XXIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do drugich urodzin Pauliego żyliśmy bardzo spokojnie i praktycznie nie działo się nic złego. Udało mi się prawie całkiem zapomnieć o przykrych wydarzeniach, Jack snuł teorię, że chodziło o ciążę i związane z nią urojenia, za co dostał szmatą przez głowę. Nasze życie wyglądało dosyć szczęśliwie - skończyłam dwadzieścia jeden lat, miałam zdrowego synka i... Męża. Wzięliśmy ślub. Może i w trzy osoby byliśmy na tej uroczystości, ale dla nas jak najbardziej miała ona znaczenie. Ubrałam długą białą suknię i prześcieradło na głowę, ale i tak wyglądałam niemal jak prawdziwa panna młoda. Jack znalazł jakąś starą marynarkę i się pobraliśmy w ogrodzie.

Paulie gaworzył już w najlepsze, potrafił powiedzieć nawet moje imię. Wymowa J jak Jack sprawiała mu jeszcze trudności, więc wymyślił sobie bardzo śmieszne jak dla mnie przezwisko - Duck. Często nazywałam go moją kochaną kaczuszką od tamtej pory. Tata i mama wymawiał bez problemu, tak samo jak papu, siuu co oznaczało siku, kupka, pitu, czyli piciu, luli. Malec rozwijał się bardzo dynamiczne - Nim się obejrzałam stanął na dwie nóżki, choć musieliśmy go pilnować bo potrafił brać przedmioty z małych mebli i się nimi bawić. Potem zaczął powolutku biegać. Był całkiem wysoki jak na małe dziecko, bowiem sięgał już Jackowi do kolan.

- To przez to miejsce - Uspokajał mnie mąż - Jakoś tutaj niby czas stoi w miejscu, ale wszystko rozwija się szybciej. Jak posadzisz roślinę, za tydzień masz plony.

W urodziny Pauliego mieliśmy istne urwanie głowy. Umyłam podłogi w każdym pomieszczeniu z wyjątkiem sypialni w której spałam na samych początkach. Razem z Jackiem zabiliśmy deskami drzwi do tego pomieszczenia i już dłuższy czas nikt go nie odwiedzał. Wszystko ze względu na dziecko.
Paulie bardzo często tam chodził żeby się pobawić. Nie interesował go ogród, nasza sypialnia czy inne pokoje, a właśnie ten. Odkąd nauczył się raczkować, właśnie tam go ciągnęło. Na początku kiedy zniknął a ja i Jack szukaliśmy go przerażeni, lecz znajdywaliśmy go zawsze tam, nie zwracaliśmy na to aż tak dużej uwagi. Do pewnego wieczora który bardzo nas zaniepokoił.
Była całkiem późna godzina i malec powinien spać. Nauczyliśmy go już, że kiedy się obudzi i nikogo nie będzie w pobliżu, ma nie wychodzić ze swojej kołyski tylko zawołać mamę lub tatę. Wydawał się to rozumieć, bo zawsze spełniał naszą prośbę, do tamtego momentu.
Siedzieliśmy razem na kanapie, ja czytałam książkę, Jack rysował coś na kartce, gdy nagle usłyszałam odgłos który zmroził mi krew w żyłach. Nad naszymi głowami rozległo się tupanie, jakby ktoś biegał piętro wyżej. Spojrzałam na niego zza książki z wymalowanym na twarzy zastygniętym przerażeniem. Odłożył ołówek, zdjął z siebie moje nogi i wstał.

- Pewnie to Paulie - Powiedział cicho.

- Zawsze nas woła - Ucięłam - Jack co jeśli to wróciło? On jeszcze nie biega tak płynnie.

Mężczyzna ruszył w stronę schodów na górę. Jak rakieta dogoniłam go i chwyciłam za przedramię drżącą dłonią. Nie zatrzymało go to, więc poszłam za nim z mocno bijącym sercem, które czułam aż w skroniach.
Z każdym kolejnym stopniem w mojej głowie wzrastało ciśnienie. Bałam się niesamowicie, że Pauliemu coś się stało, ale nie biegłam tam na łeb na szyję. Trauma wróciła w ciągu kilku chwil i już miałam przed oczami to straszne stworzenie, które widywałam w snach. A z nim chciałam widzieć się mniej, niż chociażby Slendermanem.

Jęknęłam cicho kiedy zobaczyłam drzwi od tamtej sypialni otwarte na całą niemal szerokość. Jack wyciągnął rękę za siebie na znak, żebym była cicho. Szliśmy dalej, a kiedy już byliśmy za drzwiami, niemal zemdlałam z przerażenia. Zajrzeliśmy, znaczy ja zajrzałam do środka. Paulie siedział na środku i obserwował coś, czego my nie byliśmy w stanie zobaczyć. Jego mała główka i jasne kędziorki latały to na jedną, to na drugą stronę. Jasne, niemal platynowe włosy i loki odziedziczył akurat po mnie. Dziecko siedziało tyłem do nas.

- Paul, co robisz?

Drgnął, po czym odwrócił lekko główkę przez ramię, niemal jak dorosła osoba wyrwana z zamyślenia.

- Siuuu - Odparł wesoło, po czym wokół niego pojawiła się mała kałuża.

Następnego dnia drzwi zostały starannie zabite deskami i przykryte prześcieradłem. Ani ja, ani Jack nie chcieliśmy widzieć tam naszego malca nigdy więcej.

Po umyciu podłóg wyszorowałam okna, pozbyłam się kurzu. Jack wyszedł, więc mały Paul siedział na kanapie zajęty bazgraniem po kartce. Na pierwsze urodziny mąż przyniósł mu kolorowe kredki, być może nie używał ich za często, ale zajmowało go to na dłuższy czas. Przystanęłam i popatrzyłam na niego. Nos, usta już kształtowały się na wzór Jacka, a kiedy jeszcze zaczął siadać dokładnie tak samo jak on, dostrzegałam podobieństwo za każdym razem gdy skupiony siedział nad papierem. Teraz był jeden z tych momentów w których nie biegał i nie był ciągle w ruchu, więc mogłam mu się przyjrzeć. Po minucie lub dwóch podeszłam bliżej i zmierzwiłam mu jasne kosmyki włosów.

- Aaa - Odchylił główkę - Mama, nie nie nie.

Uśmiechnęłam się. Rozbrajały mnie jego reakcje kiedy ktoś próbował go dotykać po włoskach. Dziecko nie odrywało ani na moment wzroku od kartki.

- Chcesz piciu? - Zapytałam - Albo jedzonko? Mamusia zrobi jedzonko, co? - Kucnęłam.

Dostrzegłam glutka w jego nosku, więc wyjęłam chusteczkę z kieszeni ogrodniczek i przytknęłam ją do jego buzi. Odruchowo dmuchnął, czego też go nauczyłam. Zmięłam ją po czym położyłam na stolik. Będzie na jeszcze jedno użycie.

- Patrz - Powiedział dumny i pokazał mi kartkę. Zamurowało mnie.

Rysunek przedstawiał czery patyczaki, z czego tylko trzy byłam w stanie zidentyfikować. Mnie w czerwonym trójkącie który miał być sukienką i żółtym gniazdem na głowie, Jacka w czarnym prostokącie z dwiema, nieco większymi niż moje czy synka dziurami zamiast oczu. Paulie był między nami jako o wiele mniejszy ludzik. I... I no właśnie.

- Co to jest, synku? - Wskazałam na postać z czerwonymi ustami.

- A, to Deff - Odparł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro