XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moja utrata przytomności była skutkiem ubocznym zakażenia. Oczywiście, to nie było zwykłe zakażenie.

Odkąd Jack dowiedział się, że ma mi coś zrobić (Choć sama nie mam pojęcia co to jest, ale jeśli gwałt to nie tylko oczu nie będzie miał ale i zębów), opiekował się mną tydzień. Nie odpowiadał na moje pytania w związku z tym robieniem. Stresował się i schudł bardziej, widziałam to po jeszcze luźniejszych spodniach. Jego dłonie non stop drżały.

Miałam totalną labę, bo jedyne miejsce gdzie wychodziłam to toaleta, a posiłki i tym podobne serwowano mi pod nos. Bezoki nawet nie dogryzał, pierwsze trzy dni nie odzywaliśmy się do siebie wcale. Później nasz kontakt ograniczał się do pytań zamkniętych i tych o samopoczucie. Wszystko notował więc kłamałam.

Całymi dniami leżałam sobie w łóżku. Czasem pozwalał mi korzystać z jego farb i płótna. Ostatnim razem malowałam gdy miałam może dwanaście lat, później moje rozwijanie artystyczne ograniczałam na szkice podczas zajęć wypełniających i bazgraniu po ścianach celi. Mój obraz to było nic specjalnego. Ale muszę przyznać, nudziłam się jak mops. I przeczytałam wszystkie jego książki. Jedyna ucieczka na jaką mogłam sobie pozwolić to ta w krainę wyobraźni.

Doszłam do wniosku, że czytanie to wgapianie się w martwe drzewo i halucynacja.

Jack strasznie mnie przekarmiał. Gdy pytałam dlaczego dostaję taką ilość jedzenia mówił za każdym razem, że powinnam przytyć bo nogi schudły mi do tego stopnia, że "kotek" Sally bez problemu przebiegłby pomiędzy nimi. I kto to mówi? Oczywiście nieco przesadził, moje nogi były po prostu szczupłe. Mimo wszystko ciekawe skąd wiedział. Brzuch zawsze miałam wzdęty od ilości żarcia jakie mi dawał i czasem treści żołądkowe podchodziły mi do gardła, jednakże i tak czułam satysfakcję. Jestem odwrotnością anorektyczek. Jem strasznie dużo i bardzo rzadko tyję, ograniczam przyjmowanie pokarmów tylko przed jakimiś większymi akcjami bo wtedy jestem zwinniejsza.

Przez cały tydzień udało mi się stworzyć wyżej wspomniany ładny, ale nie perfekcyjny pejzaż jak wyobrażam sobie Nowy Jork. Jack gdy zastawał mnie przy malowaniu chwilę obserwował i kiwał głową z uznaniem. Jego pokój w pewnym sensie stał się moim pokojem, on noce spędzał u Bena a za dnia jedyny czas w którym tu przebywał był albo związany ze mną, albo z zabieraniem nerek z gablotki lub wnoszeniu nowych i zanurzanie ich w surowicy. Raz zażartowałam, że to jego marynata, na co obejrzał się w moją stronę z wyczuwalną śmiertelną powagą.

Cały czas towarzyszyło mi uczucie, jakbym zrobiła mu coś okropnego. Pamiętałam jednak, że to on zabił mi braciszka. Z kolei mój bliźniak albo również nie żyje, albo buja się gdzieś w Minnesocie. Ewentualnie trafił na progi sekty, albo stworzył własną. Nie zdziwiłoby mnie to, bowiem ma ogromne zapędy do tego typu rzeczy. Ma, lub miał.

Nie posiadałam żadnej możliwości kontaktu z nim, ani moim ojcem. Z tatą, mimo to, że lał mnie kablem gdy przeskrobałam, bardzo zależało mi na jakiejkolwiek rozmowie. To był wspaniały człowiek. Pamiętam, że pod poduszką trzymałam zawsze jego zdjęcie gdy miał dwadzieścia lat. Wyglądał jak Apollo - złote loki które po nim odziedziczyłam i bardzo jasne oczy, mocno zarysowana szczęka, silnie zbudowane ciało. Pozował z potężnym karpiem nad jakimś jeziorem, ubrany w kurtkę z klubu wędkarskiego, kalosze i spodenki. Gdy spytałam go o to zdjęcie opowiedział, że potrzeba było trzech mężczyzn aby wyjąć rybę na brzeg. Znalazłam je w albumie babci.

Z biegiem lat tata stracił włosy, nieco się ulał i pojawiły się zmarszczki, ale mimo wszystko pozostał mu czar któremu kobiety nie mogły się oprzeć. Nigdy jednak nie zdradził mojej matki, a okazji miał chyba z tysiąc. Zawsze czytał mi Harry'ego Pottera, codziennie jeden rozdział gdy wracał z pracy i wypił piwo do późnego obiadu przed telewizorem.

Jack dopiero po tygodniu odezwał się do mnie prawie normalnie.

- Ładnie malujesz.

- Ty też - Zwróciłam uwagę na jego niedokończony obraz stojący oparty o biurko - To ćma?

- Mól.

- Oh. Wiesz, nie odróżniam.

- Mole - Przerwał, otworzył szafę i potrzepał starą, wełnianą kurtką. W powietrze wzniósł się mały owad, wyglądający jak malusia ćma. Złapał go w dłonie - Wyglądają tak - Podszedł, abym mogła go zobaczyć.

Gdy rozchylił ręce, na jego kciuk wdrapał się mól, a następnie odleciał. Był brązowawo-srebrny i na swój sposób uroczy.

- Macie ich tu sporo?

- Te cholerniki są wszędzie. Ale nie one są szkodliwe. Tylko larwy.

Zmroziło mi krew w żyłach gdy wspomniał o larwach. Wyobraziłam sobie białe, tłuste żyjątka na każdym ubraniu.

Mól latał chwilę blisko sufitu po czym usiadł na lampie. Z przerażeniem odkryłam, że robaczek spadł martwy na podłogę.

- Dzisiaj jest ten dzień - Westchnął nagle - Musisz wziąć to.

Wyciągnął z kieszeni szklaną buteleczkę pełną małych, łososiowych tabletek.

- Pigułki gwałtu?

- Chciałbym - Odparł - Nasenne.

- To jakby gwałtu.

- Ketrel - Sprostował - Musisz wziąć wszystko. Jakieś tysiąc miligramów tu jest. To nie narkotyki.

- Po co mi ten cały ketryl.

- Ketrel. Działa też nieco znieczulająco - Odkręcił i mi podał. Nachylił się po czym wyciągnął spod łóżka puszkę Dr Peppera - Więc nie poczujesz nic.

- Czyli nawet gdybyś zaczął mnie gwałcić...

- Po prostu je weź - zniecierpliwił się. Był zmęczony.

Otworzyłam napój. Aby połknąć wszystkie, musiałam podzielić to na trzy razy.

- Nie zabije mnie taka ilość? - Zapytałam i oddałam pustą buteleczkę. Peppera postawiłam obok łóżka.

- Nie. Zaufaj mi. Wrócę tu za godzinę gdy zacznie działać.

Faktycznie, po czterdziestu minutach spałam jak zabita. Wcześniej spostrzegłam, że samoczynnie majaczę i przed oczami przewijały mi się dziwne obrazy.

***

Obudziłam się po sama nie wiem ilu godzinach snu. Czułam ogromne przemęczenie i lodowaty pot na twarzy. Słyszałam miarowe kapanie, najprawdopodobniej z sufitu.

Pomieszczenie wyglądało jak zdegradowana sala szpitalna oświetlona mętnym światłem. Na ścianach w półmroku mogłam dostrzec odchodzącą, szaro-burą tapetę od wilgoci, pociemniałą i ujawniającą grzyby na ścianie. Znów leżałam na kozetce, ale tym razem nie czułam bólu. Czułam mróz przenikający moje ciało i okropne mrowienie w każdej jego części. Moje nogi samoistnie dygotały. Gdy chciałam się ruszyć zorientowałam się, że nie mogę. Byłam mocno przypasowana do łóżka, co więcej, ktoś rozebrał mnie do samej bielizny. Czułam ogromny dyskomfort bo moje nogi i brzuch pozostały nieogolone od ucieczki z zakładu.

I wtedy zobaczyłam jego.

Wysoki, odziany w czarną, wielką bluzę bez żadnych nadruków i bordowe joggery. Na nogach miał białe, czyściutkie trampki marki converse. Jego ciemne włosy zostały ulizane do tyłu, odsłaniając jego twarz. Była prawie symetryczna, malinowe usta podkreślały jego urodę i miał cholerny dołeczek w brodzie (czyli mój fetysz). Był ładny, co prawda nie jak jakiś model typu Manu Rios, przeciętny, ładny chłopak. Myślałam, że miał może dwadzieścia jeden lat, dopóki go nie rozpoznałam. Otworzyłam usta z zaskoczenia gdy ogarnęłam, na kogo się gapię. Stanął idelanie w smudze światła więc mogłam mu się uważnie przyjrzeć.

Oczodoły ziały czernią i wypływała z nich czarna maź przypominająca gęstą smołę, jakby płakał. To naprawdę był Jack.

Wyobrażałam sobie jego twarz zupełnie inaczej. Myślałam, że wygląda jak piętnastolatek. Uświadomiłam sobie, że nawet nie znam jego wieku i wiem o nim cholernie mało.

- Jack - Wychrypiałam.

- Będzie bolało - Powiedział prawie szeptem.

Szedł małymi kroczkami, aż wreszcie stanął tuż nad łóżkiem szpitalnim do którego mnie przywiązano. Nachylił się i przyłożył dłoń do mojego policzka. Spojrzałam w czarną pustkę i szczerze mówiąc bałam się, że smoła na mnie kapnie.
Czułam na twarzy jego ciepły oddech pachnący miętówkami Cheetah. Nasze twarze dzieliły centymetry.

- Ufasz mi? - Zapytał i tym razem naprawdę szeptał.

- Nie - Odparłam po chwili - Nie ufam ci.

Położył delikatnie czoło na moim nagim ramieniu. Nie byłam pewna, czy teraz naprawdę przypadkiem nie płacze. Po krótkiej chwili znów podniósł głowę. Wyglądało to, jakby chciał uniknąć tego, że zobaczyłabym na jego twarzy słabość. Odwróciłam twarz w bok, aby na niego nie patrzeć.

- Co teraz zrobisz? - Zapytałam.

Nie odpowiedział. Wyprostował się, zrobił krok w kierunku mojego brzucha i położył kolano lewej nogi na jego brzeg. Drugą nogę przerzucił przeze mnie, a gdy już usiadł, zdawał się wpatrywać we mnie dłuższy moment, wypełniony kapaniem wody z sufitu.

Dotknął palcami miejsca tuż przy linii biustonosza i delikatnie przesunął dłonie w dół po moim półnagim ciele. Zatrzymał się na lini pępka. Naprawdę bałam się, że on zmierza do gwałtu. Mimowolnie jego ciepło spowodowało u mnie dreszcz na co uśmiechnął się pod nosem i spoważniał jak na zawołanie, jakby właśnie się opamiętał. Lewą rękę oparł nad moją głową, prawą ujął moje włosy i zacisnął dłoń. Zrobił to jednak tak, że nie poczułam bólu. Ten gest zmierzał raczej w romantycznym kierunku. Mimo wszystko cała ta sytuacja była pełna seksualnego napięcia. Nie liczyło się teraz to, że jesteśmy w jakiejś melinie. Byliśmy tylko my.

Nachylił się w taki sposób, że bluza połaskotała moje ciało. Zaczynałam się wiercić, na co przybliżył usta do mojego ucha. Starałam się nie odpłynąć, gdy na szyi tuż pod nim poczułam ciepło. Jack chciał mnie uspokoić i doskonale to wiedziałam.

Naprawdę tego nie chciałam, ale zaczynałam go pożądać. W tamtej chwili zdawał się być niesamowicie gorący, choć w rzeczywistości mam go za durnia.

- Nie bój się mnie. To dla twojego dobra - Powiedział cicho.

- Gwałt nie jest dobry.

- Nie jestem gwałcicielem. Prędzej bym się z tobą kochał.

Poczułam paraliżujący skurcz w podbrzuszu gdy to usłyszałam tuż przy moim uchu. Przez ułamek sekundy wyobraziłam sobie, jak kocham się z Jack'iem, ale szybko starałam się pozbyć tej myśli. Prawdopodobnie siedział w mojej głowie bo jego usta drgnęły ku górze.

- Przepraszam, ale muszę. To dla twojego dobra, mała - Powtórzył i się podniósł do zgarbionego siadu - Pieprzony Glaster. Miałem nadzieję, że nie będę musiał tego robić.

Jego dłonie przesunęły się od moich przedramion do samych barków, powodując u mnie falę gorąca gdy tylko dotarł do obojczyków. Potem poszedł wyżej, na szyję. Na początku lekko przycisnął, potem odszukał kciukiem miejsce na szyi i poczułam, jak blokuje mi dopływ tlenu. Chciałam zacząć wić się jak szalona. Nie wiem, czy chciał mnie zabić, czy tylko sprawić, że zemdleję.

Obraz zaczynał się stawać jedynie majaczącym widmem. Jego twarz rozmazywała się coraz bardziej i bardziej, aż rozpłynęła się w ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro