XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamarłam, kiedy stanęłam w progu mojej dawnej sypialni, dokładnie tej, w której dręczyły mnie przerażające koszmary. Kiedy wcześniej szłam przez korytarz aby zaszyć się w samotności, dostrzegłam coś dziwnego. Jack zamykał ten pokój na klucz każdej nocy, a teraz klamka w drzwiach została wyłamana od środka. Chwilę musiałam zbierać w sobie odwagę aby zajrzeć. Moim oczom ukazał się przerażający widok - Wszystkie szuflady i szafki stały otworem, zaś rzeczy z nich ktoś powyrzucał na podłogę. Wszystkie bibeloty, ubrania które mi się nie podobały, książki a nawet bielizna. Spłoszona wyszłam stamtąd czym prędzej i czmyhnęłam do sypialni mojej i Jack'a, nim ten zauważy co odkryłam. W głowie przewijało mi się wiele myśli kiedy wchodziłam do pokoju. I towarzyszył mi przede wszystkim strach. Czy to możliwe, że zrobił to bezoki? A jeśli nie on, to kto? Dlaczego wszystko było zdewastowane?

Chciałam logicznie i racjonalnie odpowiedzieć na wszystko, ale nie mogłam znaleźć żadnego wyjaśnienia. Jesteśmy sami, odizolowani od wszystkich na jakimś pustkowiu, w obcej rzeczywistości. Serce biło mi jak oszalałe, ręce trzęsły mi się nawet kiedy leżały płasko na udach. Mogłabym powiedzieć, że całe ciało mi się trzęsło. Siedziałam w fotelu przy oknie i analizowałam to, co właściwie widziałam. Stare, obdrapane przez myszy meble rzucały cienie na ściany, co oznaczało że niebawem trzeba zapalić świece. Wzięłam kilka głębszych wdechów na uspokojenie. Rozejrzałam się za zapałkami i znalazłam je wzrokiem niemal od razu na komodzie. Już miałam wstawać, gdy nagle w korytarzu rozległ się miarowy, spokojny odgłos stóp. Wsłuchałam się, czekając aż drzwi otworzą się i ujrzę w nich Jack'a. Kroki powoli zbliżały się, a kiedy Jack stał już pod drzwiami, nastała cisza. Tak, jakby stał i słuchał. Patrzyłam uważnie na klamkę, ale ta nawet nie drgnęła. Nie słyszałam nawet charakterystycznego świszczenia starych okien gdy za nimi wiał wiatr. Miałam wrażenie, że gdybym coś powiedziała, nie byłoby tego słychać, jak bym była pod ziemią. W końcu dostrzegłam, że Jack powoli naciska na nią, jak dziecko które chce wejść w środku nocy do pokoju rodziców aby podebrać im coś słodkiego, nie budząc ich przy tym.

- Jack, nie wygłupiaj się! - Powiedziałam czując, jak żołądek zaciska mi się z gniewu.

Klamka zatrzymała się, po czym odskoczyła tak, jakby ktoś nagle ją puścił. Po kilku sekundach na schodach rozległy się głośne kroki, które następnie przemierzyły korytarz. Drzwi otworzyły się i zobaczyłam... Jack'a.

- Wszystko w porządku Willow? Willow! Willy!

***

- Odpoczywaj malutka - Usłyszałam ciepły, miły dla ucha ton. Czułam coś zimnego i mokrego na czole.

- Jackie? - Zapytałam chrypiącym głosem. Odkaszlnęłam, a następnie dodałam - Jackie, jesteś tu? To Ty?

- To ja królewno. Otwórz oczy. Powolutku, bo może Ci się zakręcić w głowie.

Zrobiłam tak, jak chciał. Od razu ujrzałam jego zatroskaną twarz. To była dla mnie spora ulga, zobaczyć poniekąd potwora, ale takiego niegroźnego dla mnie. Dopóki nie otwierał ust, wcale nie wyglądał strasznie.

- Kiedy zemdlałam?

- Kiedy wszedłem do pokoju, Nie wiedziałem o czym mówisz z tym nie żartowaniem sobie, więc poszedłem szybko zobaczyć co się dzieje, a Ty zbladłaś i po chwili leżałaś w fotelu. Wyglądałaś na bardzo kruchą i bezbronną, jak taka maleńka istotka. Nawet kiedy mdlejesz, wyglądasz obłędnie.

- Wow, nie staniesz się nekrofilem?

- Jeśli coś Ci się stanie nie będę miał wyboru.

Zaśmialiśmy się razem, zupełnie naturalnie, nasze śmiechy pierwszy raz od dłuższego czasu brzmiały tak czysto i naprawdę wesoło. A ja poczułam szczęście, promieniujące w klatce piersiowej, takie, od którego przechodzą dreszcze. Uspokoiłam się już i oprzytomniałam, więc wydęłam usta prosząc się o buziaka. Oczywiście dostałam go bez większego problemu. Jack miał chłodne, wilgotne usta, ale za to ciepły oddech wprawiający mnie w otępienie za każdym razem kiedy czuję go na szyji.

Zorientowałam się też, że jesteśmy w salonie. Jack wygodnie siedział na kanapie podtrzymując jedną ręką moją głowę a drugą gładząc mnie po policzku, zaś ja leżałam wygodnie, wyciągnięta na całą długość siedziska. Zimny przedmiot na czole to była biała, pięknie zdobiona pozłacanymi elementami miseczka z lodem. Tą kolekcję zastawy stołowej zostawiliśmy sobie na specjalne okazje, a nawet nie miałam pojęcia, że moje omdlenie to święto. Może dla tych, co życzą mi źle, ale olewam takich ludzi.

- Wiesz może co tak bardzo Cię przestraszyło? - Zapytał mówiąc odrobinę ciszej, niż przedtem - Pamiętasz co to mogło być?

Patrzyłam na niego w milczeniu, zaś jego czarne oczodoły zdawały się wręcz pochłaniać światło. Otworzyłam umysł aby stanął dla niego otworem i mógł zobaczyć moimi oczami i usłyszeć moimi uszami co się działo. Myślałam o wszystkim, co spotkało mnie od momentu, gdy poszłam na górę. Najpierw zobaczyłam, że drzwi od mojej dawnej sypialni, tej, w której sypiałam na początku były dziwnie uchylone, a doskonale wiedziałam, że Jack ma w zwyczaju je zamykać żeby "Ograniczyć dostęp do zbędnych pomieszczeń w celu nie zgubienia się w dużym domu" oraz, ponieważ "Zaczniemy go używać gdy będziemy już w trójkę". Gdy weszłam do środka moim oczom ukazało się wszystko przewrócone do góry nogami. Ubrania, stara bielizna, pościel, gdzie nawet poszewka została zdjęta z kołdry i została ciśnięta w kąt, szuflady, to wszystko wydawało się być dogłębnie przeorane i przekopane. Tak, jakby ktoś czegoś szukał pod ogromną presją, jakby znalezienie tego decydowało o życiu tego kogoś. Potem poszłam do naszej sypialni i usiadłam w fotelu, gdy nagle usłyszałam kroki w korytarzu, zdające się zbliżać, a kiedy zatrzymały się pod samymi drzwiami, klamka poruszyła się, ale nikt nie wszedł do środka. Czułam się, jakby Jack na mnie patrzył, ale wiedziałam, że jest po prostu w mojej głowie i wie teraz wszystko, co znajduje się w moich myślach.

- To wszystko - Powiedziałam, na co chłopak drgnął i skupienie na jego twarzy rozmyło się. Czułam, jak wyszedł z moich myśli, ponieważ moja głowa stała się lżejsza.

- Bardzo dziwna sytuacja. Dziękuję, że pozwoliłaś mi znów czytać - Powiedział spokojnym tonem. Przez ostatnie tygodnie między nami trwała bitwa, której żadne z nas nie potrafiło wygrać i na zmianę zawieszaliśmy broń, by potem do tego wrócić. Albo przy kubku gorącego, ziołowego naparu z rana, albo przy pracach w ogrodzie, a niekiedy nawet kiedy leżeliśmy razem w łóżku i zapowiadało się na gorący seks. Zaczynało się, obelgi zdawały się nie mieć końca, a przez to wszystko zamknęłam się na niego niemal całkiem. Zastanawiałam się, czy nie za szybko podjęłam decyzji o tym, z kim teraz jestem. Czułam, że to, co stało się teraz przekreśliło te wszystkie okropne rzeczy i mogło nas do siebie zbliżyć. Szczególnie, gdy w pewnym momencie poczułam jego dużą, ciepłą dłoń na mojej. Dotyk był pełen wsparcia.

- Willy, nie można Cię tak stresować - Powiedział nachylając się bliżej tak, by nasze twarze dzieliły centymetry. Czułam jego oddech na buzi oraz zapach z ust który podobał mi się szczególnie po dłuższych pocałunkach. Nasze śliny bowiem łączyły się i zostawiało to smakowity aromat - W tym okresie w naszym życiu musimy być spokojni i starać się nie kłócić ani nie siedzieć wiecznie jak na szpilkach. Dasz mi drugą szansę malutka?

W mojej klatce piersiowej pojawił się cień szczęścia.

- Dajmy sobie drugą szansę - Powiedziałam patrząc prosto na jego usta. W odpowiedzi dostałam właśnie to, czego chciałam. Jego mokre, cieplutkie buziaczki. Chłopak zdjął mi miseczkę z czoła, odstawił ją na ziemię, po czym pogłębił pocałunki, przesuwając rytmicznie swoim językiem po moich wargach. Uchyliłam usta. Byłam w niebie.

- Zaczynamy od nowa, tak? - Zapytał delikatnie się ode mnie odsuwając.

- Tak.

Wtuleni w siebie siedzieliśmy razem na kanapie jeszcze dłuższy czas nie odzywając się do siebie w ogóle. Ja, oparta o jego brzuszek, on obejmujący mnie tak, żebym czuła się jak najbezpieczniej. Jedna jego ręka otulała moje ramiona, drugą zaś umieścił na moich plecach, przesuwając uspokajająco palcami. Dzięki temu wyraźnie czułam jego dotyk przez cienki materiał flanelowej koszuli, który sprawiał mi miłe uczucie w miejscu, gdzie akurat się pojawiał. Aż chciałam więcej i więcej. Wreszcie, ku mojemu szczęściu, on odezwał się pierwszy i to nie ja musiałam przełamywać to milczenie. Czasami tak po prostu jest, że żadna ze stron nie wie co powiedzieć więc sytuacja jest nieco napięta, a im dłużej jest cicho, tym trudniej coś wymyślić. Lub w ogóle się przełamać, żeby się odezwać. I od gadki o pogodzie na przełamanie lodów może zrobić się jeszcze dziwniej.

- Miałabyś ochotę zjeść?

Sama mogłam wpaść, żeby o to zapytać.

- Jasne. Mam ochotę na coś porządnego.

Mężczyzna zastanowił się, odchylając lekko głowę do góry. Patrząc na niego z dołu widziałam, jak bardzo przystojny jest moim zdaniem. Zaczynając od szczupłej szyji wychodzącej zza ciemnej bluzy z kapturem i symetrycznie zarysowanym jabłkiem Adama, przechodząc przez jego brodę z małym wgłębieniem na środku. Jego szczęka była moim zdaniem dość dobrze zarysowana, tak, że z każdego profilu dało się zauważyć specyficzny, ale jakże męski kształt. Moje oczy powędrowały nieco wyżej, na usta. Pół pełne, o nieco wyblakłym, malinowym kolorze i nie wiem co jeszcze mogę dodać, bo aż ciężko mi ująć ich kształt. Górna warga, kiedy patrzyłam z dołu, tworzyła łuk, nieco odsłaniając mi jego górne zęby, ale dolnej prawie w ogóle nie widziałam. Uwielbiałam przyglądać mu się fragment po fragmencie i cieszyć się myślą, że zainteresował się mną całkiem przystojny młody mężczyzna. Pochylił się do mnie z powrotem.

- Co powiesz na małe polowanie?

Zamyśliłam się na dłuższy moment.

- Polowanie? To dla mnie bezpieczne?

- Ty nie dostaniesz nawet broni do ręki. Zapolujemy na jakąś sarnę.

Tak więc udaliśmy się do lasu na małe łowy. Daleko nie mieliśmy, ale przejście przez szczelinę w skałach sprawiało mi trudność. Co prawda mój brzuch jeszcze nie był jak napompowana piłka plażowa, ale zaczynał wystawać. Zaokrąglać się. A ja strasznie, ale to strasznie męczyć.

Kiedy wyszliśmy spoza skał, uczucie totalnej klaustrofobii mnie opuściło. Przestrzeń wypełniały duże, wysokie drzewa, ale wiedziałam, jaki bezkres jest przede mną. Nie wychodziłam z naszej kryjówki odkąd tam dotarłam i zapomniałam już niemal zupełnie, jak dziwnie aczkolwiek ciekawie jest po drugiej stronie skały.

- Pamiętaj, nie opuszczaj mnie za bardzo. Najlepiej w ogóle.

- Muszę siku.

- Poważnie? - Odwrócił głowę w moją stronę jakby chciał na mnie spojrzeć, po czym westchnął - Poczekam.

- Muszę się ukryć.

- Nikt Cię nie zobaczy.

- Potrzebuję bo się nie załatwię.

Stanął do mnie plecami. Po cichu odeszłam za najwyższe zarośla i zaczęłam biec przed siebie. Nie obracałam się ani nie zatrzymywałam, tylko biegłam.

Polowanie na Willow.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro