XIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jack właśnie miał opuścić pokój. Mimo to, że strasznie bałam się o to zapytać, musiałam szybko zaimprowizować. Wstałam z krzesła.

- Hej, czekaj - Powiedziałam głośno.

- Uhm? - Odwrócił lekko głowę. Zatrzymałam go przed samymi drzwiami.

- Wiesz... To twój pokój - Starałam się brzmieć odważnie, mówić powoli i zdecydowanie. Nie wiedziałam co zrobić z rękami, więc schowałam je za siebie.

Naprawdę bałam się jego reakcji, bo każde słowo więcej mogłoby sprawić, że albo go wystraszę i zdegustuję, albo stanie się strasznie niezręcznie. Jak w t e d y.

- Nie przeszkadzasz mi tu - Odwrócił się przodem do mnie, uniósł rękę i przeczesał swoje ciemne włosy, ulizując je do tyłu. Lubił tą fryzurę i faktycznie wyglądał w niej świetnie. Ciekawe, czy zdawał sobie z tego sprawę.

- Wiesz... Chciałbyś zostać ze mną trochę dłużej? Zawsze idziesz o dwudziestej drugiej.

Zastygł z ręką uniesioną do góry. Po chwili powoli ją opuścił.

- Chciałabym z tobą porozmawiać - Powiedziałam trochę za szybko.

Gołym okiem mogłam ujrzeć, jak rozluźnia spięte ze strachu mięśnie i niemal usłyszałam, jak z ulgą wypuszcza ustami powietrze. Ta scena coraz bardziej przypominała film porno. Możliwe, że też to zauważył, stąd stres. To okrutne, ale byłby świetnym aktorem filmów dla dorosłych dedykowanym potworom i spółce. Jak każdy stąd.

Nie zamierzałam go uwieść. Chciałam spędzić z nim trochę więcej czasu, niż szare dni, gdzie siedzieliśmy razem w ciszy, on nad obrazem, ja nad książką. Każde moje zdania w jego kierunku zostawały traktowane zdawkowo. Ostatnio jeszcze mniej rozmawiamy bo zakolegowałam się z Laughing Jackiem i Natalie, więc rzadziej go widuję. Wszystko rozpoczęło się od tego, jak pewnego dnia układałam puzzle w salonie. Siedziałam na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, gdy nagle przez puzzle przebiegł L.J. Wściekła wstałam i zaczęłam za nim biec. Wyleciał na ogród więc, pchnęłam wielkie drzwi i pognałam za nim. Nie zwalniał i omijając cieniutkie, niewysokie drzewka zręcznie przede mną umykał. W pewnym momencie noga wpadła mi w jakąś dziurę. Była tak głęboka, że zmieściłabym się do niej cała, ale zbyt wąska. Upadłam na lewe kolano i zawyłam bardziej ze strachu niż bólu. L.J zatrzymał się, obrócił i widząc co jest na rzeczy jego twarz natychmiast zmieniła mimikę z wesołej i rozbrykanej, na zmartwioną. Podszedł blisko, schylił się i złapał mnie za kaptur bluzy Jacka, z którą wciąż nie mogłam się rozstać, odkąd mi ją pożyczył. Wyjął mnie jednym, zręcznym ruchem i postawił na trawie.

- Co to, ulicha? - Zapytałam klepiąc się pięścią w udo aby rozbić ból w mięśniu.

- Królicza nora - Uśmiechnął się a jego głos znów nabrał wesołej barwy.

- A to za - Dałam mu kuksańca w brzuch, aż się zgiął - Za moje puzzle.

Przez chwilę staliśmy patrząc na siebie w ciszy, aż w końcu obydwoje się roześmialiśmy. Od tamtej pory rozmawialiśmy dużo i często, i nie taki diabeł zły jak go malowali. Pokazał mi wszystkie swoje cukierki i tylko żółte były zdatne do jedzenia. Cytrynowy okazał się być naszym wspólnym, ulubionym smakiem. Co więcej, czytał. Pokazał mi rezydencyjną bibliotekę. Mieliśmy tematy do rozmów i wzajemnie polecaliśmy sobie książki. Dużo siedzieliśmy tam, ja na wielkiej szafce na którą pomógł mi się wspiąć, on oparty o nią na podłodze.

Z Natalie sytuacja wyglądała inaczej. Trzy tygodnie temu po rozmowie ze Slendermanem po tym kiedy musiał mnie obejrzeć, po prostu podeszłam do niej i zagaiłam. Zapytałam o co chodzi z Jeffem i wtedy zaczęła wyrzucać z siebie nienawiść mówiąc, że kiedyś byli bardzo blisko "a ta suka Jane mu go zabrała". Miałam raz kiedyś podobną sytuację, ale to szczeniackie zauroczenie jeszcze z podstawówki.

Wiedziałam, że akurat tego wieczoru gdy miałam iść z Jackiem zwiedzić opuszczony Lunapark poza wymiarem, siedzi sama w pokoju i płacze. Ugadałam się z clownem i poszłam do niej. Otworzyłam wskazane przez niego drzwi bez pukania. Ściany miały przyjemny, ciepły, żółty odcień. Umeblowanie było tak, jak w wielu innych pokojach. Białe biurko, krzesło, szafa, łóżko, dywan. Ujrzałam ją siedzącą na łóżku umiejscowionym pod samą ścianą, jak chusteczką wyciera krew z ręki.

- Hej, nie tnij się, proszę - Podeszłam i wyciągnęłam rękę aby oddała mi ostrze. Zrobiła to. Cięcie było trochę głębokie, ale nic poważnego. Otworzyłam okno i wyrzuciłam zardzewiałą żyletkę - Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.

- Jaką? - Spojrzała na mnie. Nie płakała. Po prostu się cięła.

Wzięłam z biurka paczkę chusteczek i jej podałam.

- Jak się o tym dowiesz, musisz iść. Bez żadnych ale - Pamiętałam o ścisłym zakazie wychodzenia poza portal.

Mieli do tego prawo tylko drugi Jack, Jeff, Proxy Slendermana (Między innymi Toby, Masky, Hoodie. Tylko na zlecenie specjalne, bo jeśli proxy i Slenderman są po dwóch innych stronach portalu, wpływ słabnie), Jane w razie ważnego powodu. Ale głównie Jack i Jeff załatwiali wszystko poza portalem. Unicestwiali ludzi którzy przeszkadzali lub w celu pozyskania narządów. Mimo to, że chłopaki byli wobec siebie opryskliwi, stanowili świetny duet.
Kiedyś mógł z nimi chodzić Ben, ale on nie potrafi zabijać fizycznie. Raczej przy dłuższym kontakcie z nim wysiada psychika i samemu chcesz się załatwić. Tak słyszałam.

Tak tylko wtrącę, Toby i Masky strasznie ze sobą rewalizują. Gdy pierwszego dnia Masky zaproponował mi gofry zdziwiłam sie gdy dowiedziałam sję, że to jednak ulubione danie Toby'ego. Chodzi o to, że Masky chciał pokazać, że robi je lepiej niż on. Ostatecznie nie dostałam wtedy tych gofrów. Spalił je.

- C...co?

- Wchodzisz w to?

- Ale...

- Wchodzisz - Powiedziałm pewnie - Zakładaj bluzę.

Pamiętając, że ściany mają uszy nachyliłam się i wyszeptałam jej do ucha nasze plany. Dziewczyna zbladła.

- Portal działa tylko podczas pełni... Do rana...

W odpowiedzi znów podeszłam do okna i wskazałam na wielki, okrągły księżyc.

- Planowaliśmy to od tygodnia.

Udało mi się ją namówić. Spędziliśmy czas świetnie, chodziliśmy po domu strachów, co prawda nieczynnym, ale i tak był klimat. Słychać było świerszcze i sowy, czyli to, czego nie słychać za portalem. Na Lunapark musieliśmy dotrzeć biegiem, półgodzinnym, nieprzerwanym aby zdążyć dotrzeć, zabawić się i wrócić przed świtem. Laughing Jack mówił, że to miejsce jest dla niego jak drugi dom. Wtedy podszedł do kantorka dla sprzedającego bilety osobom chcącym przejechać się na diabelskim młynie. Podwarzył paznokciami okienko, otworzył je, włożył rękę w ciemność i chwilę pogrzebał. Wyjął czarny plecak z pobrzękującymi butelkami.

Upiliśmy się jak czerwie pod kolejką górską. Wypaliłam z Natalie dwie paczki fajek. Gdy doszła czwarta nad ranem, Jack, napierniczony jak żuraw, wstał i wybełkotał bujając się na boki, że pora się zbierać. Cała trójka w drodze powrotnej trzymała się siebie nawzajem, śpiewaliśmy, krzyczeliśmy i śmialiśmy się w niebogłosy. Było mi wesoło jak nie wiem co. Gdy szliśmy pod jakimś domem okno otworzyło się i ktoś na nas krzyknął. Na szczęście jeszcze panowały ciemności i nikt nas dobrze nie zobaczył.

Dotarlismy pod portal o piątej szesnaście. Za czternaście minut zacznie świtać. Mieliśmy ogromne szczęście.

Doszliśmy do rezydenji o szóstej piętnaście czasu poza portalowego. Mimo to, że na zewnątrz panował ranek, tutaj miało miejsce ciekawe zjawisko. Tam minęło kilka godzin, tu zaledwie jedna. Kiedy ktoś jest poza portalem, tutaj panują inne zasady czasowe co nie mieści się w głowie. Na chwilę przestajesz tu istnieć. Tam możesz się zabawić a tutaj mija tylko jedna godzina.

Weszliśmy możliwie najciszej jak się dało. W salonie zastaliśmy tylko Smile'a. Bezpieczniej byłoby wejść oknami, ale po pijaku to raczej nie byłoby bezpieczne.

Odprowadziliśmy Natalie do jej pokoju, zaś ja udałam się do Bezokiego nawet nie żegnając się z clownem.

Gdy otworzyłam drzwi, Jack opierał się o biurko ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Zamknęłam drzwi, zachwiałam się i o nie oparłam. Jeśli powie o wszystkim Slendermanowi, czekają nas ogromne konsekwencje. Powoli podszedł do mnie a ja czułam jak coraz bardziej przyspiesza mi puls, z każdym jego krokiem.

- Ile wypiłaś? - Zapytał niskim, gorącym głosem gdy dzieliły nas centymetry. Oparł się przedramieniem o ścianę i nachylił w moją stronę.

- Nie wiem - Oparłam dłoń o jego ramię. Sama nie byłam pewna co właśnie robię. Nie panowałam nad sobą.

- Willow, czy ty wiesz... - Przerwał gdy moja ręka posunęła się dalej, na jego szyję - Przestań.

Powiedział, abym przestała, ale nie zrobił nic, aby to przerwać. Odsunęłam kawałek jego maski, zamknęłam oczy i przysunęłam się do niego. Czułam ciepło jego ust na swoich mimo to, że się nie spotkały. Chwycił mnie za nadgarstek, odciągnął rękę od swojej twarzy i poprawił maskę drugą dłonią.

- Idź spać - Rzucił krótko.

- Jack - Wyszeptałam.

- Wow, nawet pamiętasz moje imię - Zakpił.

- Jack, proszę...

- O co mnie prosisz - Puścił mój nadgarstek.

W odpowiedzi znów spróbowałam dobrać się do jego ust. Objął mnie w pasie i podniósł, po czym obrócił się, przeszedł kawałek i położył mnie na łóżko ignorując to, że całuję się z jego maską. Gdy chciał się podnieść uniemożliwiłam mu to, wciąż go obejmując. Przyciągnęłam go do siebie w taki sposób, że musiał podeprzeć się rękami i kolanem które miał między moimi nogami.

- Willow, proszę Cię - Zaczął, ale zaniemówił gdy znowu odsunęłam mu kawałek maski.

Zrobiłam to, co chciałam zrobić. Najpierw przycisnęłam lekko swoje, nieco wilgotne usta do jego górnej wargi. Potem na chwilę minimalnie się odsunęłam i przeniosłam na dolną wargę, którą delikatnie zassałam, przesuwając po niej przy tym językiem. Smakował jak... Jak miętówki Cheetah. Jack nie ruszał się, nie protestował, i co gorsza, nie oddał pocałunku. Chciałam zdjąć jego maskę całkiem, ale szybko złapał mój nadgarstek i przycisnął do łóżka.

- Na to ci już nie pozwolę.

Wolną ręką przesunęłam po jego boku. Chłopak chyba sam nie wiedział jak powinien zareagować. Gdy moja dłoń wkradła się za jego bluzę, sunąc po nagiej skórze od biodra w górę, zobaczyłam, jak wykrzywia usta.

- Proszę Cię. Nie chcesz mnie. Nie chcesz tego, Willow. Proszę, uspokój się. Zostańmy w takiej relacji jak dotychczas, proszę - Nachylił się i wyszeptał mi to do ucha, niemal płacząc.

Zabrałam od niego ręce i zaczęłam żałować wszystkiego, co zrobiłam. Też chciałam płakać. Ale nie mogłam. Nie, póki on tu był.

Jack podniósł się, pocałował mnie w czoło, pogładził po policzku. Potem poprawił maskę, wstał i wyszedł.

Płakałam dopóki nie usnęłam.

Nie mieliśmy z tego konsekwencji, Jack krył naszą trójkę.

I właśnie dlatego znieruchomiał gdy zaproponowałam, aby został dłużej. Przypomniałam mu tamto wydarzenie które sama pamiętałam z lukami, ale jednak.

- O czym chcesz porozmawiać? - Zapytał i usiadł na łóżku. Wolałam nie podchodzić, tylko zostać tam, gdzie stoję.

- O... O tym dlaczego nasze relacje się tak ochłodziły. O tym, dlaczego się mnie boisz.

Zaśmiał się i spuścił głowę. Po chwili znów ją podniósł, jakby na mnie patrzył. Powoli wstał i idąc do mnie czułam, jak bardzo zaczynam się bać. Nasze ciała po chwili się już ze sobą stykały, zaś on chwycił moje włosy i zacisnął na nich rękę.

- Chyba lubisz BDSM - Skomentowałam. On na to nie odpowiedział.

- Nie boję się Ciebie, Willy. Boję się tego, co miedzy nami jest.

- A co jest?

- Gdy wtedy przyszłaś, twoje myśli latały wokół mnie jak motyle. I... Przestraszyłem się tego. Sparaliżowało mnie. Willow - Zmusił mnie, abym na niego patrzyła - Willow, ja byłem zakochany raz w życiu.

Powiedz, że we mnie i będziemy żyli długo i szczęśliwie.

- W kim?

- W... W Melanie. Tej dziewczynie... Co zabił ją Helen.

- Kto to Helen?

- Tamten blady, niebieskie oczy. Z którym masz nie rozmawiać.

Zamilkłam bo nie wiedziałam co powiedzieć. Ugodziło to moją godność.

- Boję się pokochać po raz drugi, Willy. Dlatego chciałbym, żebyś nie robiła sobie nadziei. Ja nie jestem do tego stworzony.

Nic nie mówiąc przytuliłam się do niego. Odwzajemnił to, przytulając mnie mocniej. Ale pierwszy się odsunął.

- Tak mi wstyd - Powiedziałam wreszce, unikając patrzenia na niego. Zmusił mnie, chwytając moją brodę. Potem przesunął dłoń na policzek.

- Nie masz powodu do wstydu, Willow. Jesteś jedną z tych dziewczyn, za których można dać się pokroić. Trafiłaś tylko na nieodpowiednią osobę...

- Jesteś odpowiedni, Jack. Jeszcze nie spotkałam nikogo, kto jest bardziej odpowiedni... Jack...

- Wiem, że wiesz.

Przez chwilę nie załapałam. Ale potem doszło do mnie, że mówi o tym, co miało być "snem".

- Tego też się przestraszyłem.

Dotknęłam palcami jego maski.

- Nie masz na co narzekać.

- Jestem szpetny.

- Mogę...?

Nie odpowiedział. Zaryzykowałam i powoli zdjęłam mu maskę, ciągnąc ją ku górze. Nawet nie drgnął. Potem cisnęłam nią w głąb pokoju. Nie chciałam, aby ubierał jej nigdy więcej. Chciałam aby roztrzaskała się na kawałki.

Patrzyłam na jego twarz, ciesząc się nią. Był przystojny, moim zdaniem. Czy ma oczy, czy nie. Był piekielnie przystojny.

- Jestem zazdrosny o Laughing Jacka - Uśmiechnął się chytro.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro