7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Środa w mieszkaniu Parka i Kima mijała bez zastrzeżeń.

Taehyung już trzecią godzinę spędzał w zamkniętej od środka i zabarykadowanej szafką łazience. Był na tyle sprytny, że zdążył zabrać ze sobą książkę o kurach domowych, butelkę wody, dwie paczki chipsów, kukurydzę w puszce i rogalika, a dopiero potem zrealizować plan zaszycia się w tym konkretnym pomieszczeniu, pięć minut przed tym, gdy wiedział, że budzik Jimina zadzwoni.

Gdy zegarki zaczęły wskazywać godzinę dziesiątą, na którą Kim był umówiony z Jeonem, Jimin po prostu usiadł w swoim pokoju i czekał, aż usłyszy dzwonek do drzwi. Nie miał siły ani ochoty męczyć się z blondynem dużo dłużej, tym bardziej że spieszył się do wyjścia. Już nawet nie podejmował próby dialogu po kilkunastu nieudanych.

Kim siedział w wannie (do której uprzednio włożył miękki koc i dużą, puchatą poduszkę) i czytał lekturę po raz trzeci, co jakiś czas robiąc sobie przerwę na kilka odprężających rundek w Candy Crush. 

Dźwięk pukania do drzwi był dla Jimina jak zbawienie, a gdy po ich otwarciu stanął przed nim Jeon, miał po prostu ochotę paść na kolana przed tym aniołem i przepraszać za grzechy, błagać o litość i zmiłowanie. Pozostawił taką wariację w swojej wyobraźni i przeszedł do mało formalnego powitania z grymasem na twarzy:

— Kopę lat — wystawił rękę i wymusił delikatny, ale nawet trochę szczery uśmiech, lustrując szybko Jeona. Wyglądał zupełnie jak gdy widział go ostatnim razem — błagam, zrób coś z nim.

— Cześć, Park. Rozumiem... że on jest tam...? — sporo wyższy od Jimina brunet wskazał palcem na przeszklone w górnej części drzwi, zza których dobiegała ustawiona na maksymalną głośność melodyjka z gry na urządzenie mobilne. Jego pytanie spotkało się z głębokim westchnięciem Jimina.

— Nawet nie wiem od jak dawna. Gdy rano chciałem iść za potrzebą, już tam był. Niewykluczone, że przez niego musiałem załatwić się do zlewu.

Jeon pokręcił głową i zaśmiał się pod nosem. 

— Okej. Pewnie się spieszysz?

— Jak cholera, mam dzisiaj kolokwium. Taehyung ma drugie klucze od mieszkania, także adios. Ufam ci, powierzając ci tego głąba — rzucił szybko, nim odrobinę nieśmiało pomachał znajomemu na pożegnanie. 

Znajomemu, którego właśnie zostawił samego pośrodku obcego mieszkania, z niekoniecznie stabilnym psychicznie lokatorem. No cóż, niekoniecznie o takich sytuacjach Jungkook myślał, wybierając ścieżkę kariery, ale nie wybrzydzał i brał wszystko na klatę. Szczególnie że chodziło tu o całkiem uroczego w jego oczach pacjenta.

Trzaśnięcie drzwi wejściowych bloku symbolizowało oddalenie się Jimina, toteż Jeon zamknął te do ich mieszkania i podążył w stronę łazienki. Najpierw po prostu zapukał trzykrotnie. 

— Słucham?

— Cześć, Tae — starał się, by jego głos brzmiał miękko i naturalnie — Jesteś gotowy do wyjścia?

Jego słowa nie spotkały się z odpowiedzią. 

— Tae, jadłeś już śniadanie?

— Właśnie jem chipsy. 

Jungkook zdecydowanie był w stanie to usłyszeć, bo głos Taehyunga brzmiał, jak gdyby miał przekąskami zapchane całą jamę ustną. 

— To niekoniecznie zdrowy początek dnia, szczególnie przed długą podróżą.

— Nigdzie nie jadę, rozmyśliłem się.

Jeon pozwolił sobie rozejrzeć się wkoło, dostrzegając w głębi jednego z pokoi półkę z książkami, mapę z setkami napisów i zaznaczonych na niej punktów, porozwieszane na ścianach karteczki z notatkami i jeden wielki bałagan. Gdyby Taehyung był pomieszczeniem, wyglądałby właśnie tak. 

— Jaki jest powód?

— To ostatnie miejsce, w którym mam ochotę przebywać — wymamrotał, jednak na tyle głośno, że młodszy mężczyzna był w stanie usłyszeć niski głos w niewielkim przedpokoju. 

— Nawet nie wiesz jak tam jest. Jeśli chcesz, możemy w miarę dostosować dom do twoich potrzeb.

— Moje mieszkanie jest dostatecznie do mnie dostosowane, dziękuję.

Tae brzmiał pewnie. Do czasu. Gdy Jeon próbował obmyślić następne ścieżki, którymi może podążyć ich dialog, usłyszał nagłe i głośne zaczerpnięcie powietrza, nie był pewien, czy Taehyunga coś przestraszyło, czy coś mu się stało, szczególnie że przez kolejne kilka sekund nie było słychać zupełnie nic.

— Taehyung? Coś się stało?

Kim bardzo, ale to bardzo nie chciał tego przyznawać. Rozejrzał się jeszcze raz, bezskutecznie.

— Mój... mój telefon się rozładował.

Bingo.

— Och? Czyżbyś zapomniał o ładowarce? — Jeon uśmiechnął się trochę perfidnie, ale przecież Tae i tak nie mógł tego zobaczyć.

Kolejne chwile ciszy były dla niego wystarczającym potwierdzeniem. Nawet nie musiał nic mówić, a zaraz usłyszał kierujące się do drzwi kroki, odsuwanie mebli, co trochę go zaniepokoiło, a potem dźwięk zamka. Zupełnie nie spodziewał się, że Kim ma w sobie tak mało cierpliwości i podda się zupełnie od razu. 

Zobaczył przed sobą ubranego w szaro-zieloną piżamę mężczyznę z grymasem, który ledwie dostrzegł na skierowanej ku jasnym panelom twarzy. Jego włosy były nieuczesane, leżały płasko na głowie, na której czubku dało się dostrzec małe odrosty. Dopiero potem Jeon zwrócił uwagę na cały bajzel w tle, ale nieszczególnie się tym zainteresował. Po prostu posłał Tae kojący uśmiech.

Taehyung jednak nawet go nie odwzajemnił. Wyjątkowo wolnym krokiem wszedł do pokoju, szybko odnalazł odpowiednie urządzenie i już miał wejść z powrotem za białe drzwi, ale powstrzymał go opierający się na nich całą masą ciała Jeon. Gdyby był to Jimin, Taehyung nawet by się nie wahał i nazwał kilkoma niekoniecznie przyjemnymi przymiotnikami, ale do swojego terapeuty miał spory szacunek. 

— Wpuść mnie — nie chciał walczyć siłą fizyczną, ale chwycił za klamkę, by podjąć próbę pchnięcia drzwi, zaraz powstrzymaną przez dłoń Jeona ciasno zaciśniętą wkoło tej jego. A skoro siła została użyta przeciwko niemu...

Nie zajęło to nawet trzech sekund, a Taehyung bez namysłu użył dosłownie wszystkich pokładów energii, natarł w kierunku drzwi całym ciałem, niekoniecznie myśląc o konsekwencjach.

Niekoniecznie przewidział to, że po pchnięciu Jungkooka na drzwi, te otworzą się na oścież (choć nie trzeba było być Einsteinem, by się tego domyślić), obaj z hukiem i krzykiem upadną na biały dywanik na łazienkowych płytkach, że wyląduje centralnie na Jeonie, klatka na klatce, z nogami wplecionymi pomiędzy te jego, nadal trzymając jedną z jego dłoni, drugą nieświadomie chwytając za kołnierz jego koszuli. 

Z twarzą tuż naprzeciw tej trochę bledszej, z oczami wpatrującymi się prosto w te wielkie, głęboko brązowe i zszokowane. 

Nie myślał, że zaraz nieświadomie przeniesie wzrok na jego rozchylone w zdziwieniu usta, zrobi się czerwony jak burak i podejmie gwałtowne i nieudane próby powstania, wyswobodzenia dłoni, oraz że wypełni go nieodparta chęć zakopania się żywcem w ogródku przed blokiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro