6; zranienie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy zbliżał się piąty miesiąc Bakugou martwił się jeszcze bardziej. Był świadom jak szybkimi krokami zbliża się dzień, w którym wyda swojego potomka na świat i zakończy się jego kariera bohatera. Przynajmniej na jakiś czas.

Robiło się mu coraz ciężej. Miewał bóle pleców, choć brzuch nie był aż tak duży. Dziękował tylko światu, że poranne mdłości w końcu ustały, gdyż już miał ich dość. Było mu też ciężej ze spaniem. Jego ulubiona pozycja na brzuchu, była już niemożliwa do wykonania, więc najczęściej spał z Kirishimą na małą łyżeczkę. Czerwonowłosy trzymał wtedy dłonie na jego brzuchu masując go delikatnie. To trochę uspokajało starszego i pozwalało mu zasnąć. Wciąż jednak żałował, że nie usunął ciąży.

Nie raz wyobrażał sobie o ile życie byłoby łatwiejsze gdyby to wszystko nie miało miejsca. Nie musiał by myśleć tak dużo o swoim bezpieczeństwie. Mógłby wciąż bez problemu być bohaterem. Wciąż cieszyłby się każdym dniem, tak jak wcześniej, a przy tym wszystkim nie odczuwałby bólu w różnych częściach jego ciała. Dlaczego ten jeden raz, gdy byli tak bardzo napaleni i nie myśleli o zabezpieczeniu, akurat musiał zostać zapłodniony? Miał wielkiego pecha.

Na aborcje było za późno, jednak godzinami się zastanawiał co by było gdyby je oddać zaraz po urodzeniu. Owszem, młode dzieci potrzebują omegi, jednak w domach dzieckach były takowe, specjalnie, aby dzieci mogły czuć się bezpiecznie. To nie było takim złym pomysłem, bo w końcu lepiej być tam niż w domu gdzie twój własny ojciec, bądź matka cię nie kocha.

Dlatego Katsuki postanowił porozmawiać ze swoim partenerem o oddaniu dzidziusia. W końcu nie mógł zrobić tego sam i nawet jeśli wiedział, że Eijirō będzie załamany, musiał spróbować. Zależało mu na czerwonookim, ale chciał się czuć dobrze sam ze sobą, a teraz się tak nie czuł. Nie chciał nosić dziecka, nie mówiąc już o wychowaniu. Na to pierwsze było zdecydowanie za późno, ale wciąż miał szansę aby zaradzić na to drugie.

Gdy młodszy przyszedł do domu, przywitał się z ukochanym szerokim uśmiechem i krótkim pocałunkiem w usta. Zasiadł do stołu zajadając się obiadem, który blondyn zdążył zrobić na czas, choć wcale nie było prosto. W końcu ten tydzień jest ostatnim tygodniem pracy – przynajmniej tymczasowo – dlatego pracował więcej niż zwykle.

Wyższy opowiadał o czymś żwawo i radośnie. Bakugou słuchał go, ale też wiele rzeczy wylatywało mu z głowy, gdyż jego myśli schodziły na inny tor. Nie wiedział jak zacząć ciężki temat, szczególnie gdy Kirishima był tak radosny. Wiedział jedno – trzeba to zrobić dziś, inaczej już nigdy nie da rady.

Katsuki sądził, że to będzie prostsze, jednak przeliczył się. Temat udało mu się podjąć, gdy jego chłopak po zjedzeniu posiłku pokazał mu mały sweter dla dziecka, który mógł nosić chłopiec, jak i dziewczynka. Początkowo gdy niższy to zobaczył stwierdził, że nie jest w stanie porozmawiać z alfą. Później zrozumiał, że to właśnie ten moment i inny się nie przytrafi, dlatego przerwał monolog Eijirō o tym, jak słodkie jest to ubranie.

— Chce oddać dziecko. — Nie planował zrobić tego tak ostro i bezpośrednie, ale inaczej nie potrafił. Sam wolał gdy ludzie mówią wszystko od razu, bez owijania w bawełnę, więc również to robił.

Czerwone oczy rozszerzyły się znacząco, a następnie zamrugały w niedowierzaniu kilka razy. Blondyn poczuł jak się stresuje i niekontrolowanie spiął się lekko. Wiedział, że Kirishima mu nic nie zrobi, ale poczuł się niewyobrażalnie źle, szczególnie gdy zobaczył, że rubinowe oczy zaczynają połyskiwać. To były łzy.

— C-co? — wydukała alfa, a omega zagryzła wargę. — Żartujesz, prawda? — szepnął i błąkał oczami po jego twarzy, licząc, że ukochany zaraz powie, że to tylko głupi żart i nie ma tego tak naprawdę na myśli. Nic takiego się jednak nie zdążyło i już po dłuższej chwili z rąk Kirishimy wypadł beżowy sweter. Chłopak spuścił głowę i zacisnął dłonie w pięści mówiąc cicho, drżącym głosem: — Nie będę mówić że nie możesz, Katsuki. To twoje ciało, rób z nim co chcesz.

— Chce aby to była nasza wspólna decyzja.

Po swoich słowach, Bakugou usłyszał ciche prychnięcie, a następnie czerwone oczy znów spojrzały w jego stronę. Tym razem były pełne wyrzutów, ale i lekceważące:

— Przecież i tak oboje wiemy, że skończy się na tym co ty chcesz. Zawsze jest tak jak ty chcesz. W sumie to ci trochę zazdroszczę, że potrafisz wyrażać wszystkie swoje myśli i emocje. — Głos Eijirō był chłodny, co starszemu się w ogóle nie podobało. — Mam dość tego! Myślałem... Nie. Byłem pewny, że sam zaczynasz się cieszyć, że będziemy rodzicami, a ty wylatujesz mi z czymś takim! Wiesz jak się czuję? Ah no tak, nie nie wiesz. Pewnie nawet się nad tym nie zastanawiałeś, bo Wielki Bakugou Katsuki ma w chuju uczucia innych! Dobrze! Rób co chcesz! Nie obchodzi mnie to! Już mnie nie obchodzisz! Nie chcę mieć takiej omegi? Znajdę sobie inną!

Słowa te uderzyły w Bakugou na tyle, że nie potrafił wydusić nawet jednego dźwięku. Po prostu stał jak sparaliżowany przetwarzając co właśnie usłyszał od ukochanego. Co się właśnie stało? Czy to było zerwanie?

Chłopak nie zdążył zapytać, bo gdy obudził się z transu, alfy już nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro