6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

// Rozdział zawiera drastyczną scenę. Jeśli jesteś osobą wrażliwą, czytasz na własną odpowiedzialność. // 


- Na życzenie, twoja ulubiona zupa. Smacznego.

Podniosłam wzrok.

Szpital. Leżę na szpitalnym łożku a obok mnie siedzi ciocia Martha ubrana w różową wiosenną sukienkę. Chyba przesadziła z tym kolorem.

- Mhmm - wyjąkałam, dotykając bolącej głowy. Pod palcami poczułam bandaż i solidny gruby opatrunek. Zalała mnie fala wspomnień i przypomniałam sobie całe zdarzenie ze szkoły. Doznałam ukłucia w brzuchu. Wszystko wróciło.

Przeklęte wydarzenie w galerii. Przeklęta szkoła. Przeklęte moje życie.

- No cóż moja droga Rose, należało ci się - powiedziała ciocia.

Czy ja się nie przesłyszałam?!

- Nie patrz tak na mnie. Zasłużyłaś sobie. Od urodzenia było ci pisane życie w cieniu, w samotności. Żyjesz na naszej łasce, moja droga.

Patrzyłam na wąskie usta cioci Marthy, poruszające się szybko i z których wypływały kolejne raniące słowa. Niemożliwe. Nie mogę tego dłużej słuchać...

- Będziesz w końcu jadła tą zupę, Rose?! - krzyknęła a ja ścisnęłam jeszcze bardziej miskę. Oczy cioci były nienaturalnie ciemne, skóra nadzwyczaj biała i cienka a włosy wchodziły jej do ust.

- Wreszcie dostałaś to, co chciałaś, moja droga - kontynuowała, spoglądając w dal. - Chciałaś wyjechać ze wsi, zaznać trochę przygód i przeżyć pierwszą miłość. Ale ty nigdy nie będziesz taka jak Monica czy Octavia.

- Nie...nie chcę być jak one - wyszeptałam. Czułam jak moje oczy zachodzą łzami. - Przestań tak mówić! Zawsze mnie wspierałaś!

- Monica i Octavia mają swoich przyjaciół. Mają również chłopaków. Jak myślisz, czy ktoś kiedykolwiek zdoła cię pokochać? Taką słabą, skrzywdzoną i biedną dziewczynkę? Chyba najlepiej zrobisz, gdy dasz sobie spokój, moja droga. Zakończ to, po co się męczyć?

Ciocia zbliżała się do mojego łóżka coraz bardziej a z jej oczu buchał triumf i szaleństwo. Ściskałam kurczowo miskę z zupą, jej gorąc mnie parzył w palce, lecz nie to było najgorsze.

Moja kochana ciocia Martha. Nienawidzi mnie...

- Co z tą zupą, kochana? Dobrze się czujesz?

NIE!!!!

Nie.

Poczułam jak miska wyślizguje się z moich rąk i rozlewa na szpitalne łóżko ochlapując moją piżamę.

Zamrugałam.

Było ciemno.

A obok mnie siedziała pani Alice i przyglądała mi się z niepokojem.

- Rose, wszystko w porządku? Jesteś ze mną? Nie przejmuj się, mam zapasowe ubranie.

Potrzebowałam powietrza.

Co to, do cholery było?! Dlaczego widziałam przed chwilą ciotkę? Czy to był sen? Czy ja zasnęłam z tą głupią miską zupy??

Pomarańczowo zielona ciecz plamiła śnieżnobiałą pościel, tym samym sprawiając że całe pomieszczenie pachniało marchewką i kalafiorem. Chciałam przystąpić do wytarcia z siebie zupy i zauważyłam w nadgarstku wenflon.

Wszystko dobrze, to się nie działo naprawdę, tylko w mojej głowie.

- P-pani Alice? - odezwałam się cienkim głosem. - Jak długo tu jestem? Gdzie jest moja ciocia?

Kobieta westchnęła i posłała mi pokrzepiający uśmiech.

- Nie martw się, twoja ciocia i wuj byli tu, ale spałaś. Teraz rozmawiają z psychologiem. Nic nie pamiętasz? W karetce jeszcze byłaś przytomna.

- W karetce? - na moment przestałam oddychać.

- Straciłaś dużo krwi. Ale teraz odpoczywaj, nic ci tu nie grozi.

- Ale...jak długo spałam?

- Dwa dni. Jest 6 listopada, niedziela wieczór.

- Och - tylko na tyle było mnie stać.

Pani Alice wygrzebała z mojej torby jakieś ubranie. Rozpoznałam znoszone dresy i luźną koszulkę.

- Przebierz się a ja zawołam twoją ciocię.

Łazienka znajdowała się tuż obok. Odpięłam wenflon i powoli zeszłam z łóżka kontrolując swoj stan.

Byłam ubrana w delikatną koszulę nocną o kilka rozmiarów za dużą, zapewne szpitalną. Wszystko pokrywała szpitalna biel i śmierdziało środkiem dezynfekującym.

Gdy zbliżyłam się do lustra i spojrzałam na odbicie, doznałam szoku.

Jeszcze nigdy nie wyglądałam tak źle. Przez skórę przebijały mi kości policzkowe, mój nos wystawał nienaturalnie uwydatniając jego krzywiznę a oczy były zapadnięte jak u trupa. Usta wydawały się jeszcze cieńsze, pokryte sinymi plamkami. A włosy nadal były krótkie i niesforne, opadały mi na czoło tłustymi stronkami. Bandaż był przechylony lekko na prawo który unosił mi nasadę włosów. 

Gdy się rozebrałam, nie odważyłam się ponownie spojrzeć w lustro. Wiedziałam co zobaczę. Obraz nędzy i rozpaczy.

Nie zakładałam majtek. Unikałam wszelkiej bielizny, bo ta kojarzyła mi się tylko z jednym.

Ale gdy w końcu miałam na sobie czyste ubrania i myłam ręce w umywalce, podniosłam wzrok by ostatni raz się sobie przypatrzeć.

Kiedyś sądziłam, że jestem ładna. Urody dodawały mi długie gęste włosy i mocno zielone oczy. Teraz widziałam zaledwie szkielet który majaczył w odbiciu i tłumił niespełnione marzenia.

Jak myślisz, czy ktoś kiedykolwiek zdoła cię pokochać? Taką słabą, skrzywdzoną i biedną dziewczynkę? Chyba najlepiej zrobisz, gdy dasz sobie spokój, moja droga. Zakończ to, po co się męczyć?

Odezwały się głosy w mojej głowie.

Rozpoczęłam serie wdechów i wydechów w nadziei że je w sobie stłamszę.

Zasłużyłaś sobie. Od urodzenia było ci pisane życie w cieniu, w samotności.

Szepty obezwładniły mój umysł i powoli zaczęły oddziaływać na ciało. Traciłam kontrolę i upadłam, siadając na lodowatej posadzce, tuż obok kabiny prysznicowej. Półka znajdująca się w środku była szklana, stało na niej zapakowane mydło. Jeżeli mój los jest przesądzony, to najwyższy czas by się poddać. W tym momencie nic mnie tu nie trzyma. Będzie jeszcze gorzej.

Pozbądź się siebie. Takiej niepotrzebnej.

Nie debatując dłużej, z całą swoją skumulowaną siłą rozbiłam półkę zamaszystym ruchem słuchawką od prysznica. Rozległ się wysoki głuchy dźwięk i szkło posypało się na ziemię, osiadając także na moich włosach. Strzepnęłam odłamki a potem podniosłam największy, najbardziej ostry kawałek. Obracałam go powoli w palcach próbując naciskać delikatnie krańce badając fakturę.

Ucieknij ze swojego życia. Wystarczy jedno pociągnięcie...

Przed oczami miałam wyciągnięty i przygotowany nadgarstek. Wyglądał, jakbym to już kiedyś zrobiła. Pokryty był kilkoma wypukłymi jasnymi bliznami. Po szkle. 

Szkło i krew. Ból i krzyk. Strata i śmierć.

Żegnaj, Rose. Śpij dobrze. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro