.

- Sam milcz.

Popatrzyłam na bezokiego zdziwiona a ten oczywiście nie odwzajemnił spojrzenia, obrócił jedynie głowę w moją stronę. Ubrany był identycznie jak tej nocy gdy szliśmy tutaj, czarna bluza i jeansy wiszące na chudych nogach, niebieska maska.

- Nerka zjedzona czy chcesz moją?

- Jeff proszę cię, bo też się obrażę - Burknęłam i znów wróciłam do Jack'a - Co tu robisz?

- Mieszkam. I mam coś dla Ciebie.

- Dla... Mnie?

- Dla ciebie.

Zapominając całkiem o maśle orzechowym i sytuacji z Jane wstałam powoli.

- Co takiego?

- Pozwól do pokoju.

- Dopiero co z niego wyszłam.

- Pozwól.

Pozwoliłam zatem. Ruszyłam za chłopakiem najpierw po schodach, potem przez korytarz by na końcu znaleźć się pod drzwiami. Ten otworzył je, przepuścił mnie i zaprosił gestem dłoni. Popatrzyłam na niego pytająco i weszłam tam powoli, szukając najmniejszej zmiany ale wszystko wyglądało tak samo jak zostawiłam po przebudzeniu.

- Mam nadzieję, że nie grzebałaś mi po rzeczach.

- Nie.

- Dobrze - Podszedł powoli do drzwi których wcześniej nie zauważyłam lub nie zwróciłam uwagi - Może ci się nie spodoba. Może mnie znienawidzisz...

- Jack...

- Ale... - Zniknął w ciemnym pomieszczeniu.

Coś spadło, coś huknęło, coś zaszeleściło aż ten wreszcie wyłonił się z powrotem. W dłoniach trzymał plecak.

- Masz dla mnie plecak? - Spytałam więc, siadając na łóżku rozczarowana.

- Zawartość jest twoja.

Podał mi go więc odnalazłam zamek. Emocje buzowały bo w jednej chwili znowu czułam tą dziwną niepewność, kto wie, czy nie chce mi wcisnąć zabitego kota czy coś. Otworzyłam go, ostrożnie zanurzyłam dłoń i wymacałam coś miękkiego i ciepłego. Wyjęłam czując pod palcami ubranie. Jednak to co zobaczyłam...

Zamarłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro