8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Wyglądałam przez okno na migoczące w oddali skrzyżowanie. Było ciemno, sypał śnieg a jego płatki iskrzyły delikatnie pod latarniami.

Rozległo się pukanie do pokoju i drzwi nieśmiało otworzył Alan.

— Gotowa?

— Chyba tak - westchnęłam.

Ubraliśmy się w ciepłe kurtki, zarzuciłam na ramię swój mały plecak po czym wyszliśmy z mieszkania.

Czułam, że mam spięte plecy bo schodziłam po schodach sztywno, mocno trzymając się balustrady.

— Przy mnie nic ci się nie stanie - zapewnił mnie chłopak. - Wierzysz mi?

— Twoją sytuację jedynie poprawia fakt że jesteś bratem Hanny - uśmiechnęłam się a on parsknął śmiechem. Zeskoczył z kilku ostatnich stopni a potem otworzył przede mną główne drzwi gestem zachęcając mnie do przejścia.

— Nałóż na siebie kaptur, w ten sposób poczujesz się swobodniej. I nie rozglądaj się, skup się nad tym co widzisz przed sobą.

Wzięłam głęboki wdech a potem ruszyłam na przód.

Owiał mnie lodowaty wiatr, było tak zimno że zatelepotałam i bardziej opatuliłam szalikiem.

— Dokąd idziemy? - spytałam.

— Kawiarnia dwie przecznice dalej - odparł. - Jak się czujesz?

— Zamarzam - jęknęłam.

Alan podbiegł nieco do przodu i odwrócił się do mnie.

— Zatrzymaj się na moment. Wiem, że jest zimno ale spróbuj teraz rozejrzeć się po osiedlu i powiedz, co wywołuje w tobie niepokój.

Zrobiłam jak powiedział. Zadanie utrudniał mi sypiący gęsty śnieg. Moja ciemna kurtka była już prawie biała. Zwrociłam szczególną uwagę na postacie idące drugą stroną ulicy. Potem uzmysłowiłam sobie, że idziemy prosto na rynek, gdzie stąd widać tłumy przechodniów. To ich się najbardziej bałam. Nie chciałam znaleźć się w takim tłoku. A właśnie tam zmierzaliśmy.

— Boję się ludzi - powiedziałam mu. - Wolałabym pójść w jakieś spokojniejsze miejsce.

— Jesteśmy tu, abyś pokonała strach, Rose. Dla tych ludzi nic nie znaczysz. Przechodzisz z jednego punktu do drugiego. Nikt na ciebie nie patrzy. Możesz być bezpieczna.

— W galerii miało być tak samo - mruknęłam do chłopaka. - Tam też nikt na nas nie zwracał uwagi a jednak...

Alan podszedł bliżej i spojrzał mi w oczy. Jego policzki były zaróżowione od wiatru.

— Jest różnica. Po pierwsze, jestem tutaj z tobą i nic złego cię nie spotka a po drugie pamiętaj, że dziennie przechodzi tędy milion ludzi, nie ma sklepów, targów, niczego co by mogło zachęcić potencjalnego rabusia. Ot zwykły placyk. Przejdziemy spokojnie i sama zobaczysz.

Posłał mi motywujący uśmiech, a ja wzięłam się w garść. Jeśli chciałam powrócić do świata żywych, musiałam się odważyć.

Gdy znaleźliśmy się już w gąszczu przechodniów, odruchowo złapalam za rękaw Alana, bojąc się że go zgubię. Chłopak naturalnym gestem zaciągnął mnie w bok uwalniając od tych setek twarzy i znaleźliśmy się pod jego kawiarnią, tak jak mówił.

— Już po wszystkim - zachichotał. - Jesteśmy na miejscu. Teraz etap drugi. Sprawdźmy jak się zachowasz w nieznanym budynku.

Uff, pomyślałam. Idzie mi dobrze. Więc tutaj na pewno też dam radę.

Weszliśmy do środka i odrazu zalała nas fala ciepłego powietrza które z przyjemnością rozeszło się po naszym ciele.

To nie była zwyczajna kawiarnia, jakiej się spodziewałam. Był to raczej sporych rozmiarów bar, z kolorowymi światełkami i kanapami w granatowych odcieniach. Ludzie pili tutaj alkohol ale także nie brakowało uczniów mniej więcej w moim wieku z kubkami kakao. Idąc dalej, w osobnej salce znajdowały się konsole z grami, stół bilardowy i cała szafa wyłożona planszówkami.

Ściągnęłam kurtkę, bo zaczynałam się smażyć. Alan wskazał mi stolik tuż przy oknie, abym czuła się bardziej komfortowo. Po drugiej stronie siedziała grupka dziewczyn.

— Ciekawe miejsce - skomentowałam. - U mnie na wsi takiego nie ma - próbowałam rozluźnić mięsnie twarzy uśmiechem. Alan odwrócił się i sięgnął na półkę z książkami. Wyciągnął jakiś podręcznik i postawił przede mną.

— "Jak odkryć swoją wartość i pewność siebie" - przeczytałam.

— Lubisz czytać książki? - zapytał mnie.

— Och, kiedyś czytałam ich mnóstwo...

— W takim razie z tą musisz się obowiązkowo zaznajomić. Można stąd spokojnie wypożyczać książki, weź - zachęcił mnie a ja otworzyłam ją na pierwszej stronie.

Gdy zaczęłam czytać cały niepokój ze mnie opadł. Wręcz czułam się...dobrze.

Alan siedział na wprost mnie i coś sprawdzał w telefonie i wtedy usłyszałam z jego słów przekleństwo. Podniosłam głowę. Wyglądał na przerażonego.

— Cholera, to moi kumple - szepnął. - Nie odwracaj się.

Poczułam ucisk w żołądku. Ta sytuacja mnie zestresowała.

Do naszego stolika podeszła grupka chłopaków mniej więcej w wieku Alana. Oczywistym było, że nie byli trzeźwi; zachowywali się bardzo głośno.

Alan udawał, że bardzo się cieszy na ich widok. Mimo to jego mimika twarzy doskonale ukazywała jego myśli; rozdarcie i zakłopotanie. W pewnym momencie jeden z nieznajomych wskazał na mnie palcem i zapytał kim jestem.

— Kuzynka Monicki, Rose. Jest nowa, oprowadzam ją po mieście.

Modliłam się, by nikt nie zwrócił uwagi na moje zmieszanie. Niestety.

— Skąd jesteś?

Bardzo powoli uniosłam wzrok, lecz nie spojrzałam mu w oczy.

— Z Lilywhite.

Usłyszałam głośne śmiechy i zdanie w stylu " to chyba na końcu świata".

— Napijecie się z nami? Przydałoby się was rozruszać.

— Nie, zaraz wychodzimy - odburknął Alan, choć silił się na miły ton.

— Przecież widziałem, że dopiero weszliście. Nie bądź cienias, zresztą zaraz przyjdzie Monica, mamy coś do obgadania.

Jej imię sprawiło, że zarówno mnie jak i Alana przeszedł dreszcz. Nawet nie wiem, jakim cudem te dźwięki wydobyły się z mojego gardła:

— To ja chcę piwo.

Złapałam się za usta lecz było już za późno, by to odkręcić, bowiem kumple Alana zaczęli coś krzyczeć i wymachiwać rękami, po czym Alan dodał, że on również i jeden z jego ziomków odszedł, by zamówić alkohol.

Nieśmiało spojrzałam na Alana, lecz on tylko pokiwał głową i posłał mi uspokajający uśmiech.

Chwilę potem trzymałam w dłoni niewielki kufel z piwem. Przybiłam toast po czym upiłam łyk zimnego alkoholu. Pierwszy raz piłam piwo. Było tak gorzkie, że skręciłam się z niesmakiem, co rozśmieszyło kolegów Alana siedzących na wprost nas.

Jeden nazywał się Ben, wyglądał na najbardziej ogarniętego. Drugi to Dave, on z kolei już dawno powinien być w domu, ostatkiem sił podpierał głowę rękami i co jakiś czas przebąkiwał coś do Sebastiana, najstarszego faceta, będącego już zapewne po trzydziestce. Było jeszcze dwóch, ale nie zapamiętałam ich imion. W ich obecności o dziwo nie czułam się bardzo zagrożona. Widziałam, że są bardziej zajęci rozmową z Alanem, i że wszystko co powiem lub zrobię sprawiało, że reagowali śmiechem. Uzmysłowiłam sobie, że być może po tym piwie również będę w stanie się bardziej uśmiechać. Na raz wypiłam całą zawartość, przełykając z obrzydzeniem owe piwo.

Gdy skończyłam, kątem oka dostrzegłam zszokowanie Alana.

— Rose, zgłupiałaś? Nie powinnaś tego wypić naraz- wyszeptał a ja coś bąknęłam pod nosem, choć zaczęło robić mi się niedobrze.

— Jak tam sytuacja z Monicą? - spytał Ben bez ogródek.

— Nie chcę o niej rozmawiać, ok?

— Wiesz stary, wydaje mi się że powinniście odbyć naprawdę szczerą rozmowę. Wspominała nam o tych awanturach i wybacz, że to powiem, ale stoję po jej stronie. Kimkolwiek byś nie był, ta kobieta nie zasługuje na poniżenie.

Zrobiła się cisza.

Alan wstał i uderzył pięściami w stół. Szklanki zabrzęczały.

— Bzdury. Nigdy jej nie tknąłem. Powtarzam wam od dawna, a wy wciąż jej wierzycie - obruszył się.

— Stary, wiem jak to wygląda, ale musisz panować nad emocjami.

— Ja muszę panować nad emocjami?! - wykrzyczał Alan wściekły. - Nic jej nie zrobiłem! Nigdy nie podniosłem ręki na żadną kobietę! Ona was wykorzystuje i dlatego zrobi wszystko by mieć was obok.

Skuliłam się na tyle, ile byłam w stanie.

Towarzystwo spojrzało po sobie a potem wlepili wzrok w stronę wejścia.

W długim czarnym płaszczu kroczyła Monica.

— Cześć kochanie! - pomachała Alanowi i w tej samej chwili ujrzała mnie.

Mina jej zrzedła, wyglądała na zaskoczoną.

— Monico, musimy porozmawiać - rzekł chłopak.

Przestraszyłam się, że zostawi mnie samą, jednak strach gdzieś odleciał, bo zakręciło mi się w głowie i musiałam się złapać oparcia. Głupie piwo chyba zaczęło działać. Zakryłam twarz włosami by ukryć rumieńce; zaczynało mi się robić gorąco.

— Zdecydowanie musimy, Alanie. Co ona tu robi? - użyła takiego tonu, jakbym była zaledwie sprzątaczką.

— Chciałem ją oprowadzić po okolicy, czy to takie straszne? - odparł Alan zaciskając zęby.

— Straszne jest to, jak mnie traktujesz. Masz mnie jedynie za współwłaścicielkę twojej firmy, nie dbasz o to jak się czuję i unikasz tematu naszego związku. Straszne jest też to, że organizujesz podstępne spotkanie z moimi przyjaciółmi i przyprowadzasz na nie Rose, która i tak wiele przeszła. Daruj sobie.

Zdjęła demonstracyjnie płaszcz ukazując ciemną elegancką sukienkę.

O ile pamiętałam, Monica nigdy nie ubierała się w ten sposób.

— Przypadkiem się tutaj spotkaliśmy, udzielałem Rose lekcji - sięgnął po podręcznik leżący na stole i pokazał go blondynce - Wyraźnie zakończyłem nasz związek, Monico. To ty nachodzisz mnie i gnębisz telefonami szantażując mnie. Niech twoi wspaniali kumple dowiedzą się prawdy... A teraz wychodzimy, narazie.

Alan złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia, zamaszystym ruchem ściągając nasze kurtki kiedy Monica wyrosła przed nami z kwaśną miną.

— Nie licz na to, że to koniec. Nie pójdzie ci ze mną tak łatwo. To ja mam połowę twoich faktur i to mnie dałeś część dokumentów firmy. Nie oddam ich dopóki nie przydzielisz mi tych 10%.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, niczym zwierzęta przed skoczeniem sobie do gardeł.

— 10% i przysięgam, jeszcze raz obrazisz Rose a zgotuję ci piekło.

— Och! - Monica otworzyła usta odchylając się do tyłu. - Do czego doszło, że biedna Rose ma teraz prywatnego ochroniarza - zachichotała.

Przegięła.

— Pieprz się, Monica - warknęłam a ona spojrzała na mnie. - Jesteś zwykłą kłamliwą suką!

Alan pociągnął mnie w stronę wyjścia, ale ja się zaparłam. Pora na wygarnięcie jej tych wszystkich sytuacji, przez które doprowadzała mnie do obłędu.

— A wiesz kim ty jesteś? Chorą psychicznie wariatką! Wiem, że byłaś w psychiatryku! Z tą łatką będziesz żyła do końca życia!

Niewiele myśląc uderzyłam ją pięścią w twarz. Miałam nadzieję, że bolało. Dziewczyna odwinęła się i zaatakowała mnie w nos. Wpadłam na jakieś krzesło i upadłam na ziemię, słysząc zewsząd krzyki.

Alan złapał Monicę za ramiona krzycząc na nią, lecz ta była w furii. Włosy wchodziły jej do ust, szamotała się i wyzywała mnie od idiotek.

Kumple Alana pomogli mi wstać. Niefortunnie złapali mnie za ramiona i za talię. Alkohol. Moje leki. To nie było dobre połączenie. Na dodatek głowa zaczęła mnie palić. Dotyk obcych mężczyzn sprawił, że do oczu wezbrały mi łzy. Jeden z nich wciąż trzymał mnie w pasie bo kiwałam się na wszystkie strony.

— Zostaw mnie proszę - szepnęłam do nich, by mnie puścili lecz oni widząc mój stan jeszcze bardziej się zaniepokoili. Ben odgarnął mi z twarzy włosy doprowadzaj do tego, że pękłam. Ten dotyk skojarzył mi się z....

Lecz było już za późno.

Wybiegłam stamtąd najszybciej jak mogłam, kątem oka widziałam przerażonego Alana który puścił Monicę i wybiegł za mną na zewnątrz.

Miałam mgłę przed oczami. Wypadłam na ulicę głośno oddychając.

Jeszcze bardziej się pogrążyłam. Było mi wstyd, gdy Alan z troską uklęknął przede mną i nie dotykając mnie, zaczął coś mówić uspokajającym tonem.

Nie słuchałam go. Wciąż czułam zapach alkoholu bijący od Sebastiana, od jego pozostałych kumpli i wciąż widziałam wściekłą twarz Monici w amoku wyzywających mnie od chorych psychicznie. A pięść piekła mnie od uderzenia. Spojrzałam na nią ze wstrętem. Jak mogłam się tak ponieść emocjom...

Miałam dosyć tego dnia. Alan doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Oboje przeżyliśmy to, co było nieuniknione. 


Wyjątkowo długi rozdział, nie chciałam go rozdzielać.

Mam nadzieję że się podobał :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro