/4/Każdy ma swoje demony

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy tylko udało mi się zamknąć oczy i oddać się w objęcia Morfeusza nawiedzały mnie demony. Demony wypadku, ojca, fałszywych przyjaciół i wszystkiego, co negatywne w moim życiu. Wtedy nie mogłem spać. Ogólnie mało spałem. Za to, często wpatrywałem się w sufit mojego ciemnego pokoju i myślałem o tym wszystkim. Tym razem było dokładnie tak samo.

Ja i ciemność. Moja stara, dobra przyjaciółka. Paradoks tkwi w tym, że ja nie mam żadnych przyjaciół. 

Poprawiłem się na łóżku i spojrzałem na okno. Blask latarni przenikał przez ciemne zasłony sprawiając, że w moim pokoju jednak nie było, tak ciemno, a ja mogłem dostrzec zarysy różnych mebli czy przedmiotów. Usiadłem i chwyciłem swoją kulę. Ociężale podniosłem się z materaca i pokuśtykałem do biurka. Zasiadłem przy nim i włączyłem laptopa. 

W sumie nie wiem, co chciałem zrobić. Dlatego po kilku minutach wpatrywania się bezczynnie w ekran urządzenia, wyłączyłem  je. Zapaliłem małą lampkę. Odszukałem swoje rzeczy: czarnego Iphone'a, portfel oraz klucze do domu i wcisnąłem je do tylnej kieszeni spodni. 

Tak, więc. Wyszedłem z domu w pidżamie z kulą w ręce. 

Nie dziwiłem się kobiecie na stacji benzynowej, która dziwnie mierzyła mnie wzrokiem, kiedy wszedłem do budynku o trzeciej w nocy. Wybrałem jakieś picie, coś do jedzenia i paczkę papierosów.

Po wizycie w sklepie trafiłem na stary plac zabaw. Tam usiadłem na zardzewiałej huśtawce i odpaliłem pierwszego papierosa. Najśmieszniejsze jest to, że przed wypadkiem brzydziłem się takimi używkami. Kiedy pierwszy raz zaproponowali mi, abym z nimi zapalił, zgodziłem się. Wziąłem jednego bucha, a potem przez piętnaście minut kaszlałem i płakałem, a reszta śmiała się ze mnie. Od tamtej pory nie wziąłem papierosa do ust. A teraz? Po zniszczonych marzeniach i jakichkolwiek szansach na bycie takim samym facetem, jak kiedyś, kochałem palić. 

Więc wypaliłem, aż sześć, chociaż... Może TYLKO sześć? 

Odchyliłem się na starej huśtawce i odepchnąłem się nogami. Wszystko mnie bolało po tej długotrwałej wędrówce. Nogi, ręce, głowa  - lecz to ostatnie to może od braku snu. 

-Myślałem, że nikt tu nie chodzi. - podskoczyłem ze strachu i momentalnie otworzyłem przerażony oczy. - Sorry. - zaśmiał się Ashton.

-Spoko. - odparłem zdezorientowany.

-Nie tylko ty lubisz wychodzić po zmroku. - powiedział i usiadł na huśtawce obok mnie.

-Co tu robisz? 

-Poluję na wampiry. - odrzekł śmiertelnie poważnie, a potem parsknął śmiechem. - Może ty jesteś jednym z nich? 

-Nie wydaję mi się. - powiedziałem próbując się uśmiechnąć, ale po minie blondyna chyba mi się nie udało.

-Nie mogłem spać. A ty co? Z tego, co wiem - a wiem dużo - to mieszkasz na drugim końcu miasta. Szedłeś z tą kulą, aż tu? - kiwnąłem w odpowiedzi głową. - Woah. Podziwiam cię. Ja nie przeszedłbym nawet dziesięciu metrów.

-Daj spokój. Nie może być tak źle.

-Oj uwierz, jest. - uśmiechnął się. - Wyszedłeś smutny od Mike'a, stało się coś? Był dla ciebie nie miły? Czasami taki jest. Po prostu nie ufa ludziom. No może oprócz mnie i Calum'a. 

-Nic się nie stało. - mruknąłem cicho. - Wydaję mi się, że byłem wścibski. Tak, chyba tak można powiedzieć. 

-A może ciekawy? - spojrzałem na Ashtona i pokręciłem głową.

-Dlaczego ja w ogóle was nie kojarzę? Michael chodzi do tej samej szkoły, co ja, a nigdy w życiu go nie widziałem, a przystojnej twarzy się nie zapomina. A Calum? To samo. - pokręciłem w milczeniu głową i zamknąłem ociężałe powieki.

-Mike ma przystojną twarz? - zapytał, unosząc lewy kącik ust do góry.

-Eeeee... tak? - zapytałem, a w głębi duszy przybiłem sobie mentalnego facepalma. 

-A ja? - przybliżył się do mnie gwałtownie, a ja zaczerpnąłem łapczywie powietrza.

-A ty? - zapytałem głupio.

Zapach jego wody kolońskiej mieszał się z jego oddechem przesiąkniętym dymem papierosowym.

-Ja też mam przystojną buźkę? - mrugnął do mnie.

-Mhm. - pokiwałem głową, a policzki szczypały mnie niemiłosiernie.

-Szkoda, że nie widziałeś swojej miny. - zaśmiał się. - Tylko się zgrywam, Lukey. - powiedział słodko i zamrugał, jak te wszystkie przesłodzone dziewczyny.

-Dlaczego ja was nie znam? - zapytałem po raz kolejny.

-Nie wiem. Mieszkamy tu od urodzenia. Calum i Michael chodzą z tobą do szkoły, a ja już dawno ją skończyłem.

-To ile ty masz lat? 

-Dwadzieścia.

-Myślałem, że z osiemnaście. - mruknąłem.

-Ojej, Lukey, ty słodziaku. - powiedział i sprzedał mi lekkie uderzenie w ramię. - Bo się zarumienię. - parsknął śmiechem. - Kocham to robić, bo wtedy masz taką śmieszną minę.

-Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. - powiedziałem, ale pod nosem wymalował mi się mały uśmieszek. - Wiesz, będę się zbierał. - chwyciłem kulę i wstałem powoli z huśtawki. - Mam dziś szkołę, a jest już prawie piąta. Więc, pa. - powiedziałem i odszedłem.

-Ej, Luke! - odwróciłem się do niego. 

Ashton podbiegł do mnie i podał mi mój telefon, który tam zostawiłem.

-Dzięki.

-Może przenocujesz u nas? - zapytał, a ja spojrzałem na niego dziwnie. - Jest piąta, ty masz kulę, a do domu z siedem kilometrów. Chcesz iść? Do tego jest zimno. - mruknął i szczelniej owinął się swoją czarną bluzą. - Chodź.

-Ja nie wiem czy ja mogę. Nie chce robić problemu.

-Nie zrobisz, ale Mike cie nie lubi i się zdenerwuje. W sumie dobrze, bo zjadł moją pizzę dziś. Więc kolorowy jednorożec będzie miał za swoje.

-Dziękuje. - powiedziałem. - Tak w ogóle... - zacząłem, a loczek spojrzał na mnie. - Co on ma z tym farbowaniem włosów?

-Lubi to. - odpowiedział.

Pokiwałem w odpowiedzi głową i przez resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie. Kuśtykałem obok niego i rozglądałem się wokoło, a on wpatrzony był w dal przed sobą zawzięcie o czymś myśląc. Wnioskowałem to po tym, że jego brwi były zmarszczone, a usta ułożone w prostą kreskę. Co chwilę kopał małe kamyczki, które znajdowały się na chodniku.

-Jak doszło do tego? - zapytał, wskazując na moją kulę i nogę.

-Jak doszło do tego, że zostałem kaleką? - zapytałem, a Ashton jeszcze bardziej zacisnął usta w wąską linię. - Miałem wypadek. Nie pamiętam, jak do tego doszło, bo miałem wstrząs mózgu i, po prostu, zapomniałem. Policjanci mówili, że ktoś wjechał we mnie na skrzyżowaniu. - wytłumaczyłem, miodowooki pokiwał głową w zrozumieniu.

-A co pamiętasz, jako ostatnie?

-To, jak dziewczyna zerwała ze mną i uderzyła mnie na oczach szkoły. - zrobiłem zniesmaczoną minę na wspomnienie Madison.

-To ty... co? - zatrzymał się i spojrzał na mnie. - To ty nie jesteś gejem? - zapytał.

-Szczerze? Sam nie wiem. - mruknąłem, idąc dalej.

Bo krew w moich żyłach składa się z błędów.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro